Rozdzial 4.pdf

(114 KB) Pobierz
277125125 UNPDF
Duchy Aniołów
autorka: mika2100
beta: sylwiad3
Rozdział 4
Podróż trwała już około dwie godziny. Niemal cały ten czas spędziłam na
rozmyślaniu. Od czasu do czasu słuchałam odtwarzacza MP3, ale zdążyłam
przesłuchać jedynie trzy piosenki, po czym wyłączyłam ją całkowicie. Kris od
rozmowy przed wyjazdem już się nie odzywała. W ciszy prowadziła samochód, lecz
byłam niemal przekonana, że wciąż rozmyślała. Dowodem na to był ten błędny
wzrok wpatrujący się w ulicę, ale myślami dryfujący daleko stąd. Ja z kolei
pragnęłam ją zapytać, co znajdowało się w owej białej kopercie, którą kładła pod
wycieraczkę. Niestety wiedziałam, że tak czy inaczej nie uzyskam odpowiedzi.
Doszłam jednak do wniosku, że gdyby chciała spokojnie odpowiedzieć na to pytanie,
to nie starałaby się ku mojej błogiej nieświadomości ukrywać przede mną całego
zdarzenia. Zaciekawiło mnie do kogo koperta była zaadresowana. Wszystkie te
zdarzenia przywodziły mi na myśl wielką układankę, w której każdy raz na zawsze
się zagłębia, po czym nigdy nie udaje mu się z niej wydostać.
Nurtowały mnie również pytania dotyczące zachowania mojej przyjaciółki. Co się z
nią stało? Wciąż nawet nie dostałam odpowiedzi na mojego smsa. Bałam się, że coś
między nami mogło się złamać, ale też wiedziałam, że Angela nigdy się w ten sposób
nie zachowywała. Spojrzałam przez otwarte okno samochodowe, zaciągając się
czystym powietrzem.
Przejeżdżałyśmy w pobliżu wielkich, złotych pól, których zboża zdawały się
błyszczeć pod wpływem jasnych promieni słońca. Znikąd pojawił się lekki podmuch
wiatru, który zmierzwił nieco moje włosy. Nie przeszkadzało mi to jednak;
przymknęłam powieki, rozkoszując się ciepłymi promykami, delikatnie smagającymi
moją twarz. Z głowy ulotniły mi się wszystkie myśli, niczym szara chmura
odpływająca na wietrze. Ogarnęło mnie nagłe poczucie senności. Nawet nie starałam
się walczyć ze zmęczeniem. Usiłując zapomnieć o wszystkim, poddałam się
nadchodzącej otchłani snu, w której kłębiły się wszelkie moje nadzieje.
277125125.001.png
***
-Emily, obudź się – Usłyszałam głos Kris, tuż przy moim uchu. Potrząsała lekko
moim ramieniem, próbując mnie obudzić.
Lekko otworzyłam powieki. Ujrzałam mamę pochylającą się nade mną, zakrywając
głową słońce tak, że jasne promienie otaczały ją niczym złota aureola. Jakby jej
włosy były usiane tysiącami małych diamentów, jarzących się pod wpływem słońca.
Uśmiechnęłam się na ten widok.
-Jak długo spałam? – Zapytałam sennym głosem.
-Mniej więcej około godziny. Spałaś bardzo cichutko. – Uśmiechnęła się do mnie
przyjaźnie. Uwielbiałam jej uśmiech; zawsze był ciepły, pełen troski. Od śmierci ojca
znacznie się zmieniła. Kiedyś miała nieobliczalny charakter, niemal na nic nie
zważała. Beztrosko stąpała po ziemi, utrzymując się w przekonaniu, że życie jest
idealne i proste, bez żadnych przeszkód, jakie mogą stanąć na drodze szczęściu.
Życie całkowicie pozbawione tajemnic i smutku. U boku jej męża, a również mojego
ojca, Stephena, była zawsze radosną i pełną energii kobietą. Bowiem teraz uważała,
że życie jest zbyt krótkie, by się kłócić. Przede mną udawała, że wszystko jest w
porządku, że zdołała zapomnieć. Czasem jednak widziałam jak płacze w pokoju,
pochylając się nad zdjęciem mojego taty, wiedząc, że wspomnienia te już nigdy nie
powrócą do rzeczywistości. Coraz częściej powtarzała mi, że zawsze będzie się o
mnie troszczyć i kochać. Kiedyś martwiłam się, że te słowa zapowiadały, iż ma się
stać coś strasznego. Szybko jednak wyrzuciłam te myśli z głowy; wiedziałam, że
mama mnie kocha i chce dla mnie jak najlepiej.
Sprawdziłam na telefonie, która jest godzina. Wpół do trzeciej. Ociężale wysiadłam z
samochodu, powoli się rozglądając. Nic się tu nie zmieniło. Miałam wrażenie, jakby
odjechawszy stąd ponad miesiąc temu, wróciłam następnego dnia. Trawa sięgała mi
do kostek, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Przeciwnie- poczułam się, jakbym była
tu całkowicie bezpieczna. Każdy element stanowiący jakąś część całości tej działki,
wprowadzał mój umysł w szaleńcze szczęście. Nagle zapomniałam o wszystkim;
liczył się tylko urok tego miejsca.
Przede mną była wyłożona drobną, jasną kostką dróżka, prowadząca tuż pod drzwi
naszego niewielkiego domku letniskowego. Ściany wykonane z ciemnego drewna
lekko kontrastowały z białymi jak śnieg drzwiami, na których również wymalowane
były nieliczne wzory, układające się w ledwie widoczne kwiaty. Mój ojciec budując
ten domek wiedział, że Kris kocha kwiaty, dlatego starał się jak najbardziej to
uwiecznić. Raźnym krokiem podeszłam do drzwi. Lekko, opuszkami palców
przeciągnęłam po liniach wzoru, który pod wpływem jasnych promieni słońca mienił
się srebrem. Moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz ukojenia. Przymknęłam oczy
rozpamiętując dzieciństwo. Chwile, w których często bawiłam się w ogrodzie z moją
mamą, a tata z rozbawionym wyrazem twarzy robił nam zdjęcia. Pamiętam, gdy
mając niecałe pięć lat upadłam w garażu na twardy beton. Ojciec pochylił się wtedy
nade mną, by opatrzyć ranę na mojej niegdyś małej rączce mówiąc:
-Co nas zrani, to wzmocni. Pamiętaj o tym dziecinko.
Uwielbiałam, gdy tak do mnie mówił. To było jego własne zdrobnienie mojej osoby.
Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Chwile spędzone z moimi rodzicami należały
do najcenniejszych. Nagle poczułam na moim ramieniu czyjąś rękę. Nie ruszyłam się
jednak ani nie otworzyłam oczu. Wiedziałam kto to- dotyk ten zawsze koił ból.
-Emily, wiem, że to wciąż trudne… Ale od tego zdarzenia minęło sześć lat. Nie jest
to łatwe, ale trzeba iść dalej przez życie. Nie można się zatrzymywać. Razem to
przejdziemy, kochanie. – Powiedziała do mnie cicho.
-Wiem. Staram się zapomnieć.
Powoli otworzyłam oczy i obróciłam się w stronę mojej mamy. W jej spojrzeniu
dostrzegłam troskę. Uśmiechnęła się do mnie, ale jej oczy nadal były smutne.
-Chciałabym dziś pójść na cmentarz. Oczywiście jeśli to dla ciebie trudne, nie musisz
iść. Zrozumiem to jak najbardziej. Możesz zostać tutaj i…
-Nie. Pójdę z Tobą. Chcę tam być, nie jestem już małym dzieckiem. – Przerwałam jej
w połowie zdania.
Westchnęła.
-Dobrze, jak chcesz. Tylko proszę, bądź naszykowana na szesnastą.
-Tak, wiem.
-Idę zanieść walizki do domu. – Powiedziała do mnie na odchodnym.
-Już, zaraz ci pomogę…
Kris skierowała się w stronę samochodu po walizki. Głęboko wciągnęłam powietrze.
Mój ojciec pochowany został na pobliskim cmentarzu w Bournemouth, ze względu
na to, że miejscowość ta była jego ulubionym miejscem. Od czasu jego pogrzebu ani
razu tam nie byłam. Nie dlatego, że nie chciałam. Oczywiście, że chciałam. Ale
bałam się, że znów wspomnienia powrócą i nie będzie mi dane się z nimi pogodzić.
Uznałam jednak, że muszę w końcu zakończyć ten etap. Wziąć się w garść, zacząć
wszystko do nowa. Pozostawała jeszcze nierozwikłana sprawa z tajemniczym
nieznajomym oraz moją najlepszą przyjaciółką, Amandą. Wiedziałam, że prędzej czy
później nadejdzie na to czas, ale podczas pobytu tutaj, chciałam o wszystkim
zapomnieć i poddać się urokowi, a także wspomnieniom z tego miejsca.
Pospiesznie skierowałam się w stronę samochodu, by pomóc w zanoszeniu walizek.
Po drodze siliłam się na uśmiech. Jeśli mam zaczynać wszystko od nowa, to lepiej
otworzyć się dla innych. Tak przypuszczałam.
-Nie wiedziałam, że wzięłyśmy aż tyle rzeczy. – Powiedziałam nieco zdziwiona,
widząc tak dużo toreb upchanych w bagażniku.
Mama spojrzała na mnie z widoczną ironią w oczach.
-To są raczej twoje torby. Moje to tylko te dwie małe. – Wskazała głową na dwie
walizki średniej wielkości w odcieniu ciemnej czerwieni.
-Rzeczywiście, są bardzo małe. – Sarknęłam. Moja torba była wielka, ale
przynajmniej poza nią miałam tylko nieliczne małe torebki, w których mieściły się
kosmetyki i inne przydatne dla mnie rzeczy, ale uznałam, że lepiej już się z nią nie
drażnić o taką błahostkę.
Wzięłam do ręki moją wielką walizkę, co niestety natychmiastowo spowodowało
ugięcie się moich nóg pod jej ciężarem. Wciągnęłam głęboko powietrze do płuc i
raźnym krokiem ruszyłam przed siebie do drzwi, mijając po drodze rozbawioną całą
tą sytuacją Kris.
***
-Schodź na dół, już powinnyśmy wychodzić! – mama krzyknęła do mnie z dolnego
piętra.
-Zaraz schodzę! – Odkrzyknęłam nieco głośniej.
Leżałam na łóżku i odpoczywałam. Swoich rzeczy nie wypakowywałam nawet z
walizki - nie wiedziałam ile dni miałybyśmy tu zostać, ale na pewno nie więcej niż
tydzień, więc nie było sensu się rozpakowywać na tak krótki okres czasu. Przez
niecałe dwie godziny chodziłam po domu, wspominając dawne czasy. Podczas
spaceru natknęłam się również na moją srebrną bransoletkę, którą zgubiłam miesiąc
temu, tuż przed wyjazdem do Londynu. Gdy tylko ją zobaczyłam, poczułam wielką
ulgę. Byłam do niej bardzo przywiązana, jako że dostałam ją rok temu od Amandy na
moje urodziny.
Pospiesznie wstałam z łóżka, po czym wybrałam z walizki pierwsze ubrania, na jakie
się natknęłam i założyłam je na siebie. Mój pokój od początku zbudowania tego
domku pozostał takim, jaki był. Na ścianach wciąż wisiały moje stare zdjęcia z
okresu dzieciństwa, lecz nie chciałam się ich wcale pozbywać. Stanowiły jakąś część
mnie i wolałam, by tak zostało. Drewniane biurko nadal stało pod oknem. Na jego
blacie dostrzegłam tu i ówdzie liczne ślady po tym, jak kiedyś malowałam różnego
typu rysunki, zostawiając zwykle po sobie znaki rozpoznawcze w postaci plamek
farby i mazaków.
Skierowałam się w stronę schodów prowadzących na dolne piętro. Panele skrzypiały
pod moimi stopami, ale nawet i to miało w sobie dziwny urok. Zeszłam na dół, a
następnie pojechałam z Kris na cmentarz.
Po drodze kupiłyśmy czerwone róże, by móc je położyć na grobie. Mama dość często
zerkała na mnie i za każdym razem powtarzała:
-Pamiętaj, że jeśli nie chcesz, to nie musisz jechać. Mogę cię jeszcze teraz odwieźć z
powrotem do domu. Wiem, że to dla ciebie trudne, więc nie męcz się.
Kiwałam tylko głową na wznak, że rozumiem, ale tak czy inaczej nie chciałam
zostawać w domu. Z dwóch powodów. Byłam psychicznie przygotowana, by iść na
cmentarz i pierwszy raz od sześciu lat spojrzeć na grób mojego ojca. Nie bałam się
tego. Chciałam spotkać się z nim, może nie fizycznie, lecz duchowo. Drugim
powodem, być może już odgrywającym większą rolę było to, że w każdej chwili,
którą spędzałam samotnie w domu, mógł przyjść po mnie nieznajomy, jak to
zapowiedział w liście. To było niczym bomba zegarowa: w każdej chwili ów intruz
mógł się zjawić i to w najmniej oczekiwanym momencie. Mając oparcie w postaci
towarzystwa Kris czułam się o dużo bezpieczniej.
Dojechałyśmy na mały parking w pobliżu cmentarza. Serce w mojej klatce piersiowej
z każdą chwilą przyspieszało rytmu. Nakazałam sobie w duchu być spokojną i
opanowaną. Niewiele mi to jednak pomogło.
W ciszy przeszłyśmy przez wielką, kutą z żelaza bramę. Zauważyłam, że na klamce
odciśnięte zostały skrzydła anioła wytopione w miedzi. Moją uwagę przykuł złoty
napis na średniej wielkości tabliczce umieszczonej na bramie:
Gates per gli angeli dei cuori puri.
Oznaczało to w języku włoskim „Wrota tylko dla aniołów z czystym sercem”. Nie
zdołałam się uśmiechnąć, ale napis ten w dziwny sposób wzbudził we mnie nikły
zachwyt. Być może dlatego, iż uwielbiałam zdania sformułowane w sposób piękny, w
szczególności przetłumaczone na język obcy. Miałam swoje własne upodobania,
których nie zamierzałam się wstydzić.
W ciszy mijałyśmy marmurowe nagrobki. Kris prowadziła mnie, coraz bardziej
zagłębiając się w tym mało zaludnionym, ponurym i smutnym miejscu, mającym w
sobie coś kojącego. W powietrzu czułam zapach samotności i martwych dusz,
wołających o powrót do rzeczywistości. Słyszałam jedynie szelest liści drzew,
poruszanych na niespokojnym wietrze, jakby i on chciał stąd uciec. Szłyśmy krętymi
drużkami pomiędzy grobami, uwięzionymi w wiecznym zapomnieniu. Dochodząc do
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin