Opowieści z Camelotu.docx

(555 KB) Pobierz

Opowieści z Camelotu.jpg


 

 

Opowieści z Camelotu

 

 

RedHatMeg

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Polska Baza Fanfiction

 


Spis treści

 

Część I: Książę Artur              3

O przyjacielu              4

Niańcząc Merlina              10

Sto lat!              26

Kiedyś...              36

Wolny duch o poranku              39

 

Część II: Król Artur              45

Problemy z Okragłym Stołem              46

Zbroja              52

Trzej mężczyźni i trzej chłopcy              60

Bolesny poranek              74

Kryształowa pułapka              79

Wesoła przygoda sir Lancelota  i przyjaciół              85

 


 

 

Część I
Książę Artur

 


O przyjacielu

Wszak bywa kamractwo: obyż i przyjaźń była!

Tako rzecze Zaratustra 

F. Nieztsche

 

"Jednego wokół siebie mam zawsze za wiele" myślał pustelnik. "Zawsze tylko: jeden razy jeden gdy trwa dłużej, uczyni dwa!"

Ja i mnie są zawsze w zbyt żarliwej ze sobą gawędzie: jakżeby to wytrzymać się dało, gdyby nie było przyjaciela?

Artur przeżył większość swego życia sam. Mimo że otaczali go rycerze, słudzy i dworzanie, nie zdążył jeszcze znaleźć swojej bratniej duszy. No, dobrze. Miał Morganę, ale to nie było dokładnie to, czego chciał. Nie czuł, że mógłby powierzyć jej swoje najskrytsze sekrety, o nie. Ona była kobietą – prawdopodobnie wielu z tego, co by jej powiedział, nie zrozumiałaby w pełni.

W życiu każdego mężczyzny, w jego sercu, jest zawsze jedno wolne miejsce, które przysługuje tylko najbliższemu z jego przyjaciół. Jest to człowiek, który trafia się tylko raz na całe życie, tak jak prawdziwa miłość. Człowiek, który dopełnia go w sposób, w jaki nie dopełniłaby go jego ukochana kobieta. Przez lata Artur nie potrafił znaleźć kogoś takiego ani wśród zwykłych szlachciców, ani wśród swoich najwierniejszych rycerzy. Dlatego w dzień i w nocy, kiedy wokoło nie było nikogo i kiedy Artur zostawał sam ze swoimi myślami, jego umysł miał czas na ciche rozmowy z samym sobą. I czasem wnioski, do jakich dochodził podczas wpatrywania się w okno albo leżenia w łóżku wieczorem, zapadały mu w pamięć i dręczyły go.

Dla pustelnika przyjaciel jest zawsze trzecim: trzeci jest korkiem, nie dopuszczającym, by rozmowa dwóch zapadła w głębie.

Och, zbyt wiele głębin czyha na wszystkich pustelników. Dlatego też tęsknią do przyjaciela i do jego wyżyn…

Ale od tego incydentu z lady Helen wszystko było inaczej. Od kiedy ten niezdarny idiota, Merlin, stał się jego sługą, chaos, który zwykle rozpętywał się w głowie Artura, kiedy był sam, nie miał czasu w nim zagościć. Merlin odwracał uwagę księcia od jego myśli, potykając się o swoje własne nogi; drażnił go, mówił do niego, i to w sposób, w jaki nikt wcześniej do niego nie mówił. Merlin miał czelność go obrażać i krytykować. Na początku Artur myślał, że jego własny sługa sobie z niego drwi, ale niebawem odkrył, że za jego kpinami krył się specyficzny rodzaj szacunku.

Nasza wiara w innych pokazuje, w co pragnęlibyśmy uwierzyć w samych sobie. Tęsknota za przyjacielem jest naszym zdrajcą…

Artur miał wiele cech, których Merlin nie posiadał i za nie właśnie chłopak podziwiał swojego pana. Artur posiadał instynkt i zwinność wojownika, Merlin ciągle się potykał i nie wiedział jak prawidłowo trzymać w ręku miecz. Artur zawsze był prawdomówny, wierny kodeksowi rycerskiemu, Merlin zwyczajnie kłamał, najczęściej w dobrej wierze, ale jednak kłamał.

Oczywiście Merlin nigdy mu tego nie mówił. Tak jak Artur nigdy nie mówił mu, jak bardzo go cenił. Na co dzień byli panem i sługą, którzy prawili sobie nawzajem komplementy bardzo rzadko. I to im wystarczyło. Swój podziw do bitewnych zdolności Artura Merlin zostawiał dla siebie i ewentualnie pozwalał sobie na jego okazywanie, obserwując swego pana podczas turniejów.

W przyjacielu winieneś mieć najlepszego wroga. A w sercu swoim najbardziej skłonnym być mu wówczas, gdy się mu opierasz…

Merlinie, zostań tutaj – oświadczył książę, kierując się w stronę lasu, skąd doszły ich wcześniej dziwne chrobotania.

Nie, idę z tobą – usłyszał w odpowiedzi książę.

Artur spojrzał z niedowierzaniem na swojego sługę.

To rozkaz. Masz zostać – odparł po chwili. – Ten stwór, który tam się czai, może być niebezpieczny.

Nie mogę cię zostawić. Idę czy ci się to podoba, czy nie.

Jestem twoim panem, więc musisz mnie słuchać.

Jestem twoim sługą, więc powinienem ci służyć w każdych okolicznościach. Nie możesz iść tam sam. Nie wiesz co cię tam czeka.

Artur wiedział, że jeśli już Merlin się zaparł, to nie było siły, aby go od czegoś odwieść. Nawet gdyby książę milion razy kazał mu zostać, jego sługa i tak by go nie posłuchał. Czasem to wychodziło im obu na dobre, czasem nieco mniej. W takich momentach opór był tylko marnowaniem cennego czasu. Artur musiał się zgodzić na obecność Merlina, choć miał co do tego złe przeczucia.

Nie chcesz występować w szatach wobec przyjaciela swego? Maż to być uczczeniem druha, gdy mu się dajesz, jakim jesteś? Lecz on cię za to właśnie do diabła posłać gotów!

Kto się z sobą nie tai, wzbudza oburzenie: tak wielkie macie powody do lękania się swej nagości! O, gdybyście bogami byli, wówczasby wolno wam było wstydzić się szat swoich!

Dla przyjaciela swego nie możesz nigdy dosyć strojnie się przyodziać…

Codziennie rano Merlin wchodził do pokoju Artura, budził go (o ile książę nie obudził się wcześniej sam i nie uraczył swego sługi obelgami na temat jego niepunktualności), kładł na stoliku śniadanie i przygotowywał swemu panu ubranie. To, że Artur był wtedy półnagi, nieuczesany, a czasem nawet niewyspany i skacowany – słowem: to że nie wyglądał tak jak pokazywał się zwykle dworzanom – to nie robiło na Merlinie żadnego wrażenia. Merlin był jego sługą, a więc wiele razy miał okazję widzieć swojego pana takiego, jakim Artur nigdy by się nie pokazał innym w obawie o swoją reputację. Ale w tej komnacie miał prawo być nieświeży i nieogolony; mógł narzekać, mógł sobie pozwolić na wszystko, na co niepozwała mu dworska etykieta. I Merlina, który zawsze był tego świadkiem, to nie ruszało.

Czyś widział przyjaciela swego, gdy śpi, abyś się wreszcie dowiedział, jak wygląda? Bo czemże jest na jawie twarz druha twego?

Za to w nocy, kiedy Artur leżał już w swoim łóżku po ciężkim dniu, Merlin stawał w drzwiach do komnaty i oglądał się za siebie, aby ostatni raz rzucić okiem na swego pana. W ciemnościach nocy złociste włosy nie wyglądały tak imponująco jak za dnia. Muskularny tors poruszało się w rytm spokojnego oddechu. Śpiący Artur wyglądał zwyczajnie. Nie jak książę, nie jak wojownik, którym był. Śpiący Artur był jak każdy inny człowiek pogrążony we śnie.

Czyś widział przyjaciela swego, gdy śpi? Czyś się nie przeraził, że druh twój tak oto wygląda?

I zawsze, kiedy Merlin przyglądał się pogrążonemu we śnie księciu, miał wrażenie, że Artur musi być wykończony graniem roli twardego, dumnego i silnego koronowanego księcia Camelotu przed rycerzami, sługami, Morganą, a nawet własnym ojcem. Zmożony snem Artur miał wreszcie okazję odpocząć od swej maski i zbyć się swojej czujności.

Merlin ostrożnie zamknął za sobą drzwi i ruszył w stronę siedziby Gajusza, wciąż myśląc o tym, co właśnie widział.

We śnie Artur był bezbronny.

W odgadywaniu i przemilczaniu mistrzem jest przyjaciel: nie powinieneś pragnąć widzieć wszystko. Sen niech ci objawia, co czyni przyjaciel twój na jawie.

W kwestii Merlina Artur domyślał się wielu rzeczy, jednak domysły te go przerażały. Czasami miał wrażenie, że Merlin nie jest do końca tym, za kogo się podaje. Czasem miał wrażenie, że jego sługa jest… Ale zaraz odrzucał te myśl. Wydawała mu się stanowczo zbyt niedorzeczna, aby mogła mieć jakiekolwiek potwierdzenie w rzeczywistości.

Jednakże czasem wydawała się być całkiem prawdopodobna. No bo te wszystkie rzeczy, które przydarzały się im od czasu przybycia Merlina do Camelotu, nie mogłyby być tylko zbiegami okoliczności. Ktoś im pomagał zmagać się z ich magicznymi przeciwnikami. Ktoś, kto był równie magiczny jak ich wrogowie. I czasem Artur nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Merlin coś przed nim ukrywa, coś wielkiego. W końcu jego sługa był naprawdę kiepskim kłamcą. Z jednej strony był niezdarnym idiotą, ale z drugiej strony potrafił zauważyć coś, co innym osobom na dworze umykało (i do tego miał zawsze rację!). Jednak sama myśl, że Merlin mógłby być czarownikiem przerażała Artura. Gdyby to była prawda, nie wiedziałby co zrobić, co myśleć. Dlatego wolał tego nie sprawdzać. Wolał nie być świadomym tego, kim jest jego przyjaciel.

Odgadywanie niech będzie twem współczuciem: abyś wprzódy wiedział, czy przyjaciel twój pożąda współczucia. Może upodobał on sobie niezmącone twe oko i wejrzenie nieskończoności.

Zdenerwowany? – spytał Merlin, przypinając Arturowi zbroję.

Merlinie, zawsze pytasz mnie przed turniejem czy jestem zdenerwowany i zawsze odpowiedź jest ta sama: nie jestem. Nigdy nie byłem i nigdy nie będę.

Taa, uważaj, bo ci uwierzę… – przeszło Merlinowi przez myśl. Artur właściwie nie musiał nic mówić, Merlin służył mu na tyle długo, aby wielu rzeczy się domyślić z mowy ciała swojego pana i z własnego doświadczenia. Wiedział, że Artur jest zbyt dumny, aby przyznać, że się czegoś boi albo że nie jest czegoś pewien. Merlin był w stanie to szybko odgadnąć, a zważywszy na to, że Artur potrafił być drażliwy, jego sługa nigdy nie drążył tematu. Nikt nie lubi współczucia, które niesie ze sobą przyznanie się do słabości. Merlin był na tyle taktowny, aby go Arturowi nie okazywać.

Czyś jest powietrzem czystem i samotnością, i chlebem, i lekiem dla druha swego? Niejeden własnych kajdan zerwać nie zdołał, a stał się zbawcą dla przyjaciela.

Ty to masz dobrze, Merlinie – powiedział pewnego razu Artur.

Dotąd pochylony nad butami księcia, Merlin podniósł głowę i spojrzał ze zdziwieniem na swojego pana. Potem na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech i, powróciwszy do czyszczenia obuwia, chłopak odpowiedział:

To ja muszę czyścić twoje buty, polerować zbroję, ostrzyć miecz, sprzątać komnatę i przynosić śniadanie.

Ty chociaż możesz zachowywać się jak ci się żywnie podoba, kiedy skończysz pracę – odparł Artur. Jego głos był bardzo smutny i cichy, toteż ręka, w której Merlin trzymał ścierkę, zawisła nad butem księcia. Merlin znów podniósł wzrok, a Artur ciągnął dalej: – Ja muszę uważać na swój każdy ruch, aby ludzie nie pomyśleli sobie o mnie czegoś złego. Są rzeczy, które nie przystoją koronowanemu księciu Camelotu, a na które ty, zwykły sługa, możesz sobie pozwolić.

Rozumiem – odrzekł Merlin i uśmiechnął się lekko. Powrócił do pracy i oznajmił: – Przy mnie możesz zachowywać się jak chcesz. Ostatecznie już się przyzwyczaiłem do tego, że jesteś ćwokiem.

Artur prychnął śmiechem, ale zaraz spoważniał, wciąż przyglądając się swojemu słudze.

Merlinie? – zaczął po chwili.

Chłopak westchnął głęboko i po raz kolejny przerwał czyszczenie butów Artura, aby na niego spojrzeć.

Panie, pragnę nadmienić, że za dwie godziny będzie uroczysty obiad z twoim ojcem i resztą dworu. Jeśli chcesz mieć wypolerowane buty i gotowe ubranie, nie przeszkadzaj mi.

Na twarzy Artura zajaśniał uśmiech. Jeden z tych uśmiechów, które pojawiają się na twarzach młodzieńców, kiedy ci mają jakiś głupi pomysł.

Co ty na małe „urozmaicenie” dzisiejszego obiadu?

Po chwili Merlin skopiował jego uśmiech.

Słucham uważnie, panie.

Tego wieczoru parę kobiet z przerażeniem odkryło obecność w sali bankietowej niechcianych gości w postaci myszy, które biegały po podłodze, muskały damy po nogach, a czasem nawet przedostawały się w jakiś bliżej nieokreślony sposób (czytaj: rękę Merlina, który miał dostęp do kuchni) na podane na stole potrawy. Artur chichotał, ale na tyle dyskretnie, aby nikt – łącznie z siedzącym tuż obok królem – nie zauważył. W ciągu pięciu minut sytuacja została opanowana przez paru rycerzy, którzy dla dobra swoich dam serca wytłukli, a przynajmniej wypłoszyli, większość myszy. Mimo to zabawa była przednia i kiedy obaj chłopcy wrócili do komnaty Artura, wybuchli głośnym rechotem.

Gdy wreszcie skończyli tarzać się ze śmiechu, Artur opadł na swoje łoże, popatrzył w sufit i westchnął głęboko. Czuł się o niebo lepiej, był bardziej wyluzowany i… wolny. Spojrzał w bok, na Merlina, który właśnie podniósł z ziemi rzucone wcześniej przez księcia buty. Minutę temu chichotał jak głupi z powodu żartu spłatanego wraz ze swoim panem, a teraz zachowywał się jak zwykły sługa. Artur wiedział, że żaden inny chłopak w całym królestwie, oprócz Merlina, nie zgodziłby się na współudział w tym małym psikusie. Przy żadnym innym człowieku Artur nie czuł się tak wolny jak przy Merlinie.

Dziękuję – wyszeptał książę.

Merlin aż odwrócił się do niego ze zdumieniem. A potem uśmiechnął się.

Nie ma sprawy. A teraz pozwól, że przygotuję cię do snu, panie.

Wszak bywa kamractwo: obyż i przyjaźń była!

Artur spędzał wiele czasu ze swoimi rycerzami. Ufał im, ale jak towarzyszom broni, nie jak przyjaciołom. Dlatego w relacjach z nimi ograniczał się tylko do rzeczy związanych z polem walki. Mógł walczyć u ich boku, ale nie wyobrażał sobie, aby mógł się im z czegokolwiek zwierzyć. Wszystkich traktował właściwie jednakowo. Oczywiście – znał subtelne różnice w stylach walki miedzy jednym a drugim, i każdy z rycerzy pod jego komendą był na swój sposób wyjątkowy, ale mimo to wciąż byli dla niego tylko towarzyszami broni, nikim więcej.

W życiu każdego mężczyzny, w jego sercu, jest zawsze jedno wolne miejsce, które przysługuje tylko najbliższemu z jego przyjaciół. Jest to człowiek, który trafia się tylko raz na całe życie, tak jak prawdziwa miłość. Człowiek, który dopełnia go w sposób, w jaki nie dopełniłaby go jego ukochana kobieta. I Artur wiedział, że po tylu latach bycia pustelnikiem, otoczonym obcymi mu ludźmi, znalazł wreszcie prawdziwego przyjaciela, który go w taki sposób dopełniał. Powoli był gotowy to przyznać. Powoli pozbywał się wszystkich oporów, które nie pozwalały mu pokazać Merlinowi prawdziwego siebie.

Merlin z kolei wyczekiwał tego dnia, w którym on i Artur wreszcie się na siebie otworzą. Wtedy wyzna księciu, który nie będzie już dla niego księciem, swój największy sekret i nie będzie się miał o co bać. Wtedy Artur ściągnie z tworzy swoją maskę obojętności. Wtedy ukarzą się sobie tacy, jacy są – bez zbędnych gierek i kłamstw, po prostu sama prawda, wolność i przyjaźń.

Wiedzieli jednak, że nie muszą już dłużej szukać swoich bratnich dusz.

Wszak bywa kamractwo: obyż i przyjaźń była!

Tako rzecze Zaratustra.

Niańcząc Merlina

 

Gajusz kochał Merlina jak własnego syna. Chłopak był jego nadzieją na lepszą przyszłość, był jego dumą i radością. Dlatego stary medyk chciał pokazać mu świat, chciał go nauczyć, co jest dobre a co złe, chciał mu oszczędzić bólu i rozczarowań, a przede wszystkim – chciał go chronić, jednocześnie rozwijając jego dar. To niesamowite jak można się przywiązać do kogoś w ciągu tak krótkiego czasu. Wszak na początku Merlin nie był dla niego nikim wyjątkowym – jedynie synem jego przyjaciółki, wysłanym tutaj, aby się podszkolić. W końcu jednak stał się kimś, kogo Gajusz kochał nawet bardziej od Uthera.

Teraz, czekając aż chłopak wróci z pracy, Gajusz wyglądał go przez okno. Niebo tego wieczoru było wyjątkowo piękne, wypełnione gwiazdami, migoczącymi na czarnym tle jak diamenty. W wielu domostwach tliło się jeszcze światło, ludzie kroczyli po ciemnych ulicach, zajęci własnymi sprawami. Gajusz był zmęczony, ale nadal czekał aż Merlin przyjdzie. Wtedy zjedzą razem kolację, Merlin ponarzeka trochę na Artura, i obaj położą się do łóżka, aby następnego ranka rozpocząć kolejny dzień pracy.

Stojąc tak w oknie i wypatrując podopiecznego, umysł Gajusza nawiedziła dziwna myśl, zresztą nie pierwszy raz. Czasem starzec zastanawiał się, jakim dzieckiem był Merlin. Kłopotliwym? Być może. Pewnie używał swoich mocy do głupich psot, a Hunith wspominała o tym, że był skłócony z sąsiadami. Towarzyskim? Zapewne tak, w końcu wyrósł na kogoś, kto łatwo nawiązuje znajomości. Wesołym? O, tak, na pewno był pełen życia i radości, jako mały chłopiec. Inaczej nie byłby taki, jako młodzieniec.

Jak on wyglądał jako dziecko? Pewnie kolor włosów i oczu był ten sam, ale jego twarz wyglądała zupełnie inaczej. Chłopcy zmieniają się na twarzy o wiele bardziej niż dziewczynki. Gajusz wiele razy próbował sobie go wyobrazić. Próbował wyobrazić sobie małego Merlina z wielkimi, niebieskimi oczami, zaokrągloną twarzą, gęstą, czarną czupryną. Potem próbował wyobrazić sobie jak takie maleństwo wyrasta na młodzieńca, którego Gajusz znał i kochał. Zawsze jednak te próby zdawały się niepełnie, niedokładne, choć bardzo się starał.

Uther miał chociaż tyle szczęścia, że widział jak jego syn i wychowanica, którą uważał za córkę, z małych dzieci stawali się dorosłymi. Uther pamiętał Artura i Morganę jako dwoje maluchów, które się razem b...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin