Lucy Maud Montgomery - W pajęczynie życia.rtf

(773 KB) Pobierz
W pajęczynie życia

Lucy Maud Montgomery

 

 

 

W pajęczynie życia

 

Tytuł oryginału A Tangled Web

Przekład Henryka Stępień


Moim dobrym przyjaciołom

państwu Fredostwu W. Wright

na pamiątkę pewnego tygodnia śmiechu


I. Uroczyste spotkanie u ciotki Becky

1

 

O starym dzbanie Darków opowiadano tuzin historii. Ta będzie prawdziwa.

Sporo wydarzyło się w klanie Darków i Penhallowów właśnie z jego powodu. A kilka rzeczy się nie wydarzyło. Jak mawiał wujek Pippin, mogło to stać się za sprawą Opatrzności albo za sprawą diabła, który z pewnością miał władzę nad dzbanem. W każdym razie gdyby nie dzban, Piotr Penhallow mógłby dziś samotnie fotografować lwy w afrykańskiej dżungli, a Duży Sam Dark najprawdopodobniej nigdy nie nauczyłby się doceniać piękna niczym nie osłoniętych kształtów kobiecych. Jeśli zaś idzie o Dandy’ego i Penny’ego Darków, to obaj nigdy nie przestali gratulować sobie, że wyszli ze sprawy cali i zdrowi.

Z pewnego punktu widzenia dzban był własnością ciotki Becky Dark, z domu Rebeki Penhallow. Jeśli już o tym mowa, to żony Darków były przeważnie z domu Penhallow, a większość żon Penhallowów — z domu Dark, nie licząc pewnej liczby pań Dark z domu Dark i żon Penhallowów z domu Penhallow. W obrębie trzech pokoleń sześćdziesiąt osób z klanu Darków weszło w związek małżeński z takąż liczbą Penhallowów. Nikt poza wujkiem Pippinem nie przejmował się wynikającym stąd chaosem genealogicznym. Na dobrą sprawę Darkowie mogli wchodzić w związek małżeński tylko z kimś z Penhallowów, Penhallowowie zaś mogli poślubiać tylko kogoś z Darków. Mówiono, że kiedyś nie chcieli nikogo innego. Dziś nikt inny nie chciał ich. Tak przynajmniej mówił wujek Pippin, ale jego słowa należało traktować z przymrużeniem oka. Ani Darkowie, ani Penhallowowie nie zagłębiali się tak dalece w swoją rodową przeszłość. Wciąż byli klanem ludzi dumnych, odznaczających się wigorem i męskością. Skłonni czubić się między sobą, zwartym frontem stawali przeciwko każdej obcej lub wrogiej sile.

W pewnym sensie ciotka Becky była głową klanu. Z punktu widzenia starszeństwa, Crosby Penhallow, który miał lat osiemdziesiąt siedem, podczas gdy ona osiemdziesiąt pięć, mógł kwestionować tę jej pozycję, gdyby mu na tym zależało. Ale osiemdziesięciosiedmioletniemu Crosby’emu Penhallowowi zależało tylko na jednej rzeczy. Dopóki pozwalano mu spotykać się co wieczór ze starym kumplem Erazmem Darkiem, żeby grać na skrzypcach i flecie, ciotka Becky mogła, skoro chciała, dzierżyć berło klanu.

Trzeba od razu powiedzieć, że ciotka Becky nie była specjalnie kochana przez swój klan. Za bardzo lubiła mówić jego członkom rzeczy nazywane przez nią szczerą prawdą. A, jak mawiał wujek Pippin, prawda, na swoim miejscu, jest w porządku, ale nie ma co pchać się z nią tam, gdzie nikt o to nie prosi. Ciotce Becky jednak obce były takie rzeczy, jak takt, dyplomacja i dyskrecja, nie mówiąc o braniu pod uwagę czyichkolwiek uczuć. Kiedy chciała coś powiedzieć, to mówiła. W rezultacie o przebywaniu w towarzystwie ciotki Becky można było powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest nudne. Człowiek zniesie kopniaki i szturchańce dla przyjemności obserwowania, jak inni skręcają się pod zadawanymi ciosami. Że zaś ciotka Becky znała wszystkie, od A do Z, smutne, niezwykłe i okropne historyjki z życia klanu, nikt nie miał osłony na tyle mocnej, żeby strzały wypuszczane przez ciotkę nie mogły jej przebić. Mały wujek Pippin mawiał, że za nic w świecie nie opuściłby żadnego z rodzinnych spotkań u ciotki Becky.

 To jest ktoś — powiedział o niej łaskawie doktor Harry Penhallow podczas któregoś pobytu w domu, żeby wziąć udział w pogrzebie kogoś z klanu.

 Ona ma bzika — mruczał John Topielec Penhallow, który, sam będąc znanym bzikiem, nie tolerował rywali.

 To jedno i to samo — chichotał wujek Pippin. — Wszyscy się jej boicie, bo za dużo o was wie. Powiem wam coś, ludzie: tylko ciotka Becky i tacy jak ona nie dają nam skapcanieć.

Od dwudziestu lat ciotka Becky była dla wszystkich „ciotką Becky”. Kiedyś na pocztę w Indian Spring przyszedł list zaadresowany „Do pani Teodorowej Dark” i nowy naczelnik poczty zwrócił go z uwagą: Adresat nieznany”. A było to właściwe nazwisko ciotki Becky, która miała kiedyś męża i dwoje dzieci. Wszyscy oni zmarli dawno temu — tak dawno, że nawet ciotka Becky praktycznie o nich zapomniała. Od lat mieszkała w Indian Spring w dwóch pokojach wynajętych od starej przyjaciółki, Kamili Jackson. Wiele rodzin Darków i Penhallowów przyjęłoby ją do siebie, bo klan nigdy nie zapominał o swoich zobowiązaniach, ale ciotka nie chciała iść do nikogo. Miała własny niewielki kapitalik, a Kamila, która nie pochodziła ani z Darków, ani z Penhallowów, łatwo dawała rządzić sobą.

 Chcę urządzić uroczysty zjazd klanu — oznajmiła ciotka Becky wujkowi Pipinowi któregoś popołudnia, kiedy zajrzał do niej, bo się dowiedział, że ciotka nie czuje się najlepiej. Zastał ją w łóżku, opartą o poduszki. Na szerokiej, okrągłej jak patelnia, starej twarzy malował się ten sam co zawsze bystry, złośliwy wyraz, wujek pomyślał więc, że tak naprawdę nic ciotce nie jest. Nieraz już pozostawała w łóżku, kiedy jej się zdawało, że klan ją zaniedbuje.

Zamieszkawszy w Domu pod Sosnami, ciotka Becky urządzała tam od czasu do czasu zjazdy, które nazywała „uroczystymi spotkaniami”. Zwykle w miejscowej gazecie ukazywało się zawiadomienie, że pani Rebeka Dark zaprasza swoich przyjaciół na popołudnie takiego to a takiego dnia. Zjawiał się każdy, kto” nie potrafił znaleźć absolutnie wiarygodnej wymówki. Goście spędzali dwie godziny na klanowym plotkowaniu, urozmaiconym gadaniną ciotki i jej złośliwymi uśmieszkami, wypijali herbatę, zjadali kanapki i ciasto, a potem wracali do domu lizać zadane przez ciotkę rany.

 To dobrze — ucieszył się wujek Pippin. — W klanie okropnie nudno. Od dłuższego czasu nic się nie dzieje.

 Będzie dosyć ciekawie — powiedziała ciotka Becky. — Mam zamiar powiedzieć im coś niecoś, nie wszystko, na temat tego, kto dostanie stary dzban Darków, kiedy ja odejdę z tego świata.

 Oho! — wujek Pippin od razu poczuł się zaintrygowany. Nie zapomniał jednak o zasadach dobrego wychowania. — Po co zawracać sobie tym głowę. Na pewno dożyjesz setki — powiedział.

 Nie, nie dożyję — odparła ciotka Becky. — Roger stwierdził dziś rano w obecności Kamili, że nie przeżyję tego roku. Nie powiedział tego mnie, osobie najbardziej zainteresowanej, ale wydusiłam to z Kamili.

Był to szok dla wujka Pippina. Przez kilka chwil siedział w milczeniu.

Od trzech dni słyszał w uszach dzwon pogrzebowy, nie wiązał jednak tego z ciotką Becky. Tak naprawdę nikt sobie nie wyobrażał, że ciotka Becky może umrzeć. I śmierć, i życie jakby o niej zapomniały. Teraz nie wiedział, co powiedzieć.

 Lekarze często się mylą — wyjąkał w końcu.

 Ale nie Roger — odparła ciotka Becky ponurym tonem. Chyba będę musiała umrzeć. Zresztą mogę umierać. Już nikogo nie obchodzę.

 Po co to mówisz, Becky? — odezwała się Kamila bliska łez. — Mnie na pewno obchodzisz.

 Nie, Kamilo. Jesteś na to za stara. Obie jesteśmy za stare, żeby się czymkolwiek przejmować. Przecież w głębi ducha myślisz: „Jak ona umrze, będę mogła pić mocną herbatę”. Przyznaj się. Trzeba patrzeć prawdzie w oczy i nie próbować przysłaniać jej uczuciem. Ja przeżyłam wszystkich moich prawdziwych przyjaciół.

 Zaraz, zaraz, a ja? — zaprotestował wujek Pippin.

Ciotka Becky obróciła ku niemu swoją staraj siwą głowę, przypominającą łeb wiekowej owcy.

 Ty! — powiedziała z nutką pogardy w głosie. — Przecież ty masz dopiero sześćdziesiąt cztery lata. Kiedy wychodziłam za mąż, ciebie nie było jeszcze na świecie Tak naprawdę to jesteś tylko znajomym. Nawet nie krewnym. Nie zapominaj, że właściwie jesteś adoptowanym Penhallowem. Twoja matka przysięgała, że jesteś synem Neda Penhallowa, ale mogę ci powiedzieć, że niektórzy z nas mieli co do tego wątpliwości. Fale morskie, Pippinie, wyrzucają na brzeg różne dziwne rzeczy.

Wujek Pippin pomyślał, że to nieładnie z jej strony mówić coś takiego i postanowił nie zapewniać ciotki więcej o swej przyjaźni.

 Kamilo — zwróciła się ciotka Becky ostrym tonem — proszę cię, przestań wyciskać z oczu łzy. Przykro patrzeć na ciebie. Musiałam odesłać Ambrozynę, bo nie mogłam znieść jej zawodzenia. Ambrozyna wszystko opłakuje jednakowo: śmierć czy nieudany pudding. Ale trzeba jej to wybaczyć, bo to jej jedyna rozrywka w życiu. Ja jestem przygotowana na śmierć. Doświadczyłam w życiu prawie wszystkiego: tak, wypiłam swój kielich do dna. Chcę jednak umierać przyzwoicie i w sposób uporządkowany. Zamierzam zwołać ostatnie uroczyste spotkanie klanu. Data zostanie podana listownie. Jeśli jednak będziecie chcieli coś zjeść, to musicie przynieść jedzenie ze sobą. Nie mam zamiaru zawracać sobie głowy takimi rzeczami na łożu śmierci.

Wujek Pippin był naprawdę rozczarowany. Mieszkał sam i żywił się jak wdowiec, toteż posiłki i poczęstunki, które dostawał od czasu do czasu w domach przyjaciół, wiele dla niego znaczyły. A tu ciotka Becky chce zaprosić ludzi i nie dać im nic do jedzenia. Trzeba powiedzieć, że to bardzo niegościnnie z jej strony. Wszyscy bez wyjątku będą się czuli urażeni, ale z pewnością wszyscy się zjawią. Wujek Pippin znał swoich Darków i Penhallowów. Każdy będzie chciał się dowiedzieć, komu przypadnie stary dzban Darków, i każdy będzie uważał, że należy się właśnie jemu. Darkowie nigdy nie pogodzili się z faktem, że ma go ciotka Becky. Pochodziła z Penhallowów, a dzban powinien należeć do Darków z urodzenia. Niestety stary Teodor Dark zapisał go w testamencie swojej drogiej, ukochanej żonie i nic na to nie można było poradzić. Dzban jest ciotki Becky i ona może zrobić z nim, co zechce. W ciągu osiemdziesięciu pięciu lat jej życia nikt nigdy nie potrafił przewidzieć, jak postąpi.

Wujek Pippin wsiadł do „gigu”, jak nazywał swoją dwukółkę zaprzężoną w potulną siwą szkapę, i ruszył bez pośpiechu wąską boczną drogą, prowadzącą z Indian Spring do Bay Silver. Na jego drobnej, pomarszczonej twarzy, przypominającej wyschnięte jabłuszko, igrał rozbawiony uśmiech, a w młodych, zdumiewająco żywych oczach czaił się złośliwy błysk. Świetnie się— ubawi, obserwując zabiegi klanu o dzban. Wspaniała zabawa dla kogoś niezbyt zainteresowanego tym przedmiotem. Wujek Pippin wiedział, że nie ma żadnej szansy, żeby stać się jego właścicielem. W najlepszym razie jest tylko dalekim kuzynem, zakładając nawet, że jego ojciec pochodzi z Penhallowów, co zresztą kwestionowała ciotka Becky.

 Czuję, że starsza pani coś knuje — powiedział wujek Pippin do swojej siwej szkapy.


2

 

Mimo zapowiedzi, że nie będzie poczęstunku, na spotkanie u ciotki Becky stawili się wszyscy Darkowie i Penhallowowie z urodzenia, przez małżeństwo lub adopcję. Nawet stara, zreumatyzowana Christian Dark, która od lat nie ruszała się z domu, zmusiła zięcia, żeby ją zawiózł, na wózku do rozwożenia mleka, przez mały lasek do Domu pod Sosnami. Drzwi między dwoma zajmowanymi przez ciotkę pokojami zostały rozsunięte. W saloniku ustawiono krzesła, a ciotka Becky, z oczami błyszczącymi jak u kota, usadowiona w swoim wielkim, starym łożu

z orzecha, pod baldachimem, z którego zwisała siatkowa zasłona, była gotowa na przyjęcie gości. W tym łożu ciotka Becky sypiała od czasu ślubu i chciała w nim umrzeć. Kilka kobiet z klanu przyglądało mu się uważnie, każda w nadziei, że się jej dostanie. Ale w tej chwili nikt nie myślał o niczym innym, jak tylko o dzbanie.

Ciotka Becky nie pozwoliła ubrać się do gości. Powiedziała Kamili, że nie chce sobie zawracać tym głowy; zresztą tak naprawdę nie byli tego warci. Przyjęła vich niczym królowa, w starym, spłowiałym, czerwonym swetrze, wysoko zapiętym na pomarszczonej szyi. Siwe włosy miała zwinięte w ciasny koczek na czubku głowy. Na palcu nosiła jednak swój pierścionek z brylantem i ku zgorszeniu Ambrozyny kazała nałożyć sobie trochę różu na policzki.

 W twoim wieku to po prostu nieprzyzwoite — protestowała Ambrozyna.

 Mam w nosie przyzwoitość, dawno się z nią pożegnałam — odparła ciotka Becky. — Ambrozyno Winkworth, rób, co ci każą, a zostaniesz nagrodzona. Nie chcę, żeby wujek Pippin mógł powiedzieć: „Ta starucha miała kiedyś ładne kolorki”. Ambrozyno, nakładaj róż porządnie i grubo. Nikomu z nich nie przyjdzie do głowy dokuczać mi, do czego by pewnie byli zdolni, widząc mnie wychudłą i oklapła. Nie masz pojęcia, Ambrozyno, jak czekam na to spotkanie. Wprost nie mogę się doczekać popołudnia. Będzie to dla mnie ostatnia porcja rozrywki po tej stronie wieczności i wypiję ją do dna. Te wszystkie harpie zlecą się tu zobaczyć, co kapnie każdej z nich. Tak, Ambrozyno, chcę poznęcać się nad nimi.

Darkowie i Penhallowowie doskonale zdawali sobie z tego sprawę, toteż każdy nowo przybyły podchodził do orzechowego łoża, kryjąc dręczącą pewność, że ciotka Becky zada mu najokrutniejsze z pytań, jakie przyjdą jej do głowy. Wujek Pippin zjawił się wcześnie, z zapasem ulubionej gumy do żucia, i zajął korzystną pozycję w pobliżu rozsuwanych drzwi, skąd mógł widzieć wszystkich i słyszeć każde słowo ciotki Becky. I opłaciło mu się to.

 Ach, to ty jesteś ten, co spalił własną żonę — powiedziała ciotka Becky do Stantona Grundy’ego, wysokiego, chudego mężczyzny z sarkastycznym uśmiechem, obcego w tym klanie. Stanton poślubił przed laty Robinę Dark, a gdy zmarła, spalił jej zwłoki w krematorium. Klan nigdy mu tego nie wybaczył, ale Stanton się nie przejmował, toteż po słowach ciotki uśmiechnął się jedynie lekko, uznawszy je za dowcip.

 Tyle szumu wokół dzbana wartego najwyżej kilka dolarów — rzucił pogardliwie, siadając obok wuja Pippina.

Wujek Pippin przesunął gumę w ustach i dla dobra klanu odpowiedział mu od razu nieszkodliwym kłamstwem:

 Cztery lata temu pewien kolekcjoner proponował ciotce Becky sto dolarów za ten dzban.

Jego słowa wywarły wrażenie na Stantonie Grundym. Chcąc to ukryć, odrzekł, że o n nie dałby za dzban nawet dziesięciu dolarów.

 To po co tu przyszedłeś? — spytał wujek Pippin.

 Żeby zobaczyć tę hecę — odparł chłodno Grundy. — Ta historia z dzbanem skłóci cały klan.

Oburzony wujek Pippin omal nie połknął gumy. Jakie prawo ma ten obcy, mocno podejrzany o to, że jest swedenborgistą, cokolwiek by to znaczyło, do pokpiwania z fanaberii Darków i dziwactw Penhallowów? On, Pippin Penhallow, chrzestne imię Aleksander, ma do tego pełne prawo. Został członkiem plemienia, chociaż może trochę okrężną drogą. Ale żeby jakiś Grundy, przybyły Bóg wie skąd, zjawiał się tu i podśmiewał z klanu! Wściekłość ogarnęła wujka Pippina, zanim jednak zdążył ostro zareagować, nowy przybysz odwrócił na moment jego uwagę od bezczelnego Grundy’ego.

 Czy dalej rodzisz dzieci na King’s Highway? — zapytała ciotka Becky biedną Pawłową Dark, która wydała na ten nieprzychylny świat syna w fordzie coupe, w drodze do szpitala.

Wujek Pippin wyraził ogólny pogląd klanu na ten przypadek zauważając:

 To wskutek godnego pożałowania prowadzenia samochodu! Przez pokój przeleciał lekki chichot. Pani Pawłowa szła do swego krzesła z płonącą rumieńcem twarzą, lecz zainteresowanie przesunęło się już z niej na Murraya Darka, przystojnego mężczyznę w średnim wieku, który witał się właśnie z ciotką Becky.

 No i co? Przyszedłeś popatrzeć na Thorę, prawda? Jest tu. Tam, za Pippinem i Grundym.

Murray Dark z podniesioną głową podszedł do krzesła. Jako członek takiego klanu — pomyślał — człowiek bywa narażony na różne nieprzyjemności. Oczywiście że przyszedł zobaczyć Thorę; wiedzą o tym wszyscy, z nią włącznie. Miał w nosie dzban Darków, ale ogromnie mu zależało na zobaczeniu Thory, toteż korzystał z każdej nadarzającej się okazji. Był w niej zakochany od tamtej niedzieli, gdy po raz pierwszy ujrzał ją w kościele jako świeżo poślubioną żonę Christophera Darka, pijaka i hultaja Chrisa Darka, tak zdradliwie przystojnego, że żadna dziewczyna nie mogła mu się oprzeć. O tym też wiedział cały klan, ale nigdy nie doszło do skandalu. Murray czekał po prostu, aż Chris umrze. A wtedy on ożeni się z Thorą. Był dobrze gospodarzącym, zamożnym farmerem i miał dużo cierpliwości. Gdy przyjdzie czas, spełni się pragnienie jego serca; czasem jednak zaczynał myśleć z niepokojem, jak długo jeszcze pożyje ten diabelny Chris. Ludzie z rodziny Darków cieszą się cholernie dobrym zdrowiem. Potrafią przez dwadzieścia lat wyglądać kwitnąco i czuć się znakomicie, prowadząc życie, które normalnego człowieka wykończyłoby w pięć lat. Chris umiera, centymetr po centymetrze, od dziesięciu lat, ale nikt nie umiałby powiedzieć, ile centymetrów życia jeszcze mu zostało.

 Musisz zacząć używać płynu na porost włosów — radziła ciotka Becky Williamowi Y. Penhallowowi, który nawet jako dziecko wyglądał śmiertelnie poważnie i do którego przez całe jego życie nikt nie powiedział „Bili”. Znienawidził ciotkę Becky, gdy pierwsza zwróciła mu uwagę, że zaczyna łysieć.

 Moja droga — mówiła ciotka do Percy’owej Dark — co za szkoda, że nie dbasz bardziej o cerę. Miałaś niezłą, kiedy przyjechałaś do Indian Spring. Oho, i ty tutaj? — udała zdziwienie na widok Jimowej Trent z domu Helen Dark.

 Jestem, i co z tego? — odparowała Jimowa. — Czyżbym wyglądała jak duch, że masz co do tego wątpliwości?

 Sporo czasu upłynęło, zanim przypomniałaś sobie o moim istnieniu — odparła ciotka Becky ostrym tonem. — Ale dzban przyciąga do mnie więcej ludzi niż cokolwiek innego.

 Och, ciociu, mnie na pewno nie zależy na dzbanie — skłamała Jimowa.

I wszyscy wiedzieli, że kłamie. Tylko ktoś bardzo ograniczony mógł mówić nieprawdę ciotce Becky. Jak dotąd nikomu nie udało się powiedzieć kłamstwa, którego by ona nie odkryła. No, ale Jimowa Trent mieszka w Three Hills, a nie można spodziewać się rozsądku po kimś, kto mieszka w Three Hills.

 Millerze, skończyłeś już pisać swoją kronikę? — zapytała ciotka Becky.

Stary Miller Dark miał głupią minę. Od lat opowiadał, że pisze historię klanu, ale dotąd nawet jej nie zaczaj. Uważał, że w takich sprawach nie ma co się spieszyć. Im dłużej poczeka, tym więcej będzie miał do opisania. Kobietom zawsze tak się cholernie spieszy. Rad usunął się, robiąc miejsce Palmerowi Dark, który, jak wszyscy wiedzieli, był dumny ze swej żony.

 Wygląda młodo jak zawsze, prawda ciociu? — spytał z radosnym uśmiechem.

 Tak, jeśli z młodego wyglądu wypływa jakaś korzyść, gdy się jest starą — odparła łaskawie ciotka Becky. — Trochę przytyłeś — dodała — Dawno cię nie widziałam, Palmerze, ale nic się nie zmieniłeś, tylko cię trochę przybyło. A kogóż ja tu jeszcze widzę? Denzilowa Penhallow. Wyglądasz ładnie i elegancko. Zawsze słyszałam, że dieta owocowa służy ludziom. Podobno zjadałaś wszystkie owoce przysyłane Denzilowi, kiedy chorował w zimie.

 No to co? On nie mógł ich jeść. Czy miałam je wyrzucić? — odcięła się Denzilowa. Co tam dzban! Ona nie pozwoli, żeby ciotka Becky ją obrażała.

Do pokoju weszły razem dwie wdowy — Toynbeeowa Dark, która szybko przestała nosić żałobę po swoim trzecim i ostatnim mężu, i Wirginia Powell. Jej mąż nie żył od ośmiu lat, ale ona, dalej młoda i ładna, wciąż chodziła w czerni i, o czym wszyscy wiedzieli, przysięgła, że nie wyjdzie ponownie za maż. Co prawda, jak zauważył wujek Pippin, nikt jak dotąd nie słyszał, żeby ktoś się jej oświadczał.

Ciotka Becky przywitała Toynbeeowa chłodno, ale uprzejmie. Wiadomo było, że wdowa reaguje histerycznie na każdą przykrość lub afront, a ciotka Becky nie chciała, żeby ktoś inny stał się przedmiotem zainteresowania na jej ostatnim przyjęciu. Nie omieszkała jednak dokuczyć biednej Wirginii pytając:

 Czy twoje serce zmartwychwstało?

Wirginia wypowiedziała kiedyś sentymentalne zdanie: „Moje serce zostało pogrzebane na cmentarzu przy kościele w Rose River i ciotka Becky nigdy nie dała jej o tym zapomnieć.

 Masz jeszcze trochę tamtego dżemu? — spytała ciotka złośliwie Tytusową Dark, która zrobiła kiedyś dżem z jagód rosnących na cmentarzu. Adwokat Tom Penhallow, o którym było wiadomo, że przywłaszczył sobie pieniądze swoich klientów, był w mniejszej niełasce klanu niż Tytusówa. Ona sama uważała, że czepiają się jej bez powodu. Tamtego roku owoce słabo obrodziły, a ona miała do wykarmienia pięciu mężczyzn nie lubiących masła — i co, czy wielkie, soczyste jagody rosnące w dolnym rogu cmentarza Bay Silver miały się zmarnować? Grobów było tam zresztą bardzo mało, bo była to stara część cmentarza.

 A jak tam twoja imienniczka? — zwróciła się ciotka Becky do Emily Frost. Kennedy Penhallow, odrzucony przez swoją kuzynkę Emily, chcąc jej dokuczyć nazwał jej imieniem swoją starą, kulawą klacz. Było to sześćdziesiąt pięć lat temu i Kennedy, od lat szczęśliwy małżonek Julii Dark, całkiem o tym zapomniał. Lecz Emily Frost, z domu Penhallow, nie zapomniała i nie wybaczyła.

 Hallo, Margaret, napiszesz o tym wiersz? „Zmęczony zużyty i smutny pociąg jechał z turkotem” — zacytowała ciotka Becky chichocąc.

Szczupła, wrażliwa twarz Margaret Penhallow oblała się żałosnym rumieńcem. W niezwykle dużych, łagodnych, szaroniebieskich oczach pokazały się łzy. Prawie na oślep Margaret siadła na najbliższym krześle. Kiedyś pisywała marne wierszyki dla pewnej gazety w Summerside, ale zaprzestała, gdy jakiś pozbawiony sumienia drukarz poopuszczał znaki przestankowe; wyszedł z tego okropny fragment, który właśnie ciotka wygłosiła. Prześladował on autorkę, jak duch nie dający się odżegnać. Margaret zawsze mogła się obawiać, że ktoś z klanu gdzieś go zacytuje, rycząc z uciechy. Nawet tu, na uroczystym spotkaniu przy łożu śmierci ciotki Becky, musiał zostać przez nią wywleczony. Niewykluczone, że Margaret dalej pisała wiersze — na pewno wiedziało coś o tym niewielkie, ozdobione muszlami pudełko ukryte w jej kufrze — lecz, ku wielkiej uldze klanu, nie drukowano ich już w gazecie.

 Co z tobą, Penny? Nie wyglądasz tak dobrze, jak myślisz, że wyglądasz.

 Pszczoła dziabnęła mnie w oko — odparł ponuro Pennycuik Dark.

Był to otyły, baryłkowaty człowieczek niskiego wzrostu, z siwą, kędzierzawą brodą i dość rzadkimi, także kędzierzawymi włosami. Jak zawsze wyglądał schludnie niby wylizany kot. Ciągle uważał się za młodego, wesołego kawalarza. Tylko dzban Darków mógł skłonić go do publicznego pojawienia się w takim stanie. To właśnie w stylu tej diabelnej staruchy — zwrócić uwagę wszystkich na jego oko. Jest jednak najstarszym z jej Siostrzeńców, ma prawo do dzbana i zachowa je bez względu na spuchnięte oko. Zawsze twierdził, że dzban został niesłusznie zabrany jego rodzinie dwa pokolenia temu. Zirytowany i podniecony siadł na pierwszym wolnym krześle, jakie zobaczył, i stwierdził skonsternowany, że siedzi obok Williamowej Y., której unikał po tym, jak go zapytała, co robić z dzieckiem mającym robaki. Tak jakby on, Pennycuik Dark, zatwardziały kawaler, mógł wiedzieć cokolwiek na temat dzieci albo robaków.

 Idź i usiądź dalej, tam, w kącie przy drzwiach — mówiła ciotka Becky do Artemasowej Dark, której skłonność do perfumowania się zawsze ją irytowała. — Żebym nie musiała wdychać tych cholernych perfum. Nawet takie biedne, stare zero jak ja ma prawo do czystego powietrza.

Artemasowa istotnie używała perfum w nadmiarze. Mimo to cały klan był zdania, ze ciołka nie powinna wypowiedzieć tego słowa, zwłaszcza na łożu śmierci. Darkowie i Penhallowowie chlubili się tym, że idą z duchem czasu, lecz ich postępowość nie posunęła się tak daleko, aby mogli wybaczyć kobiecie używanie brzydkich słów. Ze szczególną dezaprobatą odnosili się do dwóch członków klanu mających zwyczaj przeklinać: do Tytusa Darka, który nie był w stanie nie kląć, i Johna Topielca Penhallowa, który mógłby nie kląć, ale nie chciał.

Sensację wywołało przybycie Alpheusowej Penhallow i jej córki. Alpheusowa mieszkała w St. John. Do Rose River przyjechała, żeby odwiedzić dawne miejsce zamieszkania, akurat w czasie, kiedy zapowiedziano uroczyste spotkanie u ciotki Becky. Była to kobieta niezmiernie otyła, z godną pożałowania skłonnością do jaskrawych kolorów i przesadnie bogatych materiałów. Za młodu, kiedy była szczupła i urodziwa, ciotka Becky nie faworyzowała jej specjalnie, toteż nie spodziewała się teraz zbyt miłego powitania ż jej strony. Postanowiła jednak uśmiechać się, gdyż bardzo chciała dostać dzban i łoże z orzechowego drewna, jeśli los będzie dla niej łaskawy. Ale chociaż ciotka Becky uznała w duchu, ze suknia Annabelli Penhallow warta jest więcej niż to, co odziewa, obeszła się z przybyłą bardzo łagodnie.

 Ho, ho, elegantka z ciebie, jak zawsze zresztą — powiedziała tylko i przeniosła wzrok na jej córkę, Nan Penhallow.

Na jej temat wiele plotkowano w klanie od czasu przybycia dziewczyny do Rose River. Z przejęciem szeptano, że nosi piżamę i pali papierosy, że skubie sobie brwi i jeździ konno w spodniach. Jednak nawet w Rose River pogodzono się z tym. Teraz ciotka Becky miała przed sobą osóbkę o wężowych kształtach, bardzo szczupłą w biodrach, ostrzyżoną na chłopczycę, z długimi, barbarzyńskimi kolczykami w uszach. Przy tym wyrafinowanym stworzeniu w eleganckiej, połyskliwej sukni z czarnego aksamitu wszystkie inne dziewczęta wydały się niemodne i wiktoriańskie. Ale ciotka Becky od razu przyłożyła do niej swoją miarkę.

 Więc to jest Hannah — powiedziała, instynktownie trafiając w czuły punkt. Nan wolałaby dostać policzek, niż zostać nazwana Hannah. — No…no…no! — Te „no” wyrażały w crescendo potępienie z domieszką współczucia. — Podobno uważasz się za osobę nowoczesną. Cóż, i za moich czasów zdarzały się dziewczęta latające za chłopcami— Zmieniają się tylko określenia. Kochaneczko, twoje usta wyglądają, jakbyś właśnie posilała się krwią. Popatrz jednak, co czas robi z nami. Jak dojdziesz do czterdziestki, będziesz wyglądała akurat tak samo — zakończyła ciotka wskazując na obfitości ciała Alpheusowej.

Nan nie miała zamiaru dać się zbić z tropu tej starej, z...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin