May Karol - Allah T2 - Szejk Tarik.rtf

(382 KB) Pobierz
^£ inw

Karol May

SZEJK TARIK

Tytuł oryginału: Allah il Allah

Tłumaczenie: Ewa Szybawska

SPIS TREŚCI

W Kamiennym Puchu              2

Walka o oazę              3

Tarik godnym tytułu szejka              3

W Kamiennym Puchu

Już z daleka dostrzegliśmy blask ogniska w obozie, wokół którego zebrani byli najstarsi członkowie plemienia na naradzie. Ponieważ przyrzekłem trzymać się z daleka od dżemmy, zatrzymaliśmy się tylko tak długo, jak długo było to konieczne, aby zadbać o zwierzęta, a potem wróciliśmy do zamczyska.

Blask migotającego ogniska rozświetlił na chwilę poważne twarze mężów o długich brodach. W ciszy nocnej można było usłyszeć tylko ich mamrot i odgłosy wydawane przez przeżuwające wielbłądy.

Ruina wyglądała jak wyludniona. Nigdzie nie spotkaliśmy żadnego człowieka oprócz warty na schodach. Badija i Hiluja przebywały zapewne w swoich pomieszczeniach. Tarik i Hilal brali udział w dżemmie, na którą zaproszona także starego szejka Beni Abbas z obowiązku uprzejmości w stosunku do ojca Khanum.

Wybraliśmy to samo miejsce między blokami skalnymi co wczoraj po naszym przybyciu i oddaliśmy się urokowi widoku, który roztaczał się na ognisko w duarze i tańczące wokół niego cienie. Ileż zmieniło się w ciągu tego dnia! Jeden z wielkich stracił swą moc; zakwitło też szczęście dwojga kochających się ludzi, którzy nigdy nie odważyliby się nawet marzyć o tak szybkiej zmianie w ich życiu.

U podnóża ruiny było bardzo spokojnie. Tak długo jak trwała dżemma, wszyscy musieli zachować ciszę. Ale wiedziałem, że jeszcze dzisiaj ta cisza zostanie zastąpiona głośną wesołością i pogodną krzątaniną świątecznego nastroju. Wypadało przecież nim uczcić wybór nowego szejka.

Dżemma przeciągała się dłużej, niż tego oczekiwano. Od początku byłem w stanie znacznie przyspieszyć jej decyzję. Wystarczyłoby, gdybym ogłosił radzie starszych plemienia, że mam zamiar ofiarować Beni Sallah trzysta sztuk broni palnej i amunicję. Byłoby to jednak niezgodne z moimi zasadami. Beni Sallah powinni zadecydować zgodnie ze zdrowym rozsądkiem i poczuciem wspólnoty ludzkiej, i to nie pod wpływem mojego daru. Ta broń miała być w pewnym sensie zapłatą za to, że potrafili oprzeć się podszeptom obcych wysłanników. Ajeżeli wbrew oczekiwaniom i niezgodnie z moim życzeniem zadecydują inaczej? Wtedy nikt i nic nie będzie w stanie zmienić mojej decyzji; nie otrzymają ani jednego karabinu. Wolałbym, aby zardzewiały w pustynnym piasku, aniżeli ich kule miałyby ranić i zabijać bezbronnych fellahów.

Wyglądało na to, że w końcu zapadła decyzj a. Cienie przy głównym ognisku ożywiły się i ciemne postacie poruszały się raźno. Siedzieliśmy dalej spokojnie, bo byłem pewny, że wkrótce dowiemy się o przebiegu i decyzji dżemmy.

Szmer tuż nad naszymi głowami zdradził nam, że muezin zajął już miejsce w swojej „ambonie" i znów usłyszeliśmy znajome uderzenie w deseczkę i dźwięczny głos oznajmiający:

Bismillah errachmahn errachihm, w imię najmiłosierniej-szego Boga! Niech będą mu dzięki, że dał mężom mądrość, aby potrafili rozróżnić zło i dobro! Chwalmy Ismaila Paszę, władcę Masr i El Kahira! Niech jego życie trwa tysiąc lat a w ślad za jego krokami niech podąża szczęście i błogosławieństwo! On jest naszym przyjacielem a my jego przyjaciółmi! Kto jest przeciw niemu, jest też przeciw nam i powinien zakosztować naszej zemsty. Tak zadecydowali najstarsi w czasie dżemmy. Posłuchajcie wy mężowie i wy kobiety! To Allach jest mądrością i daje rozum. Chwalmy go, bo to on jest Bogiem a Mahomet jest jego Prorokiem!

Po tym obwieszczeniu w iście mahometańskim stylu wszyscy w duarze wiedzieli dokładnie jak miały się sprawy. Decyzja była więc zgodna z moją radą i wszystkich rozsądnych w duarze.

Zaledwie przebrzmiały słowa muezina, usłyszeliśmy wołanie toczące się wśród kamieni:

— Efendi, gdzie jesteś? Warty doniosły, że wróciłeś!

Był to głos Tarika. Odpowiedzieliśmy na jego wołanie i już wkrótce zza rogu wyłoniły się postacie mężczyzn. Był to Hilal i nowy szejk.

— Czy zrozumiałeś efendi, co ogłosił muezin? — zapytał Ta-rik, gdy był już blisko.

— Tak, głos rozsądku zwyciężył. Życzę ci dużo szczęścia.

— Dziękuję! Ale niewiele brakowało, a przegralibyśmy.

— A więc jednak!

— Tak. Różnice zdań były bardzo duże i doszło do ostrych sporów. Niektórzy, na których głosy liczyłem, przeszli na stronę przeciwnika.

— Aha! Chyba nawet wiem dlaczego!

— Ja też wiedziałem, ale najpierw nie mówiłem nic. Dopiero gdy szala zwycięstwa przechylała się już na naszą niekorzyść, wstałem i zarzuciłem niektórym z rady starszych, że dali się przekupić obcym agentom. Moje oskarżenie było prawdziwą bombą. Oczywiście, obwinieni zaprzeczyli wszystkiemu, ale jako dowód przeciwko obcym podałem, że chcieli przekupić również ciebie za sumę pięćdziesięciu tysięcy franków.

— Czy to pomogło?

— Początkowo nie bardzo. Obcy określili moją wypowiedź jako bezczelne oszczerstwo.

— Ale odparłeś ich zarzut?

— Tak, ostrym tonem zaproponowałem dżemmie, aby na dowód moich słów poprosić ciebie, żebyś zaszczycił zebranie swoją osobą.

— I dopiero to zdenerwowało obcych jeszcze bardziej! — zaśmiałem się.

— Dokładnie, jak powiedziałeś. Zaraz zgłosili veto przeciw sprowadzaniu na dżemmę człowieka, którego cała ta sprawa, jak stwierdzili, nic nie obchodzi. Dopiero gdy odrzekłem, że również oni są obcymi i zaledwie tolerowani na naszej dżemmie, zaniemówili. W końcu stwierdzili, że nie muszę posyłać po ciebie, ponieważ i tak nie będą wypowiadać się co do tego zarzutu.

— I to wprawiło z pewnością dżemmę w zdumienie?

— Oczywiście! Pomyśl sobie, dwieście tysięcy piastrów! Jakież zyski musi obiecywać sobie ten, który oferuje taką sumę, jeżeli zgodzilibyśmy się działać zgodnie z jego wolą! Tak myślał każdy z rady.

— A co z przesłaniem szejka z Dżarabub? Czyżby pozostało bez echa?

— Nie. Odczytanie listu sidi Mahdi zostawiliśmy na koniec. Hilal opowiedział o swojej podróży, którą zaplanował za zgodą Khanum i gdy później usłyszeli słowa „Wielebnego", nikt się już nie sprzeciwiał. Odnieśliśmy zwycięstwo, bo nawet ci, którzy mieli zamiar głosować przeciw nam, nie mieli już odwagi. Zaczęli się bać!

— Pozwól, że jeszcze raz ci pogratuluję. Po raz pierwszy dziś wystąpiłeś w swojej nowej roli i należą ci się słowa pochwały. A po czyjej stronie stał Esra?

— Po naszej. Czasami miałem wrażenie, że chciał coś powiedzieć, co bardzo leżało mu na sercu. Przynajmniej tak mi się wydawało.

— No cóż, być może miał ci coś ważnego do powiedzenia, ale nie mógł się odważyć.

— Mówisz tak szczególnym tonem. A kogóż miałby się bać!

— Mnie!

Maschallah] Jak to?

— Właśnie tak jak słyszysz. Nie odważył się powiedzieć ci tego, bo ja mu zabroniłem.

— Twoje słowa przestały być dla mnie zupełnie zrozumiałe. Czyżbyś ...

— Czy nie byłoby lepiej, abyś Śam poszedł teraz do Esry i zapytał go, co przed tobą zataił? Mój wczorajszy zakaz nie jest już obowiązujący i obecnie może mówić. Gdzie go teraz znajdziesz?

— U Khanum. Wysłałem go do niej, aby powiadomił ją o decyzji rady starszych. W tym czasie Hilal i ja chcieliśmy porozmawiać z tobą.

— Więc i ty udaj się do niej, abyś mógł usłyszeć wiadomość, która z pewnością cię ucieszy. Nie zwlekaj już ani chwili dłużej.

Allah il Allah! Efendi, czy nie możesz powiedzieć mi tej radosnej wieści już teraz? — naciskał.

— Przenigdy! — uśmiechnąłem się z zadowoleniem. — Czy znasz bajkę z „Tysiąca i jednej nocy" o górze Sezam? A więc właśnie Esra posiada klucz do Sezamu. Pospiesz się więc i każ mu sobie go dać!

Mówiąc to odwróciłem się zostawiając ich samych. Nie pozostało im nic innego, jak pójść za moją radą.

— Sidi — zaśmiał się Halef, gdy już odeszli — zobaczysz, jak szybko obaj, albo przynajmniej jeden z nich, znów do nas wróci, żeby nas zaprowadzić do Khanum.

Halef był obecny przy wczorajszej rozmowie z Esrą, więc wiedział o naszej tajemnicy. Jego przepowiednia się spełniła. Nie upłynęło jeszcze pięć minut od odejścia braci, gdy z ciemności wyłoniła się postać Hilala.

— Efendi, szejk i Khanum proszą cię, abyś do nich przyszedł. Chcą dowiedzieć się od ciebie czegoś więcej. Na Allacha, panie! Sprowadziłeś radość do naszego obozu.

Oczywiście, spełniliśmy jego prośbę i wkrótce staliśmy przed znanym nam już pomieszczeniem, w którym mieliśmy się spotkać z Badiją, Hiliją, Tarikiem, starym Esrą i szejkiem.

Już przy wejściu powitano nas gradem pytań, na które było niemożliwym od razu odpowiedzieć, i na które uśmiechnąłem się tylko. Ale gdy już usiedliśmy na poduszkach, zaczęliśmy opowiadać.

Czytelnik moich opowiadań z podróży wie aż za dobrze, że Halef namiętnie i przy tym bardzo ładnie potrafi opowiadać. Aja z kolei nigdy nie mogłem się nadziwić i objąć umysłem jego wspaniałych zdolności pod tym względem i byłem coraz bardziej zadziwiony słysząc, jak nasze przeżycia przedstawia w zupełnie nowym i zupełnie nieznanym mi świetle. Chociaż nie zawsze byłem zgodny z jego przedstawianiem faktów, to muszę przyznać, że jego pozostali słuchacze śledzili każdy ruch jego ust i nie zauważali zupełnie przesady w jego opowiadaniach, a co więcej, uważali to nawet za coś zupełnie oczywistego. Orient — to właśnie również pod tym względem zupełnie inna mentalność niż Europejczyków.

— Więc jest to tajemnica przysypanej przez piach karawany! — przerwał Hilal milczenie, które nastąpiło po opowiadaniu Ha-lefa. — Kto by pomyślał!

— Wiedziałam o tym już od dawna — szepnęła Hiluja.

— I nie powiedziałaś o tym ani słowa? — spytał Hilal z wyrzutem.

— Nie mogłam. Nasz efendi, któremu tyle zawdzięczam, zabronił mi — odrzekła dziewczyna czerwieniąc się.

— Tak jest. — potwierdziłem. —Wtedy jeszcze sam nie wiedziałem, kto powinien dostać tę broń. Musiałem więc zażądać zachowania tajemnicy.

— Ale teraz możesz już o tym mówić? — zapytał Tarik.

Na 'am, tak jest! Wiem, że ta broń nie dostanie się w niepowołane ręce.

— Czy sądzisz, że potrafisz odnaleźć to miejsce, gdzie zasypało karawanę?

— Jestem o tym przekonany. Dokładnie oznaczyłem je, a kształt wydm odrysowałem w swoim notesie. A zresztą sądziłem, że Hilal, który lepiej zna pustynię niż ja, odnajdzie to miejsce z łatwością.

— Masz rację — potwierdził Hilal. — Byłbym w stanie odnaleźć je nawet w nocy, bo to tam zostałem napadnięty przez obcych.

— Więc nie będzie to trudne? — zapytał szejk.

— Daj mi tylko dziesięciu jeźdźców na wielbłądach i dziesięć wielbłądów bez jeźdźców. I jeszcze kilka mat, które są konieczne, aby ludzie nie wpadali do głębokiego piachu. Aja ręczę za to, że karabiny wraz z nabojami będą odkopane w kilka godzin! — zapewniłem.

— Czy chcesz tylko dziesięciu ludzi? — zadziwił się Tarik. — Dam ci ich pięćdziesięciu, a najchętniej wyruszyłbym natychmiast sam z całym plemieniem, aby wydobyć ten skarb. Na Allacha! Trzysta karabinów. Nie mogę w to uwierzyć!

— Na pewno uwierzysz, gdy zobaczysz ten skarb już wydobyty. Ale nie musisz stawiać na nogi całego plemienia. Dwudziestu ludzi i dziesięć wielbłądów jucznych to aż za dużo.

— Kiedy powinniśmy wyruszyć? Jak sądzisz?

— Stąd do miejsca tragedii jest cały dzień jazdy. Jeżeli wyruszylibyśmy dopiero jutro, to nawet jadąc na wypoczętych zwierzętach, nie dojedziemy tam przed zapadnięciem zmroku i musielibyśmy czekać z odkopywaniem broni aż do następnego ranka.

Ojazik! To nie byłoby korzystne!

— Tak! Dlatego byłoby najlepiej już teraz wybrać ludzi i zwierzęta, abyśmy mogli zaraz po północy wyruszyć! ■

— Nie będzie to możliwe ze względu na uroczystości!

— Dlaczego nie? Ogłoś więc o co chodzi i obiecaj, że wydasz dla uczestników karawany po ich powrocie wspaniałe przyjęcie, a zapał ich będzie tak duży, że na pewno znajdziesz więcej ludzi niż potrzebujesz.

— Na pewno tak będzie! A czy dla ciebie nie będzie zbyt uciążliwym, aby po tak długiej podróży...

— Ja? Z mojej osoby musicie niestety zrezygnować. Broń wydobędą na pewno twoi ludzie sami, a poza tym czuję się rzeczywiście zmęczony. Zresztą ta sprawa będzie bezpiecznie kierowana przez twojego brata Hilala.

— Ale czy na pewno Hilal odnajdzie to miejsce?

— Możesz być tego pewny! Zatroszcz się tylko o to, aby karawana wyruszyła jak najszybciej, aby przybyła na miejsce jeszcze przed wieczorem. Mogą załatwić wszystko do zapadnięcia zmroku i już na następny dzień będziesz w posiadaniu broni, która może zadecydować o przewadze wszystkich plemion pustyni.

— Niech się tak stanie — przytaknął mi Tarik z zapałem. — Zaraz zejdę do duaru, aby ogłosić wszystko. IaAllah, ia nabi, ia suruhr, Na Allacha! Na Proroka! Cóż za radość!

I szybko odszedł.

A my nie czekaliśmy już na jego powrót; powoli podążyliśmy za nim, aby wziąć udział w dzisiejszej uczcie. Jeszcze raz mogłem delektować się tym jedynym w swoim rodzaju życiem i krzątaniną obozu Beduinów, które chociaż nie były dla mnie czymś nowym, zawsze działały na mnie jak magnes. Pod pojęciem „my" mam oczywiście na myśli tylko mężczyzn. Panie — mianowicie Khanum i Hiluja, pozostały w swoich pokojach. A gdy doszliśmy już w dół do duaru, Hilal wyczekał stosowną chwilę, tak że mógł ze mną porozmawiać w cztery oczy.

— Efendi — zaczął. — Szkoda, że nie chcesz brać udziału w naszej wyprawie po broń.

— Dlaczego? Czy obawiasz się, że nie odnajdziesz tego miejsca?

— Nie, to nie to. Nie chciałbym tylko, aby cały sukces, którego ty jesteś autorem, był moim udziałem.

— Masz rację, to będzie sukces i to duży. I to jest właśnie powodem, dlaczego wysyłam cię samego.

— Nie rozumiem.

— Zaraz to zrozumiesz. Czy nie sądzisz, że gdy wrócisz jako prowadzący karawanę, która w oczach Beni Sallah jest prawdziwą karawaną skarbów, znacznie wzrośnie twoje uznanie również w oczach szejka Beni Abbas, na którego opinii na pewno ci bardzo zależy.

Allah il Allah! Więc to tak wymyśliłeś.

— Tak, musisz jutro zasłużyć na ostrogi. Tak właśnie mówi się u nas, w kraju zachodzącego słońca o młodym bohaterze, który się szczególnie wyróżnia. Dzięki temu zbliżysz się krok do Hi-lui.

Maschallah! To prawda! Nie pomyślałem o tym! Dziękuję ci, panie!

— Jeszcze coś! Chcę ci dać wskazówkę. Wiatr oczywiście dawno już zatarł wszelkie ślady pozostawione przez nasze stopy i wielbłądy, a przecież nie jest całkowicie wykluczone, że nie będziesz mógł odnaleźć miejsca pogrzebanej karawany lub przynajmniej nie znajdziesz go natychmiast. Szukaj wtedy bambusowej trzciny, którą wetknąłem w grzebień wydmy. Ona pokaże ci drogę i będziesz mógł ją zauważyć już ze znacznej odległości. Resztę dowiedziałeś się już z opowiadania mojego sługi.

— Czy będę potrafił od razu odgadnąć, gdzie mamy zacząć kopać?

— Myślę, że tak. Nie sądzę, aby wiatr naniósł w tak krótkim czasie tyle piasku, że mogiły zrównały się z terenem. Jestem pewien, że wyraźnie się odznaczają.

— Więc wiem już wszystko. Teraz pospieszę do brata, aby omówić z nim przygotowania do wyprawy. Allah jisal limak, niech Allach zostanie z tobą!

Hilal odszedł. Również szejk Beni Abbas oddalił się.

Odszukał swoich wojowników, aby wraz z nimi rozkoszować się radosnym świętem. Pozostał więc tylko stary Esra, aby mnie i Halefowi dotrzymywać towarzystwa.

Cały duar tętnił życiem. Khanum poświęciła najdorodniejsze sztuki ze swoich stad i nie poskąpiła też innych zapasów. Arabowie są umiarkowani w jedzeniu i potrafią żyć skromnie. Ale gdy już urządzają ucztę, to jedzą porządnie i udawadniają, że ludzki żołądek potrafi pochłonąć ilości, które nasyciłyby nawet olbrzymiego drapieżnika.

Na placu u podnóża ruiny zebrało się tylu ludzi, ile tylko mógł ten plac pomieścić. Zasiadali oni wokół olbrzymiego rożna, a gdy dziesięciu nasyconych już odchodziło, to na ich miejscu zjawiało się dwunastu innych. Śpiewano, wydawano radosne okrzyki i grano na jednostrunowych skrzypkach. Gdy przechadzaliśmy się wśród namiotów zauważyliśmy wkrótce skutek ogłoszenia przez Tarika wiadomości o karawanie. Z pewnością sfermentowany sok z daktyli uczynił w ich głowach już swoje i podniósł świąteczny nastrój Beduinów, ale ten nastrój został teraz zwielokrotniony dobrą wiadomością, która rozprzestrzeniła się po duarze z prędkością wiatru. Trzysta sztuk broni najnowszego typu, a nie staromodnych strzelb, które stało do dyspozycji synów pustyni — to osiągnięcie, które przyprawiało o zawrót głowy nawet najbardziej szacownych członków plemienia.

Nie mogłem temu zapobiec, że głośna, radosna wrzawa Beduinów zawładnęła też moją osobą. Byłem dla nich sahhar, czarodziejem, któremu zawdzięczali to nieoczekiwane szczęście, byłem też przyjacielem i dobroczyńcą całego plemienia. Słyszałem ciche i głośne pochwalne głosy. A nawet — naprawdę nie mogłem przecież tego źle zrozumieć — usłyszałem koło jednego z ognisk, jak jakiś mężczyzna mówił do swojego sąsiada:

Challi balak! Bigi abul alfa sa'ika! Spójrz! Nadchodzi ojciec tysiąca błysków!

„Ojciec tysiąca błysków"! Zupełnie nieźle! Moja sława wśród tak wymagających synów pustyni rosła z szaloną prędkością. Również towarzyszący mi mężczyźni usłyszeli moje nowe imię. Esra zapytał mnie:

— Czy zrozumiałeś, efendi, co powiedział ten mężczyzna?

— Tak!

— I czy wiesz również, dlaczego cię tak nazwali?

— Oczywiście — zaśmiałem się. — Mają na pewno na myśli błysk z trzystu karabinów szybkostrzelnych. Na pewno właśnie to przekształciło proste „Ojciec błysku" w „Ojca tysiąca błysków".

Tamahm, masz rację! — wtrącił się Halef. — I weź pod uwagę, sidi, że jutro będzie twoim imieniem rozbrzmiewał cały duar, a za miesiąc można j e będzie usłyszeć przy wszystkich ogniskach i namiotach Beni Arab daleko poza granicą Masr, a chwała twojego imienia przejdzie na twoje dzieci i wnuki.

Ichłasl Przestań! — sprzeciwiłem się z uśmiechem. — Mylisz się! Gdy mnie nie będzie już wśród Beni Sallah moje imię wnet zostanie zapomniane, a tam dokąd zmierzam, na pewno nikt nie będzie nic wiedział o „Ojcu tysiąca błysków".

Malesch, nic nie szkodzi. Już ja o to zadbam!

— Nie, nie zadbasz! — przerwałem mu ostro, w ogóle nie troszcząc się o to, że Esra stał się świadkiem tej sceny — Zabraniam ci stanowczo używać tego imienia, gdy tylko wyjedziemy poza teren Beni Sallah. Znasz moje zdanie co do tej sprawy. Jeżeli chcesz ze mnie uczynić sławnego człowieka, to Kara Ben Nemzi jest tak samo przydatne, jak twój „Ojciec tysiąca błysków".

Zdarzało się niezmiernie rzadko, że w ten sposób łajałem Ha-lefa. Dlatego zamilkł zmrożony moim tonem.

Jednak moje pojawienie się w duarze nie zostało wszędzie przyjęte radośnie i z zachwytem. Niektóre oczy spoglądały w moim kierunku ponuro. Zwolennicy Falehda nie mogli tak szybko pogodzić się z faktem, że pokrzyżowałem ich plany. Przy jednym z namiotów przyjęto mnie nawet z otwartą wrogością.

Zauważyłem Tarika rozmawiającego z dwoma mężczyznami. Gdy podszedłem bliżej rozpoznałem Sadik Paszę i Aksakowa. Rozmowa, jak zauważyłem po nerwowych gestach i minach, nie była zbyt przyjacielska. Gdy tylko Rosjanin mnie zauważył, jego twarz zazieleniła się ze złości.

— Oto idzie, ten kłamca i zdrajca — zawołał do swojego towarzysza.

— Czyżbyś mówił o mnie? — spytałem spokojnie.

— Tak! O tobie!

— Musisz cofnąć te obraźliwe słowa.

— Ani mi to w głowie! Czyżbyś zaprzeczył, że jesteś wysłannikiem któregoś z europejskich rządów?

— Tak.

— Tak? — szydził Rosjanin. — Więc powiedz mi, jeżeli nie jesteś wysłannikiem ani Francji, ani Niemiec i jak wyjaśnić to, że taki zwyczajny turysta może ofiarować trzysta sztuk broni.

— Ach, więc o to chodzi — odrzekłem. — Można przecież w różny sposób wejść w posiadanie broni, nie tylko będąc w służbie jakiegoś państwa.

— Widzę tylko jedną taką możliwość, ukradłeś tę broń!

Nawet ta obelga nie wyprowadziła mnie z równowagi. Rosjanin pokazał teraz swoją prawdziwą twarz. I tak od razu go rozszyfrowałem i wiedziałem nie od teraz, że jego uprzejmość podczas naszej ostatniej rozmowy była tylko fortelem dyplomaty. Potrafił teraz mówić doskonale po arabsku. Jego wcześniejsza wypowiedź, że niezbyt dobrze porozumiewa się tym językiem, była więc kłamstwem. Wymyślił je zapewne, aby usłyszeć jak mówię po francusku, a na tym podstępnie uzyskanym dowodzie chciał oprzeć swoją sprzeczną ze zdrowym rozsądkiem tezę, że jestem francuskim szpiegiem.

— Istnieje też druga możliwość — odrzekłem ze spokojem na jego ostatnią obelgę. — Mogłem tę broń znaleźć.

Aksakow wybuchnął głośnym śmiechem.

— Znaleźć! Czy słyszałeś Sadik Efendi! On miałby tę broń znaleźć! Tak jak gdyby można było znaleźć trzysta karabinów tak po prostu ot, jak miedziaka, który leży w ulicznym ścieku.

— Nie wierzysz mi? No cóż. Możesz się o tym sam przekonać. Jeszcze tej nocy wyruszy karawana w głąb pustyni, aby przywieźć tę broń. Możesz po prostu jechać z nią, o ile pozwoli ci na to szejk.

— Tak, o ile pozwoli ci na to szejk — wtrącił się Tarik. — Ale ja nie pozwalam!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin