zsdc.doc

(262 KB) Pobierz
Żółw w Katedrze

Jacek Kaczmarski

18.12.1991

Wojna postu z karnawałem

(wg obrazu P. Breughla st.)

Niecodzienne zbiegowisko na śródmiejskim rynku

W oknach, bramach i przy studni, w kościele i w szynku.

Straganiarzy, zakonników, błaznów i karzełków

Roi się pstrokate mrowie, roi się wśród zgiełku.

 

 

Praca stała się zabawą, a zabawa - pracą:

Toczą się po ziemi kości, z kart się sypią wióry,

Nic nie znaczy ten, kto nie gra, ci co grają - tracą

Ale nie odróżnić w ciżbie który z nich jest który.

 

 

W drzwiach świątyni na serwecie krzyże po trzy grosze,

Rozgrzeszeni wysypują się bocznymi drzwiami.

Klęczą jałmużnicy w prochu pomiędzy mnichami,

Nie odróżnić, który święty, a który świętoszek.

 

 

Oszalało miasto całe,

Nie wie starzec ni wyrostek

Czy to post jest karnawałem,

Czy karnawał - postem!

 

 

Dosiadł stulitrowej beczki kapral kawalarzy

Kałdun - tarczą, hełmem - rechot na rozlanej twarzy.

Zatknął na swej kopii upieczony łeb prosięcia,

Będzie żarcie, będzie picie, będzie łup do wzięcia.

 

 

Przeciw niemu - tron drewniany zaprzężony w księży,

A na tronie wychudzony tkwi apostoł postu.

Już przeprasza Pana Boga za to, że zwycięży,

A do ręki zamiast kopii wziął Piotrowe Wiosło.

 

 

Prześcigają się stronnicy w hasłach i modlitwach,

Minstrel śpiewa jak to stanął brat przeciwko bratu.

W przepełnionej karczmie gawiedź czeka rezultatu,

Dziecko macha chorągiewką - będzie wielka bitwa.

 

 

Oszalało miasto całe,

Nie wie starzec ni wyrostek

Czy to post jest karnawałem,

Czy karnawał - postem!

 

 

Siedzę w oknie, patrzę z góry, cały świat mam w oku,

Widzę co kto kradnie, gubi, czego szuka w tłoku.

Zmierzchem pójdę do kościoła, wyspowiadam grzeszki,

Nocą przejdę się po rynku i pozbieram resztki.

 

 

Z nich karnawałowo-postną ucztą jak się patrzy

Uraduję bliski sercu ludek wasz żebraczy.

Żeby w waszym towarzystwie pojąć prawdę całą:

Dusza moja - pragnie postu, ciało - karnawału!

 

 

Jacek Kaczmarski

1.11.1990

Upadek Związku Radzieckiego

Korab klasztoru po Wigrach żegluje

Nucą na drutach jaskółki beztroskie

Syn żyłkę plącze, okoń haczyk czuje

Za widnokręgiem ma miejsce pucz w Moskwie.

 

 

Pompka pod stopą warczy, ponton rośnie

Kaczka gderliwie poszukuje kacząt,

Pokrzywa maki obrasta miłośnie

Świat wyczekuje co zrobi Gorbaczow.

 

 

Grzyby z robaków czyści gospodyni

Łeb kurczakowi gospodarz ucina

Na myśl o uczcie kot się w koprze ślini

Cała nadzieja w postawie Jelcyna.

 

 

Marsz po zakupy wśród trzcin, tną komary

W sklepie jest szkocka whisky, nie ma jajek

Szeleszczą ptasim rejwachem szuwary

Kreml obejmuje wyblakły Janajew.

 

 

Kluski w kociołku nad ogniem bulgocą

W dymnym zapachu wirują owady

Chłopiec z latarką łowi raki nocą

Mieszkańcy Moskwy wznoszą barykady.

 

 

Na szarym płocie jaskrawe ręczniki

Suszą się w słońcu po pysznej kąpieli

Za lasem śpiewy, dźwięki pijatyki

Czołgiści strzelać do ludzi nie chcieli.

 

 

Wód mrok przecina błyszczek na szczupaka

Dudni łabędzi lot nad samą wodą

Księżyc siwieje w łysinie rybaka

Pucz się załamał, pod sąd winnych wiodą.

 

 

Z wygasłych ognisk pełzną strużki dymu

Syn się przytula do mnie całym ciałkiem

Jelcyn tryumfuje, Gorbi wraca z Krymu

W łeb sobie strzela minister z marszałkiem.

 

 

Dni siedem szybko nad jeziorem zbiegło

Łabędź gniazd strzeże i szczupak poluje.

Za miedzą Litwa ma swą niepodległość

I ja się jakoś niepodległy czuję.

 

 

Jacek Kaczmarski

18.9.1991

Testament ‘95

(za F. Villonem)

W trzydziestym ósmym roku życia

Pod koniec dwudziestego wieku,

Co nic już chyba do odkrycia

Nie ma ni w sobie, ni w człowieku -

Za czarne pióro i atrament

Chwytam, by spisać swój testament.

 

 

Za mną już liczba chrystusowa

Ofiarnym kozłom przypisana,

Kiedy niewinna spada głowa

Za cudze grzechy - czyli za nas,

By z życia się wymknąwszy sideł

Uschnąć w relikwię wśród kadzideł.

 

 

Przede mną dziesięć lat niepewnych,

Gdy każdy zmierzch mężczyznę miażdży,

Od wewnątrz pośpiech szarpie gniewny,

A z nieba mu znikają gwiazdy.

Który to przetrwa ten - dożyje

Zaszczytu, że sędziwie zgnije.

 

 

Mniej ważne - ile czasu trawisz,

Niż - z jakim trawisz go wynikiem.

Niejedną twarz mi los przyprawił:

Byłem już zdrajcą i pomnikiem,

Degeneratem, bohaterem,

A wszystkie twarze były szczere.

 

 

Patrzono na mnie przez soczewki

Miłości, złości, interesu,

Przeinaczano moje śpiewki,

By się stawały tym, czym nie są.

Tak używano mnie w potrzebie

Aż dziw, że jeszcze mam ciut siebie.

 

 

Poza tym zresztą mam niewiele.

Wpływy przejadłem i przepiłem.

Co nieco w duszy tkwi i w ciele

(Co duszy wstrętne - ciału miłe),

Więc nie zostawiam potomności

Kont, akcji ani posiadłości.

 

 

Pierwszej małżonce mojej, Ince,

Nim się wyrazi o mnie szpetnie,

Zostawiam nasze wspólne sińce -

Pamiątki z wojny wieloletniej.

Ja się przeglądam w tych orderach,

Bo to, co boli - nie umiera.

 

 

Zaś drugiej mojej połowicy

Niczego nie zapiszę za nic,

Bo choćbym nie wiem jak policzył -

I tak mnie za rozrzutność zgani;

Więc nim się zrobi krótkie spięcie -

"Kocham cię" - piszę w testamencie.

 

 

Także synowi memu, Kosmie

Niewiele mam do zapisania.

Nie wiem co będzie, gdy dorośnie:

Czy zada cios mi, czy pytania

I próżno mi się dzisiaj biedzić,

Czy znajdę na nie odpowiedzi.

 

 

Paci zabawek nie pomnożę,

A zapisuję jej przestrogę,

Że choć się wiecznie bawić może -

Nie taką jej wyśniłem drogę.

Lecz snem nie będę córki dręczył:

Zjawi się drań, co mnie wyręczy!

 

 

Przykra to myśl, że - gdy czterdziestkę

Poranny wieszczy reumatyzm -

Tak łatwo w ten testament mieszczę

Wszystkie me lary i penaty:

Gitarę, książki i zapiski,

Butelkę po ostatniej whisky.

 

 

Nic nie zapiszę więc Wałęsom,

Pawlakom, Strąkom i Urbanom,

Co codziennością naszą trzęsą,

A ja ich muszę strząsać rano.

I przyjaciółki mej Grabowskiej

Grę z nimi biorę za słabostkę.

 

 

Zostały jeszcze pieśni. One

Już, chcę czy nie chcę, nie są moje.

Niech cierpią los swój - raz stworzone

Na beznadziejny bój z ustrojem.

Sczezł ustrój, a słowami pieśni

Wciąż okładają się współcześni.

 

 

Ja z nimi nic wspólnego nie mam

(To znaczy z ludźmi, nie z pieśniami)

Niech sobie znajdą własny temat

I niech go wyśpiewają sami.

Inaczej zdradzą wielbiciele

Że nie pojęli ze mnie wiele.

 

 

Partnerzy także źródłem troski -

Ciąży przyjaźni kamień młyński:

Niezbyt wysilał się Gintrowski,

Nazbyt wysilał się Łapiński.

Tyleśmy wspólnie wznieśli modlitw -

Rozeszliśmy się bez melodii.

 

 

W ten czas tak marny, hałaśliwy,

Gdy szybki efekt myśl połyka,

Chóralne plączą się porywy,

Muzyka wszelka w zgiełku znika.

Lecz, chociaż z nieuchronnym smutkiem,

Każdy niech swoją nuci nutkę.

 

 

O, nie samotne to nucenie!

Ani obejrzy się pustelnik -

Zjawią się wielcy ocaleni

Z historii rusztów i popielnic

By szydzić wprzód a potem kusić

I do sprostania im przymusić.

 

 

Bo nie przypadkiem przeszli czyściec

Odsiani z mód wartkiego ścieku

Po to by istnieć (a nie błyszczeć)

I wieść dysputę o człowieku.

W przepyszne wciągną cię katusze

Nie byle jakie łby i dusze.

 

 

Dyskusja z nimi więc jest czysta.

Podstępna tylko z naszej strony.

Czym grozi nam antagonista

Co przed wiekami pogrzebiony?

A dodam jeszcze myśl, że i my

Niedługo już będziemy z nimi.

 

 

To samo pod rozwagę daję

Kochankom moim bez wyjątku:

Jakże do syta tym się najeść

Co końcem było od początku?

Imion rozkoszy więc nie podam,

Bo życia mało, czasu szkoda.

 

 

Dlatego też się kończyć godzi.

Nie wiem, czy jeszcze co napiszę,

Lecz tylem już wierszydeł spłodził,

Że jest czym okpić po mnie ciszę.

Zwłaszcza że póki słońce świeci

Wciąż będą rodzić się poeci.

 

 

Jak ja bezczelni i bezradni

Spragnieni grzechu i spowiedzi

I jedną nogą już w zapadni,

Dociekający co w nich siedzi,

Co wciąż nieuchronności przeczy,

Że może życie jest do rzeczy.

 

 

Jacek Kaczmarski

2-5.2.1995

Tezeusz

(wg Mitów Greckich)

Morze przebyłem z Minusem piłem i rozkochałem Ariadnę

Kiedy u wrót labiryntu stanąłem swoją wręczyła mi nić

Teraz już wiem że i z tymi przede mną tak samo było dokładnie

Kiedyś myślałem że los swój wygrałem że jest po co iść po co żyć

Z pochodnią w dłoni mieczem u boku w ciemną wsunąłem się czeluść

Zgniłe powietrze oślizgłe ściany krople lodowe na twarz

Cel taki prosty cios jeden mocny więc szybkim krokiem do celu

Życie przypięte do nitki w twym ręku kogoś na zewnątrz tam masz

 

 

Prócz kroków nie słyszę nic

Byle znaleźć potwora już po nim

Wtem staję i dławię krzyk

Nitka zwiotczała mi w dłoni

 

 

Gdybym tam wtedy spotkał potwora zabiłbym zabiłbym od razu

I może jeszcze trafił z powrotem gdzie zapach kobiet i mórz

Duszno wilgotno cicho i straszno natłok męczących obrazów

Więc póki siły dalej błądziłem z życiem żegnając się już

Widziałem ciała zmasakrowane potwór był widać żarłoczny

Rosła we mnie chęć by go zabić i trupem o ściany bić

Więc szedłem dalej zapamiętale nienawiść ćmiła mi oczy

Gdy na zakręcie wzdłuż korytarza napiętą ujrzałem nić

 

 

Czy wrócić po niej do bram

Zostawić tutaj rywala

Przed Ariadną tchórz stanąć mam

Nitkę napiętą przepalam

 

 

Biegnę w ciemnościach obijam ściany kanty nabiegłe wilgocią

Widzę jak się pojawia i znika i znów przebłyska

Gonię potwora miecza dobywam i z całych sił walę wzdłuż pyska

Broczy krwią charczy pada na ziemię i światło ucieka mu z oczu

Ile potworów błądząc zabiłem ilem przepalił już nici

Trupy wśród korytarzy życie śmierć pozbawione wykwintu

Nie chcę już słońca mórz i Ariadny przywykłem w ciemnościach do życia

Tu gdzie prawdziwy Minotaur wciąż drzemie wśród ścian Labiryntu

Gdzie każdy zazdrośnie swego potwora goni wśród ścian Labiryntu

 

 

Jacek Kaczmarski

1978

Traktacik o wyobraźni

Ma życie stanów rozmaitość:

Przesyt, niedosyt, czczość i sytość,

Jakość, nijakość, ruch i trwanie,

Kwitnienie i obumieranie.

  Doprawdy - nadmiar mocnych wrażeń,

  Splątanych ścieżek, przeobrażeń...

  Szczęściem - ratuje ciągłość jaźni

  Zbawienny uwiąd wyobraźni.

 

 

Są zatem tacy, którym za nic

Poznania przekraczanie granic,

Wiedza, co dzieje się dokoła,

Czemu Bóg milczy, Otchłań woła.

  Ci, kiedy im się zadrżeć zdarzy

  Liczą na księży lub lekarzy.

  Żyją szczęśliwi, niepoważni -

  Zbawienny uwiąd wyobraźni.

 

 

Inni, choć się nicością sycą -

Ufają wszelkim obietnicom,

Zaklęciom, czarom i loteriom,

Z obrzędem i śmiertelnie serio.

  Nic to, że co dzień się kaleczą

  Bo ich nadzieje sobie przeczą:

  Największa bzdura ich nie drażni -

  Zbawienny uwiąd wyobraźni.

 

 

A jeszcze inni - pojęć gracze -

Bawią się odwracaniem znaczeń

I, niezliczone czerniąc strony,

Stawiają domki z kart znaczonych.

  Rozrywka płocha, życiochłonna,

  Wolna od zasad, więc bezstronna.

  Mistrzem jej, kto się głośniej zbłaźni...

  Zbawienny uwiąd wyobraźni.

 

 

Jest jeszcze paru, co się błąka

Wśród kolumn, po zamierzchłych łąkach,

Gdzie z ruin, fresków i witraży

Sylabizują - co się zdarzy.

  Wiedzą, czego nie wiedzą, durnie

  Więc cierpią dumnie, żyją chmurnie,

  Płoną na mrozie, marzną w łaźni -

  Wolni więźniowie wyobraźni.

 

 

Ci, co się trwożą, co się leczą,

Co trwodze i rozumom przeczą,

Co zarabiają na żonglerce,

Ci, co przez szkiełko patrzą w serce -

  Spotkają się na miejscu kaźni...

  Zbawienny uwiąd wyobraźni.

 

 

Jacek Kaczmarski

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin