My All [NZ] 1-16.doc

(709 KB) Pobierz
1

1. - WSTYDLIWE SEKRETY

Harry szedł szkolnym korytarzem w najgorszym dla siebie momencie, a mianowicie w

przerwie pomiędzy zajęciami. Już po minucie stwierdził, że lepiej by zrobił, jakby

ten czas spędził w ciszy biblioteki lub na błoniach; burza niechcianych, obcych myśli,

tłukąca się w jego umyśle, przyprawiała go o ból głowy i okropne zmęczenie. Nie mógł

już sobie poradzić z ich naporem.

Boże, jak on wygląda! Założę się, że po prostu chce zwrócić na siebie uwagę... Co

za pozerstwo!

Cholerne schody! Dlaczego one nie mogą zwyczajnie stać w jednym miejscu? Znów się

spóźnię na zielarstwo! I dlaczego... musimy... przekopywać... te głupie... Betule

verrucosy?! Co mi to pomoże w zostaniu czarodziejem?! Beznadzieja!

Oooo... Harry powiedział do mnie: “Cześć!”. W domu nikt mi nie uwierzy! Za to Kate

będzie diablo zazdrosna, niech tylko się dowie!

O, Harry, tak, uśmiechaj się do mnie, uśmiechaj! Gdy odbiorę ci życie, czy nadal

będziesz taki wesoły? I kto by pomyślał, że Gryfon może mieć mordercze skłonności...

Ale w końcu do tego też trzeba odwagi, prawda?...

Harry aż przystanął w miejscu; miał ochotę krzyczeć, rozszarpać wszystko i wszystkich

na strzępy, a potem uciec gdzieś, skulić się w ciemnościach i już nigdy, przenigdy

nie oglądać światła dziennego.

Przez ten natłok myśli nie wiedział nawet, które należały do kogo. Zewsząd otaczała

go zbita masa życzliwości i nienawiści, zazdrości i niemalże bałwochwalczego szacunku,

obojętności i szczenięcego zakochania względem jego osoby.

Był osobą publiczną, powszechnie rozpoznawaną, nie powinien więc się temu zbytnio

dziwić, prawda? I nie przejmował się tak bardzo, dopóki nie zaczął słyszeć, co kryje

się za tymi uśmiechami i pozdrowieniami od ludzi, których niemal nie znał, a którzy

– wszyscy, bez wyjątku – znali jego.

Co jeszcze mógłby usłyszeć, gdyby oni wiedzieli, że on wie, że...? Zamotał się w

tych rozważaniach, więc postanowił skupić się na czymś innym. Czymś bardziej przyjemnym,

czymś, co sprawi, że się zrelaksuje i przestanie się martwić rzeczą tak błahą, jak

czytanie w ludzkich myślach.

— Cześć, Harry! Idziemy na eliksiry? — zawołała radośnie Hermiona, wychodząc z tłumu

uczniów nawiedzającego szkolne korytarze i podchodząc do niego.

Nadzieje chłopaka na znalezienie jakiegoś przyjemnego tematu do rozmyślań właśnie

odpływały w siną dal, machając mu białą chusteczką na pożegnanie. W wyobraźni ponuro

im odmachał, zastanawiając się, czy nie lepiej byłoby mu zabrać się razem z nimi.

— Właśnie, Harry — poparł dziewczynę Ron, wyłaniając się zza jej pleców. — Lepiej,

jak przyjdziemy za wcześnie, niż za późno.

Usłyszał także myśl, której Ron nie wypowiedział na głos:

Nic nie uszczęśliwiłoby Snape'a bardziej, jak właśnie odjęcie Gryffindorowi punktów

na sam początek dnia.

Harry'emu żołądek zwinął się w kłębek na samą myśl, że znów będzie musiał widzieć

tę znienawidzoną twarz. I nie była to sama tylko niechęć; chłopak poczuł także nieprzyjemne

uczucie niepewności i obawy. To właśnie po lekcjach Oklumencji, jakie w ostatnim

roku udzielał mu mistrz eliksirów, zaczął słyszeć w swej głowie głosy, które okazały

się być ludzkimi myślami.

Z początku ciche i niewyraźne, z rzadka mu doskwierające, głosy te stały się coraz

bardziej natrętne, aż od niedawna nie mógł już sobie z nimi poradzić. Jak gdyby zabawy

Snape'a z jego umysłem wywołały prawdziwą reakcję łańcuchową, przez co wrażliwość

chłopaka na mentalne wpływy z zewnątrz ulegała coraz bardziej i bardziej zwiększała

się.

Nie wiedział, czy jest to efekt zamierzony lekcji Oklumencji, czy nie; w każdym razie,

Snape nigdy o czymś takim nie wspominał. A jednak Harry nie mówił nikomu o swojej

przypadłości, nauczycielom, przyjaciołom, nikomu. Nawet profesorowi Dumbledore'owi...

A przecież wiedział, że to nierozsądne. Skoro zdolność odbierania sennych wizji Voldemorta

stała się przyczyną śmierci Syriusza, to jakie okropne skutki może mieć ta nowa zdolność?...

A jednak nie mógł się przemóc. Nie potrafił już nikomu zaufać, nie w pełni, nie całkowicie.

— Jasne. Chodźmy na eliksiry. Lepiej mieć to już za sobą — stwierdził niechętnie,

próbując zagłuszyć domagające się jego uwagi myśli Hermiony o tym, jak bardzo chciałaby

już być na transmutacji, którą lubiła o wiele bardziej niż te pieprzone eliksiry...

Harry zdusił śmiech. Nie wiedział, że Hermiona przeklina; nie miał o tym pojęcia.

Ale w gruncie rzeczy, nigdy nie mówiła tego głośno, prawda? Zawsze taka perfekcyjna,

taka wszystkowiedząca... A przecież doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że nikt

nie jest idealny. Dlaczego więc w jego wyobrażeniach Hermiona była właśnie taka?

Przynajmniej do niedawna.

Albowiem od kiedy bariera czyjegoś umysłu przestała być dla niego barierą, Harry

poznawał ludzi na nowo. Od innej strony. Skrzętnie chowanej strony... Bardziej mrocznej,

ukrytej, trzymanej w sekrecie. I dowiadywał się rzeczy, o których nie powinien mieć

zielonego pojęcia, najczęściej wstydliwych i do niczego nieprzydatnych: Ron często

się masturbował w toalecie, Giny całowała się ze swoją koleżanką, a Hermiona podkradała

książki z biblioteki, które nigdy już tam nie wracały. Taka mała, prywatna, książkowa

kleptomania...

Zastanawiał się ponuro, czyje i jakie jeszcze sekrety odkryje...

* * *

Usiadł przed wspólnym, jego i Rona, kociołkiem, starając się nie odbierać żadnych

sygnałów od reszty klasy. Nie udało się; kilkoro najbliżej siedzących osób właśnie

powtarzało sobie wiadomości z ostatnich lekcji, przez co słuchał jednocześnie przepisu

na miksturę niewrażliwości, zastosowanie eliksiru rozmycia i składników na miksturę

siły wzgórzowego giganta. Miał prawdziwy mętlik w głowie, gdy do sali wszedł profesor,

a wszyscy ucichli jak na rozkaz.

Jemu wcale to nie pomogło – napór myśli jeszcze bardziej się wzmógł. Ukrył twarz

w dłoniach, pojękując cicho i próbując nie zwracać na nic uwagi. Trwał tak, dopóki

nie poczuł ostrzegawczego szturchnięcia w bok. Poderwał się natychmiast, ale było

już za późno; Snape stał nad nim, uśmiechając się złośliwie.

Tym razem mu nie przepuszczę, pupilek dyrektora czy nie, nie pozwolę mu obijać się

na moich lekcjach! Dziś Gryffindor straci chyba dużą część swoich punktów, o jakże

mi przykro...

— Co to, słynny Harry Potter przysypia na lekcji? — powiedział z wyraźną satysfakcją,

nawet nie próbując jej ukryć. — Czyżbyś wiedział już wszystko o eliksirach? Sprawdźmy

więc. Jakie są główne składniki mikstury przyspieszenia ruchów?

Nietrudno było odczytać odpowiedź na to pytanie z umysłu Hermiony, gdy ta niemal

podskakiwała na krześle, żałując, że to nie ona została zapytana.

— Rdest ptasi i miazga ze strusich jaj — powiedział cicho, przysięgając w duchu,

że nie pozwoli, by jego dom został ukarany z jego winy.

Ale... to jest prawidłowa odpowiedź! - usłyszał niedowierzającą myśl profesora. To

musiał być przypadek.

— Dobrze... A jak długo musi leżakować olejek na oparzenia, by był zdatny do użytku?

— Trzy do czterech miesięcy — wymamrotał, zdobywając te wiadomości tą samą jak poprzednio

metodą.

Dziwne. Potter nigdy nie przejawiał większych zdolności w eliksirach, tak samo jak

jego ojciec, ale z drugiej strony, chłopak nie jest jego kopią, Severusie; pamiętaj

o tym. Może rzeczywiście nagle zaczął się uczyć?

- ta myśl była pełna niechętnej aprobaty, jak gdyby Snape nie chciał się do tego

przyznawać.

Harry zaczerwienił się; przecież on się nie uczył. On zwyczajnie oszukiwał!

— Profesorze, mogę na chwilę wyjść? — odchrząknął niepewnie. — Źle się czuję.

— Skąd przeświadczenie, że ci uwierzę, Potter? — parsknął mistrz eliksirów. — Jak

zwykle pewnie chcesz się urwać z lekcji albo swoim zwyczajem planujesz złamać kolejną

ze szkolnych zasad...

— Profesorze... Naprawdę źle się czuję — wydusił Harry przez zaciśnięte zęby, przysięgając

sobie w duchu, że to pierwszy i ostatni raz, kiedy prosi tego potwora o cokolwiek.

Zmarszczenie brwi mężczyzny nie wróżyło zbyt dobrze, dlatego Harry był zdziwiony,

gdy ten się zgodził.

Co się dzieje z tym chłopakiem?

- usłyszał jeszcze wychodząc, gdy zamykał drzwi od klasy. Aż zatrzymał się w miejscu

na chwilę. Snape martwił się... o niego!

— Koniec świata — mruknął.

Poszedł do łazienki. Schłodził twarz wodą, oddychając ciężko. Wychwytywanie konkretnych

myśli z jednego umysłu w całym tym mentalnym hałasie bardzo go męczyło, niemal równie

mocno, jak próby całkowitego stłumienia owego hałasu. Oparł się z trudem o chłodną

ścianę, przyciskając rozpalone czoło do zimnych kafelków. Czuł się jak po długim

biegu wokół Hogwartu...

“Mam dosyć. Idę do dyrektora” - decyzja była błyskawiczna, absolutnie nieprzemyślana

i – o ile mógł to ocenić – całkowicie słuszna. Nie powinien był tak długo tego odkładać;

teraz Dumbledore może zapytać, dlaczego zwlekał z przyjściem do niego z tak ważną

sprawą. No cóż, może nawet powie mu prawdę. Chociaż nie, jeśli nie będzie chciał

zranić staruszka do głębi, nie zrobi tego.

Powlókł się do gabinetu dyrektora, czując, jak opuszczają go siły.

“Jeśli to był wysiłek porównywalny do biegu wokół Hogwartu, to chyba było to nie

jedno, lecz pięć okrążeń. Wraz z błoniami...”. Gdy doszedł wreszcie do celu, dodał

jeszcze, uśmiechając się do siebie krzywo: “... i z Zakazanym Lasem. Dziesięć okrążeń.

Co najmniej”.

Dziękował w duchu, że zna hasło; na początku roku dyrektor podszedł do niego i wyjawił

mu je – tak na wszelki wypadek. A także kilka tych, które użyje w niedalekiej przyszłości,

gdy nadejdzie czas zmiany starego hasła na nowe... Także “w razie czego”.

Co więcej, Dumbledore'owi najwyraźniej odmieniły się gusta; teraz do zabezpieczenia

swoich komnat używał on nazw co ciekawszych części garderoby...

Wypróbował pierwsze:

— Podwiązki.

Nic; najwyraźniej zmiana już miała miejsce. Spróbował kolejne.

— Bardotki.

Znowu nic. Podrapał się po nosie.

— Eee... kabaretki? — cokolwiek to było; Harry nie wnikał w szczegóły... Sądząc po

dwóch poprzednich, musiało to być coś bardzo kobiecego i niekoniecznie go interesującego.

Właściwie, nie interesującego go wcale a wcale.

Tym razem trafił; wejście otworzyło się.

Odetchnął raz i drugi, przygotowując się na BARDZO poważną rozmowę.

* * *

— Więc mówisz, że potrafisz czytać w myślach? — zapytał dyrektor, patrząc na niego

uważnie spoza połówek swoich okularów.

— Tak.

— I że ta zdolność... pogłębia się... od kiedy przestałeś ćwiczyć Oklumencję? — spojrzenie

było coraz bardziej surowe. — Czy tak?

— Tak.

Nagle zdał sobie sprawę, że słowa dyrektora nie brzmią tak, jak powinny. Gdy Harry

uskarżał się na swoje dolegliwości, ich przyczynę upatrywał w tym, że pobierał lekcje

od Snape'a. Dyrektor tymczasem wydawał się być zdania, że winą całej sytuacji jest

to, iż zaniechał ćwiczenia umiejętności, których na owych lekcjach powinien był się

nauczyć!

Aż zazgrzytał zębami ze złości.

— Nie! To nie tak! Jeśli profesor myśli, że...

— Dlaczego nie powiesz mi dokładnie, co myślę, Harry? Podobno to potrafisz.

Harry zamrugał z zaskoczenia. Rzeczywiście... coś się nie zgadzało. Po raz pierwszy

od dłuższego czasu nie słyszał żadnego obcego głosu w swej głowie.

— To... umilkło. Nie wiem jak, ale umilkło! — powtórzył z radością. — Boże, co za

ulga!... Już myślałem, że zwariuję od tego mamrotania tuż pod moją korą mózgową.

Dyrektor wciąż patrzył na niego surowo. Kolejne kilka minut spędzili w pełnej napięcia

ciszy, przypatrując się sobie, aż Harry zaczął czuć się bardzo, ale to bardzo nieswojo

pod tym srogim spojrzeniem.

— Profesorze? — wyjąkał wreszcie niepewnie.

Wzrok mężczyzny złagodniał.

— Wiem, Harry, że to dla ciebie trudny czas... Może po prostu jesteś przemęczony

tym, co się dzieje, walką, ciągłym niepokojem i strachem, co przyniesie jutro? Odpocznij,

Harry, a zobaczysz, wszelkie nieprzyjemne rewelacje znikną wraz z twoim wyczerpaniem.

Co o tym myślisz?

Chłopak poczerwieniał, lecz zanim zdążył rzucić jakąś ciętą uwagę, drzwi otworzyły

się, popchnięte silną dłonią profesora Snape'a.

— Dumbledore, ten dzieciak znowu zachowuje się jak... — zobaczył Harry'ego siedzącego

w fotelu przy biurku

...pupilek dyrektora...

— nieodpowiedzialny gówniarz. Za przeproszeniem, nie wiedziałem, że on tu jest.

Wyszedł w trakcie zajęć i przez dłuższy czas nie wracał. Musiałem zostawić klasę

pod opieką Filcha, by pójść go poszukać jak jakiegoś zagubionego szczeniaka.

Tę samowolę trzeba ukrócić, żaden uczeń nie może ot tak sobie opuszczać lekcji tylko

dlatego, że chce sobie pogawędzić przy herbatce i ciasteczkach z kochanym staruszkiem,

swoim dyrektorem!

Harry zapatrzył się na niego, wybałuszając oczy.

— Słyszę cię. Słyszę — wymamrotał.

— A wcześniej miałeś jakieś problemy ze słuchem, Potter? — zadrwił mężczyzna, patrząc

na niego z pogardą. — Z głową, niewątpliwie, ale ze słuchem nigdy...

Dumbledore odchrząknął i powiedział spokojnie:

— Profesorze Snape, proszę uważniej dobierać słowa, jeśli łaska. Przynajmniej w mojej

obecności. Co do chłopca... przyszedł poinformować mnie, że – nie, właściwie tylko

zdradzić mi swoje przypuszczenia – że potrafi czytać w myślach. Co oczywiście jest

raczej nieprawdopodobne, skoro nigdy nie przejawiał takich zdolności. Prawda, Severusie?

Snape zrobił się w jednym momencie cały czerwony. I gdy w popłochu myśli próbował

ukryć tę jedną, najbardziej skrywaną, stało się coś całkiem odwrotnego: na niej właśnie

skupiła się cała jego uwaga. To pozwoliło Harry'emu usłyszeć ową myśl tak wyraźnie,

jak gdyby ktoś wypowiedział mu ją wprost do ucha:

Niech tylko chłopak się nigdy nie dowie, jak bardzo go pożądam...

Harry zbladł, gdy dotarł do niego sens tych słów. “On. Mnie. Pożąda. Ale on jest

nauczycielem, a ja – jego uczniem, tak nie można, po prostu nie można. Mój Boże,

on jest mężczyzną... Gorzej! On jest... Snape'm”.

Spojrzenia tych dwojga skrzyżowały się. Zaczerwieniony po koniuszki włosów Snape

i pobladły nagle Harry zaczęli wpatrywać się w siebie intensywnie, nie mogąc oderwać

wzroku, nie potrafiąc przerwać tego dziwnego kontaktu. A potem sytuacja nagle odwróciła

się jak w kalejdoskopie. Mężczyzna w jednej chwili zdał sobie sprawę, że Harry WIE,

i pobladł z trwogi. Za to skrępowana dotąd szokiem wyobraźnia chłopca zaczęła działać

i postawiła mu przed oczyma jego samego i nauczyciela eliksirów w najbardziej intymnych

sytuacjach. Harry momentalnie poczerwieniał.

— Pan... To niemożliwe...

Dumbledore odchrząknął.

— Harry? Severusie? Co się dzieje?

— Ja... odczytałem jego myśli... — wykrztusił chłopak. Właściwie, nadal je słyszał...

Snape oparł się bezsilnie o ścianę i ukrył twarz w dłoniach. Jego ramiona zadrżały

konwulsyjnie.

Tak, Severusie, zaraz zostaniesz wylany, ale przyznaj: wcale nie bez powodu. Jesteś

winny. Pragniesz tego chłopca. Wyrzucenie cię z pracy jest najbardziej właściwą,

sprawiedliwą rzeczą pod słońcem, jaką może uczynić Dumbledore...

Harry przełknął ciężko ślinę i spojrzał wprost w oczy dyrektora, badające go i lustrujące

bystrym, pełnym mocy wzrokiem.

— Odczytałem z jego myśli, jak bardzo mnie nienawidzi. Jak bardzo niegdyś nienawidził

mojego ojca, i jak bardzo nie znosi mojego widoku teraz... — kłamstwo przywołane

na usta zabrzmiało niemal prawdziwie. Niemal.

Snape drgnął na te słowa i spojrzał niedowierzająco na Harry'ego.

Zaś Dumbledore wciąż patrzył mu w oczy TYM spojrzeniem. Spojrzeniem, od którego zimny

dreszcz spływa po kręgosłupie, a człowiek ma ochotę uciekać na drugi koniec świata,

byle z dala od tego siwowłosego, niepozornie wyglądającego staruszka.

— Nie wiedziałem, że wzbudzam w nim aż tak silne uczucia! — sapnął Harry i tym razem

była to absolutna prawda, od początku do końca. Powoli otrząsał się z doznanego szoku,

za to odżyła w nim dawna nienawiść do mistrza eliksirów. — I że wciąż wini mnie za

każde swoje upokorzenie, jakie doznał, od kiedy przybyłem do Hogwartu!

Dyrektor odchrząknął z wahaniem. Wyglądał na przekonanego, choć wciąż nie do końca.

— Tak. Dobrze. Severusie, jak długo jesteś nauczycielem w tej szkole, liczę na to,

że twoje osobiste animozje nie będą miały odzwierciedlenia w sposobie, w jaki traktujesz

swoich uczniów... i radzę wam obu porozmawiać ze sobą. Szczerze. A teraz odejdźcie,

muszę przemyśleć parę spraw.

Oboje natychmiast skierowali się do drzwi.

— Harry? — chłopaka aż skręciło we wnętrzu na dźwięk głosu Dumbledore'a.

— Tak, profesorze? — starał się brzmieć jak najbardziej naturalnie.

— Będziemy musieli porozmawiać o twojej... umiejętności. Przyjdź do mnie po obiedzie,

dobrze?

— Oczywiście, profesorze.

Drzwi gabinetu zamknęły się za nimi, pozwalając, by ogarnęła ich cisza i chłodny

spokój pustego szkolnego korytarza.

 

2. - JEDNO SŁOWO

Nie mogłem uwierzyć w to wszystko, co miało miejsce w gabinecie dyrektora. Jakieś

bzdurne teorie o czytaniu w myślach, które – ku mojemu zdumieniu – okazały się być

prawdą. Potem moja własna, głupia, szczeniacka panika. Wreszcie wzrok Harry'ego,

gdy dowiedział się o tym, co ukrywałem przed nim przez cały ten czas... A potem chłopak

uratował mi skórę. Niezbyt inteligentnie co prawda, ale zawsze.

Nie spodziewałem się tego po nim.

Ale miałem nadzieję, że on nie oczekuje, że teraz będę mu za to dziękować? Niedoczekanie

jego! Tego by brakowało, żebym miał płaszczyć się z wdzięczności przed tym aroganckim,

wrednym, cholernie pociągającym chłopakiem.

— Profesorze, płaszczyć się pan nie musi... Wystarczy zwykłe “dziękuję” — usłyszałem

jego ciche słowa i aż drgnąłem. — I cieszę się, że ma pan o mnie tak dobre mniemanie.

Dwa pierwsze epitety słyszałem wystarczająco często, by się do nich przyzwyczaić.

Ten trzeci stanowi dla mnie nowość.

Odwróciłem się do niego, by – swoim ulubionym zwyczajem – rzucić mu jakąś ciętą,

ironiczną ripostę, ale jego wzrok skutecznie mnie przed tym powstrzymał. Nagle uświadomiłem

sobie, iż ten chłopak naprawdę wie wszystko, że widzi i słyszy wszystkie moje myśli.

I cokolwiek zrobię, nie ucieknę przed jego spojrzeniem, które działa niemal jak to

mugolskie urządzenie... Gentren? Retgent? Nie, rentgen, właśnie tak: rentgen.

Ten chłopak miał to w sobie, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Nie było miejsca,

do którego mógłbym uciec, miejsca, w którym mógłbym się skryć wraz z moja prywatnością.

Prywatnością, która została właśnie nieodwracalnie pogwałcona.

— Proszę spojrzeć na to tak, profesorze: ja też się o to nie prosiłem. To dla mnie

tak samo niewygodny i nieprzyjemny stan, jak i dla pana, a może nawet bardziej. Nie

ma na to jakiegoś eliksiru? — zapytał Harry.

Spojrzałem na niego uważnie i po raz pierwszy od kiedy wyszliśmy z gabinetu dyrektora,

odezwałem się na głos:

— Być może... Mikstura niewrażliwości powinna w twoim przypadku zadziałać, choć kto

to może wiedzieć? Tak, myślę, że możemy spróbować, pomimo faktu, że działanie tego

eliksiru minie po kilku godzinach. Ale wiesz — postanowiłem go trochę podręczyć,

— że nie powinienem podawać ci niczego bez zgody dyrektora?

Spojrzał na mnie spod wpółprzymkniętych powiek.

— Skoro działanie tej mikstury minie po kilku godzinach, to profesor Dumbledore nie

powinien mieć nic przeciwko temu, żebym jej użył, nieprawdaż? A ja byłbym wdzięczny...

bardzo wdzięczny... gdyby zdołał pan ulżyć mi choćby na krótko. Proszę.

Zaśmiałem się kpiąco.

— Potter, może zaraz zaczniesz mnie błagać? A co, jeśli chcę cię zobaczyć na kolanach?...

— “robiącego mi dobrze”, dodałem w myślach, by w następnej myśli pacnąć się ręką

w głowę. Boże, ależ ja jestem beznadziejnie, niemożliwie głupi!

Chłopak zaczerwienił się gwałtownie, bez trudu odczytując tę myśl z mojego umysłu.

— Przepraszam, Harry. To było odruchowe — powiedziałem cierpko, jednocześnie zachodząc

w głowę, od kiedy on stał się dla mnie “Harry'm”. — Nie przejmuj się tym aż tak bardzo.

Jasne! Jak on może nie przejmować się faktem, że najbardziej znienawidzony, zimny,

zgorzkniały nauczyciel pragnie być bliżej niego, niż ktokolwiek inny? Jak może przejść

do porządku dziennego nad faktem, że jego mistrz eliksirów pragnie go brać, dotykać,

całować? No jak?...

— O tym też musimy porozmawiać. A chciałbym móc rozmawiać, nie znając pańskich myśli,

nie musieć widzieć tego wszystkiego, co pan widzi oczyma swojej wyobraźni... Nie

jest to zbyt komfortowe, ani dla pana, ani dla mnie — ukrył twarz w dłoniach. — Proszę,

niech mi pan pomoże. Błagam...

— Nie musisz, Potter. Naprawdę — powiedziałem szorstko, a potem rzuciłem: — Idziemy

do moich komnat. Ciesz się, że mikstura niewrażliwości jest w ogóle w moim posiadaniu.

Co dziwne, jego pokorne prośby, jeśli już kogoś upokorzyły, to nie jego, a mnie.

A to dlatego, że rozmyślnie pozwoliłem, by chłopak będący w potrzebie musiał mnie

błagać o pomoc, że byłem tak zimny i wyrachowany, że wykorzystywałem nawet jego słabość,

żeby go dręczyć. Poczułem się paskudnie. Jak prawdziwy drań, a nie taki, którego

maskę przybierałem na co dzień.

To nie było miłe uczucie.

Nim zdążyliśmy zejść do moich prywatnych komnat, lekcja dobiegła końca, a z klas

zaczęli wychodzić uczniowie. Zbyt weseli, jak na mój gust. Zbyt beztroscy. Trudny,

niezapowiedziany test zmieniłby to w jednej chwili, ale miałem co innego na głowie.

Niestety...

Tłum rozwydrzonych nastolatków zaczął nas otaczać ze wszystkich stron. Spojrzałem

na Harry'ego i ze zdumieniem zauważyłem, że drży lekko na całym ciele, a na czole

i skroniach wystąpił mu pot.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin