Sigurdardottir Yrsa - Pamiętam cię.pdf

(1751 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Sigurdardottir Yrsa
Pamiętam cię
przełożył Jacek Godek UW
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA
Tytuł oryginału: Eg man pig
Projekt okładki: Piotr Bogusławski
Redakcja: Lech Staszkiel
Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz
Korekty: Sławomira Gibka, Małgorzata Denys
© Yrsa Sigurdardottir 2010. Published by agreement
with Verold Publishing, Reykjavik, Iceland. All rights reserved © for the Polish edition by MUZA SA,
Warszawa 2012 © for the Polish translation by Jacek Godek
ISBN 978-83-7758-197-1
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2012
Książka dedykowana jest moim wspaniałym teściom, Asrun Olafsdóttir i Thorhallurowi Jónssonowi.
Specjalne podziękowania za informacje na temat miejsc na północnym zachodzie kraju i historii Hesteyri
dla mojego
kolegi z pracy Ingólfura Arnarsona, moich wspaniałych przyjaciół Halldóry Hreinsdóttir i Jona Reynira
Sigurvinssona, nie zapominając o pani Birnie Pdlsdóttir, prowadzącej restauracje w Domu Lekarza.
Yrsa
Rozdział 1
Fale huśtały stateczkiem na wszystkie strony w rytmie, który trudno określić. Dziób unosił się leniwie, to
znów opadał, a gwałtowniejsze ruchy miotały jednostką na boki. Szyper uparcie starał się uwiązać cumę
do cienkiego stalowego polera, lecz można było odnieść wrażenie, że smagane wiatrami ruchome molo co
chwilę robi uniki. Kapitan z mozołem powtarzał te same ruchy; ciągnął sfatygowaną cumę w kierunku
przeklętego pachoła, lecz gdy już miał zarzucić przetartą pętlę, ktoś jakby celowo odsuwał pomost.
Najwyraźniej ocean kpił sobie z nich, dając zdecydowanie do zrozumienia, kto tutaj rządzi. W końcu
jednak udało się uwiązać łajbę. Nie wiadomo jednak, czy to falom znudziła się ta złośliwa zabawa, czy też
górę wzięły doświadczenie i cierpliwość szypra. Zwrócił się do trójki pasażerów, nie okazując żadnych
emocji:
- Proszę bardzo, tylko uważajcie, jak będziecie schodzić na ląd. - Skinął brodą w kierunku kartonów,
worków i innych bambetli, które zabrali ze sobą. - Pomogę wam wszystko rozładować, ale nie mogę
przenieść tego z wami do domu, niestety. - Zmrużył oczy i rozejrzał się po pomarszczonej tafli oceanu. -
Najbezpieczniej chyba będzie, jak natychmiast wrócę. A kiedy stąd odpłynę, będziecie mieli dość czasu,
żeby wszystko spokojnie przenieść. Gdzieś tam powinniście znaleźć jakąś taczkę.
- Nie ma sprawy. - Gardar uśmiechnął się do niego, ale nie uczynił nic, co mogłoby świadczyć o tym, że
zacznie rozładowywać łajbę. Prze-stępował z nogi na nogę i chuchał w dłonie, dodając sobie animuszu.
Obserwował ląd, gdzie w oddali ponad granią górującą nad linią brzegu wznosiło się kilka domów. A
jeszcze dalej błyszczały kolejne dachy. Słabe światło zimowe szybko blakło, choć dopiero co minęło
południe. Nie będą musieli długo czekać na całkowity mrok.
7
- Nie wygląda mi to na jakąś metropolię - usiłował żartować.
- Nie. A spodziewałeś się tego? - Szyper nie krył zdziwienia. - Myślałem, że byliście tu już kiedyś. A
może chcecie jeszcze raz się zastanowić? Chętnie przewiozę was z powrotem, gratis oczywiście.
Gardar pokręcił głową, pilnując się, by nie patrzeć w stronę Katrin. Ona jednak usiłowała złapać z nim
kontakt wzrokowy, skinąć głową lub w jakikolwiek inny sposób dać mu do zrozumienia, że nie ma nic
przeciwko temu, by wracać. Nigdy nie cieszyła się tak jak on na ten wyjazd, ale też, prawdę mówiąc,
nigdy nie protestowała. Poddała się raczej fali nastroju, szczeremu przekonaniu męża, że wszystko pójdzie
zgodnie z życzeniami. Ale teraz, kiedy dopadły go jakieś wątpliwości, jej przekonanie także zaczęło się
ulatniać. Sądziła, że w najlepszym przypadku będzie to tylko nieudana wycieczka. I wolała nie myśleć, co
może się stać w najgorszym. Jej wzrok spoczął na Lif, opierającej się o burtę. Próbowała odzyskać
równowagę, którą straciła w porcie w Isafjórdur. Po wyczerpującej walce z chorobą morską wydawała się
kompletnie bezradna. Nic nie przypominało tej pewnej siebie kobiety, która uparła się, by do nich
dołączyć, nie bacząc na protesty Katrin. Nawet Gardar, zrazu pełen werwy, im bliżej brzegu, zdawał się
coraz bardziej przygięty ciężarem nierealnych marzeń, które miał jeszcze przed rozpoczęciem podróży.
Sama Katrin oczywiście nie czuła się lepiej. Siedziała na worku z drewnem opałowym. Usiłowała wstać.
Ona, w przeciwieństwie do pozostałej dwójki, nigdy nie pragnęła tego wyjazdu. Jedynym pasażerem,
który naprawdę chciał znaleźć się już na lądzie, był Putti, piesek Lif, który pomimo wcześniejszych obaw,
że źle zniesie trudy rejsu, okazał się wilkiem morskim.
Poza pluskiem fal panowała absolutna cisza. Jak mogło jej przyjść do głowy, że to się uda? We troje w
samym środku zimy w opuszczonej osadzie na Dalekiej Północy, bez prądu i ogrzewania, z możliwością
powrotu jedynie drogą morską... Gdyby coś się stało, będą zdani wyłącznie na siebie. Przybywszy do
ziemi obiecanej, przekonała się, jak bardzo ograniczała ich wyobraźnia. Otworzyła usta, by przejąć
inicjatywę i przystać na propozycję szypra, lecz zamknęła oczy, nie powiedziawszy
8
ni słowa. Westchnęła tylko cicho. Chwila minęła, teraz już tego nie zmieni. Za późno, by się opierać.
Wiedziała, że za to, iż znalazła się w tym beznadziejnym położeniu, winić może wyłącznie siebie. Miała
przecież wiele okazji przeciwstawić się tym zamiarom lub wpłynąć na ich zmianę. Kiedy tylko pojawiła
się sprawa domku, mogła wszak zasugerować, by go nie kupowali, albo usiłować odroczyć jego remont
do lata, kiedy znów zaczną się regularne rejsy po fiordzie. Poczuła nagle zimny powiew powietrza i
szczelnie zasunęła zamek kurtki. Oczywiście nic to nie dało.
Główna przyczyna tkwiła jednak nie w jej bezczynności, lecz w pasji świętej pamięci Einara, męża Lif i
najlepszego przyjaciela Gardara. Trudno teraz złościć się na niego, kiedy spoczywa pod ziemią, ale dla
Katrin było jasne, że właśnie on ponosi największą winę za to, że sprawy tak się potoczyły. Dwa lata temu
Einar udał się na pieszą wędrówkę po Hornstrandir i poznał trochę Hesteyri, osadę, w której znajduje się
ten dom. Opisał im owo miejsce na krańcu świata, jego urok i spokój, niekończące się trasy pieszych
wędrówek w niezapomnianej dziewiczej okolicy. Ale przecież to nie miłość do natury powodowała
Gardarem; wyciągnął on wnioski z faktu, iż Einar nie mógł załatwić sobie noclegu w Hesteyri, gdyż
jedyny pensjonat był przepełniony. Katrin nie pamiętała już, który z nich zaproponował, by sprawdzić,
czy jakiś dom nie został wystawiony na sprzedaż i czy nie można by go zamienić w schronisko, bo też w
tej chwili nie miało to żadnego znaczenia; gdy tylko pojawił się pomysł, nie było odwrotu. Gardar
pozostawał bez pracy już od ośmiu miesięcy i myślał tylko o tym, żeby znaleźć jakiekolwiek zajęcie. Na
domiar złego jego zapał podsycał Einar, który koniecznie chciał przyłączyć się do projektu, inwestując
weń własną pracę i pieniądze. Lif także dolewała oliwy do ognia, wychwalając nieustannie ten genialny
pomysł i kibicując im na swój zwykły beztroski sposób. Jej wścibstwo działało Katrin na nerwy.
Podejrzewała, że Lif chce w ten sposób załatwić sobie odpoczynek od męża, który musiałby często
jeździć na północ, by remontować dom. Ich związek zdawał się leżeć w gruzach, lecz gdy Einar zmarł, Lif
zaczęła okazywać bezgraniczny niemal
9
smutek. W głowie Katrin pojawiły się głupie myśli, że przecież Einar mógł odejść, zanim dokonano
zakupu nieruchomości. Tak się jednak nie stało. Zostali z domem i tylko jednym mężczyzną
zainteresowanym jego gruntownym remontem. To, że Lif koniecznie chciała przejąć rolę męża i
remontować dom w Hesteyri, miało niewątpliwy związek z żałobą, bo przecież ani nie przejawiała
specjalnych zdolności budowlanych, ani ochoty do pracy. Gdyby postanowiła się wycofać, wówczas dom
wróciłby na rynek, a oni siedzieliby teraz u siebie przed telewizorem, w bezpiecznym mieście, gdzie noc
nigdy nie jest tak czarna jak w Hesteyri.
Kiedy stało się jasne, że zamierzenie nie umarło razem z Einarem, Gardar i Lif wyskoczyli na północ na
weekend i popłynęli z Isafjórdur do Hesteyri, obejrzeć budynek. Był w raczej opłakanym stanie, ale w
niczym nie osłabiło to ich zainteresowania. Wrócili do domu z bogatą dokumentacją fotograficzną
nieruchomości, a Gardar natychmiast zajął się planowaniem niezbędnych przedsezonowych prac.
Oglądając zdjęcia, Katrin odniosła wrażenie, że budynek trzyma się wyłącznie dzięki farbie, Gardar
zapewniał, że poprzedni właściciel dokonał wszelkich poprawek wymagających specjalistycznej wiedzy.
A Lif z zapartym tchem opisywała niezwykłe piękno tamtejszej przyrody. Wkrótce weszli w fazę
przygotowywania budżetu i biznesplanu. Gardar podniósł cenę noclegów w zamieszczonej w pliku
excelowym ofercie i rozmnożył liczbę miejsc do spania w niedużym piętrowym domku. Ciekawe będzie
obejrzeć ten cud na własne oczy i zrozumieć, w jaki sposób on chce pomieścić tam tych wszystkich gości.
Katrin wstała, lecz z pokładu, z miejsca, w którym się znajdowała, nie była w stanie dostrzec domu.
Sądząc po jedynym zdjęciu przedstawiającym panoramę okolicy, jakie wykonał Gardar, dom stał na
skraju osady, ale raczej na wzniesieniu, więc powinien być widoczny. A co, jeśli runął po prostu po
powrocie Gardara i Lif z rekonesansu? Minęły już przecież prawie dwa miesiące, a okolicę nawiedziło w
tym czasie wiele sztormów i nawałnic. Miała zamiar zaproponować, by to szybko sprawdzili, zanim statek
odpłynie, lecz w tym akurat momencie odezwał
10
się szyper, obawiający się zapewne, że będzie musiał znieść ich z pokładu.
- No, w każdym razie z pogodą macie szczęście. - Podniósł wzrok do nieba. - Może się jednak zmienić
wbrew prognozom, a wtedy bądźcie gotowi na wszystko.
- Jesteśmy. Spójrz tylko na te graty. - Gardar uśmiechnął się i znów w jego głosie pojawiła się dawna
pewność siebie. - Myślę, że jedyne, czego powinniśmy się obawiać, to zakwasy.
- Ciekawe. - Szyper nie wyjaśnił, o co mu chodzi, i przeniósł karton na keję. - Mam nadzieję, że telefony
macie naładowane. Jak się wdrapie-cie na tamto wzgórze, powinniście złapać zasięg. Tu w dolinie nie ma
nawet co próbować.
Gardar i Katrin spojrzeli w kierunku wzgórza, będącego raczej górą. Lif wciąż gapiła się na czarną,
pomarszczoną taflę oceanu.
- Dobrze wiedzieć. - Gardar poklepał się po zewnętrznej kieszeni kurtki. - Mam jednak nadzieję, że nie
będziemy musieli z nich korzystać. Tydzień powinniśmy wytrzymać. A potem będziemy czekać na
nabrzeżu, jak się umówiliśmy.
- Tylko pamiętajcie, że jeśli pogoda będzie marna, to nie przypłynę. Ale pojawię się natychmiast, jak
tylko się poprawi. Gdyby tak się stało, to nie musicie czekać na nabrzeżu. Pójdę po was na ląd. Nie
wytrzymalibyście tu ani chłodu, ani wichury. - Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na fiord. - Prognoza nie
jest zła, ale w ciągu tygodnia wiele może się zmienić. Nie potrzeba wielkich fal, żeby ta krypa zaczęła
podskakiwać na wodzie jak korek, tak że nie mogę pływać w czasie niepogody.
- A jaka zła musi być pogoda, żebyś nie był w stanie wypłynąć? - Katrin usiłowała ukryć, jak bardzo ją
teraz rozdrażnił. Dlaczego nie powiedział im o tym, zanim się dogadali co do transportu? Może wtedy
wynajęliby większą łódź? Natychmiast jednak uświadomiła sobie, że to było nierealne, większa łódź
kosztowałaby drożej.
- Jeśli na falach przy brzegu pojawiają się białe grzbiety, to raczej nie wyruszam. - Znów spojrzał na fiord
i skinął brodą. - Nie pływam, kiedy jest ich trochę więcej niż dziś. - Zwrócił się w ich kierunku. - Muszę
się
11
zbierać. - Przeszedł pod sterówkę i podał Gardarowi materac leżący na samym wierzchu bagaży.
Wspólnym wysiłkiem przenieśli na ruchome molo skrzynie, wiadra z farbami, drewno opałowe, narzędzia
i czarne worki na śmieci wypełnione po brzegi niełamliwymi sprzętami. Katrin przypadło w udziale
przesuwanie dostarczanych na keję rzeczy tak, by nie dopuścić do powstania zatoru na jej końcu, a Lif
darowano pracę. Miała z sobą wielkie kłopoty, udało jej się jedynie zejść na ląd i położyć na plaży. Piesek
Putti podreptał za nią i biegał w tę i z powrotem po piasku, najwyraźniej szczęśliwy, że ma stały ląd pod
łapami, ślepy na kiepskie samopoczucie swojej pani. Katrin miała pełne ręce roboty i czasem mężczyźni
musieli wskoczyć na keję, by jej pomóc. W końcu cały bagaż spoczął na brzegu w długim szeregu;
wyglądał jak swoista warta wystawiona na cześć przedsiębiorczych gości. Szyper zaczynał się już
niecierpliwić. Najwyraźniej jemu bardziej zależało, by się uwolnić od towarzystwa Gardara i Katrin, niż
im od jego. Jego obecności towarzyszyło poczucie bezpieczeństwa, które zniknie, gdy tylko stateczek
schowa się za horyzontem; w odróżnieniu od nich szyper wiedział, jak stawiać czoło siłom natury, i z
pewnością znał sposób na każdą przeciwność losu. Oboje mieli ochotę poprosić go, by został z nimi, lecz
w końcu żadne nie ubrało tej prośby w słowa. Wreszcie odezwał się szyper:
- No, to już mi nic innego nie pozostało, jak tylko wyrzucić cię na ląd i odpłynąć. - Swoje słowa skierował
do uśmiechającego się nieprzekonująco Gardara. Ten wspiął się do Katrin na molo i stali obok siebie jak
kołki w płocie, patrząc w dół na wilka morskiego, który zakłopotany nieco odwrócił wzrok. - Wszystko
będzie dobrze. Mam tylko nadzieję, że wasza przyjaciółka dojdzie do siebie. - Wyciągnął rękę w kierunku
Lif, która zdążyła usiąść. Biała kurtka była doskonale widoczna. Okrycie to jednocześnie dowodziło, jak
bardzo oni wszyscy nie pasują do tutejszego otoczenia. - Patrzcie tylko, najwyraźniej zaczyna dochodzić
do siebie. - Mężczyźnie nie udało się dodać im odwagi, jeśli miał taki zamiar. Katrin zastanawiała się, co
on o tym wszystkim sądzi: małżeństwo z Reykjaviku, nauczycielka i ekonomista, tuż po trzydziestce,
żadne jakby niegotowe, by brać się z życiem za bary, nie wspominając już o piątym kole u wozu,
12
które ledwo pion potrafiło zachować. - Na pewno wszystko będzie dobrze. - Schrypnięty głos mężczyzny
nie brzmiał specjalnie przekonująco. - Nie zwlekajcie tylko za bardzo z przeniesieniem rzeczy do domu,
zaraz zapadnie zmrok.
Ciężki, kręcony lok zasłonił oko Katrin. W całej tej przedwyjazdowej gorączce zapomniała zabrać gumkę
do włosów. Lif zaś, jeśli wierzyć w to, co mówiła, miała tylko jedną, którą w czasie rejsu upięła włosy z
tyłu głowy, kiedy wymiotowała. Katrin spróbowała zaczesać kosmyk palcami, lecz wiatr natychmiast
ponownie zmierzwił jej czuprynę. Włosy Gardara wyglądały o niebo lepiej, ale też były o wiele krótsze
niż jej. Po ich butach trekkingowych widać było, że zostały zakupione specjalnie na tę wyprawę, a choć
spodnie przeciwwiatrowe i kurtki nie były najnowsze, również nie wyglądały na często używane. Dostali
je w prezencie ślubnym od rodzeństwa Gardara, ale dopiero teraz nadarzyła się okazja, by je włożyć. Lif
kupiła biały kombinezon narciarski przed wyjazdem we włoskie Alpy i w tych okolicznościach zdawał się
on równie na miejscu, co płaszcz kąpielowy. Ich blade lica świadczyły o tym, że nie przywykli do
aktywności fizycznej pod gołym niebem. Wszyscy jednak byli w dobrej formie po ćwiczeniach na
siłowni, choć Katrin podejrzewała, że kondycja może ich jeszcze zawieść.
- Czy możemy się tu spodziewać jakichś ludzi w tygodniu? - Katrin ścisnęła kciuki w tajemnicy przed
mężczyznami. Wówczas istniałaby nadzieja, że mogliby wrócić wcześniej, gdyby sprawy przybrały zły
obrót.
Szyper pokręcił głową.
- Niewiele wiecie na temat tego miejsca, prawda? - Nie bardzo mogli rozmawiać w czasie rejsu z powodu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin