Nowe cyfrowe j@ - Piotr Stasiak(Polityka).doc

(89 KB) Pobierz

Polityka - nr 16 (2752) z dnia 2010-04-17; s. 32-37

Raport

Piotr Stasiak

Nowe cyfrowe j@

Dziś, kiedy w Internecie znajduje się pracę, miłość i znajomych, wizerunek w wirtualu staje się równie ważny co w realu. Warto więc świadomie budować swój sieciowy profil, a nie feedować na wallu co popadnie. Bo jeszcze nas znajomi przestaną obserwować lub, co gorsza, zrobią z nas demota.

Jeśli istnieje ktoś taki jak wpływowy bloger, to jest nim 32-letni warszawiak Maciej Budzich. Od 4 lat prowadzi w Internecie popularny blog Mediafun – o mediach, marketingu i reklamie. Choć na życie zarabia jako grafik, blog pożera większość jego czasu. Z konferencji na konferencję, ze spotkania na spotkanie. Z kamerą, komórką, laptopem i mobilnym dostępem do netu – wszystko relacjonuje na swoim blogu. – Jestem jednoosobowym kombajnem multimedialnym – mówi o sobie. Na serwisie społecznościowym Facebook ma 658 znajomych. Na serwisie mikroblogowym Blip (polska odmiana Twittera) jego 160-znakowe komunikaty obserwuje ponad 1200 osób. Gdy w rządzie pojawił się pomysł rejestru internetowych stron zakazanych, Budzich na bieżąco donosił i komentował. I to właśnie on – na prośbę Kancelarii Premiera – zajął się zorganizowaniem w ciągu 10 dni debaty Donalda Tuska z internautami.

Kilka miesięcy wcześniej odkryto u niego ciężką chorobę nerek. Wylądował w szpitalu. Jest uzależniony od dializ, czeka na przeszczep. Swoje leczenie także relacjonuje na stronach. Czytają je lekarze. – Budzich to przykład człowieka, który wiele znaczy w sieci, a swą internetową tożsamość zbudował właściwie od zera, ciężką pracą – mówi dyrektor programowy dużego portalu. Jest czytany w branży. Cytują go. – Dziś moim CV jest po prostu adres bloga. Sieć skupia większość mojej zawodowej i życiowej aktywności – mówi Maciej Budzich. Na razie jest wolnym strzelcem, ale – jak mówi nieskromnie – gdyby chciał znaleźć pracę i poinformował o tym online – szybko spłyną oferty.

I pewnie ma sporo racji, bo jego sieciowy wizerunek ręczy za niego. Gdy pionier nauk społecznych Gustave Le Bon w swym sztandarowym dziele „Psychologia tłumu” z 1895 r. analizował zachowanie mas, zauważył, że tłum jest nie tylko nieobliczalny i podlega chwilowym emocjom, ale też nade wszystko potrzebuje lidera. Internetowe serwisy społecznościowe, takie jak np. Facebook (400 mln użytkowników na świecie) czy rodzima Nasza-klasa, z której miesięcznie korzysta 13 mln Polaków – to jest właśnie ten tłum. Teraz wykuwają się nowi liderzy.

Fenomen rozwijających się od kilku lat sieciowych społeczności nie przestaje fascynować psychologów i znawców marketingu. – W większości zaspokajają podstawowe potrzeby komunikacyjne – dowiadujemy się, co słychać u znajomych i zwrotnie informujemy, co u nas – mówi Artur Gortych, prezes Artegence, agencji reklamowej wyspecjalizowanej w mediach internetowych. Wyszukiwanie się i łączenie ludzi w grupy to jednak dopiero początek. W takiej sieci powiązań nieustannie krążą zdjęcia, muzyka, pliki, informacje, zaproszenia do zawarcia znajomości czy linki do ciekawych stron, wygrzebanych z Internetu.

Wśród przyjaciół na Fejsie

Choć popularnych serwisów społecznościowych jest w sieci kilkadziesiąt (a pomniejszych i niszowych – tysiące), zasada ich działania jest podobna. Po pierwsze – załóż swoją internetową wizytówkę (profil, konto, awatara). Powiedz nam coś o sobie, wklej zdjęcie, pokaż się światu. Im więcej danych, tym lepiej. Punkt drugi – znajdź przyjaciół, których już znasz z „realu”. Punkt trzeci – zacznij się komunikować, pokazuj zdjęcia, wysyłaj informacje, aby świat wiedział, „co u ciebie” (tzw. statusy). Na Facebooku, który narodził się na amerykańskich uczelniach, podstawową formą komunikacji jest tzw. tablica (ang. wall) – czyli internetowy odpowiednik korkowej planszy przy wejściu do akademika, gdzie każdy student może przypiąć kartkę z ważną dla niego informacją (stąd wyrażenie „feedować na wallu”). Punkt czwarty – zdobywaj nowych znajomych i buduj swą popularność.

W lutym na zlecenie operatora mobilnego dostępu do sieci iPlus przebadano grupę młodych, najaktywniejszych Polaków, którzy najszybciej przyjmują nowe mody. Społecznościowe narzędzia w Internecie regularnie wykorzystuje już 57 proc. ankietowanych. – Kluczem do sukcesu serwisów społecznościowych stała się łatwość korzystania z nich – kilkoma kliknięciami można stworzyć w sieci swój zakątek. I urządzić go po swojemu – mówi Piotr Krawiec, ekspert w dziedzinie marketingu w sieci, właściciel agencji Praktycy.com. O potędze nowego trendu świadczą też wieści, które nadchodzą ze Stanów Zjednoczonych.

Weekend 12–14 marca przejdzie do historii tamtejszego Internetu. To właśnie wtedy – zdaniem Hitwise, jednej z firm monitorujących ruch w sieci – Facebook po raz pierwszy przebił w rankingach najpopularniejszych stron w USA dotychczasowego lidera, wyszukiwarkę Google. Przewaga wynosi zaledwie 0,04 proc. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że jeszcze rok temu Facebook przyciągał ok. 2,5 proc. amerykańskich internautów, a dziś idą z Google łeb w łeb (zgarniając po 7 proc. ruchu w sieci), wzrost jest imponujący.

Na naszym rodzimym poletku moda na Facebooka dopiero się rozkręca – w styczniu miał 4 mln użytkowników – a ścisła czołówka od lat pozostaje niezmieniona. Na prawdziwą internetową potęgę wyrosła u nas Nasza-klasa (w rankingach wyprzedza ją tylko Google i Onet – patrz wykres na s. 34). Przy czym aż 76 proc. posiadaczy profilu na tym serwisie deklaruje, że odwiedza go co najmniej raz w tygodniu (a 43 proc. – codziennie). Inne popularne serwisy to np. portal randkowy Sympatia.pl, który przyciągnął 3,3 mln osób, określanych tam mianem „sympatycznych”. GoldenLine.pl – społeczność ludzi skupiona wokół rozwoju kariery zawodowej – ma zarejestrowanych 600 tys. profilów. Nie wiadomo, ilu użytkowników z Polski korzysta z Twittera, ale jeden z jego rodzimych „klonów” Blip ma ich 37 tys. (z czego jedna trzecia aktywnych).

Są jeszcze dziesiątki serwisów zagranicznych. Amatorzy fotografii dzielą się swymi pracami na stronach Picasa i Flickr. Nie dotarły do nas jeszcze z USA społecznościowe serwisy geolokalizacyjne, których użytkownicy ruszają w miasto z komórkami, fotografując i polecając sobie ciekawe miejsca, restauracje, sklepy, za co dostają punkty i nagrody (np. Foursquare.com, Gowalla.com). Wciąż na swój polski odpowiednik czekają tak dziwaczne pomysły jak blippy.com – społecznościowy serwis zorganizowany wokół shoppingu. Jego użytkownicy chwalą się, co, gdzie i za ile kupili oraz ile wydali w tym miesiącu w centrach handlowych.

Nawet tradycyjne serwisy przekształcają się, aby zyskać bardziej społecznościowy charakter, np. popularny wśród naszych kinomanów Filmweb.pl, który od kwietnia zmieni swe oblicze, przekazując redagowanie treści użytkownikom. Wszystko po to, aby przyciągać i łączyć miliony internautów. Jak jednak wyróżnić się w takim tłumie? – W serwisach społecznościowych każda podejmowana przez ciebie aktywność pracuje na twój wizerunek. Jesteś na tyle ciekawą osobą, ile popularnej treści jesteś w stanie wnieść. Ile osób zaciekawisz, ilu poświęci swój czas, aby cię obserwować – pisze Eric Qualman, autor m.in. bloga i książki „Socialnomics” o fenomenie Facebooka.

Serwisy społecznościowe – zdaniem Qualmana i innych wyznawców social-marketingu – stały się nieograniczonym polem świadomego kreowania wizerunku w sieci. A ten będzie się stawał coraz istotniejszy. Tak jak w realu świadczy o nas, czy jeździmy czystym samochodem, czy ubieramy się schludnie, gdzie i jak mieszkamy, tak w przyszłości to, jak nas postrzegają w sieci, będzie miało wpływ na sukces zawodowy i społeczny status.

Zostań gwiazdą za 9 zł

– Im większe jest nasze audytorium w serwisie społecznościowym, tym istotniejsze staje się wywarcie pozytywnego pierwszego wrażenia – twierdzi Rafał Agnieszczak. On – założyciel serwisu Fotka.pl – jest tego świadomy. W swym prowokującym podkoszulku, z prowokującą wizytówką, na której opisał swe stanowisko jako „konkrety, wino, kobiety”, jeszcze przed trzydziestką, idealnie pasuje do wizerunku szefa przedsięwzięcia internetowego. Fotka, która ma 3,6 mln użytkowników, w swej prostocie jest wręcz genialna. Zorganizowana jest wokół pomysłu „wrzuć swoje zdjęcie i zapytaj innych, jak się podobasz (w skali od 1 do 10)”. Agnieszczak przyznaje, że sporo użytkowników – głównie młodych – wykorzystuje serwis do lansowania się w grupie rówieśników. Zdjęcia są zazwyczaj stylizowane. Nikt nie wnika, czy były wcześniej podrasowane Photoshopem (popularny program graficzny). Każdy pokazuje się z jak najlepszej strony. Dla wyjątkowo spragnionych sławy jest opcja „zostań gwiazdą”, która sprawi, że nasz profil będzie wyróżniony na stronie. Koszt 9 zł miesięcznie. Płaci ok. 1 proc. użytkowników. – Dajemy możliwość wkroczenia do świata, w którym każda dziewczyna jest ładna, a chłopak przystojny. W tym kontekście Fotka to doskonałe narzędzie promocji swego wizerunku w sieci, spełniające przy tym funkcje terapeutyczne – mówi Agnieszczak.

Podobnie terapeutyczne okazały się profile w Naszej-klasie. Wirtualne spotkanie ze szkolnymi znajomymi stało się dla wielu szarych myszek, niedowartościowanych w dzieciństwie, okazją do poprawy samopoczucia. Do serwisu trafiały liczne zdjęcia z rodzaju „ja i mój nowy samochód”, „my na wakacjach w Egipcie”, „ja i siedziba mojej firmy”. A sprzedawca śrubek z Podkarpacia wpisywał w profilu, że jest „kierownikiem operacji handlowych na region Polski południowo-wschodniej”.

Lansowanie i rasowanie profilów odchodzi też na serwisie GoldenLine, bo użytkownicy mają świadomość, że ich internetowe wizytówki są przeczesywane przez firmy poszukujące kandydatów do pracy. Dlatego warto tam zatytułować się specjalistą i ekspertem. W osiągnięciach należy wpisać liczne zaliczone szkolenia oraz modne wyrazy, po których wyszukują headhunterzy. Na przykład zajmujący się zasobami ludzkimi w korporacjach powinni mieć teraz wpisane w CV employer branding, czyli doświadczenie w zakresie budowania wizerunku firmy jako dobrego pracodawcy. – Ważne jest też zdjęcie. Eleganckie, raczej nie z wakacji w tropikach. Najlepiej, aby przedstawiało twarz osoby uśmiechniętej, pełnej energii i otwartej – mówi Monika Samojlik, rzeczniczka GoldenLine. Zwraca jednak uwagę, że przesadne koloryzowanie profilu nie popłaca, bo serwis internetowy jest tylko miejscem pierwszego kontaktu. Prędzej czy później i tak dochodzi do rozmowy kwalifikacyjnej w realu.

A najczęściej mówi z sensem, bo to cecha charakterystyczna serwisów społecznościowych. Przeraźliwy bełkot, obrażanie się i wylewanie żółci – zmora komentarzy pod tekstami portali internetowych – na Facebooku czy GoldenLine nie występuje. Dlaczego? – To bardzo proste. Ludzie pokazują się pod nazwiskiem. A więc dbają o swą reputację – tłumaczy Monika Samojlik. – Mam teorię, że w serwisie społecznościowym każdy z nas przyjmuje postawę aspirującą – dodaje Rafał Agnieszczak. Bo jeśli jesteśmy nieciekawi albo marnujemy czas obserwujących, zostaniemy po prostu zignorowani albo wyrzuceni z listy znajomych. To w Internecie jak cywilna śmierć.

Donos kontrolowany

W biznesie w dobrym tonie jest dziś, aby prezes albo chociaż rzecznik wielkiej firmy prowadził bloga, komunikując się w ten sposób z rynkami i kontrahentami. Wiele agencji PR przygotowuje takie strategie obecności w sieci. Można też wynająć ghostwritera, który będzie blogował zamiast zapracowanego managera (chętnie podejmują się tego dziennikarze branżowi).

O reputację w sieci – i to profesjonalnie – muszą dbać również celebryci. – Gwiazdy i gwiazdki odkryły, że Internet stał się medium alternatywnym dla kolorowych magazynów i telewizji. Jego dodatkowym atutem jest to, że komunikacja z fanami odbywa się bezpośrednio, a nie przez wydawców pism – tłumaczy dziennikarka dużej stacji komercyjnej, która po godzinach dorabia wymyślając celebrytom strategie budowania wizerunku na Facebooku (na wizytówce tytułuje się social advisor). W zakresie usług ma również lans na Pudelku poprzez wysyłanie kontrolowanych przecieków i zrobionych „z ukrycia” zdjęć. – Społeczności to wciąż temat nowy w branży, ale moim zdaniem każdy z celebryckiego topu ma już wynajętego doradcę w tej kwestii – mówi. Według niej promowanie gwiazd na Naszej-klasie czy Facebooku jest zajęciem wdzięcznym, bo ludzie chętnie dołączają do swych znajomych osoby na co dzień oglądane w telewizji. – W ten sposób mają wrażenie, że gwiazdy wpuszczają ich do prywatnego życia.

To nobilituje wzajemnie. Każdy nowy obserwujący, który dołącza się do naszego profilu, ściąga automatycznie kolejnych. W myśl zasady: znajomi moich znajomych są moimi znajomymi. I im ktoś jest bardziej popularny, tym staje się bardziej popularny. W ten sposób trwa w serwisach społecznościowych wyścig na liczbę fanów i tzw. followersów (co na polski tłumaczy się bardzo niefortunnie jako „obserwujący” lub „śledzący”, a więc dla starszego pokolenia z konotacjami ubeckimi). – Wyścig po nowych fanów rzeczywiście zaczyna już przypominać konkurencję sportową – przyznaje Maciej Budzich.

Na świecie oprócz m.in. Paris Hilton, Lady GaGi i Baracka Obamy z konsekwentnej budowy swego sieciowego wizerunku znany jest reżyser Kevin Smith. Twórca kultowych „Sprzedawców” od lat kręci coraz większe gnioty, które zbierają fatalne recenzje i są finansowymi klapami. Tymczasem jego kariera w sieci kwitnie – ma bloga, cykliczną audycję radiową (podcast), a na Twitterze jego profil śledzi 1,6 mln ludzi. To pozwala mu sprzedawać koszulki, naklejki oraz jeździć na dobrze płatne występy na konferencjach. Kino było tu tylko wstępem, prawdziwą jego karierą jest teraz bycie sieciowym celebrytą. O sile rażenia Kevina Smitha przekonały się ostatnio linie lotnicze Southwest Airlines, których pracownicy zasugerowali, aby ze względu na tuszę wykupił dodatkowe miejsce w samolocie. Smith błyskawicznie dał znać na Twittera, co w przewrażliwionej na punkcie otyłości Ameryce stało się przyczyną skandalu i kryzysu wizerunku Southwest Airlines.

Na rodzimym podwórku gwiazdami Naszej-klasy są m.in. Agnieszka Włodarczyk, Krzysztof Ibisz, Anna Dymna, prezenter pogody Jarosław Kret. Ich codzienne wpisy śledzi kilkaset tysięcy osób. Na Blipie króluje Lech Wałęsa, Zbigniew Hołdys i bloger Kominek. Ostatnim głośnym przypadkiem jest Ilona Felicjańska, która po tym, jak spowodowała wypadek pod wpływem alkoholu, dosłownie pożarta przez brukowce, ratowanie wizerunku swego i swej fundacji zaczęła właśnie od Facebooka.

Sieć grupowa

Kacper Latecki, zajmujący się badaniami rynkowymi oraz psychologią społeczną, zwraca jednak uwagę, że wiele sieciowych wizerunków budowanych jest w sposób uproszczony. – Poruszamy się w sferze podstawowych kodów kulturowych. Jeśli ktoś chce uchodzić za młodego luzaka, to wrzuci kilka zdjęć zrobionych komórką na imprezie, a rano napisze, że ma strasznego kaca. Kreujący się na intelektualistę da cytat z niszowej książki. A zbuntowany kontrkulturowiec – odjechane zdjęcie i prowokujące hasło – mówi Latecki. Podobne funkcje ma np. zapisywanie się do grup tematycznych na Facebooku, które mają integrować ludzi wokół ważnych spraw społecznych. Okazuje się jednak, że wiele z nich nie prowadzi żadnej działalności poza tym, że mają licznych członków. Już sama przynależność, tak jak rodzaj odznaki zdobywanej w...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin