Diabeł w twojej duszy.odt

(163 KB) Pobierz

Raz dementorowi Azkaban, najwyżej mnie "zjecie".

Autor: Шантанель
Tytuł:"Дьявол в твоей душе"
Zgoda: jest (autorka obiecała we w miarę bliskiej przyszłości dokończyć opowiadanie, brakuje mu w zasadzie tylko ostatniego rozdziału i może epilogu)
Rating: R (Zakazanym Lasem na szczęście nie pachnie).
Tłumaczenie: Thera
Beta: konfabulacja (dzięki!)
Wszystkie błędy należą do mnie i tylko do mnie.

Diabeł w twojej duszy

Są rzeczy, których nie sposób wybaczyć czy zapomnieć. Za nie trzeba po prostu zapłacić. A przelana krew to swego rodzaju zapłata. Nie jest ważne w czyich żyłach ta krew wcześniej krążyła. Każda kropla waszej brudnej krwi przybliża mnie do celu.
Celu, o którym jedni zapomnieli, a drudzy – porzucili.
Ale ja wam przypomnę.
W tej chwili jesteście spokojni, czarodzieje. Nikt was nie niepokoi, nikt wam nie grozi. Wasz idealny świat jest podobny do różowych pantalonów Pansy Parkinson, tych z koronkową lamówką. I tylko w jednym zabrakło wam szczęścia.
Ja pragnę krwi.
Waszej.
Brudnej, lepkiej i gęstej, jak piwo kremowe. Waszej gównianej, zwycięskiej krwi. Nie uspokoję się, póki jej nie dostanę. Zapłacicie za wszystko. I wtedy powróci Wielki.
Ja już wiem, kto pierwszy został napiętnowany Jego znakiem. Jest taki beztroski, na powitanie podaje mi rękę, nie wiedząc, że już wkrótce ta ręka zada mu śmiertelny cios, a jego obrzydliwie czerwona krew spłynie w moje podstawione dłonie i Wielki weźmie pierwszy wdech.
Ach, jak nam będzie razem wesoło, czarodzieje...! Zacznijmy jak najszybciej.
Zabawmy się.
Dopóki słońce schodzi do Piekła na zachodzie, a zerżnięte przez Diabła wypełza na wschodzie – nie złapiecie mnie. Dlatego, że nie dam się wam złapać, póki nie wypełnię swojej misji. A potem… Potem o wiele bardziej będzie was zajmowało ratowanie własnej skóry, niż zdzieranie mojej.
Drżyjcie, zwycięzcy! Imię moje – Śmierć.


9 listopada 2003, niedziela

"То листья палые иль мертвецы
ноябрьским вечером кружат в тумане?"
„Czy to spadłe liście, czy umarli,
krążą w wieczornej listopadowej mgle?”
James Elroy Flecker


- La commedia e finita!

Kolombina leżała bez życia w objęciach martwego kochanka. Nad nimi, z zakrwawionym kindżałem w dłoni i wykrzywioną wściekłością twarzą, stał Pierrot. Jego ironiczny, niemal diabelski wzrok przeszył widownię i ludzie zastygli, jak rażeni piorunem.
„Czego się spodziewaliście - mówiło ironiczno-gorzkie spojrzenie kalekiego pajaca - szczęśliwego zakończenia? Jeśli tak, to jesteście jeszcze większymi głupcami niż ja sam. Dla Arlekina i Kolombiny nie ma szczęścia na tym świecie.”
Muzyka nieoczekiwanie ucichła i opadła kurtyna. Opera „Pajace”, nieśmiertelne dzieło geniusza Leoncavallo, dobiegła końca.

Draco Malfoy powoli podniósł się i wyszedł z obitej czerwonym pluszem loży. W bogato złoconym foyer Gino narzucił mu na ramiona podbity futrem czarny płaszcz i podał laskę z rękojeścią z kości słoniowej. Wyszli przez wspaniałe wrota Covent Garden praktycznie sami – większość widzów postanowiła zostać i obejrzeć jeszcze „Rycerskość wieśniaczą”. Ponieważ ta opera nigdy mu się specjalnie nie podobała, Malfoy zdecydował się na wcześniejszy powrót do domu.

- Draco, zaczekaj!

Odwrócił się z widocznym niezadowoleniem. Przystanął na schodach, jednocześnie zakładając rękawiczki. Ślizgając się na mokrym od deszczu asfalcie, spieszyła do niego Sheila Lestrange. Jej ciemne włosy rozsypały się po przykrytych lisim futrem ramionach, oczy gorączkowo błyszczały. Znów nawdychała się zioła, obojętnie pomyślał Malfoy. Cóż, każdy ma swoje głupie przyzwyczajenia.

- Nie widziałam cię na pierwszym akcie, Draco. - Sheila zatrzymała się przy nim, ciężko dysząc od narkotycznego pobudzenia. - Spóźniłeś się?
- Jeśli dobrze widzę, ty także, kuzynko - zauważył. - Czy upadłaś już tak nisko, że odurzałaś się swoją trawką w damskiej toalecie?

Kobieta wyglądała tak, jakby miała ochotę go uderzyć. Lecz on wiedział, że się na to nie zdobędzie, pomimo siły, którą dał jej narkotyk. Sheila także zdawała sobie z tego sprawę, dlatego roześmiała się, zakrywając usta zgrabną, odzianą w jedwabną rękawiczkę dłonią. „Śmieje się dokładnie tak samo jak jej matka, Bellatrix”, z niechęcią pomyślał Malfoy.

- Zapomniałeś, że nie robimy sobie nawzajem wyrzutów, Draco? Trzeba by było za dużo wspomnieć, a wspominać jest… nieprzyjemnie.
- Niczego ci nie wyrzucam, Sheila.

Był zirytowany. Lestrange uśmiechnęła się miękko i podniosła ręce na znak kapitulacji.

- Tak czy siak, zawołałam cię z zupełnie innego powodu.

Malfoy milczał, pozwalając jej kontynuować.

- Niech cię nie dziwi moje nagłe zainteresowanie. Chciałam zapytać, czy jeszcze wierzysz w Lorda. - Jej fiołkowe oczy wydawały się ogromnymi na tle bladej, już dotkniętej śladami nadużywania narkotyków, twarzy.
- Czarny Pan jest martwy, kuzynko. - Gwałtownie odpowiedział Draco. - Jak mógłbym wierzyć w trupa?
- Chrześcijanie przecież wierzą w Jezusa, a umarł na krzyżu.
- Zmartwychwstał.
- Możliwe, że Lord także mógłby zmartwychwstać.

Mężczyzna milczał, starając się okiełznać gniew.

- Być może moglibyśmy go wskrzesić! - Kobieta nie poddawała się.
- Wracaj do domu, Lestrange. - Malfoy powiedział to spokojnym głosem, choć w środku kipiał ze złości. - Wracaj do domu i nie śmiej się więcej pokazywać w mojej obecności w takim stanie. Chcesz się odurzać swoim zielskiem – ależ bardzo proszę. Tylko rób to u siebie.

Odwrócił się od niej i zszedł schodami w dół, gdzie czekała na niego kareta. Gino otworzył przed nim drzwiczki, a sam wskoczył na kozioł, obok woźnicy.

- Malfoy! Przedstawię ten temat na jutrzejszym zebraniu klubu.

Draco postawił stopę na podnóżku karety i obejrzał się. Sheila Lestrange, napięta jak struna, stała na schodach Covent Garden. W tym momencie wydawała się prawie piękna.

- Nawet nie wiesz, jak jesteś podobna do cioci Belli, Sheila - odezwał się z dziwną delikatnością. - Ona też lubiła wierzyć. Wątpię, czy jutro którykolwiek z członków klubu będzie wystarczająco trzeźwy, żeby wziąć twoje słowa na poważnie. Ale przecież nie robimy sobie nawzajem wyrzutów, prawda?

Jego kuzynka nie powiedziała więcej ani słowa. Malfoy wskoczył do karety, a oczekujący go domowy skrzat okrył mu nogi ciepłym kocem. Reagując na świst bata w rękach woźnicy, kare skrzydlate konie rzuciły się do biegu, z każdym krokiem unosząc się coraz wyżej w powietrzu. Oczywiście, na karetę nałożono zaklęcie niewidzialności, gdyż mugole byliby niewątpliwie bardzo zdziwieni widząc czarny powóz z herbem „M” na drzwiach, przelatujący nad wieżami Westminsterskiego Opactwa.
Zresztą, tym razem zaklęcie było całkowicie zbędne – tej nocy gęsta mgła otulała Londyn.

***



- Przeklęta mgła! - z rozdrażnieniem zaklęła Hermiona Granger, przechylając się przez poręcz mostu i wpatrując w czarną głębię Tamizy. Rzeka emanowała śmiertelnym spokojem.
- Zgadzam się. - Harry ze zmęczeniem podniósł się z kolan i otrzepał spodnie. - Gdyby nie ta parszywa pogoda, ktoś mógłby zauważyć zabójcę.
- Niczego nie znalazłeś? - Hermiona podeszła do niego, otulając się prostą brązową szatą.
- Nie. - Potter pokręcił głową z rozczarowaniem. - Za dużo śladów. Zwykle spaceruje tutaj mnóstwo ludzi. A ja nie jestem Sherlockiem Holmesem, żeby zbierać niedopałki. Miałem nadzieję, że może nasi eksperci coś przeoczyli, ale nie. Nic nie znalazłem, z wyjątkiem tej notatki.

Owa notatka leżała już w specjalnej walizeczce, zgodnie z regułami bezpieczeństwa owinięta w plastikowy woreczek – a nuż na papier lub atrament ktoś nałożył jakieś wolno działające zaklęcie?
Swoją drogą, papier wyglądał jak zwykła, niestarannie wyrwana kartka z zeszytu. W kratkę. A atrament – to w ogóle nie był atrament; raczej zwykły mugolski długopis. I ten tekst…

- Myślisz, że przestępca jest mugolem? - z ciekawością zapytała Hermiona, starając się nie patrzeć pod nogi. Trupa już zabrano, lecz ciemnoczerwona krew w kilku miejscach jeszcze nie wsiąkła w nawierzchnię.
- Wydaje mi się to możliwe. Napastnik zakradł się do Thomasa Beckera od tyłu i poderżnął mu gardło. Czyż czarodziejowi nie byłoby łatwiej rzucić mu w plecy Avadę Kedavrę?

Aurorka w zamyśleniu przygryzła dolną wargę. Lodowaty powiew wiatru znad rzeki bez problemu zburzył jej fryzurę. Zirytowana przeciągnęła ręką po włosach, starając się je przygładzić.

- Ale jaki motyw mógłby mieć mugol? - Harry z zainteresowaniem obserwował jej próby ujarzmienia nieposłusznych włosów. - Na pewno nie chodziło o kradzież; nie zabrano portfela i złotego pierścienia.
- Może to coś osobistego? - rzuciła Hermiona. - Trzeba jak najszybciej się dowiedzieć, czy Thomas znał swojego zabójcę.
- A jak, twoim zdaniem, możemy się tego dowiedzieć? - warknął mężczyzna. - Pójść i zapytać trupa? Przypominam, że Nekromancja zalicza się do Czarnej Magii.
- Nekromancja tu nie pomoże - z powagą odpowiedziała kobieta. – Poza tym, miałam na myśli bardziej tradycyjne metody. Popytanie sąsiadów, przeszukanie mieszkania, wiesz…

Przysiadła przy leżącej na ziemi walizeczce do zbierania dowodów i wyjęła woreczek z notatką. Harry spojrzał jej przez ramię. Machinalnie, po raz kolejny przeczytali to, co na niej napisano.

To, co jest, już było, a to, co ma być kiedyś, już jest; Bóg przywraca to, co przeminęło.”

- To z Biblii?
- Prawdopodobnie. Ale pewności nie mam.
- Czyżbyś nie czytała Pisma Świętego?
- Oczywiście, że czytałam. Ale to jeszcze nie znaczy, że znam je na pamięć, razem z wszystkimi Ewangeliami, listami i tak dalej.

Aurorzy wyglądali na spokojnych i opanowanych – tak ich uczono. Ale ich dusze targane były wątpliwościami. Z podobnym przestępstwem stykali się po raz pierwszy. Tak bezwstydne w swej krwawej nagości okrucieństwo było im obce, im, dyplomowanym czarodziejom z zarejestrowanymi w Ministerstwie różdżkami, absolwentom znakomitego Hogwartu. Przecież to wszystko nie miało żadnego związku z magią. Po prostu, coś ostrego znajdowało się w czyjejś ręce. Była, rozchlapana na kamiennym moście, krew. Niech to diabli! Ledwie kilka godzin temu, w tym miejscu, człowiekowi z zimną krwią podcięto gardło. To się nie mogło pomieścić w głowie.

- Możesz sobie wyobrazić co będzie się działo, jeśli okaże się, że to dzieło niedobitków Śmierciożerców?
- Skeeter umrze z zachwytu.
- Knot nam pourywa głowy.
- Za to Moody się ucieszy. Przez ostatnie pięć lat nie miał się czym zająć.

Zaśmiali się gorzko. Później, w przytulnym cieple swoich domów, zachce się im rzygać i pić, pić i rzygać, dopóki nie wyrwą z dusz wspomnienia o leżącym w kałuży krwi Thomasie Beckerze, nieprzeniknionej mgle nad Tamizą i kartce z zeszytu w kratkę. Zechcą poinformować Ministerstwo, że są chorzy i nie przyjdą do pracy, lecz tego nie zrobią, nie dadzą rady, ponieważ odnalezienie mordercy to ich obowiązek. Zdołają zasnąć dopiero nad ranem, kiedy nad horyzontem pojawi się blade słońce, lecz nawet we śnie dopadną ich koszmary, które przerwie dopiero dźwięk budzika. Oni jeszcze nie wiedzą, że tak będzie wyglądać wiele nocy w ich najbliższej przyszłości.
Dopóki są razem na miejscu przestępstwa, są profesjonalistami. Ludźmi staną się dopiero w domu. Nauczyła ich tego wojna, którą za to czasem błogosławili, a czasem – przeklinali.

- Pozwolisz, że aportuję się do domu, Hermiono - odezwał się w końcu Harry. - Dzisiaj i tak już tutaj niczego nie odkryjemy.
- Postaraj się przespać, dobrze? - poprosiła z troską w głosie.
- Postaram się. - Mężczyzna uśmiechnął się krzywo i Hermiona pomyślała, że Harry znów przesiedzi całą noc nad szklanką ognistej whisky, przeglądając stare fotografie i lekko pożółkłe plakaty „Zjednoczonych z Puddlemere”. Jednak powstrzymała się od komentarza. Po tylu latach pracy z nim już wiedziała, że mówienie o tym nie ma sensu.
- Wiesz - szepnął, wyciągając różdżkę, - nie dalej jak wczoraj umawialiśmy się z Beckerem, że pójdziemy w środę do irlandzkiego pubu coś wypić. Bardzo lubił takie miejsca. Myślę, że pójdę tam teraz, sam.

Potter zniknął z cichym trzaskiem. Hermiona sprawdziła zamknięcia na walizeczce i wyprostowała się. Harry, Harry… Co oni z tobą zrobili? Bardzo bolało ją to, że przyjaciel wolał upijać się w samotności, niż podzielić się z nią swoim bólem. Przecież ona by go pocieszyła, uspokoiła… wzięłaby na siebie część jego smutku, choćby najmniejszą. Nie do zniesienia była dla niej myśl, że w tej kwestii nie jest w stanie pomóc Harry'emu. Będzie musiała z tym sobie jakoś poradzić.

Noc była straszliwie zimna i wilgotna, lecz kobieta miała ochotę pójść do domu piechotą. Tym bardziej, że stąd do Kilburn, zwyczajnej mugolskiej dzielnicy, gdzie wynajmowała dwupokojowe mieszkanie, miała całkiem blisko.
Niespodziewanie od rzeki zawiało duszącym smrodem. Krzywiąc się z niesmakiem, Hermiona skręciła z nadbrzeżnego bulwaru w starą, wąską uliczkę. W gęstej, otulającej wszystko mgle, daleko i głucho niósł się stuk jej niskich obcasów. O tak późnej porze na ulicach nie było żywej duszy, przynajmniej tutaj – prawdopodobnie spowodowane było to brakiem całodobowych barów i nocnych klubów w okolicy. Jednak nie bała się, nie miała czego, przecież miała ze sobą różdżkę. A życie w ciągu ostatnich pięciu lat, od czasu upadku Voldemorta, wydawało się tak piękne i beztroskie… Szkoda tylko, że taką idealnie różową była wyłącznie śliczna fasada, a wewnątrz pojawiły się rysy.

Nagle przypomniała sobie skąd został wzięty cytat na kartce. Trzeci rozdział Księgi Koheleta, niezbyt dobrze jej znany fragment. Jak żywy stanął jej przed oczami obraz samej siebie na lekcjach w szkółce niedzielnej, pochylonej nad księgą w prostych czarnych okładkach, gdzie na białych kartach, niczym robaki stroniące od dziennego światła, wiły się ponure słowa: „Los bowiem synów ludzkich jest ten sam, co i los zwierząt; los ich jest jeden: jaka śmierć jednego, taka śmierć drugiego, i oddech życia ten sam. W niczym więc człowiek nie przewyższa zwierząt…”

***



Kiedy Draco Malfoy w końcu przybył do domu, było już po północy. Jego dom rodzinny, mroczny zamek zbudowany w stylu gotyckim, upiększony strzelistymi basztami i krytymi galeriami, ostro kontrastował z zielonymi polami hrabstwa Wiltshire. Prawdopodobnie bardziej na miejscu byłby gdzieś w Transylwanii, jako ostoja hrabiego Vlada Drakuli. Nieznany architekt stworzył wspaniałą siedzibę, lecz jej piękno raczej przygnębiało niż zachwycało. Nie zmieniało to faktu, że dla Draco Malfoya ten mroczny budynek był domem. Nielubianym i niechcianym, ale domem.
Jednak dzisiejszej nocy i tutaj nie znalazł spokoju. Nie, żeby jakoś specjalnie go szukał.
Gdy tylko wszedł do środka, domowe skrzaty oznajmiły mu, że w Czerwonym Salonie czeka na niego gość. Nie tracąc czasu na pytania, poszedł tam, złoszcząc się na te sprzeczne z regułami etykiety niespodziewane wizyty w środku nocy. Jeśli to któryś z członków jego klubu, on go po prostu zabije.
Gościem okazał się być ktoś zupełnie nieoczekiwany.

- Blaise Zabini - powiedział Malfoy spokojnie, zatrzymując się w drzwiach. Jego zdziwienie zdradzały tylko lekko rozszerzone źrenice.
- Draco. - Kiwnął mu gość w odpowiedzi.
- Wyglądasz paskudnie.
- Jak zwykle uprzejmy, co?

Zabini rzeczywiście wyglądał koszmarnie. Jego śniada twarz była oszpecona zadrapaniami i siniakami, rozbite wargi przypominały obrzydliwe strzępy surowego mięsa. Czerwona kraciasta koszula rozerwana była na ramieniu, w rozdarciu widoczna paskudna otwarta rana, a ręce, tam gdzie je widać spod podwiniętych rękawów – były okropne, purpurowe, całe w rozdętych sinych żyłach. Wyglądało na to, że ktoś go długo i metodycznie katował.

- Lotti! - Draco władczym tonem wezwał domowego skrzata. - Przynieś ciepłą wodę i bandaże.

Skrzat pospieszył wypełnić polecenie.

- Połóż się, Blaise. - Podchodząc do mężczyzny, Malfoy delikatnie, lecz stanowczo popchnął go na obitą złocistą satyną sofę. Blaise nie sprzeciwiał się. - Odpocznij. Kiedy uciekłeś?
- Dziesięć dni temu. - Draco milczał, lecz widać było, że czeka na ciąg dalszy. - Twierdza okazała się być otoczona specjalnym zaklęciem. Raniącym.
- To zrozumiałe, Zabini. Czyżbyś myślał, że budowniczy Azkabanu całą ochronę powierzyli tylko dementorom?

Lecz w głosie Malfoya nie było słychać jadu. Narastało w nim nieprzyjemne uczucie niepokoju, czego nie dał po sobie poznać.
Niespostrzeżenie pojawił się Lotti i na zdobionym krześle postawił srebrną miedniczkę z ciepłą wodą, oraz bandaże. Draco odprawił go niedbałym gestem. Następnie ukląkł, zmoczył w wodzie własną jedwabną chusteczkę z monogramem „M” i zaczął wycierać krew z twarzy i rąk Blaise'a.

- Wiem, że narażam cię na niebezpieczeństwo, przebywając w tym domu. - Głos Zabiniego był równy, choć mężczyzna krzywił się z bólu za każdym razem, kiedy Malfoy dotykał chusteczką którejś z rozlicznych ran. - Mam na ogonie aurorów. Ścigają mnie, jak stado gończych psów gnanych żądzą krwi. Muszę tylko chwilę odpocząć. Jutro o świcie odejdę.
- Nie chrzań, Blaise. - Draco z niesmakiem wrzucił chusteczkę do miedniczki i wyprostował się. - To oczywiste, że tutaj zostaniesz. Przecież wiesz, że najbardziej na świecie lubię doprowadzać Ministerstwo do białej gorączki. - Wyjął różdżkę i skierował na leżącego człowieka. - Nie jestem zbyt dobry w magomedycynie, lecz mogę uśmierzyć twój ból. Rano przyjedzie Pansy i zajmie się tobą na poważnie.

Wypowiedział zaklęcie i uważnie spojrzał na Blaise'a. Bandaże uniosły się w powietrze i owinęły wokół zranionego ramienia. Twarz Zabiniego rozpogodziła się, mężczyzna nawet znalazł w sobie dość sił, by uśmiechnąć się kącikiem ust.

- Dlaczego to robisz, Draco? Dlaczego mi pomagasz? - zapytał, szczerze się dziwiąc. - Wątpię, żeby nasza… - szukał odpowiedniego słowa – przyjaźń, rozpoczęta w siódmej klasie, przetrwała.

Przez chwilę Malfoy milczał, wygładzając swoje idealnie białe mankiety, by w końcu odpowiedzieć.

- Zostało nas już bardzo niewielu, Blaise. Zbyt mało. Mimo to, każde z nas jest bardzo bolesną drzazgą w tyłku pieprzonych zwycięzców. Po prostu nie chcę, żeby oni pozbyli się choć jednej.

Odwrócił się i skierował do wyjścia. Rzucił w drzwiach obojętne „postaraj się przespać”, nie wiedząc, że kilka minut wcześniej Hermiona Granger wypowiedziała dokładnie te same słowa do najważniejszego ze zwycięzców.

***



Na jednym z londyńskich mostów, wiele minut po tym, jak ucichł w dali stuk obcasów kobiety-aurora, nad ciemnymi plamami niedawno przelanej krwi, które ostatecznie zmyje poranny deszcz, zebrał się dziwny czarny cień, podobny do burzowej chmury. Kawałki ciemności łączyły się ze sobą jak puzzle i wewnątrz tej niepojętej chmury nieustannie coś się kłębiło, rwało, szlochało i szeptało. Tam żyli martwi.
Nieszczęsny zabójca sam nie wiedział, co budzi z wielowiekowego snu.
Nie dowie się tego do ostatniej chwili. Wtedy będzie już za późno.

Skoro nie było źle, to rzucam wam na pożarcie rozdział drugi.

Błędy, jak zwykle, moje - w kilku kwestiach zignorowałam własną Betę.


10 listopada 2003, poniedziałek

Ne inducas in tentationem.”
„Nie wódź nas na pokuszenie.”
Ewangelia wg św. Mateusza


Poniedziałkowy poranek zaczął się dla Harry'ego Pottera tak, jak i większość innych dni – po prostu obrzydliwie. Niestety, tym razem oprócz zwykłej nienawiści do całego świata odczuwał też koszmarny ból głowy – skutek siedzenia w irlandzkim pubie do wpół do czwartej nad ranem. Nie usłyszał budzika, pomimo tego, że ten przez jakąś godzinę przeklinał go podniesionym głosem, póki nie ochrypł.
Było koło dwunastej, kiedy Harry w końcu otworzył jedno oko. Prawe. Po tym, jak ujrzał świecące cyfry, pokazujące godzinę, Potter uznał, że leżenie z otwartym okiem jest zbyt trudne i opuścił powiekę. Lewe oko otwarło się samo, gdy tylko do mężczyzny dotarło, co Hermiona zrobi z nim za to spóźnienie. Gdzieś w głębi poczuł kiełkujące wyrzuty sumienia.
Cudem wyplątał się z pościeli i powlókł do łazienki, usiłując nie zwracać uwagi na odbicie swojej opuchniętej twarzy w lustrze. Diabelski magiczny przedmiot wymamrotał coś niepochlebnego na jego temat, lecz Harry nie słuchał.

- Chcesz się zamienić? - wychrypiał, zwracając się do lustra, lecz nie udało mu się rozwinąć tematu. Gardło miał tak suche, jakby mu ktoś w nie nasypał piasku.

Przypomniał sobie, że dzisiaj jest poniedziałek i jęknął w myślach. Szlag… Zdecydowanie nie miał siły na zwyczajową, cotygodniową wizytę w niepozornym domku na samym końcu Pokątnej. Jednak już dawno wziął na siebie ten obowiązek i nie miał prawa teraz z niego zrezygnować. Ciężko wzdychając, odkręcił kran.
Chłodna woda odrobinę go otrzeźwiła. Nawet był w stanie się ubrać i nie rozszczepiając się, aportować do Ministerstwa.

Hermiona klnąc, miotała się po ich wspólnym gabinecie. Harry szybko się tego domyślił, kiedy tuż obok niego na paluszkach przemknęła chorobliwie blada sekretarka Moody'ego. Kiwnął jej uspokajająco głową i zachowując wszelkie środki ostrożności otworzył drzwi.
Granger siedziała przy biurku i metodycznie, na malutkie kawałeczki, rwała kartkę papieru. Potter znał ten nawyk; robiła tak zawsze, gdy chciała się jak najszybciej uspokoić, nie szkodząc przy tym innym. Miła Hermiona, zawsze spokojna, skupiona, profesjonalna i uczciwa… Czasami wydawało mu się, że jego przyjaciółka nie jest człowiekiem.

- Harry. - Powitanie było skrajnie oschłe, kobieta nawet nie rzuciła na niego okiem. Nie przerwała darcia papieru. – Mam nadzieję, że dobrze bawiłeś się w nocy?

Potter nie odpowiedział. Jego głowa wprost pękała z bólu. Usiadł na krawędzi swojego biurka i pomasował skronie, lecz nie przyniosło mu to żadnej ulgi.

- Ty chyba czegoś nie rozumiesz - chłodno przerwała ciszę Hermiona, wstając z krzesła i zbliżając się do swojego współpracownika. - Ty chyba nie rozumiesz, jak bardzo to wszystko jest poważne. Na wolności grasuje zabójca, Harry! Jest wyrachowany i bezlitosny! Kto wie, czy nie przyjdzie mu do głowy kolejne morderstwo…
- Myślisz, że…
- Nie myślę - przerwała mu w pół słowa. - Jestem prawie pewna, że nie będzie więcej zabójstw, jednak - mimo to - nie możemy pozwolić sobie na stracenie choćby minuty.
- Wiem. Wybacz, Hermiono. To się więcej nie powtórzy. Wypiję szybką kawę i zacznę przesłuchiwać sąsiadów.

Hermiona wróciła do swojego biurka i wycelowała w przyjaciela różdżkę.

- Nie ma takiej potrzeby. Zrobiłam to rano. - Wymówiła jakieś zaklęcie i część plemienia górskich gnomów, która grasowała w głowie Harry'ego, zniknęła. Mężczyzna z wdzięcznością uśmiechnął się do przyjaciółki. - Nikt o niczym nie wie, niczego nie widział i nie słyszał. Becker mieszkał w mugolskim wieżowcu na East Endzie. Powiedziałam, że jestem agentką ubezpieczeniową i jego sąsiedzi z piętra opowiedzieli mi wszystko co o nim wiedzieli. Niestety, wiedzieli bardzo mało. Becker wprowadził się tam jakiś miesiąc temu, często urządzał imprezy, aż jego sąsiedzi z lewej, sympatyczni starsi państwo, poskarżyli się administratorowi na hałas i ten dał mu ostrzeżenie. Nie słyszeli żadnych awantur, nie zauważyli dziwnych gości.
- Wzięłaś jego dossier z archiwum?
- Tak, jest tutaj, proszę. - Hermiona podniosła ze stołu zwój z pieczęcią Ministerstwa i starannie rozwinęła. - Nic specjalnego. 20 lat, w Hogwarcie należał do Hufflepuffu, studiuje… studiował na drugim roku Londyńskiej Akademii Magomedycznej, nie był zamieszany w żadną sprawę kryminalną… Nie był zamieszany, nie brał udziału, nie kojarzył się… Rodzice – mugole, ojciec wykłada literaturę angielską w Oxfordzie, matka niedawno otworzyła prywatną praktykę adwokacką. Moody z nimi rozmawiał – nic nie wiedzą ani na temat możliwych wrogów, ani osobliwych bądź niebezpiecznych przyjaciół Thomasa.
- Utknęliśmy w martwym punkcie – rzekł Harry z goryczą.
- Nie! Oczywiście, że nie! - zaprzeczyła Hermiona. - Jeszcze mnóstwo pracy przed nami. Po pierwsze, musimy przeszukać mieszkanie Beckera…

W tym momencie ktoś zapukał do drzwi.

- Wejść! - krzyknął Harry.

Do ich malutkiego gabinetu jak wicher wpadł Colin Creevey – profesjonalny czarodziej-patolog. Tak specyficznie nazwano nową specjalizację w magomedycynie – była ona odpowiednikiem mugolskiej anatomopatologii. Colin był z pierwszego „rzutu” tej rewolucyjnej katedry Londyńskiej Akademii i Ministerstwo miało mnóstwo szczęścia, że udało się go zwerbować do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Nie zmieniało to faktu, że wielu czarodziejów do dziś unikało Colina i jego kolegów po fachu, porównując ich metody do świętokradztwa.

- Przepiękny przykład, moi przyjaciele! - od progu oznajmił wzburzony Colin. Pomimo ciemnych kręgów pod oczami, był w bardzo dobrym humorze. - Wręcz cudowny. Wspaniale! Wy-jąt-ko-wo!

Harry z Hermioną spojrzeli po sobie.

- Eee… O czym mówisz, Colinie? - ostrożnie zainteresowała się Hermiona.
- Jak to: o czym?- czarodziej-patolog wyglądał na szczerze zdziwionego. - O ciele, oczywiście.
- Trupa nazywasz przepięknym przykładem? - Harry był w szoku.
- Potter! Nie używamy tak paskudnego słowa, jak „trup”! Zabity był człowiekiem i wypada po śmierci odpowiednio nazywać jego szczątki. Ciało. Zapamiętaj, cia-ło. - Poważny ton Colina przywodził na myśl profesor McGonagall. A ten irytujący nawyk rozbijania słów na sylaby… - Chodźmy do laboratorium i…
- Nie, Colin, każda sekunda jest cenna - bezceremonialnie przerwał mu Harry, wciąż oburzony tym nieoczekiwanym wykładem. – Mów wszystko co wiesz!
- W porządku - nadspodziewanie łatwo zgodził się Creevey. - To najciekawszy przypadek w mojej praktyce, nawiasem mówiąc. Dotychczas nie trafiały mi się ofiary prawdziwego mugolskiego morderstwa…
- Sądzisz, że napastnik był mugolem? - przerwała mu Hermiona.
- Właściwie… nie. - pewnie odpowiedział Colin. - Sposób wybrany przez mordercę, na pierwszy rzut oka, wydaje się być mugolskim, ale, niestety, nie jest to takie proste. Największe wątpliwości wzbudziło narzędzie zbrodni – to nie jest jakiś tam zwykły nóż. Z badań wynika, że Thomasowi Beckerowi poderżnięto gardło przy pomocy athame.

W gabinecie nagle jakby pociemniało, a gęstym i lepkim powietrzem oddychało się z trudem.

- Co? - ze strachem w głosie szepnął Harry. Hermiona, blada jak ściana, milczała.
- Taaak - potwierdził zadowolony z wywołanego efektu Creevey.
- Jesteś pewien? - Hermiona mówiła z widocznym trudem.
- Absolutnie.

Zapadło ciężkie milczenie. Harry nerwowo bębnił palcami o blat stołu, Hermiona znów zaczęła drzeć kartkę papieru na maleńkie kawałeczki.

- Czas zgonu? - krótko zapytał Harry.
- Między wpół do dziewiątej, a za kwadrans dziesiąta wczoraj wieczór – natychmiast odpowiedział Colin. – To wstępna ocena. Obawiam się, że dokładną godzinę będę mógł podać dopiero wieczorem – używamy bardzo ciężkich i powoli działających zaklęć…
- Więc na co, do diabła, jeszcze czekasz? - Auror niespodziewanie wrzasnął na kolegę. - Wynocha do laboratorium i nie próbuj z niego wychodzić, póki nie będziesz miał wyników!

Creevey obdarował go lodowatym spojrzeniem, odwrócił się z godnością i wyszedł.

- Niepotrzebnie tak na niego napadłeś.
- Wiem, ale… nie mogłem się powstrzymać.
- Masz problem z samokontrolą.

Oboje zamilkli na chwilę, po czym Hermiona westchnęła.

- Wolę nie myśleć, co się będzie działo, gdy prasa się dowie, że po Londynie grasuje adept Czarnej Magii i poszukuje niewinnych ofiar.
- Normalne urwanie głowy. Nic nowego - uśmiechnął się Harry. - Proponuję się stąd zabrać, zanim wpadnie do nas wkurzony Moody.
- I tak planowałam przeszukać mieszkanie Beckera. Idziesz ze mną?

Harry zmieszał się.

- Przepraszam, dołączę do ciebie nieco później.
- Ach… Poniedziałek – wyrozumiale rzekła dziewczyna. - No dobrze, tylko nie zasiedź się zbyt długo. Wyjaśnij jej, że prowadzimy śledztwo w sprawie morderstwa i musisz się spieszyć.
- O nie, nie chcę jej niepotrzebnie denerwować – w głosie mężczyzny zabrzmiała pewność.

Hermiona otworzyła drzwi. Wychodząc, zauważyła:

- Według mnie to właśnie emocje są tym, czego jej teraz najbardziej brakuje.

***



Pansy Parkinson przybyła, jak zresztą obiecała w odpowiedzi na list od Malfoya, równo o dwunastej. Jej przyjazd był głośny i efektowny; do pełni efektu brakowało jedynie czerwonego dywanu. W uroczystej procesji złożonej z czterech karet przyjechała nie tylko sama lady, ale i piątka wiernych jej rodzinie skrzatów, pokojówka, kucharz, włoski degustator win, a także niezliczone kufry i walizki. Budynek od razu zaczął sprawiać wrażenie pełnego ludzi i… ludzkiego.

- Pansy, czy aż tak nie ufasz mojej służbie, że przywiozłaś swój osobisty „sztab”? – zażartował Malfoy, obserwując jak miła i drobna pokojówka Parkinsonów dosłownie napadła na Lotti, żądając dla swojej pani całego skrzydła zamku.
- Och, przecież mnie znasz, Draco - śpiewnie odpowiedziała Parkinson, całując go w policzek. - Nie ruszam się z Parkinson Manor bez Lilii, a Charles jest jedyną osobą, która umie porządnie przyrządzić dania wegetariańskie. Jak wiesz, innych nie jadam. Poza tym wydaje mi się, że moje skrzaty będą przydatne, kiedy pojawi się reszta gości.
- Masz rację. – Chcąc czy nie chcąc, Malfoy musiał się z nią zgodzić. - A ten, po co ci on? Możesz mi wierzyć, że wszystkie moje wina są leżakowane od pół wieku. To minimum. I, rzecz jasna, są najlepszej jakości.

Mężczyzna miał na myśli przystojnego Włocha, który właśnie wysiadał z karety. Pansy obrzuciła swojego degustatora marzycielskim spojrzeniem.

- Nie mam wątpliwości co do najwyższej jakości win w twojej piwniczce, Draco. Ale spójrz tylko na niego! Co za ciało, co za ręce, co za oczy! Czy nie wydaje ci się, że przypomina młodego Narcyza?
- Ośmielę się ci przypomnieć, że młody Narcyz źle skończył – jadowicie zauważył Malfoy. - Zresztą, nie interesuje mnie twój najnowszy seksualny nabytek. Skup się na Blaise, moja droga.
- Oczywiście. - Kobieta od razu spoważniała. - Zaprowadź mnie do niego.

Blaise leżał na łóżku oparty o górę poduszek i przykryty śnieżnobiałą kołdrą. Nie spał już od jakiegoś czasu i teraz, lekko mrużąc oczy, uważnie czytał „Proroka codziennego”. (Był krótkowidzem, lecz starał się to ukryć).

- Zabini - wprowadzona przez Malfoya Pansy, szeleszcząc krynoliną, po królewsku wpłynęła do sypialni. - Kopę lat!
- Właściwie tylko dwa. – uprzejmie odpowiedział Blaise i skrył się za gazetą. - Właśnie leci trzeci rok…
- Jak samopoczucie? - zapytał Draco siadając w fotelu.
- Jakby mnie przeżuł i wypluł węgierski rogogon.
- I tak wyglądasz. - Pansy uśmiechnęła się.
- Na usta ciśnie mi się cięty komentarz na temat twojego wyglądu, lecz przemilczę go z czystej uprzejmości - odciął się Zabini. - Lepiej posłuchajcie tego: „Jeden z najniebezpieczniejszych przestępców, Blaise Zabini, skazany w 2001 roku za próbę przeprowadzenia czarnomagicznego rytuału, znów na wolności! Ten bezwzględny złoczyńca zbiegł z doskonale strzeżonego Azkabanu i według aurorów ukrywa się gdzieś na terytorium Anglii. Ministerstwo zwraca się do wszystkich mieszkańców Magicznej Brytanii z prośbą o pomoc w śledztwie. Jeśli zauważycie Zabiniego, nie próbujcie go zatrzymać, zawiadomcie odpowiednie organy!” Nieźle, prawda? Drukują ten apel codziennie od kilku dni. Na szczęście na tej fotografii wyszedłem dosyć przyzwoicie…
- Słyszałam, że nie tylko twoja ucieczka wstrząsnęła Magiczną Anglią - rzuciła Pansy, starannie rozpinając perłowe guziczki na koronkowych rękawiczkach. - Wczoraj w mugolskiej części Londynu zamordowano jakiegoś mugola czy mugolaka, nie udało mi się zapamiętać.
- Czyżby? - Draco lekko wyprostował się w fotelu. - To… interesujące.
- Tutaj też prawie nic nie napisano, ale „Prorok” obiecuje, że jutro ukaże się obszerny artykuł na ten temat - oznajmił Zabini, przewracając stronicę. „Wczoraj na jednym z mostów nad Tamizą, został zamordowany Thomas Becker, irlandzki czarodziej mugolskiego pochodzenia. Ministerstwo na razie odmawia skomentowania tego bezprecedensowego przestępstwa… bla-bla-bla… Szef Oddziału Aurorów, Alastor Moody, na śledczych w tej sprawie wyznaczył doskonałych w swym fachu Harry'ego Pottera i Hermionę Granger. Moody zaznaczył, że jest głęboko przekonany, iż zabójca wkrótce zostanie złapany i uczciwie osądzony przez Wizengamot.” Ha! Za cholerę go nie złapią!
- Wiesz coś na ten temat? – z nieukrywaną ciekawością spytała Parkinson.
- Możliwe. - Blaise chytrze się uśmiechnął. W tym samym momencie jego twarz wykrzywił spazm bólu i mężczyzna z cichym jękiem opadł na poduszki.
- Lepiej byś się zamknął - niegrzecznie rzekła Pansy, wydobywając różdżkę z obszernych fałdów swej strojnej sukni. - Przygotuj się na seans niekonwencjonalnego leczenia.
- Tylko żebym po tych twoich dyletanckich zaklęciach nie zmienił się w prawdziwego węgierskiego rogogona - Blaise nie omieszkał wyrazić swoich wątpliwości, patrząc na podejrzanie zadowoloną minę Pansy.
- Jeśli to będzie rogogon, będziesz mógł uważać, że miałeś szczęście - mrugnęła do niego.

***



Drzwi wejściowe otworzyły s...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin