Linz Cathie - Niebezpieczne flirty.rtf

(317 KB) Pobierz

 

Cathie Linz

 

Niebezpieczne flirty


Rozdział 1

 

Nicole Larson nie miała zwyczaju poddawać się bez walki. Toteż kiedy owego słonecznego poranka w pośpiechu wpadła w drzwi ratusza w Oak Heights, była w bojowym nastroju. Od miesięcy walczyła z władzami miasta o nowy etat w bibliotece publicznej. Wyniki ostatnich rozmów zdawały się być obiecujące.

– O, jesteś, Nicole – powitał ją w holu komendant policji Straud. – Czekałem na ciebie. – Obdarzyła go uśmiechem zarezerwowanym dla starych znajomych.

– Miło mi cię widzieć, ale nie mam w tej chwili czasu na pogawędkę. Spieszę się na spotkanie z burmistrzem i...

– Przeciwnie, to właśnie ze mną masz się spotkać – przerwał jej Straud.

– A od kiedy zaangażowałeś się w batalię o finansowanie etatów? – zdumiała się Nicole, po czym dodała cierpko: – Nie bój się, nie będę stawiać spraw na ostrzu noża. I nie sądzę, by burmistrzowi, a tym bardziej mnie, potrzebna była ochrona policji.

Straud uśmiechnął się krzywo.

– Ładnie, już się widzę w roli anioła stróża, broniącego naszego drogiego burmistrza przed rozszalałą kierowniczką biblioteki miejskiej. Ale mówiąc poważnie, nie chodzi o problemy budżetowe.

– Czy coś się stało? – zapytała z lękiem.

– Spokojnie, chciałbym tylko przedyskutować z tobą pewien projekt. Chodźmy do mojego biura.

Choć oddzielny gmach dla policji byłby zbytkiem w mieście tak niewielkim jak Oak Heights, mimo to komenda, gnieżdżąca się kątem w ciasnym ratuszu, walczyła o nową lokalizację. Nicole podejrzewała, iż o tym właśnie Straud chciałby z nią pomówić, zwłaszcza że zarówno policja, jak i biblioteka pragnęły zdobyć dla siebie dotacje z chudej miejskiej kasy.

Nicole energicznie wkroczyła do biura komendanta, lecz zawahała się tuż za progiem. Jedno z krzeseł przeznaczonych dla interesantów było już zajęte przez typa w czarnej skórzanej kurtce.

– Och, przepraszam, nie wiedziałam, że ktoś tu czeka – usprawiedliwiła się odruchowo, podejrzewając, że przeszkodziła w przesłuchaniu. Jednak mężczyzna był sam. Mierzył ją mrocznym spojrzeniem, swobodnie rozparty na krześle. Coś w jego wyglądzie sprawiło, że poczuła się nieswojo. Wyraźnie robił wrażenie faceta, któremu lepiej nie wchodzić w drogę. Z jego postaci emanowała ukryta, niebezpieczna siła... I coś jeszcze – magnetycznie przyciągająca, pierwotna i nieposkromiona męskość. Wytarte, obcisłe dżinsy, z wystrzępionymi dziurami na kolanach I udach, opinały długie nogi mężczyzny jak druga skóra. Czarna bawełniana koszulka była czysta, lecz jej właścicielowi wyraźnie przydałoby się golenie. Czerwona opaska, utrzymująca z dala od czoła niesforne ciemne kędziory, nadawała jego twarzy wyraz wyzywającej niedbałości. Choć nie był skuty, kajdanki na jego rękach wcale by jej nie zdziwiły. W każdym razie nie sprawiał wrażenia potulnego petenta.

– Cóż, może w takim razie poczekam – ostrożnie stwierdziła Nicole.

– Nie odpowiada ci moje towarzystwo? – rzucił niedbale w odpowiedzi.

– To najwyraźniej jakaś pomyłka – wyjąkała.

– Mnie to mówisz? – mruknął. – Sam nie mogę uwierzyć, że tak głupio dałem się złapać.

Dla Nicole sprawa w tym momencie była jasna. Skuty, czy nie, był więźniem. Jeśli zostawi za sobą nie domknięte drzwi i zachowa stosowną odległość od podejrzanego typa, będzie mogła wycofać się w porę. Jej ściśle ustalony plan dnia przewidywał spotkanie z burmistrzem, nie zaś z kryminalistą.

Najprawdopodobniej nie udało jej się ukryć obawy i dezaprobaty, gdyż oczy mężczyzny nagle zwęziły się. Spojrzał uważnie, a po chwili uśmiechnął się do niej. Ten uśmiech wyprowadził Nicole z równowagi. Doprawdy, groźny, czy nie, ten facet miał cholernie seksowne usta.

– No, powiedz, na czym cię złapali – zakpił.

– Na niczym – oburzyła się. – Nie jestem kryminalistką!

– Ha, wszyscy tak mówią...

– Zdaje się, że to ty masz kłopoty, nie ja...

– Fakt. I zapewne zostanę słusznie ukarany – wymamrotał, ściszając głos na widok wchodzącego Strauda.

– Widzę, że zdążyłaś już poznać detektywa Ellisa – stwierdził komendant, sadowiąc się za biurkiem.

– Detektywa?

– Zgadza się – potwierdził ochoczo ów podejrzany typ. – Detektyw Chase Ellis, do usług.

– Od kiedy to wywiadowcy w służbie małomiasteczkowej policji tak wyglądają? – zapytała z przekąsem.

Czyżby ten niedbały styl był tylko maską, pod którą kryły się służbowe kompetencje i odpowiedzialność? Jeśli nawet istniały sygnały, pozwalające to odgadnąć, trudno było się ich doszukać w prześmiewczym spojrzeniu brązowych oczu. Pierwsze wrażenie pozostało nadal decydujące – ten mężczyzna stanowił zagrożenie, chociażby dla równowagi jej umysłu. Detektyw nie bez złośliwej uciechy obserwował jej zmieszanie. Od początku nie miał ochoty na tę sprawę. Tajniak w bibliotece, to doprawdy zabawne! A nawet dosyć upokarzające. Był pewien, że o to właśnie chodziło szefowi, gdy przydzielał mu robotę. Chase nie miał co do tego złudzeń, ponieważ ostro podpadł swojemu kapitanowi z Chicago, zapamiętałemu służbiście i biurokracie. Przełożony miał mu za złe nie tylko „nonszalancki", jak to określał, stosunek podwładnego do papierkowej roboty i regulaminowych ustaleń, ale przede wszystkim zakusy, jakie robił na jego córkę.

Czasowe oddelegowanie detektywa Ellisa do tego śpiącego miasteczka na uboczu chicagowskiej metropolii było delikatnym sposobem okazania mu dezaprobaty, nie mówiąc już o próbie odsunięcia go od przychylnej zalotom córeczki. I tak to obiecujący wywiadowca znalazł się w Oak Heights, w obcej jednostce, zmuszony na domiar złego do nudnego i ośmieszającego kamuflażu w bibliotece miejskiej.

Pocieszające jest, uznał w duchu, że przynajmniej nowa koleżanka z pracy prezentuje się nie najgorzej. Zdążył już dostrzec, że ma świetne nogi – a to cenił u kobiet.

Fala jasnych włosów właśnie opadła jej na policzek. Odgarnęła ją niecierpliwym ruchem, dzięki czemu mógł podziwiać zuchwale zadarty nosek, zachwycający zarys gładkiego policzka i kształtne małe ucho. Podejrzliwe spojrzenie, jakim skrycie go zmierzyła, pozwoliło mu wreszcie dostrzec zieleń jej oczu. Spodziewał się raczej, że będą niebieskie.

Ukradkiem obserwując Nicole, jednym uchem słuchał, jak komendant Straud wtajemnicza ją w sprawę. Z rozbawieniem patrzył, jak jego nowa znajoma siadając, nerwowo obciąga smukłymi palcami krótką spódniczkę.

Poczuła na sobie jego wzrok i posłała mu wściekłe spojrzenie. Ależ ten facet ma tupet! On nie tylko się w nią wpatruje, on po prostu rozbiera ją wzrokiem! Czuła to niemal tak namacalnie, jakby dotykał dłońmi jej nagiej skóry.

Chase powędrował spojrzeniem w górę, prosto w zagniewane oczy Nicole, wyraźnie dające mu do zrozumienia, co dziewczyna sądzi o jego nagannym zachowaniu.

W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami, z uśmieszkiem wyraźnie świadczącym o braku skruchy.

– Chodzi o to – mówił właśnie Straud – iż mamy podejrzenia, że Biblioteka Publiczna w Oak Heights służy jako punkt kontaktowy dla nielegalnej szajki bukmacherskiej. Dlatego właśnie przysłano nam detektywa, by udawał bibliotekarza i nakrył przestępców na gorącym uczynku.

– Bibliotekarza! – Nicole była równie zdumiona, jak gdyby usłyszała, że Chase ma się wcielić w zakonnicę. – Taki numer nie przejdzie!

– A dlaczegóż by nie? – zapytał detektyw widząc, że jego niechęć do tego stanowiska jest niczym wobec niechęci Nicole do jego kandydatury jako nowego pracownika.

– Ponieważ nikt ani przez moment nie da się na to nabrać – stwierdziła z przekonaniem.

– Pozwolisz, że sam będę się martwił o własną wiarygodność – odparł urażony.

Komendant Straud czując, że atmosfera w jego biurze robi się gęsta, wtrącił szybko:

– Nicole, twoje zadanie polega tylko na poinformowaniu biblioteki, że ratusz w końcu zgodził się na dotowanie nowego etatu, lecz musi on być jak najszybciej obsadzony, w przeciwnym razie fundusze przepadną. Przesłuchaj jeszcze innych kandydatów – a nie wątpię, że tacy się już znaleźli – by rzecz wyglądała jak najbardziej prawdopodobnie. Oczywiście przyjmij jego. I nie martw się o nic. Gdyby ktoś zechciał go sprawdzić, przekona się, żerna jak najlepsze referencje i odpowiednie dokumenty. O, popatrz sama.... – to mówiąc wręczył Nicole kopię życiorysu, w którym kandydat napisał, że ma lat trzydzieści cztery i nazywa się Alvin Hoffstedder.

– Mam nadzieję, że nie zamierzasz przyjść na rozmowę o pracy w tym stroju? – zapytała zjadliwie.

– Och, nie martw się, będę odpowiednio ubrany – zapewnił sucho nowy kandydat.

 

Chase miał zgoła odmienne od Nicole wyobrażenia o stosownych strojach. Człowiek, który zgłosił się na rozmowę kwalifikacyjną, nosił okularki w drucianej oprawie, muchę i białą koszulę. Jakby tego było jeszcze nie dość, spodnie miał dziwnie nie dopasowane – za wysokie w pasie i ciut za krótkie w nogawkach.

Teraz była już rozdrażniona nie na żarty. Nowy „kostium" miał być najwyraźniej zamierzoną kpiną z bibliotekarskiej profesji. Prawdopodobnie detektyw Ellis uważał jej przedstawicieli za bandę książkowych moli, toteż zastosował kamuflaż wedle własnych wyobrażeń.

Zerknąwszy przez ramię na Friedę, mającą tego dnia dyżur w wypożyczalni, Nicole dostrzegła, że ta wywraca znacząco oczami.

– Alvin Hoffstedder, jeśli się nie mylę – zagaiła.

– Zapraszam do mojego biura.

Pospiesznie zamknęła za nim drzwi i nie zapraszając nawet, by usiadł, rzuciła impulsywnie:

– Czy nie uważasz, że nieco przesadziłeś? Chyba za bardzo chciałeś się...

Ostrzegawczy, zimny błysk w oczach Chase'a sprawił, że słowa uwięzły jej w gardle. Detektyw pochylił się ku niej i, z naciskiem nie znoszącym sprzeciwu, wyszeptał:

– Nie tutaj.

Widząc, jak badawczo wodzi spojrzeniem wokół, zrozumiała, że nie uważa jej pokoju za miejsce bezpieczne do rozmowy.

Już po chwili jednak odprężył się, tak niepostrzeżenie wchodząc znów w rolę poczciwego Alvina, iż uznała swoje nagłe obawy za przywidzenie. Kiedy jednak przyjrzała się uważniej nowemu kandydatowi, dostrzegła pod jego obojętną miną ślad nie dość dokładnie skrywanych emocji.

Zaniepokojona stwierdziła, że trafiła na wyjątkowo twardy orzech do zgryzienia i bynajmniej nie cieszy jej perspektywa współpracy z tym człowiekiem.

– I jak, jesteś gotowa? – zapytał Chase uprzejmym tonem, który nie uśpił jednak czujności Nicole.

– Gotowa do czego? – spytała, nastawiając się na najbardziej zaskakujące odpowiedzi.

– Do rozmowy z kandydatem – odparł z przewrotnym uśmieszkiem, stanowiącym kolejny chwyt z jego bogatego repertuaru.

Choć nie spodziewała się, że będzie go przepytywać, chętnie przystała na propozycję. Co prawda sprawa objęcia etatu była już przesądzona, ale zadanie kilku standardowych pytań mogłoby uwiarygodnić kamuflaż Chase'a.

– Proszę siadać, panie Hoffmeister – zaczęła oficjalnie.

– Hoffstedder. Alvin Hoffstedder – poprawił ją.

– Tak, oczywiście... – Doskonale pamiętała nazwisko, lecz chciała mu się choć w części odpłacić pięknym za nadobne. – Cóż... może opowiedziałbyś mi o sobie?

– A co chciałabyś wiedzieć?

Chociażby, dlaczego przyglądasz mi się w ten sposób, pomyślała Nicole. I dlaczego uparłeś się, by utrudniać mi życie. I jak szybko znikniesz, aby wszystko mogło być po staremu... Głośno natomiast powiedziała:

– Dobrze, może opowiedziałbyś mi, jakie masz doświadczenie w tej dziedzinie?

– Jestem niezmiernie doświadczony – stwierdził, popierając słowa wymownym spojrzeniem.

Jak on potrafił patrzeć! Ten wzrok nie był już pieszczotą – Chase dosłownie chłonął, jawnie pożądliwym spojrzeniem, postać Nicole. Nawet druciane okulary książkowego mola nie zdołały osłabić efektu.

– Jeśli sprawdzałaś moje referencje, powinnaś wiedzieć, że dotąd nikt nie kwestionował moich kwalifikacji – wymruczał łagodnie.

Nicole na moment odjęło mowę. Dobry był, drań. Choć dzieliła ich cała szerokość jej zagraconego biurka, nie czuła się bezpieczna.

Z irytacją zagryzła wargi. Robił to specjalnie, to jasne. Kolejna prowokacja. Pewnie śmiał się teraz w duchu zjadliwie, widząc, jak łatwo pani kierowniczka dała się podpuścić.

Ogromnym wysiłkiem woli Nicole skupiła się na śmiesznej muszce, brązowej w żółte ciapki. Żaden facet nie mógł pozostać wyzywająco męski nosząc coś takiego. Wreszcie z ulgą stwierdziła, że jej puls i oddech wracają do normalnego stanu i pogratulowała sobie w myśli sukcesu.

– Skąd wynika przekonanie, że jesteś najlepszym z kandydatów? – z zaciekawieniem zwróciła się do żółto-brązowej muchy.

– Ponieważ jestem dobry w tym, co robię.

W duchu zmuszona była przyznać mu rację. Niemniej jednak dręczenie jej nie było uwzględnione w warunkach umowy!

– Co sprawiło, że zainteresowałeś się właśnie tą dziedziną? – zapytała.

– Kobiety – odparł krótko.

Nicole nieomal zatkało.

– Wiesz, po prostu pomyślałem, że na bibliotekoznawstwie spotkam mnóstwo kobiet – kontynuował beztroskim tonem – co się też sprawdziło. Oczywiście, skoro już tam trafiłem, zainteresowałem się również nauką.

Dobre sobie! – pomyślała. Interesujesz się wszystkim, co chodzi w spódnicy, a pasjonuje cię doprowadzanie mnie do szału...

Westchnęła z rezygnacją, przechodząc do kolejnego standardowego pytania.

– Co uważasz za swój najmocniejszy atut?

– Mój najmocniejszy atut?

Wyzywające spojrzenie, jakim obdarzył ją w odpowiedzi, wywołało rumieniec na policzkach Nicole. Zdumiewająco wyraźnie potrafił dać do zrozumienia, co ma na myśli. Co gorsza, udawało mu się wywołać wrażenie, że to ona, nie zaś on wprowadza erotyczne podteksty do rozmowy.

Ogarnął ją bojowy nastrój. Rumieńce, pojawiające się w najbardziej niepożądanych momentach, od dzieciństwa były jej zmorą, lecz nie podda się tak łatwo temu facetowi. Wytrzyma jego wzrok bez drgnienia powieki. W końcu chowała się z dwoma braćmi, dwiema siostrami i czterema kotami, toteż sztukę rzucania piorunujących spojrzeń opanowała do perfekcji.

Niestety, trafiła na godnego przeciwnika. Nie zadał sobie nawet trudu, by mrugnąć okiem. Spod zmrużonych powiek, z irytacją patrzyła na jego pełen satysfakcji uśmiech. Ten facet przyprawiał ją o ból głowy, nie mówiąc już o innych gwałtownych doznaniach, które sygnalizowało jej ciało.

– Czy tak trudno jest ci znaleźć swój najmocniejszy atut? – zapytała słodko.

Chase pochylił się ku niej.

– Naprawdę chciałabyś wiedzieć?

– Tak, o ile dotyczy to twojego wniosku o zatrudnienie – sprecyzowała.

– Dobrze. Umiem postępować z ludźmi. Myślę, że to mój najsilniejszy atut.

On umie postępować z ludźmi? Żarty! – z niedowierzaniem pomyślała Nicole, przechodząc do kolejnego pytania.

– A jakie są twoje słabe strony?

Chase najchętniej przyznałby się do słabości do kształtnych blondynek, lecz dla dobra sprawy w porę ugryzł się w język. Zresztą, musiał przyznać, że i tak bawił się nadspodziewanie dobrze. Kto by przypuszczał, że w tej zakurzonej bibliotece trafi się taka gratka. Widząc, jak w oczach Nicole rozpala się gniew, poczuł dreszcz emocji. Takiej okazji nie sposób było przepuścić. Trzeba przyznać, że złość dodawała tej dziewczynie piekielnego uroku. Zaczął się zastanawiać, jak wyglądałaby po całej nocy miłości, kiedy nie byłaby już tak napięta i usztywniona...

Zmarszczył brwi i lekko wyprostował się w fotelu. A swoją drogą, co ją w nim tak denerwowało? Ta poza mola książkowego? Trzeba by sprawdzić... Jak odpowiedziałby na pytanie o słabe strony nudny okularnik?

– Moje słabości? – powtórzył. – Długo bym musiał wyliczać... – westchnął z tak udaną rezygnacją, że mógłby z powodzeniem zaliczyć egzamin do szkoły teatralnej. I nie omieszkał pogratulować sobie w myśli.

– Ale zrobię wszystko, by nie zawieść oczekiwań.

Naprawdę zależy mi na tej pracy.

Ostatnią kwestię wykrztusił z najwyższą trudnością, lecz wściekłość malująca się na twarzy Nicole dodała mu skrzydeł.

– I zrobię wszystko, aby cię zadowolić.

Chyba oszaleję do reszty, pomyślała, doskonale świadoma, że Chase do końca wczuł się w rolę Alvina. Dlaczego to trafiło na mnie? Na naszą bibliotekę? Dlaczego właśnie ten glina? – przebiegły jej przez głowę rozpaczliwe pytania.

– Cóż, dziękuję ci za rozmowę – oznajmiła uprzejmie. – Jutro powiadomię cię o ostatecznej decyzji.

– A nie zdradziłabyś mi choć słówkiem, jak wypadłem? – poprosił.

Udawany niepokój w jego głosie wywołał w Nicole mordercze instynkty. Wątpiła, czy słownik tego faceta w ogóle zawierał słowa oznaczające niepokój czy niepewność. Zresztą, oboje wiedzieli, że musiał zostać przyjęty, bez względu na to, jak szczerze pragnęłaby pokazać mu drzwi.

– Powiedzmy, że zupełnie nieźle wypadłeś – stwierdziła niechętnie.

– W takim razie cieszę się, że spełniam wymagania – oświadczył bezczelnie, po czym szybko zniknął z jej biura.

Nicole zaklęła pod nosem i właśnie zamierzała sięgnąć do szuflady po kolejne proszki od bólu głowy, kiedy weszła Frieda.

– Interesujący kandydat – rzuciła, wręczając Nicole najświeższe notatki telefoniczne.

– Można to i tak określić – warknęła Nicole.

– A co, według ciebie nie ma szansy na tę posadę?

Nicole najchętniej wygarnęłaby szczerze, co sądzi o nowym kandydacie, lecz nie chciała urazić starszej koleżanki. Od konieczności odpowiedzi wybawiło ją niespodziewane pojawienie się Anny Delgado z działu dziecięcego. Nie cieszyłaby się tak, gdyby wiedziała, co tamta ma do powiedzenia.

– Tacy faceci jak on kompromitują tylko nasz zawód – oznajmiła Anna zgryźliwie, błyskając oczami spod grzywy ciemnych loków. Żywa jak srebro i nieustannie tryskająca energią, jak etatowy klown rozbawiała całą bibliotekę swoimi słynnymi docinkami i celnymi uwagami.

– Zauważyłyście, co on miał na szyi? Naprawdę, ktoś powinien się nim zająć – podsumowała. Żebyś tylko wiedziała, co się naprawdę kryje za tym głupawym wyglądem, pomyślała Nicole. Istny wilk w owczej skórze!

– Widzisz, chodzi o to, że on ma znakomite referencje – wyjaśniła głośno, w duchu podziwiając mistrzostwo Strauda w tworzeniu fałszywych zawodowych życiorysów.

Tak naprawdę miała już dosyć całej tej maskarady. Głowa nie dawała jej spokoju. Wystarczy chwila nieuwagi i nie zdoła utrzymać języka za zębami. Musi za wszelką cenę traktować Chase'a Ellisa jak prawdziwego Alvina Hoffsteddera, bibliotecznego mola. Tak będzie najlepiej – i najbezpieczniej.

 

Ból głowy towarzyszył jej wytrwale do końca pracy i przez całą drogę do domu. Nie pomogły kolejne tabletki, ani zjedzona na ulicy przekąska. Jedynym ratunkiem w tak poważnej sytuacji mogły być domowe ciasteczka z czekoladą. Tylko one mogły uwolnić jej myśli od złego czaru Chase'a. Krzątanie się przy domowych wypiekach było dla Nicole sprawdzonym sposobem odzyskiwania równowagi ducha.

W dwadzieścia minut później, kiedy ubrana w dżinsy i uwalaną mąką koszulkę krzątała się po swojej kuchni, była już w o niebo lepszym nastroju. Nie na darmo dołożyła wszelkich starań, by z wynajętego mieszkania uczynić przytulne gniazdko, a kuchnia nie stanowiła tu wyjątku. Ściany zdobiły dwie akwarele z motywami roślinnymi, zaś naklejona nad zlewem fototapeta stwarzała efekt okna, za którym widać było malownicze skalne brzegi Oregonu. Dzięki temu, zmywając, miała przynajmniej na czym zatrzymać zadumany wzrok.

Z minisłuchawek walkmana sączyła się w jej uszy melodia najnowszej piosenki Paula Simona, kiedy tanecznym krokiem sunęła ku piekarnikowi z tacą świeżo uformowanych ciasteczek. Kręcąc biodrami, otworzyła drzwiczki i wprawnym ruchem wsunęła blachę, po czym, podrygując, cisnęła na blat rękawice, złapała torbę ze śmieciami i ruszyła ku drzwiom kuchennym.

Na dworze panowały ciemności. Po raz kolejny stwierdziła, że dawno już powinna była wymienić żarówkę. Zostawiła na wpół uchylone drzwi, by smuga światła pomogła jej trafić do pojemnika na śmieci.

Żadne przeczucie nie ostrzegło Nicole przed niebezpieczeństwem. Właśnie udało jej się zaśpiewać w duecie z Paulem Simonem, gdy w ułamku sekundy jakaś ręka zakryła jej usta, i poczuła, że jest wleczona w stronę kuchni. Na domiar złego miała wrażenie, że słuchawki, które zsunęły się z szyi, dławią ją jak pętla.

Zareagowała instynktownie, próbując kopnąć przeciwnika, ten jednak wywinął się zręcznie. Wobec tego, nie dając za wygraną, ukąsiła rękę, która zaciskała jej usta.

– Auu! – zawył znajomy głos. – Przestań, do cholery, ty durna babo!

Zaledwie Nicole zdążyła sobie uświadomić, że napastnikiem jest Chase, już obrócił ją ku sobie i zamknął w uścisku.

– Twarda sztuka z ciebie – parsknął – ale to powinno pomóc.

I nim zdołała zaprotestować, wpił się zachłannie w jej wargi. I jak to zwykle bywa, dopiero po niewczasie przyszły jej do głowy rozliczne sposoby obrony. W tamtym momencie jednak zaskoczenie sparaliżowało ją kompletnie.

Jego usta uciszyły ją z taką stanowczością, że wargi Nicole rozchyliły się ulegle, przyjmując pocałunek, o jakim nie śniła nawet w najśmielszych marzeniach. Pocałunek obezwładniający i gorący jak płomień, podsycany niecierpliwością i głodem pożądania. Miała uczucie, że zginie w tym płomieniu jak ćma.

Chase tulił ją tak mocno, że piersi Nicole, przykryte jedynie cienką koszulką, przylgnęły do jego torsu, prężącego się pod rozchyloną skórzaną kurtką. Ciepło męskiego ciała przenikało dzielące ich cienkie warstwy bawełny, wywołując drżenie w ciele dziewczyny.

Trwała w ciasnym uścisku, zaskoczona intensywnością własnych doznań, chłonąc delikatną woń jego skóry, czując twardość obejmujących ją ramion I napięcie ud, ocierających się o jej nogi. Nie miała żadnych szans na trzeźwą ocenę sytuacji.

Jasny blask światła w kuchni stopniowo przywrócił ją do rzeczywistości. Stała oszołomiona, mrugając oczami. Nie bardzo wiedziała, jak się tu znalazła. Pamiętała jedynie, że Chase, nie przerywając całowania, przepychał ją jak nieporęczną paczkę.

Nie dość, że wystraszył ją śmiertelnie, to jeszcze miał czelność wejść bez zaproszenia do jej mieszkania. Widząc gest, z jakim zamykał drzwi, można by sądzić, że jest na własnych śmieciach.

Nicole miała dość takiego traktowania. Dała upust swojej wściekłości, częstując Chase'a pięścią, gdy mijał ją, niedbałym krokiem wkraczając do kuchni. Cios trafił w ramię, chronione grubą skórą kurtki. Z żalem pomyślała, że należałoby go raczej spoliczkować. Zamiast tego chwyciła kuchenną rękawicę i wyszarpnęła z piekarnika blachę z przypalonymi ciasteczkami. Teraz już gotowa była naprawić swój błąd.

– Nie robiłbym tego na twoim miejscu – ostrzegł, odgadując mordercze zamiary z jej spojrzenia. – Byłby to bezprawny atak na funkcjonariusza państwowego.

– To jest bezprawny atak na bezbronną kobietę!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin