Rozdział 10
***Surprise!!*** Oczami Belli.
Mieliśmy jechać do tej drogiej restauracji, gdzie miejsca zarezerwował nam ojciec Rosalie, ale zespół wolał przejść się do jakiegoś klubu (a najlepiej kilku) i porządnie się upić. Dziwiłam się, że nie chcieli wiedzieć jakim cudem tyle osób znalazło się pod sceną. Wzięłam to jednak za oznakę szczęścia.
Emmett śmiał się i zachowywał jak pięciolatek wpuszczony do salonu gier, a Rose po prostu uwielbiała z nim przebywać. Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że połączyło ich coś więcej niż przygodny seks. Gdy są razem to, aż promienieją energią… Zazdroszczę im tego.
Wpadłam na pomysł, co zrobić z miejscem w restauracji. Kazałam Alice zadzwonić do jej ojca i powiedzieć, żeby zabierał manatki i zaprosił żonę na romantyczną i wytworną kolację. Cieszył się zupełniej jak Emmett (rozmawialiśmy na głośnomówiącym).
Prawie zapomniałam, że mam na głowie dwóch wariatów, którzy nie wiedzą, co oznacza słowo „nie”. Miałabym trzech, ale dzięki Edwardowi Jake dał sobie ze mną spokój i zaczął się zachowywać jak zwyczajny przyjaciel. Pod tym jednym względem byłam bardzo wdzięczna Cullenowi.
To zadufany w sobie pajac, który potrafi tylko cudownie śpiewać i grać na pianinie… I tyle… Może i jest przystojny, ale to nie zmieni jego zachowania, które pozostawia wiele do życzenia. Jego rozrzucone we wszystkie strony włosy świetnie pasują do jego charakteru – roztrzepańca.
Ojciec Rosalie ma wytwórnie i tak się wszystko potoczyło, że chcemy zrobić z Cullena i reszty prawdziwy oraz sławny zespół, który będzie znać wiele krajów.
Jak się spotkałyśmy z Rose? Ja taka z normalnej rodziny? Otóż sama kiedyś śpiewałam w klubie by zarobić pieniądze. Pewnego wieczoru do środka weszła wysoka blondynka, za którą oglądali się wszyscy faceci (i niektóre dziewczyny). Stałam na scenie i jedyne co czułam to trema, ale jakoś poszło i w końcu po udanym występie słyszałam same gratulacje. I w tedy do mnie podeszła. „Dystyngowana i wyniosła lala z bogatej rodziny” tak o nie pomyślałam, ale zaproponowała mi pracę, a raczej możliwość nagrania płyty. Tak zaczęłyśmy się umawiać na obiady, wspólne zakupy, aż w końcu się zaprzyjaźniłyśmy.
Z Alice znam się od ósmego roku życia, gdy wyjechałyśmy na ten sam obóz. Często do siebie pisałyśmy i spotykałyśmy, gdy tylko mogłyśmy. Alice oczarowała mnie swoją naturą i uśmiechem, który zawsze gościł na jej twarzy. Jakoś wyszło, że ani ja nie poznałam braci Al ani ona im o mnie nie opowiadała.
Potem okazało się, że mój kochany kuzynek Jasper to ukochany Alice i tak w naszych głowach zakwitł genialny pomysł.
Jakiś czas temu Alice zaczęła nam opowiadać, że znalazła wspaniały zespół, który powinnyśmy wypromować, bo to będzie wielki hit. Byłyśmy zachwycone, ale gdy powiedziała, że to jej rodzina i tak dalej to trochę się nam to nie uśmiechało – o rodzinie zawsze mówi się w superlatywach. Postanowiłam, więc pójść na kilka ich występów, ale musiałam przy tym uważać, by Jasper i Jake mnie nie rozpoznali.
Byłam pod ogromnym wrażeniem. I ciągle jestem. Zdążyłam także zobaczyć jacy są członkowie zespołu, więc dobrze poznałam Edwarda, który na każdym koncercie lądował w łazience z inną dziewczyną (lub nawet kilkoma).
Otrząsnęłam się rozglądając się po klubie. Jest dość obskurny i jako jedyna zachowuję trzeźwość. Właśnie Edward wrócił z toalety (damskiej) zapinając rozporek, a tuż za nim jakaś ruda pokraka malując usta na czerwono. Nawet nie wiem czemu się tak tym zdenerwowałam. Nagłym ruchem zerwałam z szyi czarną muszę i wyrwałam z rąk Emmetta końcówkę drinka po czym wypiłam go za jednym zamachem.
***Zmiana na zielonookiego***
Nie wiem jakim cudem Victoria mnie znalazła, ale muszę przyznać, że nie żałuję czasu spędzonego z nią. Choć jakby mi czego brakowało… no, ale kto by się tym przejmował?
Nagle zobaczyłem całe nasze zbiorowisko… A raczej to co z niego zostało. Ludzie nieźle się po opijali. Alice i Rosalie leżą na ziemi uwalone jak jeszcze chyba nigdy. Jasper… no jego pozycja była nie do opisania. Emmett jeszcze coś tam pije…
Zaraz… kogoś mi brakuję…
Bella!
- Bella?! – Wrzasnąłem by przekrzyczeć muzykę.
- Dla ciebie Isabella. – Warknęła pojawiając się tuż przy mnie z muszką w ręce. – I nie jestem twoim króliczkiem.
- Jesteś pijana. – Stwierdziłem.
- Nie wypiłam nawet całego drinka, więc nie mów mi jaki jest stan trzeźwości mojego umysłu, jasne? – Uuuu… Ostra…
- Dobrze, przepraszam. – Zaciekawił mnie fakt od kiedy ja przepraszam kobiety… Nawet Alice nie przeprosiłem… nigdy… Coś jest ostatnio ze mną nie tak. Chyba się przeziębiłem, albo zawiało mi mózg. – Wracamy do domu? Te dzieciaki już się nieźle zrobiły.
- Dobrze. – Po krótkiej przerwie dodała. – Mam pytanie… a raczej prośbę.
- Słucham?
- Mogłabym jeszcze dziś u was przenocować? Obiecuję, że to ostatni raz. – Zawstydziła się swoim pytaniem. – Jeśli oczywiście nie sprawię wam problemu.
- To będzie dla mnie przyjemność. – I ukłoniłem się uśmiechając się przy tym figlarnie.
CULLEN! CO TY DO CHOLERY JASNEJ WYPRAWIASZ? Zwariowałeś!!!
- Chodźmy ich przenieść do limuzyny. – Powiedziała i zaczęła się ze strachem rozglądać po pomieszczeniu. Ruszyłem, więc do Alice i wziąłem ją na ręce. – A ja niby mam wziąć tak Emmetta? – Spytała i zacząłem się z siebie śmiać, gdyż wyobraziłem sobie Isabellę niosącą mojego braciszka. Komedia wszechczasów.
- Wybacz. – Zamieniliśmy się osobami i powoli zaczęliśmy wynosić ich na zewnątrz.
Po pół godzinie siedzieliśmy już w limuzynie błagając w duchu, by żadne z nich nie zachciało zwrócić zawartości swoich żołądków na nas.
W końcu dotarliśmy przed dom…
Wybaczcie… notka taka jakaś zamulasz nie uważacie? Komentujcie :) Następna część będzie już o wiele bardziej…. Hmm… pikantna….
Pozdrawiam! Rose
Myszka1998