Cabot Meg - Rawlings 01 - Sukcesja.pdf

(961 KB) Pobierz
Cabot Meg - Rawlings 01 - Sukce
PATRICIA CABOT
SUKCESJA
Tytuł oryginału WHERE ROSES GROW WILD
1
Anglia 1860
Lord Edward Rawlings, młodszy, lecz jedyny pozostały przy życiu syn
niedawno zmarłego księcia Rawlings, był nieszczęśliwy.
Nie chodziło o to, że Yokshire nie jest najmilszym miejscem do spędzania
zimy, aczkolwiek słońca nie widziało się tam całymi tygodniami. Nie chodziło nawet
o to, że lady Arabella Ashbury, do której męża należała sąsiednia posiadłość, była
teraz zbyt pochłonięta swoimi sprawami, by obdarzać Edwarda swymi występnymi
względami.
Nie, Edward był nieszczęśliwy z powodów, których nie umiałby wyłuszczyć,
nawet gdyby chciał, a przecież wcale nie chciał, bo jedyną osobą w pobliżu była
wicehrabina Ashbury. A chociaż znano ją w całej Anglii z licznych walorów, takich
jak piękna jasna cera i smukłe, zgrabne kostki, to z pewnością nie należała do nich
umiejętność słuchania innych ludzi.
- Każę pani Praehurst zamówić gęsich wątróbek dla pięćdziesięciu osób -
powiedziała lady Ashbury i uzupełniła listę przypomnianych sobie w ostatniej chwili
artykułów, którą Edward miał przedstawić swojej gospodyni, zanim goście z
 
Londynu stawią się w weekend na polowanie. - Zauważyłam, że na wsi nie wszyscy
lubią wątróbki. Zresztą kiedy córki Herberta słyszą „wątróbka”, to rozumieją „woń
trupka”.
Edward, wyciągnięty na szezlongu przed kominkiem w złotym salonie,
ziewnął. Starał się stłumić to ziewnięcie, ale bez powodzenia. Na szczęście dla niego
lady Ashbury nie była przyzwyczajona do tego, że mężczyźni ziewają w jej
obecności, toteż po prostu tego nie zauważyła.
- Nie rozumiem, dlaczego w ogóle zaprosiłeś dziewczęta Herberta - ciągnęła
lady Ashbury. Jej ton nie był kapryśny, lecz również nie żartobliwy. - Nawet jeśli ich
ojciec jest u ciebie zarządcą, to nie wydaje mi się, żebyś miał z niego wielki pożytek
Edwardzie.
Edward uniósł się na szezlongu, by nalać sobie jeszcze kieliszek brandy z
karafki stojącej na stoliku. Był już mocno pijany i zamierzał do wieczora jeszcze
pogłębić ten stan. Jedną z największych zalet wicehrabiny Ashbury było to, że
pozostawała obojętna na takie zachowanie. A jeśli nawet nie, to w każdym razie
nigdy tego nie okazywała.
- Bądź co bądź, Edwardzie - ciągnęła lady Ashbury - gdyby nie tak zwane
gorliwe starania sir Arthura Herberta na rzecz majątku Rawlingsów, to byłbyś teraz
księciem. Ty, a nie bachor twojego brata.
Edward znów usadowił się wygodnie na szelongu i zaczął sączyć brandy,
spoglądając w górę. Sufit w salonie był pomalowany na stonowany żółty kolor,
dopasowany ich aksamitu, i draperii zasłaniających okna. Edward głośno odchrząknął
i powiedział tubalnym głosem, który przerażał wszystkich stajennych w Rawlings
Manor:
- Wszyscy zdają się zapominać, że syn Johna jest legalnym dziedzicem tytułu
i majątku.
Lady Ashbury wydawała się nie zauważać ostrzegawczego tonu.
- Ale nikt nie wiedział o istnieniu tego chłopca, dopóki Arthur nie zaczął
wścibiać nosa...
- Nie wiem, czy pamiętasz, Arabello, że zrobił to na moje wyraźne polecenie.
- Och, Edwardzie, nie mów do mnie takim protekcjonalnym tonem. - Lady
Ashbury z trzaskiem odłożyła pióro i wstała od sekretarzyka inkrustowanego kością
słoniową, głośno szeleszcząc przy tym spódnicą swej bladoniebieskiej, atłasowej
sukni. Podeszła do szezlongu. Dobrze wiedziała, że na tle żółto - brązowych draperii
 
jej jasna karnacja i bardzo jasne loki prezentują się wyjątkowo korzystnie. Właśnie
dlatego wicehrabina zawsze nalegała, by Edward spędzał z nią czas tutaj, a nie w
wygodniejszym, lecz mniej twarzowym niebieskim pokoju dziennym.
- Nic nie stało na przeszkodzie, abyś powiedział księciu, że również syn Johna
nie żyje, podobnie jak jego rodzice. Wtedy tytuł przeszedłby na ciebie - stwierdziła.
Edward spojrzał na nią kpiąco.
- Czy doprawdy nie, Arabello? Miałbym skłamać przed ojcem leżącym na
łożu śmierci? Przez dziesięć lat ojciec przeklinał Johna za to, że poślubił córkę
szkockiego proboszcza, i za nic nie pozwoliłby wychowywać w Rawlings jego
chłopca, mimo że według prawa właśnie temu sierocie należał się w spadku tytuł. A
kiedy wreszcie zmiękł w ostatniej chwili... Doprawdy, Arabello! Postąpiłbym
niehonorowo, gdybym przynajmniej nie spróbował wypełnić ostatniej woli
umierającego starego człowieka.
- E tam, powieś się z honorem - burknęła lady Arabella. Przecież nawet nie
widziałeś tego chłopca na oczy!
- Nie - przyznał Edward. Dopił czwarty kieliszek brandy i napełnił naczynko
po raz piąty. - Ale zobaczę go jutro, kiedy Herbert z nim przyjedzie. Uśmiechając się
pod nosem, zaczął głośno myśleć: - Jednego nie możesz sobie wbić do tej swojej
uroczej główki, Arabello. Ja po prostu nie chcę być księciem. W odróżnieniu od
ciebie i twojej mamy, która za punkt honoru postawiła sobie znalezienie ci męża z
tytułem, byłbym całkiem zadowolony, będąc najzwyklejszym człowiekiem.
Lady Ashbury parsknęła zniecierpliwiona. - A powiedz mi, lordzie Edwardzie,
jak z dochodów najzwyklejszego człowieka utrzymałbyś te wszystkie konie, które
masz w stajni? Albo dom na Park Lane w Londynie? Nie wspomnę już o tej
monstrualnej budowli, którą nazywasz dworem. Jedyny znany mi człowiek bez tytułu,
którego na to stać, to pan Alistair Carl Wright, a jak dobrze wiesz, jego bogactwo jest
tak samo dziedziczne jak twoje. Nie, Edwardzie. Jesteś synem księcia i jako taki masz
arystokratyczny gust. Spotkało cię tylko to nieszczęsnym, że me urodziłeś się przed
swoim pechowym bratem Johnem. Edward zerknął na nią z ironią. - Do diabła,
Arabello. Czy naprawdę sądzisz, ze jako książę byłbym szczęśliwy? Miałbym
mitrężyć całe dnie na zajmowaniu się majątkiem? Być bez przerwy ścigany przez
ludzi pokroju Herberta, którzy zajmowaliby mi każdą wolną chwilę przedstawianiem
ksiąg rachunkowych? Przejmować się losem dzierżawców i pilnować, żeby mieli co
roku świeżą strzechę na chatach wyedukowane dzieci i szczęśliwe żony? - Wzruszył
 
ramionami bardzo zdegustowany tym wyobrażeniem. - Przez takie życie ojciec
przedwcześnie się postarzał, właśnie to go wbiło, choć mógł żyć jeszcze długo. Nie
zamierzam skończyć tak samo. No a ten szczeniak po moim bracie, wieczny
odpoczynek racz mu panie, ma swój przeklęty tytuł. Herbert dopilnuje żeby Rawhm
przedwcześnie nie spłonęło do szczętu, a za dziesięć lat, chłopak skończy Oksford,
może tu wrócić i zająć należne mu miejsce w uświęconych murach książęcego
dworu..
- A co z tobą, Edwardzie? - spytała Arabella ze słabo ukrywanym
zniecierpliwieniem. - Polować możesz tylko od listopada do marca a Londyn w lecie
trudno znieść. Potrzebujesz pracy, mój drogi.
- Co ty sobie myślisz, że jestem Amerykaninem? - I roześmiał się dość
nieprzyjemnie i wypił zawartość kolejnego kieliszka. - Uwielbiam, Arabello, kiedy
czujesz się w obowiązku udzielać mi rad. Zawsze przypominam sobie wtedy o
różnicy wieku, jaka nas dzieli. Powiedz mi, czy twojemu mężowi nie przeszkadza, że
ciągle gnasz przez wrzosowiska do mężczyzny dwa razy młodszego od niego i w
dodatku dziesięć lat młodszego od ciebie?
- Czy musisz tyle pić? - odparła kwaśno wicehrabina Ashbury. Edward
westchnął i skreślił w myślach jeden z punktów na liście jej walorów. - Aż przykro
patrzeć, jak całkiem młodemu człowiekowi tu i ówdzie przybywa.
Edward spojrzał na swój biały, przykładnie zawiązany halsztuk zdobiący
muskularną klatkę piersiową i smukły tors okryty kamizelką.
- Przybywa mi? - zdziwił się. - Gdzie?
- Masz wory pod oczami. - Arabella podeszła do niego i wyjęła mu z ręki
kieliszek. - Poza tym wyraźnie widać u ciebie zaczątki obwisłej skóry na policzkach,
takiej samej, jaką miał twój ojciec.
Edward zaklął i zerwał się z szezlongu, aczkolwiek dosyć chwiejnie, ponieważ
wypił niemało brandy. Jego postura zawsze wydawała się imponująca, miał wszak
sporo ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, ale w złotym salonie Rawlings Manor
wrażenie to było jeszcze spotęgowane. Delikatne, złocone, wybite zielonym
aksamitem meble wydawały się przeznaczone dla krasnoludków, a miękkie,
pieczołowicie wyczesywane perskie dywany uginały się pod ciężkimi, lśniącymi,
czarnymi butami do konnej jazdy.
Tymczasem Edward stanął przed lustrem ściennym i zaczął wypatrywać u
siebie objawów starzenia.
 
- Doprawdy, Arabello - powiedział do odbicia wicehrabiny w lustrze - nie
wiem, co miałaś na myśli. Jaka obwisła skóra?
Ufał, że to nie próżność czyni go ślepym na oznaki starzenia się. Gdyby
istotnie jakieś były, to bez wątpienia by je zauważył. Zresztą nie przywiązywał aż tak
wielkiej wagi do swego wyglądu, choć naturalnie niejedna kobieta mówiła mu, że nie
ma się czego wstydzić. Sam jednak doskonale wiedział, że mimo elegancko
skrojonego odzienia będzie wydawał się nie na miejscu w każdym salonie - złotym
czy nie złotym. Miał śniadą, posępną twarz pirata, a może zbójcy, i przydługie,
smoliste włosy kręcące się przy kołnierzu fraka. W odróżnieniu od lady Ashbury,
której cera była prawie tak jasna jak runo jagnięcia, Edward miał w twarzy tylko
jeden jasny szczegół - szare oczy, które kojarzyły się z mgłą wciąż nadciągającą znad
wrzosowisk otaczających Rawlings Manot i spowijającą dwór.
- Wcale nie chciałam powiedzieć, że już masz obwisłe policzki - zastrzegła się
wicehrabina Ashbury, nagle bardzo zajęta jakimś przedmiotem na blacie
sekretarzyka. Ale jeżeli nie będziesz uważał...
Przedtem ujęłaś to inaczej. Edward nie wiedział, co bardziej go
skonsternowało: czy to, że Arabella sprowokowała go do wstania z szezlongu. czy to,
że gdy już wstał, właściwie nic go tu nie zatrzymywało. Wszak łatwiej byłoby mu
rozpamiętywać swoje nieszczęście w bibliotece albo w sali bilardowej, gdzie mógłby
palić i pić do woli, a żadna sekutnica nie zwracałaby mu uwagi na wory pod oczami.
Zanim jednak zdążył wymyślić pretekst pozwalający mu stosunkowo
bezboleśnie opuścić nadzwyczaj drażliwą wicehrabinę, z która wcześniej spędził
kilka bardzo miłych godzin w pokoju gościnnym na drugim piętrze, do salonu wszedł
Evers i głośno odkaszlnął - Sir Arthur Herbert, milordzie. - Kamerdynerowi, który
służył w rodzinie Edwarda od bez mała pięćdziesięciu lat i niewątpliwie miał służyć
jeszcze nowemu księciu Rawhaa przez najbliższe dwadzieścia, nawet nie drgnęła
powieka na widok chlebodawcy zdradzającego objawy upicia o tak wczesnej porze. -
Herbert? - powtórzył zdumiony Edward. Dlaczego tak szybko wrócił? Spodziewałem
się go w najlepszym razie jutro. Evers, czy szczeniak... to znaczy, czy jego wysokość
książę jest z sir Arthurem. Evers ani na chwilę nie odwrócił wzroku od punk
znajdującego się nieco powyżej gzymsu kominka z zielonego marmuru. - Sir Arthur
jest sam, milordzie, i pozwolę sobie dodać wydaje się bardzo wzburzony.
- Do diabła! - Edward potarł podbródek, na którym, mimo iż dopiero co
minęło południe, już było widać ślady świeżego zarostu. Skoro Herbert był sam, to
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin