7 lat pozniej - rose.doc

(164 KB) Pobierz

W całym domu panowała błoga cisza. Esme i Carlisle byli na polowaniu, Jasper układał w naszych garderobach ubrania, które Alice nabyła podczas ostatniej wyprawy do Los Angeles (a trochę tego było), a sama Alice pobiegła do Edwarda i Belli, żeby zanieść im ubrania, które dla nich kupiła. Mogłam sobie spokojnie siedzieć na kanapie, między nogmi Emmetta, oparta o jego tors i czytać książkę, i miałam pewnośc, że nikt nie będzie mi przeszkadzał. Oprócz Emmetta, rzecz jasna, który miał w zwyczaju łapać mnie za nogi w najmniej spodziewanym momencie. Tym razem jednak i jego wciągnęła czytana przeze mnie książka, więc powstrzymał się od pacnięcia w głowę za to, że czyta mi przez ramię, chociaż dobrze wie, jak mnie to denerwuje.
- Która godzina? - spytałam, przeczytawszy ostatnie zdanie.
- Przed trzecią. - odpowiedział mi Jasper.
- A co, masz jakieś plany? Umówiłaś się z kimś? - spytał Em, nawet nie najgorzej udając oburzenie. Parsknęłam śmiechem.
- Obiecałam Renesmee, że rozbierzemy mój samochód na części. - Emmett spojrzał na mnie, jakbym oszalała, więc szybko dodałam: - Żeby zobaczyć, do czego służy każda część. Potem złożymy go z powrotem.
- Aha. Nie mam więcej pytań. Tylko trzymaj swoje klucze z dala od mojego jeep'a! - pogroził mi palcem, na znak, że mówi poważnie. - Na którą się umówiłaś z Ness?
- Jak się wyśpi, to przyjdzie. Mam nadzieję, że ten kundel ma coś dzisiaj do roboty, nie mam ochoty na znoszenie tego smrodu w zamkniętym garażu.
- O wilku mowa. - mruknął Emmett. Uśmiechnęłam się gorzko, kiedy dotarła do mnie dosłowność tego stwierdzenia.
- Blondie, co za miłe rzeczy tu o mnie mówisz! - wykrzyknął Jacob, wchodząc do domu przez ogrodowe drzwi. Pomyślałam, że trzeba w nich będzie zamontować alarm, bo siedząc non stop w tym smrodzie nie da się właściwie wyczuć tego, że się zbliża. - Nie przeszkadzajcie sobie. - machnął na nas ręką, rozglądając się na boki. - Alice przysłała mnie po jakąś torbę, którą zostawiła. Wiecie może, gdzie ona jest?
- Spytaj Jaspera. - odburknęłam.
- Nie omieszkam tego zrobić. A wiesz, Blondie, jak umierają neurony blondynki?
Spiorunowałam go wzrokiem. Czy on nie mógł pójśc do Alice i poopowiadać jej dowcipów o brunetkach?
- Neurony blondynki umierają SAMOTNIE! - powiedział i ryknął śmiechem tak głośnym, że dom zatrząsł się w posadach.
Uniosłam jedną brew i poczułam, że Emmett markuje napad kaszlu. Odwróciłam się w jego stronę, zakładając ręce na piersi.
- Emmettcie Cullen, jeżeli teraz się roześmiejesz, to będziesz tego żałował po kres wieczności. - warknęłam. Nic nie powiedział i przytulił mnie z taką siłą, że gdybym musiała oddychać, zaczęłabym się dusić. Teraz jednak bardziej przykładał się do udawania, że się nie śmieje. Najwidoczniej perspektywa spędzenia całej wieczności z moją rozwścieczoną osobą wydała mu się niezbyt zachęcająca.
Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu Jacoba, ale był już na górze, rozmawiał z Jazzem. A ich głosy dochodziły z...
- TY KUNDLU, WYNOŚ SIĘ Z MOJEJ GARDEROBY! - wrzasnęłam i wbiegłam po schodach. W mojej własnej, prywatnej garderobie, między półkami, na których Jasper właśnie układał nowiutkie, kaszmirowe swetry Ocara de la Renty, stał pomiot szatana. Wilcze nasienie, powinnam była powiedzieć. Ciekawe, czy Nessie może mieć dzieci. Jeżeli tak, to oby znalazła sobie jakiegoś faceta, zamiast tego psa. Nie mam ochoty na niańczenie szczeniąt.
- Wynocha! - wrzasnęłam ponownie. - Wszystkie ubrania mi przejdą tym smrodem! Wynoś się stąd!
- Blondie, uspokój się. Złośc piękności szkodzi.
- Mojej nic nie zaszkodzi. - warknęłam i złapałam go za bluzę na karku.
- Ej, Rosalie, daj spokój! - obruszył się, kiedy zaczęłam ciągnąć go po podłodze.
- Będę przez ciebie musiała wymienić wykładzinę, więc z łaski swojej się przymknij, bo wybiję ci zęby.
- Blondie, nie przesadzaj. - burknął, wyrywając mi się. Zapomniałam, że psy też są dośc silne.
Wzięłam z podłogi torbę wypchaną ubraniami dla Renesmee i podałam ją Jacobowi.
- A teraz wynoś się z mojej sypialni, bo ci każę zapłacić za remont. - powiedziałam, uspokoiwszy się nieco. - I nie przychodź tu dzisiaj, chcę być z Nessie sama.
- To nie tylko twój dom. - warknął.
- Ale twój w ogóle nie jest, więc wyjdź stąd i już nie wracaj, dobrze ci radzę. Bo nawet Emmett mnie nie powstrzyma. - wyszeptała, posyłając mu uśmieszek godny zawodowej morderczyni. Jak na wampirzycę przystało.

 

-         Cześć! - krzyknęła Nessie, wchodząc do garażu.

- Cześć, Ness. - odpowiedziałam, nie przerywając wyciągania z szafki wszystkich potrzebnych nam narzędzi. - Co cię tak nagle naszło na rozkręcanie samochodów?

- Tak właściwie, to chciałam z tobą pogadać. Ale przy okazji możemy zobaczyć, co to M3 ma pod maską.

- A o czym chciałaś pogadać? - spytałam, podnosząc maskę.

- Jakby ci to powiedzieć... - mruknęła. Spojrzałam na nią. Jak można aż tak wdać się w matkę? Policzki miała zarumienione, a oczy niezdrowo jej błyszczały. - Chodzi o mnie i Jacoba.

Chyba czekała na jakąś reakcję z mojej strony, ale ja tylko machnęłam ręką, w której trzymałam klucz francuski, dając jej do zrozumienia, żeby mówiła dalej.

- Myślimy o tym, żeby... To wujek Emmett napisał Kamasutrę, nie tata, dlatego przychodzę do ciebie. - jej wypowiedzi często były dość zawiłe, ale ta pobiła chyba jakiś rekord. Gdybym jej dobrze nie znała, mogłabym nie zrozumieć.

- Nessie, dobrze wiesz, że nie lubię Jacoba. Tak poza tym, musicie się tak spieszyć? Edward chyba jeszcze nie dojrzał do tego, by się dowiedzieć, że jego córeczka jest dorosła.

- Dlatego przychodzę do ciebie, nie do rodziców. Nie muszą o niczym wiedzieć, to moja sprawa. Bądź co bądź, jestem dorosła.

Westchnęłam i odeszłam od samochodu. Spojrzałam w tą zaciętą twarzyczkę.

- Nessie, jesteś dorosła tylko fizycznie. Masz jeszcze bardzo, ale to bardzo dużo czasu na... na wszystko. Nie musisz się z niczym spieszyć, nawet, jeśli Jacob cię do tego namawia.

- Jake do niczego mnie nie namawia. Ja sama... Nie karz mi tego wszystkiego mówić.

- Renesmee, chcesz zrobić coś, o czym nawet nie jesteś w stanie rozmawiać. Daj sobie trochę czasu. Na seks zawsze jest czas. Ty masz na to całą wieczność.

- I to mówi kobieta, która wraz z mężem zrównuje domy z ziemią podczas stosunku. - no tak, sarkastyczna po tatusiu. Albo to ja mam na nią taki zgubny wpływ.

- Nessie... - upomniałam ją. - Ja mam ponad sto lat, nie niecałe osiem. A tak poza tym, Ness, co ty widzisz w tym psie?

- Już o tym rozmawiałyśmy. Jakieś... milion razy? Jest przystojny, dowcipny, uroczy i po prostu go kocham. A on kocha mnie. Po co w kółko wałkujesz ten temat? Wiem, że nie lubisz Jake'a, ale to moje życie i moja sprawa. Tylko i wyłącznie moja.

Westchnęłam. Jakoś nie miałam ochoty kłócić się z Renesmee. Nie żebym gdzieś zgubiła buntowniczą Rosalie, ale z Nessie nie lubiłam się kłócić. Zresztą, zazwyczaj nie miałyśmy o co się spierać. Wyjątkiem był ten głupi pies, którego moja bratanica, z zupełnie nieznanej mi przyczyny, uwielbiała.

- To może teraz pokaż mi, co jest w tym samochodzie. A ja pójdę potem do wujka.

- Lepiej nie. - poradziłam jej. Emmett był mężczyzną o dość mocnych nerwach, ale przy tłumaczeniu bratanicy, jak ma kopulować z psem, niechybnie umarłby ze śmiechu. A Edward z zażenowania, po usłyszeniu jego myśli.


- I jak, dobrze się bawiłyście z Ness? - spytał mnie Emmett, gdy wrócił z polowania. - E, Rosalie, co ty robisz? - patrzył się to na trzymaną przeze mnie szmatkę do ścierania kurzu, to na mnie.

- Wycieram kurze. Strasznie tu brudno.

- Rose, skarbie, wszystko z tobą w porządku? - powiedział, wyjmując mi z dłoni ścierkę.

- Tak. Nessie zamierza... z tym psem... W każdym razie, pożyczyła twoją książkę. Ja naprawdę nie chcę wiedzieć, ani nawet się domyślać, jak wykorzysta nabytą w ten sposób wiedzę, więc staram się skupić na czymś zupełnie aseksualnym. Oddaj mi moją szmatkę. - zażądałam. Oddał bez słowa.

- Rose, oni są dorośli. - zaczął po chwili namysłu, wpatrując się w moje ręce, którymi z dużą prędkością wycierałam zabytkową wazę. - Tak jak my. Mogą robić co chcą. Zresztą, Renesmee jest córką Belli i Edwarda, to oni powinni się buntować, nie ty.

- Myślisz, że Edward by się nie buntował, gdyby wiedział? - spytałam, całą swoją złość przelewając w wykonywaną czynność.

- Przypuszczam, że zaraz się dowie. Nessie to nie Bella, jej myśli może odczytać. Ale się wścieknie... Chcę to zobaczyć. Rose, zostaw tą miskę, zaraz ją rozwalisz, a jest pewnie warta tyle, co twój samochód. - objął mnie jedną ręką w pasie, a drugą wyjął z ręki wazę.

- To jest waza, nie miska. - powiedziałam, usiłując powstrzymać go od wyrwania mi też ściereczki.

- Nieważne. O, cześć, braciszku! - wykrzyknął nagle. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Edwarda, a raczej czystą furię w ciele Edwarda.

- Cześć, Edward. - powiedziałam.

- Pierwszy raz w życiu zrobiłaś coś mądrego. - zaczął, chociaż brzmiało to jak obelga. - Ale dlaczego, na Boga, dałaś jej tą książkę?!

- Nic jej nie dawałam, sama sobie wzięła. Zresztą, znasz swoją córkę, jest równie uparta, co twoja żona. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. - skwitowałam, uśmiechając się do niego pocieszająco. Przynajmniej miałam nadzieję, że tak to wyglądało. Jedyną kwestią, w której się z Edwardem zgadzamy (przynajmniej od czasu do czasu), jest właśnie Nessie. Może dlatego, że i ja czuję się za nią w jakiś sposób odpowiedzialna?

Usiadł na kanapie i spojrzał na mnie ponuro.

- Wiem, że trudno ją powstrzymać. Tylko że ona ma dopiero kilka lat. Ja miałem ponad sto.

- Wiesz co, braciszku, ty to akurat nie jesteś najlepszym przykładem. - stwierdził Emmett, parskając śmiechem. - Ale fakt faktem, że powinieneś raczej pogadać ze swoją córką, a nie z moją żoną. Albo niech lepiej Bella z nią pogada. Rodzice powinni dzieci uświadamiać, nie wujek z ciocią. I na pewno nie za pomocą Kamasutry. Chociaż warto ją znać.

- Em, daj mi spokój. Ja się do tego nie nadaję. Zresztą, sądzę, że Bella lepiej da sobie z tym radę. W końcu jest kobietą.

- Jakby nie patrzeć. - przyznał mu rację Em. - Dobra, skończmy ten temat. Pojechalibyśmy może w góry, na polowanie, co wy na to?

- Możemy jechać, czemu nie. - zgodził się Edward. - Zapytam jeszcze Bellę i Ness, może one też będą chciały.

- Rosalie? - spytał mnie mój mąż.

Wzruszyłam tylko ramionami. Było mi wszystko jedno. Emmett zrozumiał, nie musiałam się odzywać.

- A wracając możemy wstąpić na jakieś zakupy. - zaproponowałam.

- Zakupy? Rose, miej litość. Przecież Alice dopiero co nawiozła do domu jakąś tonę nowych ciuchów. Potrzebujesz jakichś nowych?

- Muszę wymienić wykładzinę w naszej sypialni. Ten pies się po niej tarzał. Śmierdzi na kilometr. - poinformowałam go.

Tym razem to Emmett powstrzymał się od odpowiedzi, kiwnął tylko głową. Od kiedy Jacob zaczął się pojawiać w naszym domu żądałam już wymienienia niezliczonej ilości rzeczy: zasłon, łóżka, wykładziny i wielu, wielu innych. Miałam obsesje na punkcie tego smrodu. Miałam obsesje na punkcie wszystkiego, co wiązało się z tym psem. Gdyby nie Nessie, zapewne urwałabym mu głowę już dawno. Aż dziwne, że jeszcze tego nie zrobiłam...


Leżałam sobie spokojnie na podłodze w garderobie i przypominałam sobie swoją ostatnią rozmowę z Verą, tą, po której stałam się wampirem, kiedy przeszkodził mi Emmett.

- Rose, skarbie, nie chcę ci przeszkadzać, ale twój telefon... - powiedział przepraszająco, pokazując mi wibrującego Blackberry'ego.

- Odbierz. - poprosiłam Ema.

- Cześć, Rose. - powiedział Edward. A tego co naszło?

- Cześć, braciszku. O co chodzi?

- Jesteśmy z Bellą w Seattle.

- Fajnie. Pozdrówcie ode mnie promy. - Boże, czemu on nie umie mówić na temat?

- Chciałem Cię prosić, żebyś zajrzała do nas do domu. Bella ma jakieś złe przeczucia, a Alice nie odbiera telefonu, więc nie możemy jej zapytać, czy czegoś przypadkiem nie widziała. Mogłabyś?

- Tak. - odpowiedziałam. - Zajrzę i zadzwonię. Pa.

- Pójść z tobą? - spytał Emmett.

- Czemu nie. - zgodziłam się, wstając. - Mam nadzieję, że Nessie nie wymyśliła niczego, przez co mogłabym się zdenerwować. Bo nie jestem dzisiaj w najlepszym nastroju.

Emmett wziął mnie rękę. Podniósł moją dłoń do ust i pocałował każdy palec po kolei.

- Lepiej? - spytał.

- Trochę. Ale jeszcze nie wystarczająco. - powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

Powoli pochylił się i złożył na moich ustach bardzo słodki pocałunek.

- A teraz?

- O wiele. - mruknęłam. - Chodźmy już, to szybciej wrócimy.

Wyciągnęłam go za rękę z domu. Biegliśmy bardzo szybko, wiatr przyjemnie owiewał moje ciało. W domku Edwarda i Belli znaleźliśmy się po zaledwie minucie. Zapukałam delikatnie i weszłam do środka. Emmett został na zewnątrz. Z sypialni Nessie dochodziły dziwne dźwięki. Dźwięki, których mój mózg nie chciał zidentyfikować, chociaż dobrze wiedział, co oznaczały. Powoli, najwolniej, jak tylko potrafiłam, podeszłam pod drzwi pokoju Renesmee i głośno w nie zastukałam. O mało co nie zrobiłam w nich dziury.

- Nessie, czekam na ciebie w salonie! - wykrzyknęłam. Ze zdziwieniem zaobserwowałam nutkę histerii w swoim głosie. Matko kochana, dlaczego nie mogą się tym zająć Edward i Bella? Albo chociaż Carlisle i Esme, jako dziadkowie?

Usiadłam na kanapie w saloniku. Nessie przyszła po chwili, w swoim białym, puszystym szlafroku, za rękę trzymała Jacoba, który miał na sobie tylko dżinsy. Nawet, jeśli mój mózg nie chciał dopuścić do siebie tej myśli, to teraz nie miał wyjścia. Błyszczące oczy, zarumienione policzki, przyspieszone bicie serc.

- Nie chciałabym być na waszym miejscu. - powiedziałam. - Mam nadzieję, że Edward wreszcie cię zamorduje, Jacobie Black. - wstałam i podeszłam do Nessie. - Mam nadzieję, że dobrze to przemyślałaś. - szepnęłam jej do ucha.

- Najlepiej, jak potrafiłam. - odpowiedziała, pokazując mi w uśmiechu wszystkie zęby. - I dobrze zdecydowałam. - dodała.

- Miłego spotkania z Edwardem, kundlu. - powiedziałam, stojąc już na progu.

 

-         Emmett, zadzwoń do Edwarda. - poprosiłam męża, gdy wyszłam z domu brata. - Ja muszę się pozbyć tego obrazu. - usiadłam na trawie, zamknęłam oczy i przycisnęłam twarz do zgiętych kolan.
- Ok. - powiedział Em, siadając obok mnie. Pogłaskał mnie delikatnie po ramieniu i wykręcił numer Eda. - Hej, braciszku. Rose miała dzwonić, ale nie jest w stanie. Fundujesz jej odszkodowanie.
- A co się stało? - usłyszałam podenerwowany głos Edwarda.
- No wiesz, widok twojej córeczki w dwuznacznej sytuacji z psem może wywołać trwały uraz, nawet u takiej osoby, jak Rosalie.
- Moja córka z Jacobem?! - wydarł się Edward. - Możecie tam zostać? Już zawracam! Urwę temu kundlowi łeb! Jak on mógł... Moją córkę!
- Edward, uspokój się, on się z nią tylko przespał. Ja wiem, że to twoje dziecko, ale bądź co bądź... wszyscy to robimy. Nessie też ma prawo.
- Emmett, lepiej zamilknij. Zostańcie tam. Albo lepiej idźcie do domu. Zresztą, zróbcie co chcecie, my wracamy.
- Ok. Tylko się uspokój, braciszku. Miłej drogi.
Edward już nic nie odpowiedział, rozłączył się.
- Biedny kundel. - powiedział Emmett, z sadystyczną nutą w głosie. - A może by tak wyręczyć Eda, co? Szkoda Jacoba, Edward będzie zabójczo wściekły. Już zresztą jest.
- Nie dotkniesz się do tego psa. - warknęłam, podnosząc głowę i patrząc mu prosto w złote oczy. - Nie dotkniesz się, bo ja cię nie dotknę. Wystarczy, że od prawie ośmiu lat muszę żyć w tym smrodzie.
Em objął mnie ramieniem i mocno przytulił do swojej piersi. Dłonią drugiej ręki gładził mnie po policzku. Był to jego sprawdzony sposób na uspokojenie mnie, dający podobne efekty, co sztuczki Jaspera. Osobiście wolałam sposób Emmetta, był dużo przyjemniejszy.
- Chodźmy do domu. Zaraz wrócą Edward i Bella, niech sami to załatwią. To jest sprawa ich rodziny. - wziął mnie za rękę. - Chodź, Rosalie. To nie jest nasz problem.
Nie chciałam wstać. Moje ciało nie chciało wstać. Czułam, że Emmett usiłuje mnie podnieść do pionu, ale ja nie chciałam stąd iść. Tak bardzo chciałam, żeby to była moja sprawa. Emmett dobrze wiedział, co czuję, więc nie mówiąc nic, wziął mnie na ręce i bardzo mocno przytulił do swojego torsu. Ukryłam twarz w jego szerokim barku, a on puścił się biegiem w stronę domu.

- Jesteście! - krzyknęła Alice na nasz widok. - Nie wychodźcie już dzisiaj, Carlisle i Esme jadą z Denali, a wieczorem będzie narada rodzinna!
Uniosłam jedną brew, dając Alice do zrozumienia, że nieszczególnie interesuje mnie, co ma mi do przekazania.
- A Edward jest wściekły na Jacoba, prawda? - spytała, spoglądając na Emmetta.
- No, i to jak! Myślę, że sam nam potem opowie. Może być zabawnie. Nic nie widzisz? - spytał, znając przecież odpowiedź.
Dziewczyna pokręciła tylko głową. Wzięłam Emmetta za rękę i pociągnęłam do ogrodu. Świeciło słońce, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Nie zatrzymałam się jednak, zmierzałam w stronę stojącej w rogu ogrodu altanki. Cała opleciona różnokolorowymi różami była moim schronieniem. Nikt, oprócz Emmetta, nie miał tu wstępu. I tym razem byliśmy tu razem. Em usiadł wygodnie na ławeczce, a ja zdjęłam buty i położyłam się obok niego, kładąc mu głowę na kolanach. Delikatnie odgarnął mi włosy z twarzy i palcem wskazującym, ledwie muskając skórę, rysował kółka na moim policzku. Zamknęłam oczy, jednocześnie żałując i ciesząc się, że nie mogę zasnąć.

- Ten kundel miał farta, że były tam Bella i Renesmee. - powiedział Edward, w momencie, w którym przekroczył próg. Razem z resztą swojej rodziny (niestety, Carlisle przez rodzinę Edwarda rozumiał także Jacoba) został wezwany na rodzinną naradę.
Jak to mieliśmy w zwyczaju, usiedliśmy przy stole w jadalni.
- Postanowiłem, że muszę z wami porozmawiać. - zaczął Carlisle. Słuchaliśmy go w milczeniu. - Jesteśmy w Forks już bardzo długo. Trochę za długo. W szpitalu już co druga osoba pyta mnie o operacje plastyczne, a właściwie wszyscy dziwnie się na mnie patrzą. Zaczynamy wzbudzać podejrzenia, a to nie powinno mieć miejsca. Za dużo ryzykujemy. Przyszedł czas na przeprowadzkę. Nie mamy innego wyjścia. - spojrzał na psa. - Jacobie, ty masz oczywiście wolną wolę, nie musisz przeprowadzać się z nami.
- Ale się przeprowadzę. Chcę być z Nessie. - jakby na znak, że mówi poważnie, uniósł dłoń, której palce były splecione z palcami Renesmee. Nie to mnie jednak zdziwiło. Na jednym ze smukłych palców mojej bratanicy coś połyskiwało.
- Nie! - wrzasnęłam. Wszyscy dziwnie się na mnie spojrzeli.
- Rosalie, nie mamy wyjścia. Musimy się stąd wynieść. - powiedział spokojnie Carlisle, patrząc na mnie z wyraźnym smutkiem w oczach.
- Nie o przeprowadzkę mi chodzi. - zbyłam go machnięciem ręki i podeszłam do Nessie. Wyszarpnęłam jej dłoń z palców psa i przyjrzałam się pierścionkowi. Wszystko się we mnie gotowało. Jasper był najwidoczniej zbyt wstrząśnięty, by majstrować przy moich odczuciach.
- Nareszcie ktoś zauważył. - westchnęła Nessie, uśmiechając się z widoczną ulgą. - Otóż, rodzinko, zaręczyliśmy się z Jacobem, dzisiaj rano. Nie mam nic przeciwko przeprowadzce, ale ślub chciałabym wziąć jeszcze tutaj. Jake, co ty na to?
- Bardzo dobry pomysł. - odpowiedział i pocałował Ness w policzek.
Edward warknął przeciągle. Bella miała czysty obłęd w oczach.
- Nessie, czy ty to dobrze przemyślałaś? - spytałam, zmuszając ją gestem, by na mnie spojrzała. - Chcesz się wżeniać w sforę?
- Owszem. - odpowiedziała. - Kocham Jacoba. I wyjdę za niego.
- A mnie nikt nie spyta o zdanie? - spytał Edward, wpatrując się w swoją córkę z nieukrywaną złością.
- Tato, ja Cię bardzo kocham, ale to ja zdecyduję, co zrobię, nie ty. A ja już zdecydowałam. Ty możesz mi tylko życzyć szczęścia.
Widziałam, jak oczy mojego brata otwierają się coraz szerzej.
- Dosyć tego. - powiedział Carlisle. Nawet nie podniósł głosu, ale wszyscy zamarliśmy. - Jasper, bądź tak miły uspokoić swoje rodzeństwo. Renesmee, mogłabyś na chwilę zaprzestać snucia małżeńskich planów?
Wszyscy pokiwali głowami. Poczułam rękę Emmetta na swojej talii. Pociągnął mnie na drugą stronę stołu, usiadł na krześle i posadził mnie na kolanach.
- Dziękuję. - powiedział nestor naszego rodu. - W szpitalu w Horseshoe Bay szukają chirurga. Horseshoe Bay to jest takie małe miasteczko turystyczne, w zachodniej części Kanady. Będąc u Tanyi zorientowałem się w ofertach nieruchomości. W lesie pod miastem jest śliczny, XIX-wieczny pałacyk z rozległym ogrodem. Jest też gdzie trzymać samochody. Powinno się wam spodobać. Co wy na to?
Nikt się nie odezwał, wszyscy kiwali tylko głowami, jak te kiczowate pieski, którymi kiedyś ludzie oszpecali swoje samochody.
- Jest tam dość dobre liceum.
- Ja odmawiam chodzenia do liceum. - powiedziałam. Na samo wspomnienie lekcji, szkolnej stołówki, nauczycieli i całej reszty zrobiło mi się niedobrze.
- Spokojnie, Rosalie, nikt ci nie każe. Może Nessie? - zwrócił się do Renesmee. - Jeszcze nie chodziłaś do szkoły.
- Czemu nie. Może być fajnie. - Ness wzruszyła ramionami, cały czas uśmiechając się do tego głupiego kundla.
- Mam pomysł! - wykrzyknęła Alice. - Założymy klub. Skoro to miasteczko turystyczne, klub zawsze się przyda.
- To może jeszcze galerię? - zaproponowała Esme.
- I teatr. - zasugerowałam. - Niech się ludzie ukulturalniają. Bella mogłaby reżyserować swoje ulubione dramaty, romanse i co tam jeszcze by chciała.
- I moglibyśmy udawać naprawdę eleganckich ludzi. No wiecie, chodzić w garniturach i garsonkach. Fajnie będzie! - Alice, wielbicielka przedstawień. Jej kreatywność przytłaczała do podłogi, a niektóre pomysły przerażały swoją głupotą. Po usłyszeniu tego, aż złapałam się za głowę, a Emmett wybuchnął tak głośnym śmiechem, że zatrząsł się stół, a ja prawie spadłam na podłogę.
- Możemy się pobawić. - powiedział Em, nie przestając się śmiać. - Czemu nie.
- Jasper, ile czasu potrzeba na nowe dokumenty? - spytał Carlisle, przekrzykując śmiech Emmetta.
- Jak go przycisnę, to ze trzy - cztery tygodnie. W końcu multum tego potrzebujemy. - odparł Jazz. - Ktoś chce zmienić nazwisko? Wrócić do ludzkiego? Daty urodzenia nam jakoś poustawiam, żeby było prawdopodobnie. To jak z tymi nazwiskami?
- Ja chcę zmienić. - odezwała się Ness.
- Będziesz się nazywała Cullen. - zadecydował Edward, głosem niewnoszącym sprzeciwu. - Będziesz chodziła do szkoły, nie możesz być mężatką. Mogę się jeszcze zgodzić na ten ślub, ale będziesz nosiła moje nazwisko. Koniec dyskusji.
Renesmee założyła ręce na piersiach i wygięła usta w podkówkę. Wyraźnie jej się to nie podobało.
- Nikt nic nie zmienia? - spytał po raz trzeci Jasper.
Pokręciliśmy przecząco głowami.
- To ja jutro jadę do Jenksa. Boże, mieszkamy Widelcach, teraz przeprowadzamy się do Podkowy. Co jeszcze?
- Jaki jest plan działania? - spytała Bella.
- Ja składam wypowiedzenie, ty musisz się pożegnać z Charliem, Alice, jak przypuszczam, organizuje ślub Nessie i Jacoba - Edward warknął przeciągle, ale Carlisle go zignorował. - Esme jedzie kupić dom i sprawdzić, jak dużego remontu wymaga, Jasper załatwia dokumenty, a Rosalie, Emmett, Alice, Edward i ty zajmujecie się tym waszym złotym interesem. Można by ten klub, galerię i teatr zrobić w jednym budynku.
- Coś jeszcze? - spytał Edward. Spojrzałam na niego. Gdyby spojrzenia mogły zabijać...
- To wszystko. Trzeba się wziąć do pracy.
- Zaraz się wezmę, tylko załatwię pewną sprawę. - nachylił się w stronę Blacka i swojej córki. - Jacobie Black, jeżeli jeszcze raz tkniesz moją córkę przed ślubem, to następnego dnia nie będziesz miał czym jej tknąć! Rozumiesz?!
Jacob przytaknął tylko, patrząc zdziwiony na Edwarda.
- To ona chciała, żebym ją tknął. - szepnął, jakby do siebie.
- Edward, nie warto. - powiedziała Alice, kładąc mu rękę na ramieniu. - Nie rzucaj się na niego. Trzeba się brać za organizację ślubu! Mamy bardzo, ale to bardzo mało czasu. A ty - wskazała na rozbawionego Jacoba - przestań głupio chichotać. Nawet nie wiesz, jak dużo masz do zrobienia. Rusz się, muszę zdjąć z ciebie miarę na garnitur. - skinęła na Jacoba, któremu zrzedła mina. Uśmiechnęłam się z dziką satysfakcją.

 

Po podjęciu decyzji o przeprowadzce wszyscy mieliśmy multum spraw na głowie. Przede wszystkim Alice, która zgłosiła się na ochotnika do zorganizowania w ekspresowym tempie ślubu Renesmee i Jacoba, pracowała dzień i noc, bez przerwy. Ja jakoś nie mogłam przemóc się i jej pomóc. Nie dotarło do mnie jeszcze, że Nessie wychodzi za tego kundla, a już na pewno nie miałam ochoty współpracować przy organizowaniu tej farsy. Nawet Emmett dał się wciągnąć do pomocy, ale ja pozostałam nieugięta. Kochałam Nessie jak własną córkę, ale nie potrafiłam patrzeć na to, jak cieszy się z tego, że będzie jego żoną.
Tego dnia nie wytrzymałam przy dobieraniu serwetek do obrusów i dywanu do koloru kwiatów. Gdyby chodziło o mój ślub - bawiłoby mnie to, ale teraz jakoś nie potrafiłam się cieszyć. Nigdy nie byłam altruistką, cieszenie się cudzym szczęściem nie przychodziło mi łatwo. Wyszłam z domu, żeby na to wszystko nie patrzeć. Przez chwilę biegałam po lesie, nie mogąc sobie znaleźć miejsca, aż wreszcie trafiłam na brzeg małego, górskiego strumyczka. Byłam tu już wiele razy, nietrudno było w tym miejscu odciąć się od rzeczywistości.
Zdjęłam buty i usiadłam na trawie, stopy wkładając do wody. Siedziałam tak kilka minut, wpatrując się w zieleń drzew, kiedy usłyszałam głos Jaspera:
- Hej, Rose. - powiedział, siadając obok mnie. Spojrzałam na niego, uśmiechnął się do mnie.
- Hej. Ty też zwiałeś? - spytałam, ochlapując go wodą. Czasem wszyscy lubiliśmy zachowywać się jak dzieci. Emmett na przykład, uwielbiał przeskakiwać nad pękniętymi płytami chodnikowymi. Alice z kolei zawsze musiała postawić na swoim, a jeśli jej się to nie udawało, siadała w kącie z bardzo naburmuszoną miną i rękami założonymi na piersi .
- Musiałem. Alice chciała, żebym pomógł jej w wybieraniu muzyki. Każdej pojedynczej piosenki. Powiedziałem, że mam do ciebie sprawę i muszę cię znaleźć, a moją kochaną wariatkę nasłałem na Edwarda. A ty dlaczego zwiałaś?
- Skapitulowałam przy serwetkach. Mam dosyć tego wszystkiego. Powinniśmy zająć się przeprowadzką, ale wszyscy dostali małpiego rozumu na punkcie tego ślubu. Zastanawiam się, czy nie pojechać już do Horseshoe Bay, pomogłabym Esme przy remoncie domu, zorientowałabym się, jak zagospodarować ten stary magazyn, który Alice kupiła w przypływie euforii. Trzeba w niego będzie włożyć trochę pracy, tak mi się przynajmniej wydaje.
- Zapewne. Alice nigdy nie idzie na łatwiznę. Wiesz, Rosalie, powinniśmy założyć jakiś mini-klubik opuszczonych. Nie wiem, kiedy ostatnio rozmawiałem z Alice. Mówi, że ma strasznie mało czasu na dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. Nawet Ema wciągnęła do zabawy. A jaka szczęśliwa przy tym...
Spojrzałam na niego, uśmiechając się pocieszająco i oparłam policzek o jego ramię. Jeśli miałabym wybrać, którego brata wolę, Jaspera czy Edwarda, bez zastanowienia wskazałabym Jazza. Wielokrotnie pomógł mi, uspokoić się, kiedy byłam o krok od niszczenia ścian i wybijania okien. Zawsze wiedział, co czuję, i dzięki temu wiedział, jak mi pomóc. I, co najważniejsze, chciał mi pomóc.
- Czemu nie, możemy założyć. Na szczęście, już niewiele , za dwa tygodnie będzie wreszcie ten ślub. Jak się żyje tyle lat, dwa tygodnie to jak mrugnięcie.
- Może dla Volturi. Zresztą, oni nie muszą żyć wśród koronek. Koronki spowalniają upływ czasu. - stwierdził, powodując u nas obojga wybuch śmiechu. - Ale ty jesteś trochę hipokrytka. - stwierdził, gdy już przestał się śmiać.
- Niby czemu? - obruszyłam się, delikatnie odsuwając się od niego.
- Bo jak wy bierzecie z Emmettem kolejne śluby, to też zaprzęgasz wszystkich do roboty. I lepiej przed tobą uciekać.
- Może i masz rację. Ale jakoś nie mogę patrzeć na tą dziecinną radość Nessie.
- Rozumiem, co masz na myśli. Wracamy do domu?
Pokręciłam przecząco głową. Jasper tylko uśmiechnął się i objął mnie ramieniem. Teraz razem patrzyliśmy na drzewa. Cisza, która panowała dookoła, w niczym nam nie przeszkadzała. Przez kilkadziesiąt lat warto powiedzieć sobie wszystko, żeby potem móc wspólnie milczeć.

Nie miałam ochoty iść na ten ślub. Nawet kiedy Emmett pomagał mi zawiązać gorset mojej przepięknej, błękitnej sukni, zastanawiałam się, jak tu uciec. Nie uciekłam jednak, mając na uwadze to, że sprawiłabym przykrość Nessie. Mimo, że nie przepadałam za jej przyszłym mężem (prawdę mówiąc "nie przepadałam", to bardzo łagodne określenie, bardziej adekwatne byłoby "dostawałam mdłości na sam jego widok"), ją kochałam nad życie. Po prostu nie mogłoby mnie tam nie być.
Emmett odprowadził mnie do fortepianu. Alice zaprzęgła mnie do zapewnienia oprawy muzycznej. Miałam ochotę odmówić, ale cały czas powtarzałam sobie, że to dla Renesmee.
- Zostać z tobą? - spytał Em, z troską przypatrując się moim zaciśniętym szczękom.
- Nie, idź na dół. Edward może cię potrzebować. Tylko przynieś mi najpierw walkie-talkie od Alice, żebym wiedziała, kiedy zacząć. Nie wiem, po co jej to, skoro i tak bym ją usłyszała, ale chyba stwierdziła, że z walkie-talkie będzie wyglądała profesjonalniej.
- Ok. - pochylił się i pocałował mnie we włosy. - Zaraz wracam.
Zostałam sama. Podeszłam do barierki i spojrzałam na dół. Goście, głównie wampiry i wilkołaki, siadali już na miejscach. Widziałam Edwarda, nerwowo miażdżącego oparcie jednego z krzeseł i Alice, miotającą się wśród gości w wampirzym tempie.Po chwili wrócił Emmett z walkie-talkie. Podał mi je i pocałował w policzek.
- Powodzenia. - szepnął mi do ucha i zszedł na dół. Obserwowałam, jak odciąga Edwarda na bok, jak po chwili dołącza do nich Jasper. Patrzyłabym dalej, gdybym nie usłyszała komunikatu od Alice.
- Rose, za dziesięć sekund. Dziesięć! - wykrzyknęła.
- Ok, przyjęłam do wiadomości. - odpowiedziałam i usiadłam przy fortepianie. Nie potrzebowałam nut, utwór znałam na pamięć. Uderzyłam w klawisze, wygrywając pierwsze nuty "Barcarolle" Mendelssona. Słyszałam stukot obcasów Nessie, przyspieszone bicie jej serca i już wiedziałam, że gdyby mnie tu nie było, bardzo bym żałowała.
Gdy skończyłam grać, podeszłam do barierki. Zobaczyłam Nessie, w przepięknej sukni, która idealnie podkreślała jej kobiece kształty, i Jacoba, w smokingu. Tanya uniosła głowę do góry. Nasze spojrzenia na chwilę się spotkały. Tanya delikatnie przekrzywiła głowę w bok, a ja kiwnęłam znacząco. Nasza przyjaciółka z Denali grała równie dobrze co ja i chyba wyczuła, że chcę być na dole, z rodziną. Po chwili była już obok mnie. Cmoknęłam ją w policzek i szepnęłam:
- Dzięki.
- Drobiazg.
- Nuty leżą na tej półeczce obok drzwi. Dzięki.
Mrugnęła tylko, dając mi znak, żebym zeszła. Natychmiast znalazłam się na miejscu przyjaciółki. Mrugnęłam porozumiewawczo do Jaspera. Uśmiechnął się do mnie. Trafiłam akurat na przysięgę.
- Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuje w związek małżeński z Renesmee Cullen i przyrzekam, że uczynię wszystko aby nasze małżeństwo, było zgodne, szczęśliwe i trwałe. - powiedział Jacob. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że po jego policzkach płyną łzy. Nessie energicznie mrugała, zapewne powstrzymując się od płaczu, uśmiechała się przy tym delikatnie. Ja też się uśmiechałam, byłam dziwnie szczęśliwa. I nie stał za tym Jazz, tego byłam pewna.
- Świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuje w związek małżeński z Jacobem Blackiem i przyrzekam, że uczynię wszystko aby nasze małżeństwo, było zgodne, szczęśliwe i trwałe. - wyszeptała Ness tak cicho, że prawie nie było jej słychać.
Usłyszałam za to, jak Charlie głośno wydmuchuje nos. Spojrzałam za siebie. Ojciec Belli, cały zapłakany, siedział obok ojca Jacoba, który poklepywał go po plecach i szeptał coś o tym, żeby się nie rozklejać, chociaż sam miał wilgotne oczy.
- Chciałem, żeby moja córka wyszła za twojego syna, nie wnuczka. - chlipnął Charlie.
- Ważne, że się kochają. - odszepnął Billy. - Weź się w garść, Charlie!
Odwróciłam głowę, spoglądając na całujących się Jacoba i Nessie. Widziałam, jak w oczach Ness szklą się łzy. Gdy oderwali się od siebie, przez chwilę stali bez ruchu, wpatrując się w siebie nawzajem z nieukrywaną czułością.
Nie zauważyłam nawet, kiedy obok mnie pojawił się Emmett. Objął mnie ramieniem i delikatnie wystukiwał jakąś sobie tylko znaną melodię na moim sztywnym gorsecie.
- Widziałem, że zamieniłaś się z Tanyą. Nie wytrzymałaś tam na górze, prawda?
- Musiałam tu być. - odpowiedziałam. Emmett ujął moją dłoń wolną ręką.
- Ciekawe, jak im się spodoba prezent ślubny. Sam bym się chętnie wybrał na Bahamy.
- Możemy się wybrać za jakiś czas. Na razie czas na wesele. - zarządziłam, wyciągając go za rękę do ogrodu.
- No, postaraliście się. - stwierdziłam z uznaniem na widok dekoracji. Setki, jak nie tysiące błękitnych i białych balonów, gigantyczny namiot, cały z błękitnej satyny, był opleciony białymi różami, pod nim stały stoły, przykryte białymi obrusami, każdy z nich był zastawiony dla sześciu osób, a na środku stały bukiety z białych i błękitnych drobnych różyczek. W głębi ogrodu ustawiony był parkiet do tańca, a na podeście obok niego ustawione były instrumenty dla całego zespołu. Wszędzie, w całym ogrodzie, poustawiane były bukiety róż i wysokie świece o przyjemnym, różanym zapachu.
- Całą noc to robiliśmy. - pochwalił się Em, wypinając dumnie pierś - Wszystko musiało być PER-FEK-CYJ-NIE. - powiedział, niezwykle udatnie naśladując Alice. - Ale warto było. Nessie jest szczęśliwa, a ty przestałaś marudzić. Cel osiągnięty. Popatrz, Rose, oni naprawdę ładnie razem wyglądają. - wskazał na Renesmee i Jacoba, którzy tańczyli swój pierwszy taniec. Nessie miała półprzymknięte oczy, uśmiechała się, trochę z ulgą, trochę z radością, policzek miała wtulony w ramię Jacoba.
I jakby dotarło do mnie to, co nie chciało dotrzeć przez te wszystkie lata: Oni się kochają. W walce z Jacobem, którą, jak mi się wydawało, toczyłam, byłam na z góry przegranej pozycji. I on o tym wiedział, starał się tylko za wszelką cenę mi dopiec. Bardzo łatwo dałam się podpuścić i wciągnąć w te słowne utarczki. Okręcił mnie sobie wokół palca. To odkrycie tam nie zdenerwowało, że aż tupnęłam nogą.
- Rosalie, słon...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin