Mazo De La Roche - Rodzina Whiteoakow 11 - Zniwa Whiteoakow.pdf

(1585 KB) Pobierz
Mazo De La Roche:
Mazo De La Roche:
Rodzina Whiteoaków :
Tom jedena sty:
Żniwa Whiteoaków
Tytuł oryginału:
Whiteoak S FAMILY
Tytuł tomu w oryginale:
Whiteoak s HARYEST
Mazo De la Roche
Żniwa Whiteoaków
Tłumaczyła Wacława Komarmcka
KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZAPOZNAŃ 1991.
Opracowanie graficzne:
JACEK PIETRZYŃSKI
Redaktor:
JACEK RATAJCZAK
Redaktor techniczny:
ALOJZY CZEKAŁA
Korekta:
JADWIGA SUCHOŃ
Copyright by Krajowa Agencja Wydawnicza Poznań 1991
ISBN 83-03-03339-5
Wydanie oparto na przekładzieWaclawy KomarnickiejWydawnictwo "Dobra
Książka" Wrocław-Katowice 1948
Akc.
w\\
KrajowaAgencjaWydawnicza Poznań, ul.
Palacza 87a.
WydanieIV.
Nakład 50.
000+350egz.
Ark.
wyd.
18,5.
Ark. druk.
19.Druk ukończono w lipcu 1991 r.
Drukowano na papierze offsetowym III 70 g szerokość roli 61cm.
Skład i druk:Zakłady Graficzne w Poznaniu,Poznań, ul.
Wawrzyniaka 39.
I. Chmury nahoryzoncie
Właściciela samochodu turystycznego interesowała stacja benzynowa, wktórej
nabywał właśnie świeżyzapas paliwa, żonę jego jednak bardziej interesowałobsługujący ich
młody człowiek.
Studiowała w swoimczasie malarstwo i teraz mówiła sobie w duchu,że nigdyjeszcze
niespotkała modela, który byrównie silnie przemawiał do jej wyobraźni.
Przyłapałasię na pragnieniu ujrzeniago na podium w pozienajlepiej uwydatniającej jego
smukłe ale muskularne ciało i pięknągłowę, pokrytą kędzierzawymi włosami.
Trąciła męża łokciemi spojrzeniem skierowała jego uwagę ze stacjibenzynowej na
jejwłaściciela.
Opływowe linie zauważył mąż kątem ust.
Spójrz na jegoręce szepnęłażona.
Hm, hmmruknął.
I na jego rzęsy.
Za długie.
Młodzieniec zakręciłkran i zwrócił się do kierowcy:
Wyniesie to dwa dolary powiedziałuprzejmie.
Gdy turystawyciągnął portfel, dodał: Zrobił pan spory dystans; rejestracjajest z Teksasu,
prawda?
Tak, zrobiliśmy długą wycieczkę, alejesteśmyz niej bardzozadowoleni.
Tu są bardzo ładne okolice.
Młody człowiek uśmiechnął się, chowając pieniądze do kieszeni.
Myślę, że takodparł chociaż ja nie mogę o tym nicpowiedzieć.
Nigdy niebyłem w innej miejscowości.
Całe życie mieszkał pan tutaj, hę?
Całeżycie.
Zawsze bardzo chciałem podróżować, ale nigdynie mogłem sobie na to pozwolić.
Och, ma pan jeszcze dużo czasu przed sobą zauważyłautomobilista, zazdrosnym nieco
spojrzeniem obrzucając smukłąpostać chłopca.
Żona jego wtrąciła:.
Powinien pan pójść do filmu.
Zarobiłby pan dużopieniędzy.
Wprost przeciwnie, żenię się niedługo.
Doprawdy?
zawołała pani.
Ależ pan chyba żartuje!
Przecież jest pan taki młody.
Jestem zdania, że wczesne małżeństwo będzie dla mnienajlepsze odparł chłopiec z
poważną miną.
No powiedziałautomobilista, zapuszczając motorżyczę panu szczęścia.
Topańska narzeczona powinna być szczęśliwa!
dodałajego żona.
Właściciel stacji benzynowejzłożył ukłon.
Dziękuję bardzo odpowiedział.
Podoba mi się pański domek rzekłautomobilista.
Wygląda,jak gdyby tutaj dawniej była kuźnia.
Tak też było.
Należała do pewnego staruszka, nazwiskiemChalk.
Jako mały chłopiec często przyprowadzałem tutaj swojegokuca do podkucia.
Teraz synkowala pracuje ze mną.
Przypuszczam, że ta droga bardzo się zmieniła od tego czasu.
Och, tak, poprawia się ostatnio bardzo.
Mam mnóstwoklientów.
Żywe oczy chłopca patrzyły ufnie w oczy przejezdnych.
Wtej chwiliz pobliskiego domku wyszedł wysoki mężczyzna,przerzucił długie nogi
przez ogrodzenie i z nieprzyjaznym spojrzeniem zbliżył się do stacji benzynowej.
Za nim biegły dwa starespaniele i bardzo młody caim terier.
Żona automobilistyspojrzała na szyld nad niskim, kamiennymgankiem i powtórzyłana
głos:
W. Whiteoak "Reperacje samochodów".
Młody człowiek znów złożył staroświecki ukłon.
Mam nadzieję,że mnie państwo jeszcze kiedyś odwiedzą.
Bezwątpienia, jeżelitylko będziemy wtych stronach.
I niechpan posłucha mojejrady i jedzie do Hollywood.
W chwili, gdy samochód ruszał,jeden ze spanieli szczeknąłarogancko,ale słabiutko, i
wybiegł ciężko przed wóz.
Pan jegoskoczył mu naratunek i automobilista tylko przez gwałtowny skrętw bok uniknął
wypadku.
Ruszając dalej,rzucił wściekłespojrzeniena psa i mężczyznę.
W odpowiedzi na to właściciel spaniela uśmiechnął się drwiąco, pies zaś machnął ogonem,
mimo ślepoty zdającsobiesprawę, że stał się ośrodkiem zainteresowania.
Odwrócił pysk,liżąc rękę swego pana i z wyraźną satysfakcją słuchając serii dobrzedobranych
przekleństw.
fr
Wakefield Whiteoak zauważył z wyrzutem:
Jeżeli tu ktoś ma wymyślać,to mam wrażenie, że przedewszystkim ja.
Nie lubię, kiedy moi klienci odjeżdżają z takimniekorzystnym wrażeniem.
Na twarzy starszego brata ukazał się wyrazjak gdyby skruchy,zawołał jednak drwiąco:
Twoi klienci!
A tomi się podoba!
Mnie się także podoba odparł spokojnie Wakefield gdyż są znaczniebardziej
klientami niż kupującymi.
Stosunek nasz zwykle bywa intymny.
Pomagamim i udzielamdobrych rad.
Mógłbym ichniekiedy nazwać nawet pacjentami,przyjeżdżają do mnie bowiem z motorami
zepsutymi albo bezsilnymi z braku benzyny.
Przypominają wówczas chorych ludzi,odjeżdżają zaś ode mnie zdrowi i w doskonałych
humorach.
Lubisz dźwięk własnego głosu, co?
Powinieneś był zostaćprawnikiem.
Ja, naturalnie, zawsze chciałem, żebyś zostałduchownym.
Byłbyś pierwszorzędnymduszpasterzem i wszystkie kobietybiegałyby natwoje kazania.
Wydajemi się to mało poważne odparł niechętnie Wakefield .
Przytrzymał ślepego spanielaza obrożę, gdy po drodze przejechał pędem samochód
ciężarowy.
Powinieneś trzymać Merlina na smyczy, Renny.
Na pewnopewnego dnia spowoduje jakiś wypadek.
Bzdury!
Merlin nigdy nie odstępuje mnie ani na krok.
To tenidiotaze sportowego samochodubyłwinien.
Donogi, Merlin!
Donogi,Flossie!
Gdzie u licha podział sięten szczeniak?
Obaj bracia zaczęli goszukać i znaleźli wreszcie na stacji nadkałużą oliwy.
Renny wsadził pieska pod pachę i spojrzał na poczerniały sufit, gdzie wciąż jeszcze
widniałydwie przybite gwoździamipodkowy.
Wydaje mi się, że zaledwie wczoraj przywiozłem cię tutajna przedzie siodła,żebyś
popatrzył, jak Chalk podkuwa mojegowierzchowca.
Przykro mi patrzeć na to, co się stało z kuźnią.
Trudno,wszystko się zmienia rzekł Wakefield .
Naprzykład zamiastsklepu ze słodyczami pani Brawnteraz jestkawiarnia.
Pamiętam, jak wydawałem upani Brawn wszystkiemiedziaki,jakie miałem i jak raz dostałem
okropne lanie za to, żewydałem tam jakieś nieuczciwą drogą zdobyte pieniądze.
Ale niepsuję sobie humoru takimi wspomnieniami.
Jakpowiada Szekspir:
"Nie obciążajmy pamięci minionymitroskami".
Jak Wakefield przewidywał, cytat ten wprawił starszego brataw zakłopotanie.
Wakefield zresztą dopierodziś zranawyczytałgow kalendarzu z cytatami, który dostał od
siostry na Gwiazdkęi postarał się jak najprędzej go użyć, zanim go zapomni.
Po chwili zauważyłdyktatorskimtonem:
Ale doprawdy powinieneś dopilnować rynien na tym budynku.
Ta z tyłu jest całkiem zniszczona i ziemię pod nią zupełnierozmywa.
Chodź, zobacz.
Na wzmiankę o reperacjach zakłopotanie Renny'ego Whiteoaka ustąpiło miejsca
wyniosłemu milczeniu.
Poszedł zabratem i bezspecjalnego zainteresowania obejrzał złamaną rynnę.
Psy jego zaczęłyryć ziemię w zagłębieniu, utworzonym przezściekającą wodę.
Renny powiedział nagle:
Obiecałem właśnie pani Wigle, że zreperuję jej dach.
Wakefield wzruszyłramionami.
Właśnie tak sobie pomyślałem,kiedy zobaczyłem,że stamtądwracasz.
Biedna paniWigle!
Regularnie każdej wiosny obiecujesz jejnowy dach.
Załata sięgo kilkoma starymi dachówkami odparł swobodnie Renny.
A co będzie z moją rynną?
Przyślę tu człowieka, żeby ją obejrzał.
Wakefield musiał zadowolić sięobietnicą.
Czy idziesz do domu?
zapytał.
Renny spojrzał na zegarek,który miał na ręce.
Muszę wstąpićdo kawiarni.
Tam też trzeba porobić pewnereperacje.
Na wiosnę ma się największe wydatki.
Chcesz iść ze mną?
Wakefield chciał.
Zawsze pragnął iść tam, dokąd szedł starszybrat.
Renny był dla niego ojcem i to znacznie bardziej pobłażliwymniż większość ojców.
Ruszyli ścieżką, która wiła sięobok drogi.
Z młodej, zielonejtrawy wyglądały świeże kwiaty.
Na niebienie było słońca, ale niebyło też chmur.
Mały ptaszeko cienkim głosikuprzelatywał z drzewa na drzewo, jak gdyby towarzyszył
braciom.
Zatrzymali sięna chwilę przed kościołem, zbudowanym przezich dziadka, kapitana
Filipa Whiteoaka , przeszło osiemdziesiąt lattemu.
Posłuchali szmeru strumyka, biegnącego przez cmentarz,gdzieleżał ichojciec, jego dwie żony,
dwoje małychbraciszkówi siostrzyczka, jeden dorosłybrat orazdziadkowie.
Kościół naswoim wzgórzu wyglądał równie wyniośle, jak w dawnych czasach,
gdy pierwotna puszcza otaczała goze wszystkich stron itylkonierówna
ścieżka,wydeptana stopami Whiteoaków , ich sąsiadówi dzierżawców, prowadziła do jego
drzwi.
Stał na szczycie, nibyniezwyciężona twierdza.
Renny kochał ten budynek, ale raczej jakosanktuarium rodzinne, niżjako świątynię Boga.
Bolało go, że Wakefield , którymiał wkrótce ożenić sięz Paulina Lebraux ,katoliczką,
przeszedł na jej wiarę.
Nie przeciwstawiał się temu;
popierał bowiem to małżeństwo, przy każdejjednak sposobnościwspominał o zmianie.
Teraz powiedział:
Żałuję, że zostałeś wyznawcą papieża, Wake.
Używał tegoterminu, słyszał go bowiem zawsze od babki, do
Zgłoś jeśli naruszono regulamin