Masterton Graham - Świat Mastertona.rtf

(1146 KB) Pobierz
Świat Mastertona

Ray Clark Matt Williams

 

 

 

Świat Mastertona

 

Przedmowa Peter James

 

Tytuł oryginału: Manitou Man: The Worlds Of Graham Masterton

Z angielskiego przełożyli Paweł Wieczorek i Ewa Ciszkowska


Autorzy dziękują Wiesce Masterton, Andrzejowi Kuryłowiczowi, Les i Val Edwardsom, Sally Partington i Cathy Schofield za pomoc w przygotowaniu niniejszej edycji


Wstęp

 

Można by pomyśleć, że człowieka, który ma w swoim dorobku prawie 60 książek, ma znakomite recenzje i jest darzony dużym szacunkiem przez współczesnych, nie trzeba nikomu przedstawiać. Okazuje się jednak, że choć od 25 lat wydaje się książki Grahama Mastertona, do tego z tak różnych gatunków i dziedzin jak horror, thriller, poradnictwo seksuologiczne czy powieść historyczna, przeciętnemu czytelnikowi, poproszonemu o wymienienie najlepszych pisarzy literatury grozy, nie od razu przychodzi na myśl jego nazwisko. Prędzej wymienieni zostaną Dean Koontz, James Herbert i Ste — hen King. Dlaczego jednak tak ma być? Kim jest Graham Masterton i o czym mówiąj ego książki? Kto chce poznać odpowiedź na to pytanie — trzyma ją w ręku.

Natchnienie do napisania niniejszej książki przyszło w 1996 roku podczas dorocznego zjazdu FantasyCon organizowanego przez British Fantasy Society. Zjazd ten ściąga z całego świata pisarzy, artystów, wydawców i fanów wszystkiego, co fantastyczne, i właśnie tam po raz pierwszy spotkaliśmy Grahama Mastertona.

W późnych latach siedemdziesiątych oferta dla miłośnika horroru była dość monotonna, okładki również nie były zbyt wymyślne. I tak na przykład książki Roberta McCammona oprawiano w okładki z prostą, choć przyciągającą oko grafiką w jaskrawej zieleni, purpurze i żółci, okładki powieści Deana Koontza przedstawiały nagie ciała pięknych kobiet, mające nakłonić czytelnika do wydania pieniędzy ukrytą sugestią, że tekst jest przyprawiony licznymi opisami golizny. Najbardziej przyciągały oko powieści w okładkach przedstawiających szczerzące kły wilki w żółtych pyskach, uśmiechające się pomarańczowe zwłoki i zielone demony z rozwidlonymi językami. Egzemplarze reklamowe tych powieści rekomendowały ich autora jako „mistrza horroru”.

Chodzi oczywiście o horrory Grahama Mastertona, na których obaj wyrośliśmy. Możliwość wypicia kufla piwa i pogadania z jednym z „bohaterów”, którzy nas formowali, jaką stworzono nam dwadzieścia lat później, była okazją, której nie mogliśmy pozwolić sobie odebrać.

Po powrocie ze zjazdu obu nas drążyła ta sama myśl: może warto wspólnie napisać coś, co przedstawiałoby dorobek Mastertona — zwłaszcza jego powieści grozy? Do tej pory napisano o nim niewiele, na pewno nic syntetycznego, podczas gdy o innych „wielkich nazwiskach” uprawiających ten gatunek, takich jak na przykład wspomniany już King czy Herbert, napisano niejedną grubą książkę. Natomiast o Mastertonie można się było czegoś dowiedzieć jedynie z kilku wywiadów, opublikowanych w różnych czasopismach i trudnych do znalezienia.

Początkowo praca ta miała być małą książeczką, finansowaną i przeznaczoną do publikacji przez British Fantasy Society, jednak im bardziej projekt się rozwijał, a nasz entuzjazm rósł, coraz częściej wraz z naszym wydawcą zastanawialiśmy się nad możliwością włączenia do tekstu fragmentów prozy Mastertona na przykład jego opowiadań. Kiedy Graham zapalił się do tego pomysłu i dostaliśmy zapewnienie od polskiego (!) wydawnictwa, że zakupi prawa do naszej pracy, możliwe stało się stworzenie pełnowymiarowej książki.

Graham Masterton napisał w ciągu minionych dwudziestu pięciu lat tyle książek, że od początku nie mieliśmy nadziei, iż uda nam się — zwłaszcza przy konieczności zachowania rozsądnej objętości — przeanalizować wszystkie rodzaje literatury, jakimi się zajmował. Skoncentrowaliśmy się więc na jego powieściach grozy, a zwłaszcza na przewijających się w nich określonych tematach. Mity, demony, duchy, brutalna przemoc i fantastyczne światy — to tylko niektóre z wątków rozwijanych w jego niesamowitych opowieściach i właśnie te wątki analizujemy w niniejszej pracy.

Poza omówieniem tematów, do których autor najczęściej wraca, wydawało nam się ważne połączenie ich z innymi kluczowymi elementami jego twórczości. W wywiadzie, opublikowanym kilka lat temu przez „Stardust”, Masterton wymienił pięć czynników, które jego zdaniem powinny charakteryzować dobry horror:

 

— dużo się w nim dzieje i trzyma w napięciu;

— wraz z rozwijaniem się akcji jego bohaterowie coraz wyraźniej pokazują czytelnikowi, jak zwykli ludzie radzą sobie z bardzo niezwykłym strachem;

— zgłębia pierwotne, fundamentalne lęki, znane każdemu człowiekowi;

— tłem jego akcji jest legenda;

— jest zamkniętą całością.

 

Dla osądzenia, w jakim stopniu Autor spełnia ustanowione przez siebie kryteria, zdecydowaliśmy się zastosować te same zasady do oceny jego pisarstwa.

Tak wygląda punkt wyjściowy książki, którą oddajemy niniejszym w ręce czytelnika. Poza naszymi analizami znajdują się tu także opowiadania, które — mamy nadzieję — demonstrują niektóre z tematów i pomysłów, omawianych w poszczególnych rozdziałach. Ponieważ udało nam się także zamieścić tu oryginalny wywiad z Autorem, kilka znakomitych rysunków i największą jak dotychczas bibliografię prac Mastertona, mamy nadzieję, że każdy znajdzie w tej książce coś dla siebie.

Naszym zdaniem Graham Masterton to autor najbardziej znaczących i dostarczających najwięcej rozrywki powieści grozy i fantasy ostatniego ćwierćwiecza, a powrót do tych książek i możliwość podzielenia się kilkoma przemyśleniami na ich temat była dla nas prawdziwą przyjemnością.

Mamy także nadzieję, że niniejsza publikacja na tyle zaciekawi czytelników, iż nawet ci, którzy nie znają twórczości Grahama Mastertona, sięgną po jego książki. Jeśli tak będzie w Twoim przypadku, jesteśmy pewni, że się nie rozczarujesz.

 

Matt Williams i Ray Clark

Lipiec 1998 roku


Przedmowa

 

Czasem, bardzo rzadko, spotykamy ludzi, którzy obdarzają nas marzeniami.

W dzieciństwie miałem mnóstwo bohaterów. Pierwsi z nich to Harry Houdini, Biggles*[1], Dennis Rozrabiaka i Edgar Allan Poe. Kolejnym został Douglas Bader, as lotnictwa wojskowego, który uczestniczył w Bitwie o Wielką Brytanię — stał się moim bohaterem, ponieważ nie miał obu nóg. Moimi bohaterami byli także Famous Five*[2] (choć zawsze się zastanawiałem, dlaczego żaden z nich nigdy nie chodzi do toalety), Stirling Moss, Thor Heyerdahl i lan Fleming. A może chodziło o Jamesa Bonda?

Zachwycały mnie postacie z prawdziwego życia, postacie z książek oraz te, które powstają na ekranie z celuloidowej taśmy — ale wszystkie miały jedną wspólną cechę: były obdarzone czymś, co opromieniało je blaskiem bohaterstwa lub świetności i zamieszkiwały w świecie odmiennym od mojego, świecie kuszącym, lecz dla mnie nieosiągalnym. Ponad wszystko podziwiałem jednak pisarzy i im najbardziej zazdrościłem. Umieli tworzyć coś wyłącznie przy pomocy głowy, i na dodatek sprawić, by ich książki publikowano i czytano!

Mając siedemnaście lat nagle znalazłem bohatera, którego można było dotknąć. Nazywał się Adam Diment, miał dwadzieścia dwa lata, a jego przystojna twarz spoglądała na świat z każdej gazety. Napisał dwie rewelacyjne powieści szpiegowskie — The Dolly Dolly Spy i The Bang Bang Girls, jeździł wspaniałym samochodem i był tak bogaty, że przerastało to moje najśmielsze wyobrażenia. I miał tylko pięć lat więcej ode mnie! Pochodził z tego samego kraju! Mało brakowało, a chodziłbym do tej samej szkoły co on! Pomyślałem sobie, że jeśli on może, to mogę i ja, i natychmiast zabrałem się do pisania Wielkiej Angielskiej Powieści.

Siedem lat później Adam Diment był historią, a moja Wielka Angielska Powieść (400 stron) rozpadała się powoli wraz z moimi marzeniami o zostaniu pisarzem, którego książki się wydaje. Zajmowałem się wtedy produkowaniem filmów i razem ze wspólnikiem wpadliśmy na pomysł zrobienia filmu grozy pod tytułem Saliva („Ślina”) o terroryzującym wiejską okolicę wściekłym psie. W poszukiwaniu autora scenariusza zadzwoniliśmy do agencji literackiej i powiedziano nam, że mają błyskotliwego młodego pisarza, doskonale nadającego się do tego zadania.

Następnego dnia do naszego biura przy Park Lane wmaszerowały dwa bardzo eleganckie kapelusze, pod którymi znajdowało się dwoje nie mniej eleganckich ludzi. Choć był to rok 1973, dokładnie pamiętam ten moment i naszych gości: wysokiego, ciemnowłosego, bardzo przystojnego dwudziestoparoletniego mężczyznę w kapeluszu z króliczego futra, z zawiniętym owalnym rondem, w znakomicie skrojonym garniturze, oraz tak samo wspaniale się prezentującą elegancką młodą kobietę w filcowym kapeluszu (była to jego agentka i równocześnie dziewczyna). Ale pisarz nie tak miał wyglądać. Powinien mieć brodę, nosić wyświechtane ubranie i zalatywać gorzałką, z jednej kieszeni powinna wystawać mu fajka, a z drugiej „Guardian”, powinien mieć żółte od nikotyny palce i oddech trupa, a na dole nogawek zmarszczki od spinaczy mających uchronić jego spodnie od wkręcenia się w szprychy roweru… A Graham Masterton, choć dopiero tuż po dwudziestce, był już redaktorem czasopisma i wyglądał całkiem inaczej.

Był wyluzowany, nowoczesny i odjazdowy już wtedy, zanim ktokolwiek wpadł na to, że pisarz może taki być. Samym wyglądem wyprzedzał o dwadzieścia lat całą tę przemądrzałą sforę nowojorskich dzieciaków. W 1973 roku był nie tylko odnoszącym najwięcej sukcesów młodym autorem brytyjskim — był także deklaracją pewnego stylu. Poza tym łamał wszystkie niepisane zasady — zwłaszcza tę, że pisarz powinien przez lata egzystować w maleńkiej mansardzie na poddaszu, harując w mozole nad swoją książką. Tymczasem Graham mieszkał we wspaniałej posiadłości w Epsom i jeździł dziwacznym, nieskromnym amerykańskim samochodem. Na ten kosztowny tryb życia (ostatnio dodał do swoich dóbr rezydencję w Irlandii) stać go było dzięki pisaniu trzech książek na rok — co zresztą robi do dziś. Zarówno dwadzieścia lat temu jak i teraz robi to z taką łatwością, że można by sądzić, iż intensywne pisanie wcale go nie męczy ani nie wyczerpuje repertuaru jego pomysłów. Na dodatek bez najmniejszego trudu przychodzi mu przejście od okultystycznego horroru czy thrillera do obszernej sagi historycznej i niemal zaraz potem do naładowanego erotyzmem poradnika seksuologicznego.

Mimo prędkości, z jaką pisze, jakość jego prozy, jej fabuła i przygotowanie faktograficzne są bez zarzutu. Zawsze był człowiekiem tryskającym pomysłami i energią. Nigdy nie zapomnę pierwszej jego pracy, jaką przeczytałem — manuskryptu o człowieku z obsesją na punkcie pobicia światowego rekordu prędkości. Choć ani razu nie padło w nim nazwisko „Campbell”, znalazłem w tekście sporo ukrytych wskazówek, kto jest pierwowzorem tej postaci, co przyszło mi o tyle łatwiej, że sir Malcolm Campbell był w dzieciństwie jednym z moich bohaterów. Graham napisał ten tekst tak, jakby chciał zasugerować, że aby odważyć się na wejście do samochodu albo łodzi, by spróbować pobić kolejny rekord szybkości, Campbell musiał się upijać albo faszerować lekami pobudzającymi. Jakimś sposobem nie deprecjonowało to jednak bohatera, ale czyniło go odważniejszym i bardziej ludzkim. Ukazywanie wielowarstwowości postaci, znakomite wyczucie szczegółu, pogłębione psychologicznie przedstawianie zachowań bohaterów i żywość opisów — to charakterystyczne cechy prozy Grahama.

To właśnie on — aczkolwiek nieświadomie — dał mi impuls, którego potrzebowałem, by kontynuować pisarstwo. Filmu Saliva nie zrealizowaliśmy i minęło osiem lat, nim nasze ścieżki znów się przecięły — na corocznej konferencji oficyny W. H. Allen, która opublikowała moją pierwszą powieść Dead LetterDrop („Zrzut nie doręczonych listów”). Przypadek zrządził, że Graham został wtedy zaproszony jako gość honorowy. Po kilku latach współpracy z konkurencyjnym wydawnictwem wrócił właśnie do tej szacownej oficyny i fetowano go po królewsku. Z duszą na ramieniu przekradłem się na paluszkach do stołu honorowego gościa, okazał się jednak łaskawy i chętny do pomocy — i jak zwykle niemożliwie elegancki.

W wywiadzie, który opublikowano parę lat temu w „Daily Telegraph”, Graham powiedział, że jego wspaniała, urodzona w Polsce żona Wiescka często wita go w progu domu ubrana w futro i nic więcej. Być może w tym kryje się sekret daru pisarza, na który składa się jego urok, wieczna młodość, talent i niewyczerpana produktywność.

 

Peter James

Lipiec 1998 roku


Mity i legendy

 

Tuż za węgłem Twojego umysłu istnieje świat, w którym rzeczywistość jest intruzem, a sny się urzeczywistniają… Możesz tam uciec, jeśli chcesz — nie potrzebujesz tajemnego hasła, magicznej ściany ani lampy Aladyna, wystarczy własny umysł i ciekawość.

(„Encyklopedia rzeczy, których nigdy nie było”,

Time–Life).

 

Mag Johan Wicrus obliczył kiedyś, że w piekle jest 7409127 demonów, którymi rządzi 79 książąt. Ponieważ Graham Masterton jak dotąd napisał jedynie o około dwudziestu z nich, trzeba przyznać, że „podrapał jedynie po powierzchni”.

W 1975 roku Masterton napisał w tydzień powieść o powrocie do świata żywych najzłośliwszego demona Indian, Misquamacusa, i pojawieniu się go we współczesnym Nowym Jorku. Została ona zatytułowana „Manitou” i była pierwszą powieścią, w której autor zajął się mitami i legendami.

„Manitou” jest częściowo oparta na dawnej legendzie, którą Masterton przeczytał w roczniku „Buffallo Billa” z 1955 roku, a drugim impulsem do jej napisania był fakt, że żona autora była wówczas w ciąży.

Książka rozpoczyna się zwyczajnie — niczego nie podejrzewająca Karen Tandy przebywa w szpitalu z powodu dolegliwości, która zbiła z tropu lekarzy. Wszystko wskazuje na to, że ma „guza nad guzy”

 

— Co w mm takiego niezwykłego?

— Jest zlokalizowany na karku Pacjentka rasy kaukaskiej*[3], dwadzieścia trzy lata Żadnych danych na temat poprzednich narośli nowotworowych, ani łagodnych, ani złośliwych

— I?

— Ten guz się porusza — oznajmił McEvoy — Rusza się, jakby pod skorą było cos żywego

 

Od tej chwili sytuacja biednej Karen zaczyna się pogarszać Indiański szaman zamierza się reinkarnować, a ona stała się przypadkiem jego żywicielką Ostatni akapit pierwszego rozdziału ustala ramy wydarzeń, jeszcze bardziej intrygując czytelnika

 

Zgodnie z „Ginekologią kliniczną” kłębek chrząstek i tkanki, który panna Tandy nosiła na karku, był ludzkim embrionem Jego rozmiar sugerował wiek około ośmiu tygodni*[4]

 

Wraz z rozwijaniem się akcji czytelnik jest zaznajamiany z folklorem indiańskim poprzez szereg fascynujących legend dotyczących kultury tego narodu, mających ukazać, jak potężna jest indiańska magia i jak daleko może sięgać.

A oto inny przypadek osoby będącej żywicielem odradzającego się szamana:

„Rzecz działa się w tysiąc osiemset pięćdziesiątym roku, w pobliżu Fort Berthold w Górnej Missouri, w szczepie Hidatsa. Młoda indiańska dziewczyna miała na ramieniu opuchliznę, która urosła w końcu tak bardzo, że dziewczyna zmarła. Z opuchlizny wyłonił się dorosły mężczyzna, podobno czarownik szczepu sprzed pięćdziesięciu lat.”

Kiedy bohater „Manitou”, Harry Erskine, odkrywa, ze jedynym sposobem walki z szamanem jest magia innego szamana, wzywa na pomoc współczesnego indiańskiego czarownika, Śpiewającą Skałę Czarownik musi odbyć walkę z licznymi indiańskimi demonami, takimi jak Kahala, Jaszczur–z–Drzew czy Strażnik Masztu Wigwamu, nie wspominając o Wężu Wodnym, Gitche Manitou i Gwiezdnej Bestii, i wreszcie spotyka się z Wielkim Staruchem.

Wielki Staruch jest odpowiednikiem Szatana albo Lucyfera. „Niektórzy twierdzą, ze przypomina olbrzymią ropuchę wielkości kilku świń, inni, ze chmurę z twarzą utworzoną z węży”. Jest podobno najbardziej żarłocznym i najstraszniejszym ze wszystkich demonów, istotą nieskończenie złowrogą i okrutną. „Szatan wydałby się przy nim dżentelmenem”.

Według indiańskich wierzeń „…każdy manitou odradza się siedem razy. I za każdym razem, kiedy żyje, umiera i żyje znowu, zdobywa więcej siły i mądrości. Po siódmym życiu jest tak mądry, ze może się połączyć z bogami na zewnątrz, w miejscu, które Miczmakowie nazywają Wajok, siedzibą wielkich”*[5]

Wszystkie te mity i legendy — choć nie wszystkie są „prawdziwe” — zostały wplecione w akcję. W „Manitou” powstał pewien schemat mastertonowskiej powieści grozy: prastare zło przybywa do współczesnego świata. Wracał do niego niejeden raz.

W wywiadzie, udzielonym w 1996 roku czasopismu „Survival Kit”, Masterton tak uzasadnił wykorzystanie tego tematu:

„Lubię używać motywu »prastary demon wraca«, ponieważ wiele demonów zostało stworzonych dawno temu jako metafory naszych pierwotnych lęków, a wprowadzenie określonego demona do współczesnego świata jest bardzo skutecznym sposobem rozbudzenia na nowo związanego z nim lęku. Istnieją na przykład szkockie żeńskie demony zwane glaistigs, którym niektórzy zajmujący się mleczarstwem rolnicy w odległych regionach Szkocji po dziś dzień stawiają co wieczór talerz z mlekiem, by nie odebrały mleka ich krowom Glaistigs podobno rodzą dzieci zwane „małymi zatyczkami”, a potem przychodzą z nimi do ludzkich domów, podrzynają gardła ludzkim dzieciom i kąpią je w ich krwi. Jak widać, glaistigs ucieleśniają bardzo pierwotny lęk — lęk przed utratą życia oraz wtargnięciem do naszego domu kogoś, kto zrobi krzywdę naszym dzieciom. Jeszcze nikt nigdy nie skrytykował mnie za używanie »obudzonych demonów«, a muszę przyznać, że należą one do moich najpopularniejszych motywów. Zbieranie materiałów faktograficznych w tym zakresie bywa trudne, ale zawsze jest świetną zabawą, a wyniki nagradzają poniesione trudy, na dodatek ma się możność wskrzeszenia dawnego demona w teraźniejszości, dzięki czemu książka oddziałuje na czytelnika na wielu poziomach”.

W „Manitou” Masterton stworzył wiele niezapomnianych postaci. Poza Misquamacusem i Śpiewającą Skałą występuje tu jasnowidz–samouk Harry Erskine, niefrasobliwy łobuz, bardziej predysponowany do oskubywania babć z emerytur niż do stawiania czoła demonom. Powieść odniosła wielki sukces i została w 1978 roku zekranizowana, z Tonym Curtisem i Susan Strasberg w rolach głównych.

W 1979 roku Misquamacus pojawił się ponownie w „Zemście Manitou”, gdzie mimo uprzedniej porażki w walce ze Śpiewającą Skałą znów chce zaspokoić swą żądzę zemsty na bladych twarzach, znalazł bowiem nowy sposób na powrót na Ziemię.

Śpiewająca Skała dochodzi do wniosku, że jest to siódme odrodzenie się Misquamacusa, co daje mu nieograniczoną moc. Demon powraca, by szukać sprawiedliwości. Punktem kulminacyjnym powieści jest porwanie przez Misquamacusa szkolnego autobusu z dziećmi i równoczesne wysłanie Śpiewającej Skały i Harry’ego Erskine’a do Skamieniałego Lasu, gdzie mają odczytać hieroglify na Tunelowym Drzewie — zagrzebanej głęboko w ziemi skamieniałej sekwoi długości ponad stu metrów.

Pierwszy hieroglif zostaje odczytany w następujący sposób:

 

Słuchajcie! (…) Po dniach, kiedy odejdą najwięksi z wodzów, i dniach, gdy ziemie i zwierzęta po nich biegające zostaną stracone, magowie w zewnętrzu czekać będą przez dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć księżyców aż do dnia niewidzialnych gwiazd, kiedy to zjednoczą się, by wezwać Pa–la–kai i Nashunę, i Coyote, straszliwego niszczyciela, a także przywołać Ossadogowah, syna Sadogo—wah, i tych z zewnętrza, którzy nie mają ludzkiej postaci.

 

Dalej Śpiewająca Skała dowiaduje się z owych hieroglifów, że Misquamacus zamierza zebrać dwudziestu dwóch szamanów, by spowodować „dwadzieścia cztery godziny chaosu, rzezi i tortur”, podczas których Indianie „w jednej wielkiej masakrze zemszczą się za stulecia zdrady, morderstw oraz gwałtów”*[6].

Zemsta zostaje dokonana — czytelnik staje się świadkiem śmierci Śpiewającej Skały, któremu własny tomahawk odcina głowę. Jednak nie wszystko zostaje stracone, bowiem Harry Erskine, korzystając z nauk Śpiewającej Skały, po raz kolejny krzyżuje szyki Misquamacusowi. Wzywa duchy osadników, zamordowanych w 1830 roku pod Las Posadas, którzy jedną salwą likwidują szamanów wezwanych przez demona.

Misquamacus, acz niechętnie, przyznaje się do porażki, ale dodaje, że mógłby Harry’ego zabić, jednak tego nie uczyni, bo chce go sobie zachować „na inną okazję”.

Misquamacus powraca ponownie po osiemnastu latach w powieści „Duch zagłady”. Tym razem groza rozpoczyna się od koszmarnych cieni tańczących na ścianie sypialni w domu przerażonego nowojorskiego małżeństwa, a kulminuje groźbą zrównania z ziemią Nowego Jorku. Złośliwy Misquamacus zamierza wskrzesić rytuał Tańca Duchów, stosowany przez zdesperowanych Indian północnoamerykańskich w celu zatrzymywania wdzierających się na ich tereny osadników.

Opisując Taniec Duchów, Masterton przedstawia autentyczny rytuał z końca XIX wieku, zainicjowany jak na ironię przez szermującego pokojowymi hasłami mistyka ze szczepu Pajutów, Wovokę. Mieszkający w Nevadzie Wovoka był na wpół schrystianizowanym prorokiem, ostatnim w długiej linii indiańskich mesjaszy, do których należeli: Papież, Pontiac, Prorok, Smohalla, Nakaidoklini i Noszący Miecz. Rytuał ten nazwano Tańcem Duchów, ponieważ Wovoka głosił, że modlitwa, śpiew i taniec — a szczególnie taniec — pozwolą Indianom odnaleźć nowy, radosny świat, w którym zmarli powstaną, by powitać żywych przyjaciół, a potem pojawią się jako cienie i ostatecznie zniszczą białych ludzi. Został on szczegółowo opisany w książce Richarda H. Dillona North American Indian Wars („Wojny Indian północnoamerykańskich”, wydana w 1983 roku przez Magna Books).

Masterton pisze, że Taniec Duchów odprawiono nad Little Big Horn, w wyniku czego Aktunowihio, znany także jako „rdzennie amerykański bóg ciemności”, wzleciał nad wzgórze i zabił generała Custera oraz wymordował wszystkich jego żołnierzy.

„Manitou”, „Zemsta Manitou” i „Duch zagłady” przedstawiają wiele plemion indiańskich: Algonkinów, Apaczów, Czejenów, Dakotów, Hidastów, Narrangansettów, Papagów, Siuksów i inne. Każde z nich ma własną kulturę, wierzenia, magię, rytuały i zwyczaje.

Książki te są wiarygodne właśnie dzięki przemieszaniu realnej kultury indiańskiej z wytworami wyobraźni. Czytelnik nie jest w stanie określić, gdzie kończy się prawda, a zaczyna fikcja literacka. Ale legendy, które wymyśla Masterton, są tak przekonujące, że nie jest to tak naprawdę istotne.

Jak na razie, Misquamacus pojawił się po raz ostatni w opowiadaniu „Wnikający duch”, w którym wykorzystał tajemne zaklęcia Czejenów.

Jest to istota mrożąca krew w żyłach, przebiegła i inteligentna i jeśli raz się coś o niej przeczytało — trudno to zapomnieć.

W 1978 roku Masterton napisał „Kostnicę” — pierwszą z dwóch książek przedstawiających indiańskiego ducha Coyote*[7]. Jest to historia Seymoura Wallisa, emerytowanego inżyniera, właściciela starego domu. Skarży się on pewnego razu prywatnemu detektywowi, Johnowi Hyattowi, że jego dom oddycha. Hyatt próbuje wyjaśnić tę zagadkę, ale kiedy zapoznaje się z przeszłością domu, stwierdza, że musi wezwać na pomoc indiańskiego szamana, George’a o Tysiącu Imion.

Kujot jest najbardziej podstępnym i złośliwym demonem Nawahów, który najlepiej bawi się powodując zamieszanie i wzbudzając nienawiść. Jest zabójcą, oszustem, gwałcicielem kobiet i złodziejem; znakomicie podsumowuje go stara pieśń tego szczepu:

 

Pewnego dnia, przechodząc górską przełęczą, Kujot spotkał młodą kobietę. — Co masz w tobołku? — zapytała. — Rybie jajka — odparł Kujot. — Mogę trochę dostać? — zapytała dziewczyna. — Tylko wtedy, gdy zamkniesz oczy i podniesiesz sukienkę. — Zrobiła, jak kazał. — Wyżej — powiedział Kujot i podszedł do kobiety. — Stój spokojnie, abym mógł sięgnąć. — Nie mogę — powiedziała — coś mi pełznie między nogami. — Nie martw się — odrzekł Kujot — to skorpion, złapię go. Kobieta opuściła sukienkę i powiedziała: — Za wolny byłeś, ukąsił mnie.

 

Jak demonstruje powyższa pieśń, Kujot jest przebiegły i obłudny, a wśród licznych talentów posiada także jeszcze jedną umiejętność: potrafi zapanować nad śmiercią. Zdobył tę umiejętność, ponieważ kochał pewną indiańską dziewczynę — Niedźwiedzią Pannę — tak bardzo, że zgodził się za nią umrzeć. Jednak i tym razem nie zapomniał o sobie: zakopał głęboko w ziemi swój oddech, serce, krew i włosy, by móc je w razie potrzeby odkopać. Cztery razy umierał za Niedźwiedzią Pannę i cztery razy wracał do życia, w końcu jednak bogowie odsyłając go w zaświaty zrobili to tak, by nie mógł więcej powrócić.

Według legend Nawahów, od pojawienia się białego człowieka demonowi udawało się przeżyć tylko dlatego, że łączył się z kobietą. Co pokolenie wybierał sobie najpiękniejszą kobietę Nawahów i dawał jej syna, który był równocześnie nim, więc choć umierał, żył dalej.

Obecność Kujota w domu Seymoura Wallisa zostaje wyjaśniona w następujący sposób: „demon ukrył swoje organy w lesie lub w ziemi, a kiedy zbudowano ten dom, niechcący użyto drzew albo kamieni, w których Pierwszy, Który Użył Słów dla Siły, zamknął kawałki swego ciała. (…) Ludzie, którzy mieli nieszczęście tam zamieszkać, prawdopodobnie robili wiele rzeczy całkiem nieświadomie, aby przygotować dla demona drogę powrotu”*[8].

Do walki z Kujotem George o Tysiącu Imion wzywa innego indiańskiego demona, Wielkiego Potwora. Kujot niszczy dom Wallisa, uważa bowiem, że jest w nim przetrzymywana Niedźwiedzia Panna, w efekcie czego dziewczyna zostaje raniona. George o Tysiącu Imion próbuje ją ratować, uniemożliwia mu to jednak nagły atak serca i pozostawia Hyatta samego.

Hyatt ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin