Tomasz Malik
Tomasz Aleksander Malik to autor znany już fantomowi polskiemu, powieść Najemnicy ukazała się pierwotnie w fazinie “Kwazar", obecnie otrzymujecie ją Państwo w poprawionej, zmodyfikowanej wersji. Autor urodził się w 1956 roku, wykształcił się na elektryka, co jak wiadomo, prowokuje do wykonywania różnych innych zajęć. Był kolejno budowlanym, nauczycielem w liceum, ankieterem CBOP, projektantem biurowym. Poza tym pisał. Pierwsza wersja Najemników powstała w 1984, potem był jeszcze tekst Punkty bez powrotu, w przygotowaniu znajduje się druga część Najemników. Wzory literackie ma dobrze rokujące: Harrison, Remarque, Sheckley, McLean, Scott Fitzgerald, Blish. Interesuje się też muzyką rockową, piłką nożną i tenisem; czasem wspomina jeszcze, że szczególnie fascynuje go kobieta jako najbardziej zdumiewające zjawisko wszechświata. W wydaniu klubowym Najemnicy zebrały pochlebne recenzje. Tomasz Malik dobrze wykorzystał wówczas szansę stworzoną przez konkurs poznańskiego klubu ORBITA. Ma zamiar tworzyć przede wszystkim wciągającą, atrakcyjną przygodową SF, i trudno nie przyznać, że mu się to udaje. Najemnicy to typowa space opera budząca pewne skojarzenia z Zapomnij o Ziemi Mac Appa. Na okupowanej przez wroga Błękitnej Planecie istnieje ruch oporu, nad którym zawisa w pewnej chwili widmo zaglady - jeden z członków jego dowództwa trafia do niewoli i istnieje prawdopodobieństwo, że zacznie mówić, a wtedy koniec ze wszelką nadzieją... Organizacja postanawia wynająć grupę fachowców, która odbije więźnia... Rozpoczyna się bezpardonowa walka na galaktyczną skalę...
ROZDZIAŁ I
Dzień wstawał zimny i dżdżysty, a po niebie przewalały się tabuny gęstych, ciemnych chmur gnane podmuchami porywistego wiatru. Dla trójki mężczyzn przyczajonych w przydrożnych zaroślach czas wlókł się niemiłosiernie. Dokuczliwy, zimny wiatr i wciskające się wszędzie krople deszczu nie uprzyjemniały oczekiwania. Do wschodu słońca pozostało jeszcze niewiele ponad godzinę. Pogoda tymczasem z każdą chwilą pogarszała się, wiatr przybierał na sile, deszcz z umiarkowanej mżawki powoli przeistaczał się w ulewę, zaczęły pojawiać się pojedyncze płatki śniegu. Temperatura oscylowała w granicach jednego, dwóch stopni powyżej zera. Pomimo grubych skafandrów i przeciwdeszczowych płaszczy ludzie drżeli z zimna. Jor spojrzał na chronometr.
- Dochodzi piąta - mruknął.
Poprawił uwierający w plecy ładunek, wyjął z kieszeni paczkę papierosów, skostniałymi palcami wydobył jednego i niezgrabnie wsunął do ust. Cicho pstryknęła zapalniczka.
- Mamy jeszcze trochę czasu, można zapalić - powiedział niewyraźnie starając się opanować drżenie szczęki. - Każdy pamięta, co do niego należy? - nie patrząc na towarzyszy dorzucił po chwili.
Odpowiedzieli potakującymi pomrukami. W przeciwieństwie do Jora byli spokojni, nie pierwszy raz brali udział w akcji. Był to dla nich poniekąd chleb powszedni, żyli z tego i nie bardzo widzieli się przy innych zajęciach. Zresztą prawdę mówiąc, niczego innego nie potrafili.
Poss miał dwadzieścia dziewięć lat, prawie dwa metry wzrostu i zwalistą sylwetkę niedźwiedzia. Ociężały w ruchach, o sennym spojrzeniu wyglądał na typowego, dobrodusznego grubasa, który nawet muchy by nie skrzywdził. Było to jednak mylące wrażenie. Poss, gdy zaszła potrzeba, potrafił przeistoczyć się w błyskawicznie działającą, perfekcyjną maszynę niszczenia. Nigdy nie robił błędów, był prawdziwym profesjonalistą. Człowiekiem Organizacji został dziesięć lat temu - była to rzeczywista rekomendacja jego umiejętności. Niewielu mogło pochwalić się tak długim stażem - przeciętna w Organizacji wynosiła niewiele ponad pięć lat. Potem zwykle ginęli podczas akcji lub byli aresztowani, co w gruncie rzeczy wychodziło na jedno. Poss zastanawiał się, skąd biorą się wciąż nowi ludzie gotowi podjąć walkę, praktycznie podpisując w ten sposób wyrok na siebie. Ot, choćby taki Jor. Młody chłopak, miał nie więcej niż dwadzieścia dwa, trzy lata. Fizycznie całkowite przeciwieństwo Possa - drobnej budowy o czarnych, głębokich oczach intelektualisty. Był jednak twardy i wytrzymały, o czym mogli przekonać się podczas całonocnego marszu przez góry. Obciążeni ładunkiem, narażeni na niebezpieczeństwo natknięcia się na któryś z licznych patroli, zmuszeni do pokonywania stromych stoków dotarli na miejsce akcji wszyscy w dobrej formie. Jor, co trochę zdziwiło Possa, wydawał się najbardziej rześki. Teraz starał się zachować spokój. Czujny wzrok utkwił w ginący we mgle punkt na szosie, skąd miał nadjechać pojazd Opiekunów. Red, trzeci z nich, napomknął przed wyruszeniem z miasteczka, że Jor to ktoś ważny, prawdopodobnie z kierownictwa i to nie odcinkowego, lecz z obwodowego lub wręcz z centralnego. Poss nie pytał, skąd ma te informacje, w Organizacji nie zadawało się pytań bez istotnego powodu.
Red był z nich najstarszy. Poss nie wiedział, ile miał lat, wyglądał na jakieś trzydzieści siedem, osiem. Średniego wzrostu o czarnej niesfornej czuprynie i żylastym ciele sprawiał wrażenie człowieka sprężyny. Sprawny i wytrzymały jak każdy z członków Sekcji Wykonawczej Organizacji. Sprawność fizyczna była podstawowym kryterium przynależności do tej elitarnej formacji. Red przybył w te okolice stosunkowo niedawno, nie było właściwie wiadomo skąd ani co robił przedtem. Jego umiejętności były już niejednokrotnie sprawdzone i Poss wiedział, że trudno byłoby znaleźć lepszego partnera do tego typu akcji. Miał całkowite zaufanie do tego milczącego, skrytego faceta. Obawiał się trochę o Jora, w końcu wiadomo - pierwsza akcja, młodość, brak doświadczenia - różnie to mogło być. Kierownictwo chyba wie, co robi, nie dawaliby na dowódcę człowieka nie sprawdzonego - pocieszał się w duchu. Tak na wszelki wypadek postanowił jednak zwracać na Jora szczególną uwagę podczas akcji.
Rozmyślania przerwał mu cichy szept dowódcy:
- Za pięć minut powinni już tu być, przygotujcie wszystko jak trzeba - mówiąc to zdjął z pleców stelaż, przyklęknął przy nim i zaczął manipulować przy przełącznikach ukrytych pod grubym, zielonym brezentem.
Red swój ładunek już rozmontował, teraz stał spokojnie, trzymając w rękach krótki, metalowy przedmiot zakończony grubą rurą. Poss jednym ruchem pozbył się swego bagażu i przysiadł na ziemi trzymając przy udzie swą śmiercionośną broń. Jego rola w całej akcji miała trwać bardzo krótko, wkraczał ostatni i do niego należało zadanie decydującego ciosu. Nie mógł jednak spóźnić się choćby o ułamek sekundy, czas jego działania był ściśle określony. Chwila zawahania czy opóźnienia oznaczałaby śmierć dla nich wszystkich. Trzeba było mieć silne nerwy i nie dać się ponosić emocjom. Opiekunowie wymyślali coraz to nowe psychologiczne chwyty chcąc zdobyć tę sekundę przewagi, spowodować u przeciwników moment zawahania, co pozwoliłoby na unicestwienie napastników. Poss przez chwilę zastanawiał się, jaką niespodziankę na dziś przygotowali Opiekunowie, jakie fantomy wyprodukowali tym razem dla zabezpieczenia swego pojazdu. Poss strzelał już do staruszek, duchownych, dzieci...
- Jadą! - nerwowy szept Jora z trudnością przebił się przez plusk deszczu.
Z daleka na szosie widać było pojazd Opiekunów poruszający się cicho na poduszce magnetycznej. Pole ochronne w strugach lejącego deszczu opalizowało różową mgiełką. Był od nich oddalony o około dwieście metrów. Poss spojrzał na Jora. Jego oczy były utkwione w zbliżającym się pojeździe, ręce nieruchomo spoczywały na przełącznikach. “Chyba nie nawali" - myśl jak błyskawica przemknęła przez głowę Possa i w tym momencie transporter zrównał się z ich stanowiskiem. Wszystko działo się teraz prawie jednocześnie. Poss bardziej domyślił się niż zauważył szybki ruch Jora włączającego paralizator pola. O skuteczności działania aparatury świadczył przenikliwy dźwięk jakby pękającej szklanki. Transporter z głośnym plaśnięciem opadł na szosę i skręcił lekko przodem w ich kierunku. “Dobrze" - przemknęło przez głowę Possa. Z przedniego iluminatora zauważył sączący się dym. Prawie równocześnie po swojej prawej ręce dostrzegł blady poblask. To Red nakierował na pojazd Opiekunów lufę swego destabilizatora cząsteczkowego. Transporter gwałtownie zmienił swą postać, zewnętrzna powłoka pozbawiona wiązań międzycząsteczkowych opadła na szosę w postaci szarego pyłu. Z wnętrza pojazdu zaczęły wyskakiwać jakieś postacie niezbyt dokładnie widoczne w tumanie pyłu. Teraz przyszła kolej na Possa. Spokojnie wycelował swój miotacz i w tym momencie spostrzegał, jak z tylnej części transportera oddzielił się dość pokaźnych rozmiarów segment nie zniszczony przez destabilizator. Red natychmiast nakierował na niego swą broń, lecz było już za późno. Z segmentu trysnął w ich kierunku strumień świetlnego promieniowania. Jor gwałtownie rzucił się w bok, Poss zdążył jeszcze nacisnąć spust i spostrzegł, że tym razem fantomy przybrały postać pięknych, roznegliżowanych dziewczyn. Było to ostatnie wrażenie, jakie odebrał. Reszta była już tylko upiornym błyskiem, jakby ktoś w mózgu zapalił supernovą, po którym nad zalaną deszczem górską szosą zapanowała cisza przerywana jedynie monotonnym cykaniem generatora pola, które ponownie otoczyło jedyny pozostały po ataku segment transportera.
ROZDZIAŁ II
Generał Till Bron siedział wygodnie rozparty w fotelu, z lubością zaciągał się doskonałym cygarem. Był w znakomitym nastroju, czego wyrazem było właśnie owo cygaro, niezwykle kosztowne nawet dla niego. Na co dzień palił papierosy, cygara zostawiając na szczególne okazje. Dziś była właśnie taka okazja. Po wielu miesiącach dreptania w miejscu nareszcie był pewien sukces. Nareszcie był jakiś postęp w tej walce, która jemu spędzała sen z powiek, a zwierzchników przyprawiała o ciągłe niezadowolenie, co w końcu zawsze odbijało się na nim, generale - Opiekunie II stopnia. Jeszcze raz wziął do ręki raport, który wprowadził go w Jak szampański humor. Wypuścił z ust wielki kłąb aromatycznego dymu, przelotnie rzucił okiem na zwyczajowe formułki i zagłębił się w lekturze najciekawszej, środkowej części raportu.
... dnia 18 jedenastego miesiąca roku 677 Nowej Ery o godzinie 540 miał miejsce bandycki napad na transporter PQS 16 w rejonie szosy AV 088 czwarty sektor, drugi odcinek dystryktu Beta. W napadzie brało udział trzech bandytów z tzw. Organizacji Wolność. Dzięki zdecydowanej akcji grupy osłony zdołano częściowo uchronić transport przed zniszczeniem osiągając przy tym zwycięstwo w postaci dezintegracji dwóch bandytów i pojmania trzeciego. Straty własne wynoszą ośmiu członków grupy osłony i zniszczony człon zasadniczy transportera. Nadmienić należy, że nowo wprowadzony do eksploatacji system wielokrotnego zabezpieczania przed destabilizacją w wydatny sposób przyczynił się do odniesienia zwycięstwa...
Tu następował szczegółowy opis działania nowego systemu ADD, nazwiska poszczególnych członków załogi transportera, kilka uwag o warunkach atmosferycznych panujących podczas akcji i inne mniej istotne szczegóły. Generał ponownie z uwagą czytał końcowy fragment raportu.
...ujęty w czasie napadu bandyta o nie ustalonej dotąd tożsamości odniósł dość poważne obrażenia, jednak nie zagrażają one jego życiu. Z danych zawartych w naszych kartotekach wynika, że ujętym bandytą może być niejaki Spaen Jor, poszukiwany od dwóch lat za odmowę świadczeń hałdowych, prawdopodobnie członek wyższej struktury organizacyjnej O W. Przebywa w tej chwili w lecznicy w miejscowości BC-500/8. Pytanie: pozostawić przy życiu i przekazać do dalszej dyspozycji władz zwierzchnich czy, zgodnie z zarządzeniem Opiekuna I stopnia, marszałka Heell Mossta, dezintegrować, wydaje się z uwagi na podejrzenia co do tożsamości ujętego, rozstrzygnięte. Proszę potwierdzić zlecenie o przetransportowaniu ww. do centrali dystryktu Beta. Odcinkowy Pali Minngon.
Generał odłożył raport i uśmiechnął się w myśli. Tak, już od dawna miał bardzo dobre zdanie o odcinkowym Minngonie. Niejeden na jego miejscu nie zastanawiałby się, co zrobić z ujętym bandytą. Prawdopodobnie zaraz na miejscu wypadku dokonałby dezintegracji. Minngon już nieraz dowiódł, że nie jest zwykłym ślepym wykonawcą rozkazów, lecz potrafi działać rozważnie i elastycznie. Jeżeli istotnie pojmanym jest Spaen, to sukces ten niewątpliwie zasługiwał na wielką uwagę zwierzchników. Generał już wyobrażał sobie list pochwalny od marszałka, może jakieś odznaczenie. Twarz generała przesłoniła mgła rozkoszy, gdy w myślach ujrzał wielką salę w Centrum i marszałka przypinającego mu do munduru Krzyż Galaktyki, a może nawet Wielką Gwiazdę Przestrzeni. Chwilę siedział z przymkniętymi oczami i przeżywał swój prawdopodobny sukces, wyobrażał sobie minę generała Peetl Dova z sąsiedniego dystryktu Eta, którego prawdziwie nie lubił i jego purpurową z zazdrości twarz. W dystrykcie Beta już od dawna nie było spokoju, napady na transportery powtarzały się coraz częściej. Mało tego, bandyci porywali się na znacznie większe obiekty i, co z niezadowoleniem musiał przyznać generał, ich akcje były przeważnie udane. Nie dalej, jak w ubiegłym miesiącu dokonali nawet, na szczęście nieudanego zamachu na jego życie. Po każdej takiej akcji działania odwetowe władz były bardzo surowe, dezintegrowano wielu zakładników, ale można było zauważyć niezrozumiałą tendencję do nasilania zamachów i napadów wraz ze wzrostem liczby likwidowanych zakładników. Teraz znów za zamach na transporter życie będzie musiało oddać pięciuset zakładników, lecz generał był pewien, że odwet bandytów będzie tym bardziej gwałtowny. Tak, niełatwa była rola Opiekuna, szczególnie w tak niezdyscyplinowanym dystrykcie, jak ten, na którego czele stanął generał.
Otrząsnął się z tych niewesołych myśli, nie chciał psuć sobie doskonałego humoru. Czekało go dziś jeszcze sporo pracy. Przede wszystkim musiał napisać raport do marszałka, musiał też zadecydować, gdzie umieścić pojmanego zamachowca. Postanowił też napisać wniosek awansowy dla odcinkowego Minngona. Awans na sektorowego to już tylko krok do Opiekuna III stopnia, a wtedy perspektywy kariery dla zwykłego funkcjonariusza stają się wręcz zawrotne. “Należy się chłopu to już od dawna" - pomyślał Till Bron i z lubością zaciągając się ulubionym cygarem zabrał się do pracy.
ROZDZIAŁ III
Hon nerwowo spacerował po pokoju. Wielkimi krokami przemierzał przestrzeń od okna do drzwi i z powrotem. Pokój spowijał gęsty kłąb papierosowego dymu. W fotelu pod oknem siedział Brit. Ten dla odmiany wystukiwał palcami na poręczach jakiś obłędny rytm. Hon chwilę postał przy oknie, po czym na nowo podjął swój spacer.
Ciszę przerwał Lan.
- Przestań tak kretyńsko biegać po pokoju i spróbuj się opanować. Trzeba spokojnie jeszcze raz wszystko przedyskutować, może będzie można coś zrobić.
- Co można zrobić - podniesionym głosem warknął Hon i przystanął na środku pokoju. Wbił ręce w kieszenie spodni i pochylił się w stronę Lana.
- Co można jeszcze, do cholery, zrobić. Załatwili nas tym razem na amen. Nie mamy żadnych szans, człowieku, trzeba szybko zwijać majdan i gdzieś się ulokować, dopóki sprawa trochę nie przycichnie - nerwowo zaciągnął się papierosem i rzucił się na fotel.
- Jor nie powie - cicho mruknął Ols.
- A kto mówi, że będzie sypał, człowieku - Hon znów wstał z fotela i zaczął chodzić po pokoju.
- On nawet nie będzie musiał ust otworzyć, a oni i tak wszystkiego się dowiedzą. Czy mam ci przypominać, jaką aparaturą dysponują! - mówił podnieconym głosem. - Niech szlag trafi tego Skolla, co mu do głowy strzeliło wysyłać kogoś z “góry" na akcję. Przecież Jor zna całą strukturę Organizacji, wszystkie powiązania, kontakty. Zawsze dotąd w akcjach brali udział chłopcy z Sekcji Wykonawczej, w razie wpadki nie znali nikogo poza łącznikiem, sprawa była pewna. A teraz! Teraz mają w ręku nas wszystkich, nie tylko grupę z dystryktu, ale i wyższe struktury. Przecież Jor znał Rota, Błona, Akinę...
Hon po tej wypowiedzi jakimś dziwnie zmęczonym krokiem podszedł do swojego fotela i ciężko usiadł. Zaciągnął się papierosem, niezdarnym ruchem zdusił niedopałek i wbił wzrok w podłogę. W pokoju panowała pełna napięcia cisza.
Wreszcie odezwał się Brit.
- Jor sam chciał wziąć udział w akcji, mówił, że dopiero tam może dowieść swej przydatności dla Organizacji. Chłopak jest młody, ma fantazję, chciał walczyć, trudno się dziwić Skollowi, że po tylu prośbach wreszcie uległ. Był to zresztą wyjątkowy pech, nigdy dotąd nikogo z naszych nie złapano żywego. Sytuacja jest teraz niewątpliwie bardzo ciężka, ale nie możemy się poddawać.
- Człowieku - Hon przerwał mu ciężkim, zmęczonym głosem. - A co my możemy zrobić w tej sytuacji? Gdyby chociaż umieszczono Jora w jednym z ziemskich ośrodków, to za każdą cenę byśmy próbowali go uwolnić, a w najgorszym przypadku pozbawić życia, ale co chcesz zrobić teraz? Ciekawy jestem, jak dostaniesz się na Elmę nie mówiąc już o opanowaniu tamtejszego ośrodka Opiekunów. Nie mamy żadnych szans na opuszczenie Układu, ba, nawet niełatwo nam polecieć na którąś z wewnętrznych planet, a co dopiero do Układu Regulusa. Uważam, że sprawa jest przegrana - dorzucił po chwili.
Brit poruszył się na swoim fotelu, pochylił do przodu.
- W każdym razie wiadomo, że dopóki Jora nie wyleczą z szoku, nie mogą go poddawać działaniu analizatora świadomości. To jedna sprawa. Z kolei wiadomo również, że z takiego szoku nie wychodzi się w miesiąc czy nawet dwa miesiące. Aby przywrócić sprawność jego umysłu potrzeba czterech, pięciu miesięcy, a i to w końcu nie jest pewne, czy otrzymana przez niego dawka nie spowodowała trwałego naruszenia warstwy świadomości mózgu. Może się okazać, że Jor po prostu niczego nie wie, że jego umysł jest na poziomie dziecka. Mamy więc kilka miesięcy i przez ten czas można nie tylko niejedno wymyślić, ale też niejednego dokonać. Tylko pozwól mi dokończyć - zwrócił się do Hona, który już otwierał usta, aby coś powiedzieć. - Owszem, nam jest bardzo trudno wydostać się poza Układ, zresztą do takiej akcji nie mamy żadnych środków, ale są przecież ludzie, którzy nie mają kłopotów z lotami pozaukładowymi.
Tym razem Hon nie wytrzymał.
- Masz może na myśli tych z agencji handlowej? I co, czy wyobrażasz sobie takiego, jak z teczką w ręce opanowuje gmach ośrodka i sam jeden pokonuje całą tutejszą załogę, po czym uwalnia Jora i leci z nim z powrotem na Ziemię?
- Przestań tak głupio gadać! Czasami zastanawiam się, co ty robisz w naszym gronie, nie potrafisz logicznie myśleć i o byle co wszczynasz panikę - Brit spokojnie odpowiedział na zaczepne słowa Hona.
- Zapytaj Olsa, jaka jest możliwość wykorzystania handlowców.
Spojrzenia wszystkich obecnych skierowały się na drobnego, niepozornego mężczyznę w średnim wieku. Ten popatrzył na nich, pogładził się po włosach, westchnął i rzekł:
- Wiecie oczywiście, że utrzymujemy pewne kontakty z handlowcami. Jest wśród nich niemała grupa ludzi głęboko zaangażowanych w naszą działalność, ludzi, na których można polegać. Zresztą nieraz już korzystaliśmy z ich usług. Dzięki swoim częstym podróżom mają szerokie znajomości na setkach planet. Oczywiście jasne jest, że nikt z nich nie podjąłby się akcji na Elmie, zresztą nie potrafiliby tego zrobić, a z drugiej strony nie mają do tego środków. Ale słyszeliście zapewne o pewnej grupie ludzi zajmujących się zawodowo różnymi akcjami o charakterze, powiedzmy, militarnym. Są wśród nich wysokiej klasy fachowcy, mieszkają przeważnie na planetach niezależnych. Nikt z nas oczywiście nie miałby możliwości dotarcia do nich, na to trzeba mieć znajomości w specyficznych kręgach, ale handlowcy, przynajmniej niektórzy z nich, są w stanie to zrobić. Wydaje mi się, że w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, skorzystanie z usług takich ludzi jest naszą ostatnią szansą. Ludzie ci, nazywani najemnikami, gotowi są na różne szaleństwa, oczywiście za odpowiednią zapłatą. Myślę, że dla nas w tej chwili cena tej, że tak powiem, usługi, nie ma żadnego znaczenia.
- No tak, to może być jakieś rozwiązanie - Lan spojrzał uważnie na Brita.
- A ty co o tym sądzisz?
Brit wzruszył ramionami.
- Wydaje mi się, że nie mamy innego wyjścia. Pozostaje jeszcze sprawa nawiązania kontaktu z najemnikami. Kto z was się tego podejmie? Bo ja, muszę przyznać, nie mam większych znajomości wśród handlowców.
- Chwileczkę! - Hon wstał z fotela i pochylił się w stronę Olsa.
- Jaką mamy gwarancję, że handlowiec nie zdradzi? I skąd mamy pewność, że akcja najemników będzie skuteczna? Jeszcze jedna sprawa, panowie. Otóż nie bardzo rozumiem, jakie najemnicy mają szansę dostania się na planety Opiekunów, o ile dobrze zrozumiałem, są to przeważnie ludzie tacy, jak my, a Opiekunowie nie są zbyt przychylnie nastawieni do naszej rasy.
- Pozwól, że ci to krótko wyjaśnię - Ols zapalił kolejnego papierosa. - Jak zapewne wiesz, po Wielkiej Wojnie nastał w Galaktyce pewien ustalony porządek. Głównymi siłami zostały imperia Lagh, Kodex, Primus i Helbron. Oprócz nich była cała masa małych nie liczących się federacji, które związane zostały układami z poszczególnymi imperiami. Układy te obowiązywały w zasadzie tylko na wypadek konfliktów, po zawarciu pokoju stały się nieaktualne. Wiele federacji rozpadło się i powstało około dwustu planet nie zrzeszonych w żadne większe systemy. Imperiom sytuacja ta była bardzo na rękę, były to planety neutralne, które można była czasami wykorzystać do różnych celów formalnie stojąc z boku i nie ujawniając swojej roli. Na planetach tych żyją różne rasy, w tym niemała grupa ludzi pochodzących z Ziemi. Sytuacja jednak tak się ułożyła, że na żadnej planecie nie stanowi ona jakiejś dużej grupy i stąd w przekonaniu Helbronu nie zagrażają imperium. Co więcej, ludzie ci, posiadający status neutralnych obywateli, są w dość dobrych stosunkach z Helbronem i wielu z nich pracuje nawet w ich służbach kontrolnych czy eksplorerskich. Oczywiście nie ma tu mowy o jakiejś przyjaźni czy choćby sympatii. Helbrończycy odnoszą się do wszystkich innych ras nieufnie, ale można powiedzieć, że stosunki pomiędzy nimi układają się raczej poprawnie. I w tym widzę właśnie dla nas szansę. A co do gwarancji powodzenia operacji, to cóż, nikt nam jej nie może udzielić i musimy w tej sytuacji ryzykować.
Hon z zastanowieniem podrapał się w głowę.
- Nie jestem w pełni przekonany, czy to będzie słuszna droga. Przecież w jakiś sposób wciągamy do naszej walki zupełnie obce siły i nie wiem, jakie mogą być tego konsekwenge. Ja bym się wstrzymał z tą akcją i proponowałbym na rok, dwa zawiesić działalność i zaszyć się gdzieś w bezpiecznym miejscu. Takie jest moje zdanie i proponuję przegłosować, co mamy robić - mówiąc to spojrzał na Brita.
Ten popatrzył na pozostałych.
- Wobec tego głosujmy. Kto jest za zwróceniem się o pomoc do najemników?
Lan i Ols w milczeniu podnieśli ręce.
- Kto jest przeciwny?
Hon popatrzył jakoś dziwnie na towarzyszy i z ociągałem podniósł prawą rękę.
- Ponieważ ja też jestem za, wobec tego wniosek przeszedł większością głosów - Brit uroczyście wypowiedział tradycyjną formułkę.
- Pozostaje teraz sprawa nawiązania kontaktu z handlowcami. Kto się tym zajmie?
- Ja znam kilku zaufanych, postaram się jak najszybciej sprawę ruszyć z miejsca - Lan wstał z fotela.
- Od tej chwili tylko ty będziesz rozmawiał w tej sprawie, a po zebraniu kompleksowych ustaleń spotkamy się w tym samym miejscu i przedstawisz nam dalszy plan - Brit również wstał i skierował się do wyjścia.
- Na tym możemy zakończyć dzisiejszą radę. Kontakty jak dotąd. A więc do zobaczenia. W imię wolności!
- W imię wolności - odpowiedzieli pozostali i również zaczęli zbierać się do wyjścia.
ROZDZIAŁ IV
Wielka Sala w Centrum Planetarnym jarzyła się niezliczonym mnóstwem świateł. W długim szeregu stali wszyscy generałowie - Opiekunowie II stopnia z planety Holma. Po przeciwnej stronie w otoczeniu adiutantów stał marszałek Heell Mosst, Opiekun I stopnia. Spojrzał po zebranych i utkwił wzrok w generale Till Bronie.
- Panowie! Dzisiejsze zebranie jest nieco odmienne niż zwykle. Nie będziemy ustalać planu działania na najbliższy miesiąc, nie będziemy wytykać sobie niedociągnięć i błędów popełnianych w naszej ciężkiej, lecz jakże odpowiedzialnej służbie. Dziś jest dzień bardzo uroczysty, zapoczątkuje on ostateczne zwycięstwo i zapewni ład i spokój na tej planecie na długie, długie lata. Dziwicie się zapewne, jakie mam podstawy do wypowiadania tak wzniosłych słów. Ale taka jest prawda, takie są fakty, a zawdzięczamy je jednemu z nas, Opiekunowi dystryktu Beta, generałowi Till Bronowi. Dzięki jego nieszablonowemu działaniu zadaliśmy naszym przeciwnikom ciężki cios, który rzuci ich na kolana. W najbliższym czasie posypią się dalsze ciosy, po których ogarniająca tę planetę fala buntu i bandytyzmu przemieni się w pył, by już nigdy się nie odrodzić. Generał Till Bron przyczynił się do ujęcia żywego przedstawiciela wywrotowej Organizacji Wolność, co więcej, ów pojmany bandyta to członek najwyższego kierownictwa tej szajki, poszukiwany od dawna Jor Spaen. Nie musimy obawiać się o jego los. Spryt i dalekowzroczność generała Till Brona spowodowały, że zamachowiec ujęty podczas napadu na nasz transporter ...
edmund144