Aksamit - Feather Jane.doc

(1361 KB) Pobierz
Feather Jane

Feather Jane

 

Aksamit

 

Prolog

Francja, czerwiec 1806 rok.

Sierp księżyca wisiał nisko na niebie nad lasem St. Cloud. Lis

mykał zwinnie wśród paproci. Zając przysiadł na tylnych łapach, ze ślepiami utkwionymi wjeden punkt, i drgającymi nozdrzami chwytał zapach drapieżcy Nagle zniknął; tylko jego biały omyk błysnął w zaroślach. Nad polaną rozbrzmiało głuche pohukiwanie sowy U brzegu strumyka sączącego się z wysoka na płaskie kamienie gasił pragnienie jeleń.

Rustykalny pałacyk był pogrążony w ciemności, a przynajmniej tak wydawało się człowiekowi, który przylgnął do pnia czerwonego buka na skraju niewiełkiej polany. Odziany w czerń, niemal stapiał się z otoczeniem — ot, ciemniejszy cień wśród leśnych cieni. Wytężał wzrok, wpatrując się w parterowy pawilon. Wysokie weneckie drzwi prowadziły na kolumnową werandę okalającą budynek. Z ciemnego otworu wychynęła trzepocząca smuga, gdy nocny wiatr wydął muślinową zasłonę.

Mężczyzna obuty w skórzane mokasyny bezszelestnie wymknął się z kryjówki i zbliżył do portyku. Ubrany był w czarne spodnie i czarną koszulę, włosy ukrył pod czarnym kapeluszem, a bladą twarz miał uczernioną palonym korkiem. Tylko długi dwustronny sztylet, który trzymał u boku, połyskiwał jaśniejszą plamą. Był zabójcą i dobrze znał swoje rzemiosło.W pełnym ksiąg pokoju na tyłach okrągłego pawilonu płonęła pojedyncza świeca, tak mizerna, że jej światła nie dostrzegłby nikt Z zewnątrz.

Charles-Maurice de Talleyrand-Perigord drzemał przy wygaszonym kominku z otwartą książką na kolanach i głową opuszczoną na piersi, z uchylonych ust o wąskich, arystokratycznych wargach dobywało się ciche pochrapywanie. Nagle drgnął, jak gdyby jakiś dźwięk przedarł się do jego snu, ale po chwili oddech znów się pogłębił.

Zabójca, bezszelestny na miękkich podeszwach, podszedł do otwartych drzwi po drugiej stronie pawilonu. Jego zadanie nie miało nic wspólnego z monsieur Talleyrandem, ministrem spraw zagranicznych cesarza Napoleona — a przynajmniej tak sądził.

Wysokie łoże stojące w pokoju było osłonięte przejrzystymi muślinowymi firankami, które wzdymały się i opadały na wietrze, niczym żagle okrętu na pełnym morzu. Wśród pomiętych prześcieradeł z białegojedwabiu i adamaszkowych narzut leżały dwie nagie postacie splecione w uścisku. Kobieta spoczywała na plecach, bezwładnym ramieniem otaczając szyję kochanka, który opierał ciemną głowę na jej piersi niczym na poduszce, a nogę przerzucił w poprzek jej ud. Jego plecy były wygięte w łuk, pod gładką skórą rysowały się żebra.

Zabójca wbił nóż między trzecie i czwarte żebro. Guillaume de Granyille drgnął, gdy ostry ból wdarł się wjego sny o miłości. Cichy jęk protestu i zdumienia przeszedł po chwili w ciche westchnienie. Jego ciało zwiotczało i opadło bezwładnie na ciało kochanki.

Morderstwo dokonało się w takiej ciszy, że Gabrielle nie powinna była się budzić, ale jej ciało wciąż było zestrojone z ciałem Guillaume”a po długich godzinach miłości. W chwili, kiedy opuściło go życie, zbudziła się i usiadła. Ciało kochanka zsunęło się na bok, a jej zamglone od snu oczy wpatrzyły się z niedowierzaniem w szkarłatną plamę na jego plecach. Rana była mała, ale Gabrielle, choć oszołomiona snem, od razu pojęła jej znaczenie. Śmiertelna plama poczęła się rozlewać powolną, niepowstrzymaną powodzią.

Od wejścia mordercy do pokoju upłynęło ledwie kilka sekund. Gabrielle podniosła pełen osłupienia wzrok i napotkała zimne, twarde spojrzenie bladych oczu w uczernionym obliczu. Oczu bez życia, bez uczuć. Otworzyła usta do krzyku i mężczyzna skoczył ku niej ze sztyletem, by przebić jej gardło. Rzuciła się na bok, pociągając za sobą martwe ciało Guillaume”a z nadludzką siłą, jaką daje przerażenie. Jej krzyk rozdarł ciszę wytwornego pawilonu.

Przez sekundę zabójca wahał się, trzymając nóż w uniesionej ręce. Krzyk Gabrielle nie milkł, jakby nigdy nie miało zabraknąć jej tchu. Nagle zawtórował mu dźwięk dzwonka, a potem gwałtowne ujadanie ogarów Zabójca odwrócił się w stronę szklanych drzwi i umknął ze zwinnością leśnego stworzenia.

Gdy rozległ się krzyk, Talleyrand ocknął się z drzemki i sięgnął do sznura dzwonka obok fotela. Na jego wezwanie ludzie, wyćwiczeni, by reagować szybko jak myśl, ruszyli biegiem w stronę źródła krzyku. W psiarni na zewnątrz dozorca, wypełniając stały rozkaz, wypuścił ogary

Drzwi sypialni otwarły się z impetem. Mężczyźni ledwie spojrzeli na łóżko, na którym kobieta tuliła ciało kochanka, wciąż krzycząc. Z pistoletami w dłoniach pobiegli ku otwartym drzwiom na werandę.

Krzyk Gabrielle zamarł, kiedy wreszcie zabrakło jej tchu. Spojrzała w dół na ciało Guillaume”a; spomiędzy żeber krew płynęła obfitą falą. Pogłaskała go po włosach, jakby wciąż nie mogła uwierzyć, że jest martwy.

Do pokoju wszedł Talleyrand. Utykając, podszedł do łóżka. Podniósł narzutę, okrył nią ramiona kobiety, by osłonić jej nagość, i dopiero potem zbadał ciało dc Granyille”a, szukając pulsu na szyi.

— Kto? — Gabrielle wypowiedziała szeptem jedno jedyne słowo. Szaleństwo zniknęło z jej oczu, a ciało sprężyło się w przypływie nieokiełznanej energii, którą Talleyrand — znający ją od dzieciństwa — rozpoznawał i rozumiał.

— Pomścisz jego śmierć? — zapytał cicho.

— Wiesz, że tak. — Odpowiedź była taka, jakiej się spodziewał.

Podszedł do rozsuniętych drzwi. Ujadanie ogarów cichło, w miarę jak zapuszczały się coraz głębiej w las w pogoni za zbiegiem. Talleyrand wiedział, że za parę minut będą mu deptać po piętach i w końcu go schwytają, chyba że ten morderca nie ma zapachu i nie zostawia śladów

Talleyrand nie miał doświadczeń z duchami. Działał w realnym świecie, w którym podstęp i intryga były jedynymi skutecznymi środkami obrony ijedyną pewną drogą do awansu i wpływów, zarówno w życiu osobistym, jak i w polityce. A napoleoński minister spraw zagranicznych był bez wątpienia najwybitniejszym mistrzem intrygi w Europie.

Odwrócił się w stronę łóżka. Wjego chłodnych oczach błysnęła iskra współczucia, kiedy spojrzał na nieruchomą, bladą twarz młodej kobiety. Ale współczucie nie przynosi żadnego pożytku, a Gabrielle dość długo była w tym fachu, by to wiedzieć. Chciała dostać do ręki narzędzie zemsty; Zemsty; która miała być użyteczna i dla Francji, i dla samego Talleyranda.

Zaczął mówić swoim modulowanym głosem, cichym, lecz dźwięczącym wyraźnie w komnacie śmierci.

Rozdział I

Anglia, styczeń 1807 rok.

Czmże jest ta tycjanowska piękność, Miles? — Nathaniel Praed założył monokl, by lepiej się przypatrzyć.

Miles Bennet podążył za spojrzeniem przyjaciela, choć jego słowa mogły się odnosić tylko do jednej z kobiet obecnych w salonie lady Georgiany yanbrugh.

— Hrabina de Beaucaire — odrzekł. — Daleka kuzynka Georgie po kądzieli. Znają się niemal od kołyski.

Nathaniel opuścił monokl i stwierdził kwaśno:

— Zapewne jest ijakiś hrabia de Beaucaire.

— Już nie — odparł Miles, odrobinę zaskoczony takim przejawem zainteresowania. Nathaniel zwykle pozostawał obojętny na wdzięki pań z towarzystwa. — Zmarł wkrótce po ślubie. Zabrała go jakaś gorączka, zupełnie nagle... dwa dni i było po wszystkim, o ile mi wiadomo. — Wzruszył ramionami. — Gabrielle właściwie nie jest już w żałobie, ale wciąż nosi czerń.

— Wie, w czym jej do twarzy — stwierdził lord Praed, na powrót wkładając monokl.

Miles nie mógł mieć mu za złe tej uwagi. Gabrielle wyróżniała się w pokoju pełnym kobiet odzianych w zwiewne pastele. Suknia z czarnego aksamitu podkreślała jej wysoką sylwetkę i tworzyła uderzający kontrast z burzą ciemnorudych loków, które niesforną chmurą okalały bladą twarz.

— Wspaniałe szmaragdy — stwierdził Nathaniel, oceniając okiem konesera klejnoty na jej szyi, w uszach, na nadgarstkach i we włosach.

— Część skarbu Hawksworthów,jak mniemam — powiedział Miles. — Jej matką była Imogen Hawksworth, żona księcia de Geryais. Oboje oddali szyje madame Guillotine w czasach Terroru. Gabrielle była ich jedynym dzieckiem. Niewiele zostało zjej dziedzictwa po rewolucji, ale klejnoty matki jakoś udało się uratować. — Spojrzał na przyjaciela. — Skąd to zainteresowanie?

— Chyba przyznasz, że to wyjątkowo piękna kobieta. Musiała być dzieckiem w czasach Terroru. Jakim cudem ocalała?

Miles wyjął z kieszeni tabakierkę z Syres i uraczył się niewielką szczyptą.

— Jej rodzice zostali straceni w najgorętszym okresie, pod koniec roku dziewięćdziesiątego, zdaje się. Przyjaciele rodziny zdołali przemycić Gabrielle za granicę Francji. Musiała mieć wtedy jakieś osiem lat. Właśnie wtedy ona i Georgie stały się nierozłączne; są w podobnym wieku, a Gabrielle była niemal członkiem rodziny, zanim mogła bezpiecznie wrócić do Francji. Ma potężne koneksje... Madame de Stal, Talleyrand, by wymienić tylko dwa nazwiska. Mieszkała we Francji przez ostatnie sześć czy siedem lat, ale od czasu do czasu przyjeżdżała z wizytą do Georgie i Simona.

— To by tłumaczyło, dlaczego nic o niej nie wiem... i dlaczego ty, przyjacielu, jak zwykle wiesz wszystko. — Nathaniel zaśmiał się pod nosem. Miles słynął z tego, że pilnie nadstawiał ucha, a jego informacje zawsze były rzetelne.

— Georgie jest przecież moją powinowatą — odparł Miles, jakby chciał bronić źródła swojej wiedzy.

— Więc jesteś odpowiednim człowiekiem, by dokonać prezentacji. — Srebrzysta brew Nathaniela podskoczyła do góry

— Ależ oczywiście — zgodził się natychmiast Miles. — Sam jestem ciekaw, jakie zrobicie na sobie wrażenie.

— A cóż to ma znaczyć?

Miles się roześmiał.

— Zobaczysz. Chodź.

Nathaniel ruszył za przyjacielem do niewielkiej grupki przy oknie, w której stała Gabrielle de Beaucaire.

Obserwowała go znad brzegu kieliszka z szampanem. Doskonale wiedziała, kim jest. To dla niego tu przyszła, tak jak i on był tu dla niej, choć —jeśli Simon dotrzymał słowa —jeszcze o tym nie wiedział.

Cieszyło ją, że ma nad nim przewagę w tym względzie. Mogła choć w części go ocenić, kiedy nie krępowała go jeszcze rola, którą bez wątpienia przybierze, gdy tylko dowie się, z kim ma do czynienia.

— Gabrielle, pozwól przedstawić sobie lorda Praeda. — Miles ukłonił się, wskazując swego towarzysza.

— Milordzie. — Podała Praedowi dłoń wjedwabnej rękawiczce, równie chłodnąjak jej uśmiech. — Bardzo mi miło.

— Enchantć, hrabino. — Skłonił się nad jej dłonią. — Rozumiem, że niedawno przybyła pani z Francji.

— Moje urodzenie czyni ze mnie persona grata po obu stronach kanału — odparła. — Pozycja godna pozazdroszczenia, z pewnością się pan ze mną zgodzi.

Jej oczy pod czarnymi brwiami, okolone gęstymi czarnymi rzęsami, miały kolor grafitu.

— Wręcz przeciwnie — rzekł Nathaniel, zirytowany ledwie uchwytnym błyskiem drwiny wjej spojrzeniu. —Ja uznałbym za niezręczne stać jedną nogą w obu obozach, kiedy trwa wojna.

— Chyba nie kwestionuje pan mojej lojalności, lordzie Praed? — Czarna brew uniosła się. —Jedyna rodzina,jaką mam, jest w Anglii...

i to w tym pokoju. Moi rodzice i wszyscy krewni ze strony ojca zginęli w czasie rewolucji. — Zimny uśmiech wypłynął najej pełne wargi. Przechyliła głowę, ciekawa, jak zachowa się Nathaniel, postawiony w tak niezręcznej sytuacji.

Nie dał się zbić z tropu. Nawet najmniejsza oznaka irytacji nie pojawiła się na jego ascetycznej twarzy.

— Nie chciałem być impertynencki, madame, zwłaszcza że znamy się tak krótko. Pozwoli pani złożyć sobie kondolencje z powodu

śmierci męża. Jestem pewien, że był wiernym stronnikiem Burbonów,

nawetjeśli doraźne względy nakazywały mu przybrać pozory posłuszeństwa cesarzowi.

No, to jej wytrąci broń z ręki, pomyślał, zadowolony, że tak ostro odbił piłeczkę.

— Był Francuzem, sir. I kochał swój kraj — odparła cicho, wytrzymując jego spojrzenie.

Nathaniel był średniego wzrostu, więc jej oczy znajdowały się niemal na wysokości jego oczu, ale mimo bliskości nie potrafił odczytać ich wyrazu. Wyczuwał jednak, że Gabrielle de Beaucaire bawi się nim — że wie coś, czego on nie wie. Było to uczucie zupełnie mu obce, i wcale mu się nie podobało.

— Tak się cieszę, że zostaliście sobie przedstawieni. — Lady Georgiana Vanbrugh popłynęła ku nim. Była piękną kobietą o krągłych kształtach otulonych zwiewną mgiełką gazy w kolorze bzu. Wsunęła dłoń pod ramię Gabrielle i uśmiechnęła się ciepło.Swiadomość, że jej przyjaciele dobrze się bawią, zawsze sprawiała jej przyjemność.

— Wielka szkoda, że Simon musiał tak nagle wyjechać do miasta, lordzie Praed. Prosił, bym przekazała panu jego ubolewanie, iż nie będzie go tutaj, by się z panem przywitać. Ale kiedy obowiązek wzywa... — Uśmiechnęła się i wzruszyła krągłymi ramionami, aż miła dla oka wypukłość jej biustu uniosła się odrobinę nad dekoltem. — Zapewnił mnie, że zrobi, co wjego mocy by wrócić najutrzejszą kolację.

Trudno by znaleźć dwie bardziej niepodobne kobiet pomyślał Nathaniel, kiedy stanęły ramię w ramię — surowa czerń obok liliowej pajęczyny. Wysoka, rudowłosa i Gabrielle o wydatnych kościach policzkowych, podbródku z dołeczkiem i lekko zadartym nosie byłaby prawdziwą pięknością dla mężczyzny, który uważa za atrakcyjne wyraziste, nieregularne rysy, krzywy uśmiech i wysoką, wiotką sylwetkę. Ale ktoś, kto nie gustował w tym typie urody, uznałby ją za pozbawioną wdzięku. Z kolei Georgiana była po prostu urocza ze swoimi kobiecymi krągłościami, mleczną cerą, drobnymi, regularnymi rysami i złocistymi włosami.

— Członkowie rządu nie są panami swojego czasu, zwłaszcza podczas wojny — odparł gładko.

— Mówi panjak ktoś, kto dobrze to wie, lordzie Praed — powiedziała Gabrielle. — Czy i pan jest zaangażowany w prace rządu?

Dlaczego zabrzmiało to, jakby chciała mi wbić szpilę? Spojrzawszy na nią, napotkał spokojne, chłodne spojrzenie i ten krzywy

uśmieszek.

— Nie — rzekł szorstko. — Nie jestem.

Uśmiechnęła się szerzej,jakby znów delektowała się jakąś tajemniczą wiedzą. W końcu zwróciła się do Milesa, wielce ubawionego, alejak dotąd milczącego obserwatora tej potyczki.

— Wybierasz się jutro na polowanie?

— Tak,jeśli ty się wybierasz — odrzekł z szarmanckim ukłonem. — : Chociaż wątpię, bym zdołał dotrzymać ci kroku. — Spojrzał na Nathaniela. — Gabrielle jest nieustraszoną amazonką, kiedy pędzi za ogarami. Lepiej nie pozwalać, by jechała przodem.

— Och,jestem pewna, że lord Praed przesadzi każdy płot, jaki się nadarzy — powiedziała, wciąż się uśmiechając.

— Jak dotąd żaden płot mnie nie pokonał, hrabino. — Nathaniel skłonił się sztywno i odszedł, zły, że pozwolił jej się sprowokować, i równocześnie zaintrygowany wbrew samemu sobie... Jak królik oczarowany przez kobrę, pomyślał z irytacją, biorąc kolejny kieliszek szampana od lokaja. Gabrielle de Beaucaire roztaczała bardzo niepokojącą aurę.

— Zdaje się, że nie spodobał ci się lord Praed. — Georgiana spojrzała na nią z niepokojem. — Czy cię zdenerwował?

Skądże, on tylko zabił człowieka, którego życie było mi droższe niż moje własne, pomyślała Gabrielle.

— Oczywiście że nie — odparła. — Czyżbym była nieuprzejma? Wiesz, jaki ostry potrafi być mój język, kiedy nie trzymam go na wodzy.

— Myślałem, że znajdziesz w nim godnego siebie przeciwnika w słownych potyczkach — wtrącił Miles. — Ale tę rundę wygrałaś ty, więc lepiej pójdę ugłaskać jego nastroszone piórka. — Odszedł ze złośliwym uśmiechem człowieka, który znajduje przyjemność w burzeniu dobrego samopoczucia bliźnich.

— Miles jest podły — stwierdziła Georgie. — Nathaniel Praed to jego najbliższy przyjaciel. Nie wiem, dlaczego z taką lubością snuje podobne intrygi.

— To moja wina — powiedziała GabrieHe. — Czy powinnam poprosić lorda Praeda o wybaczenie? — Była zupełnie odmieniona. Uśmiechała się ciepło do kuzynki, ajej twarz, wcześniej pozbawiona wyrazu, jaśniała życiem. — Nie chciałam narobić ci wstydu, Georgie, obrażając twojego gościa.

— Nie przejmuj się — oznajmiła Georgie. —Ja sama nie bardzo go lubię, choć jest bliskim przyjacielem Simona. —Wzruszyła ramionami. — Chyba jednak ma coś wspólnego z rządem. Ale jest taki sztywny. Zawsze czuję się przy nim skrępowana.

— Cóż, mnie nie onieśmiela — odparła Gabrielle — choć jego oczy przypominają kamienie na dnie sadzawki.

Wtej chwili kamerdyner oznajmił, że podano kolację. Gabrielle przeszła do jadalni pod ramię z Milesem Bennetem. Nathaniel Praed siedział naprzeciw niej, mogła więc obserwować gu ukradkiem, odpowiadając swoim sąsiadom po obu stronach, którzy zabawiali ją rozmową.

Jego oczy rzeczywiście są jak kamienie, pomyślała. Twarde i bez wyrazu w tej pociągłej twarzy z wąskimi ustami i orlim nosem. Przypominał jej przerasowanego charta. Taka sama nerwowa energia drzemała wjego smukłym, atletycznym ciele, raczej gibkim niż muskularnym. Włosy były jego najbardziej uderzającą cechą: kręcone i ciemne, z wyjątkiem srebrnosiwych pasm na skroniach, pasujących do srebrzystych brwi.

Nagle poczuła na sobie jego wzroki zrozumiała, że jej spojrzenia nie były ukradkowe... prawdę mówiąc, gapiła się na niego zjawnym zainteresowaniem.

Zadowolona — nie po raz pierwszy w życiu — że rzadko się rumieni, zwróciła się do sąsiada z lewej, pytając, czy zna poemat Waltera Scotta Pieśń ostatniego barda.

Pod nieobecność gospodarza mężczyźni nie siedzieli długo nad porto. Wkrótce dołączyli do pań w salonie. Nathaniel szukał wzrokiem tycjanowskiej piękności, ale hrabiny de Beaucaire nigdzie nie było widać. Przeszedł z pozorną nonszalancją po mniejszych salonikach, gdzie urządzono rozmaite gry, ale ani wśród rozentuzjazmowanych graczy w loteryjkę, ani wśród bardziej skupionych karciarzy przy stolikach do wista nie było rudowłosej Gabrielle.

Przyjrzał się twarzom mężczyzn przy karcianych stolikach. Jeden z nich jeszcze w tym tygodniu okaże się kandydatem Simona... kiedy wreszcie Simon przestanie się zabawiać w te niemądre tajemnicze gierki. Ściągnął go tu obietnicą przedstawienia idealnego kandydata do służby, odmówił jednak wyjawienia jego tożsamości, wybierając zamiast tego idiotyczną szaradę i śmiechu wartą formę prezentacji.

To był cały Simon. Dorosły mężczyzna, a znajdował dziecinne upodobanie w szaradach i niespodziankach. Nathaniel wziął swoją herbatę i usadowiwszy się w kącie salonu, ze zmarszczonymi brwiami przysłuchiwał się rozmaitym muzycznym występom z harfą i fortepianem.

— Śpiew panny Bayberry nie znajduje szczególnego uznania — zauważył Miles, podchodząc do przyjaciela w kącie. — Bo też głosik ma cieniutki, chyba przyznasz.

— Być może — odparł Nathaniel. — Ale żaden ze mnie sędzia, jak doskonale wiesz.

— To prawda, ty nigdy nie miałeś czasu na drobne przyjemności — potwierdził Miles z uśmiechem. — Ajak tam młody Jake?

Na wzmiankę o jego małym synku Nathaniel nachmurzył się jeszcze bardziej.

— Całkiem dobrze, z tego co mówi jego bona.

— A z tego, co mówi sam Jake? — nalegał Miles.

— Na miłość boską, Miles, chłopak ma dopiero sześć lat. Jest o wiele za młody, by mieć opinie na jakikolwiek temat. — Nathaniel wzruszył ramionami. — Z tego, co mi donoszą, wydaje się posłuszny, więc należy zakładać, że jest też całkiem szczęśliwy.

- Zapewne - Miles nie wydawał się przekonany, ale wiedział, których bolesnych ran

w duszy przyjaciela lepiej nie jątrzyć. Gdyby chłopiec nie był tak uderzająco

podobny do matki, może wszystko wyglądałoby inaczej.

Zmienił temat.

— Cóż cię zwabiło do Vanbrugh Court? Wiejskie przyjęcia raczej nie są rozrywką w twoim guście.

Nathaniel znów wzruszył ramionami, zachowując pozór obojętności. Nawet Milesowi nie chciał zdradzić, wjaki sposób służy swojemu krajowi.

— Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem. Simon tak nalegał, że zwyczajnie mnie zamęczył. Zgoda wydawała się jedynym sposobem zmuszenia go, by dał mi spokój. Wiesz, jaki on jest. — Nathaniel pokręcił głową. — Nigdy nie przyjął odmowy, nawet w Harrow. — Rozejrzał się gniewnie po sali. — Można by się spodziewać, że w takich okolicznościach sam raczy się zjawić.

— Przecież wiesz, że ma wysokie stanowisko w rządzie — przypomniał Miles. — A poza tym będzie tu jutro.

— Tymczasem my musimy cierpieć tę nudę z dobrą miną.

Miles się roześmial.

— Ależ z ciebie zrzędliwy drań, Nathanielu. Mizantrop całą gębą. — Rozejrzał się po salonie. — Ciekawe, gdzie zniknęła Gabrielle.

— Mhmm — mruknął Praed, biorąc niuch tabaki.

Miles rzucił przyjacielowi badawcze spojrzenie. Ten obojętny pomruk zabrzmiał mu jakoś fałszywie. Nathaniel nie zawsze był miznatropem. Dopiero śmierć Helen przemieniła go w zamknięte w sobie, zimne indywiduum, które wydawało się znajdować przyjemność w odrzucaniu wszelkich przyjaznych gestów. Większość jego przyjaciół dała sobie już spokój; tylko Miles i Simon wytrwali, głównie dlatego, że znali Nathaniela od dzieciństwa i wiedzieli, jak wiernym był przyjacielem. Obaj wiedzieli też, że mimo swojej postawy potrzebował ich lojalności i przyjaźni, bez niej bowiem byłby stracony dla świata bezpowrotnie.

Miles był przekonany, że człowiek nie może rozpaczać wiecznie, więc stary Nathaniel powróci kiedyś do żywych. Może zainteresowanie hrabiną de Beaucaire było dobrym znakiem.

— Zapewne postanowiła wcześniej się położyć — stwierdził. — Pewnie chce się wyspać przed jutrzej szyni polowaniem.

— Jakoś w to wątpię. Hrabina nie wydaje mi się kobietą, która potrzebuje dużo snu, niezależnie od okoliczności — odparł Nathaniel.

Niedługo potem także poszedł na górę do swoj ego pokoju, zostawiając za sobą odgłosy zabawy. Miał jeszcze trochę pracy, a czytanie raportów wydawało mu się o niebo ciekawszym i bardziej pożytecznym sposobem na spędzenie reszty wieczoru.

Około północy dom ucichł. Wiejskie przyjęcia kończyły się wcześnie, zwłaszcza gdy rankiem planowano polowanie. Nathaniel ziewnął i odłożył raport agenta na dworze cara Aleksandra. Car mianował nowego głównodowodzącego swojej armii. Miało się jednak dopiero okazać, czy Benningsen sprawi się lepiej niż zniedołężniały Kamieński i zdoła skutecznie zatrzymać wojska Napoleona w Prusach Wschodnich. Z pozoru Aleksander wypełniał swoją obietnicę wspierania Prus przeciwko Napoleonowi, ale agent Nathaniela donosił o ostrej opozycji jego matki wobec polityki, która mogła doprowadzić do poświęcenia Rosji za Prusy. Wciąż więc pozostawało niewiadomą, za którą stroną ostatecznie opowie się car. Trudno przewidzieć działania człowieka, którego charakter najbliższy współpracownik opisywał jako „kombinację słabości, niepewności, terroru, niesprawiedliwości i niekonsekwencji”.

Nathaniel wstał i poszedł otworzyć okno. Kilka sytuacji, w których ledwie uszedł z życiem, spowodowało u niego organiczną niechęć do zamkniętych przestrzeni.

Była jasna, pogodna noc, gwiazdy świeciły na bezgranicznej czerni nieba. Nathaniel oparł łokcie o parapet i wyjrzał na wielki trawnik posrebrzony szronem. Jutro będzie piękny dzień na łowy.

Wrócił do łóżka i zdmuchnął świecę.

Niemal natychmiast usłyszał szelest dzikiego wina. Wsunął dłoń pod poduszkę w poszukiwaniu nieodstępnego towarzysza — małego, oprawnego w srebro pistoletu, i legł nieruchomo z każdym mięśniem napiętym w oczekiwaniu, wytężając słuch. Ciche szelesty nie ustawały. Ktoś wspinał się po wiekowej winorośli pokrywającej spatynowane cegły ścian jakobińskiego dworu.

Mocniej zacisnął rękę na kolbie pistoletu, uniósł się na łokciu i wbił oczy w prostokąt okna.

Czyjeś dłonie chwyciły krawędź parapetu; za nimi ukazała się ciemna głowa. Nocny gość przerzucił nogę przez parapet i podciągną  się do góry dosiadając go okrakiem.

— Skoro dopiero co zdmuchnął pan świecę, na pewno jeszcze pan nie śpi — powiedziała Gabrielle de Beaucaire do ciemnego, cichego wnętrza. — I na pewno ma pan pistolet, więc proszę nie strzelać, to tylko ja.

Nathaniela rzadko cokolwiek zaskakiwało, a jeśli nawet, potrafił to ukryć. Ale tym razem nie zdołał się opanować.

— Tylko! — wykrzyknął. — Co pani wyrabia, u diabła?

— Proszę zgadnąć — Gabrielle rzuciła mu wesołe wyzwanie.

— Pani wybaczy, ale zgadywanki mnie nie bawią — oznajmił szorstko. Usiadł prosto, nie wypuszczając pistoletu, i wpatrzył się w ciemny kształt podświetlony od tyłu księżycem. Więc jednak niepokojąca aura otaczająca Gabrielle de Beaucaire nie była wytworem jego wyobraźni.

— Być może powinno mi to pochlebić — rzucił lodowato. — Czy mam zakładać, że zawdzięczam tę wizytę pani nieokiełznanej żądzy? — Zmrużył oczy.

Kobieta zdawała się nieczuła na jego ironię, co mocno zbiło go z tropu. Roześmiała się. Był to ciepły, wesoły śmiech, zupełnie nie- pasujący do okoliczności, a przy tym niepokojąco ponętny.

— Nie tym razem, lordzie Praed, choć nie sposób przewidzieć, co przyniesie przyszłość. — To szelmowskie oświadczenie na chwilę odebrało mu mowę.

Wyjęła coś z kieszeni i wyciągnęła ku niemu na otwartej dłoni.

— Jestem tu, by przedstawić moje referencje.

Zeskoczyła z parapetu i podeszła do łóżka, giętka i smukła w czarnych spodniach i śnieżnej koszuli.

Nathaniel pochylił się na bok, skrzesał ogień i zapalił świecę przy łóżku. Ciemnorude włosy błysnęły wjej świetle, kiedy GabrieHe podsunęła bliżej dłoń, by zobaczył, co na niej leży.

Był to mały skrawek czarnego aksamitu o bardzo nierównej krawędzi.

— Proszę, proszę. — Zagadka tego wieczoru rozwiązała się nareszcie. Lord Praed otworzył szufladę nocnej szafki, wyjął kawałek bibułki i rozwinąwszy go, odsłonił bliźniaczy skrawek materiału. — Powinienem był odgadnąć — rzekł w zamyśleniu. — Tylko kobieta mogła wpaść na tak kuriozalny pomysł. — Wziął aksamit zjej dłoni i dopasował postrzępiony brzeg do swojego kawałka, tworząc kwadrat. — Więc to pani jest niespodzianką Simona. Nic dziwnego, że był taki tajemniczy.

Oparł się o poduszki z wyrazem znudzenia na pociągłej twarzy.

— To strata czasu, madame. Nie zatrudniam kobiet i Simon o tym wie.

— Jakiż pan pewny siebie — odparła Gabrielle, pozornie nieprzejęta. — Kobiety są dobrymi szpiegami. Choć, jak się domyślam, mają inne walory i metody niż mężczyźni.

— Och, są wystarczająco podstępne, zapewniam panią — oznajmił równie obojętnie. — Ale też bardziej wrażliwe.., łatwiej zadać im ból.

Gabrielle wzruszyła ramionami.

— Jeśli jakaś kobieta godzi się podjąć ryzyko i akceptuje konsekwencje, to raczej nie pańskie zmartwienie, lordzie Praed.

— Przeciwnie. Wszyscy agenci są częścią ściśle połączonej siatki... są zależni od siebie nawzajem. Wiem z doświadczenia, że kobiety nie sprawdzają się w drużynie. I nie są odporne na perswazję. — Zacisnął usta w cienką kreskę. — Zapewne rozumie pani, co mam na myśli.

Gabrielle skinęła głową.

— Łatwiej można je złamać torturami.

— Nie tyle łatwiej, ile szybciej — odparł ze wzruszeniem ramion. — Prędzej czy później każdy zaczyna mówić. Ale życie całej komórki może zależeć od dodatkowej godziny, jaką człowiek zdoła wytrzymać.

— Jestem równie wytrzymała jak większość mężczyzn — zapewniła Gabrielle. I równie doświadczona w pańskim fachu, panie arcyszpiegu, dodała w myślach. — Mogę swobodnie podróżować między Anglią i Francją — ciągnęła. — Mówię obydwoma językami bez

akcentu. — Usiadła na brzegu łóżka ze swobodną pewnością siebie, która niezmiernie zirytowała Nathaniela. Hrabina najwyraźniej wykorzystywała niedogodność jego pozycji, kiedy tak siedział skulony w nocnej koszuli, niczym jakiś inwalida.

— Musi mi pani wybaczyć — odparł zjadowitą ironią — ale nie ufam kobietom. Jak już mówiłem, nie sprawdzają się w drużynie, brak im koncentracji, nie umieją się skupić na jednym zadaniu i ogólnie rzecz biorąc, nie potrafią ocenić znaczenia poszczególnych informacji. Powtarzam, nie zatrudniam kobiet.

Oto człowiek pełen głupich uprzedzeń, pomyślała. Zdumiewające, że ktoś taki osiąga sukcesy i jest wysoko ceniony.

— Bardzo dobrze znam też Talleyranda — wyliczała dalej swoje walory jakby go w ogóle nie słyszała. — Był bliskim przyjacielem mego ojca ijego dom jest dla mnie zawsze otwarty Obracam się w politycznych kręgach Paryża i mam wstęp na dwór. Całkiem dobrze znam nawet Fouchćgo. Mogę być dla pana bardzo użyteczna, lordzie Praed. Nie wydaje mi się, by arcyszpieg mógł sobie pozwolić na kierowanie się uprzedzeniami wobec rodzaju żeńskiego, kiedy ma do czynienia z tak oczywistymi zaletami potencjalnego agenta.

Nathaniel z trudem panował nad sobą.

— Niejestem uprzedzony do rodzaju żeńskiego — rzucił lodowato. — Tak się skiada...

— Och, to doskonale — przerwała mu wesoło. — Cieszę się, że to ustaliliśmy. Współpraca mogłaby być trudna, gdyby pan naprawdę nie lubił kobiet. Simon uważa, że mogę być przydatna w demaskowaniu francuskich agentów w Londynie.

— Simon nie odpowiada za dobór agentów, madame. — Dlaczego czuł się, jakby próbował ruszyć z miejsca wrośnięty w ziemię głaz? Doprowadzało go to do szału.

— Nie — przyznała. — To pańskie zadanie. Ale z pewnością usłucha pan jego rady. Wszak Simon jest ważnym ministrem w rządzie lorda Portlanda. — Z zainteresowaniem zaczęła oglądać swoje paznokcie.

Nathaniel usiadł gwałtownie, słysząc jej oburzającą sugestię, że powinien się podporządkować instrukcjom Simona Vanbrugha. Tylko premier miał prawo weta w sprawach tajnych służb... a i to można było zakwestionować.

Myli się pani, madame, jeśli pani sądzi, że ulegnę czyimkolwiek wpływom wbrew własnemu rozsądkowi. Ja mam ostatnie słowo, i tylko ono się liczy. Nie zatrudniam kobiet jako agentów

— Od każdej zasady są wyjątki, milordzie — wytknęła mu z pogodnym uśmiechem. — A moje referencje są imponujące, nie sądzi pan?

Były, oczywiście. Simon nie przesadził, opisując potencjalną użyteczność tego kandydata do służby. Jej płeć tłumaczyła tę wymyśhią pułapkę. Simon wiedział, że gdyby był całkiem szczery Nathaniel nie zgodziłby się nawet na rozmowę z Gabrielle de Beaucaire. Prawdopodobnie yanbrugh był wobec niej równie bezsilny jak on w tej chwili.

Przemówił z rozmyślną wrogością, przyprawiając swoją odpowiedź obelgą.

— W rzeczy samej, bardzo imponujące, madame. I równie przydatne w służbie dla Francji, jak i dla Anglii. O ile wiem, ostatnich kilka lat spędziła pani głównie we Francji, a teraz mam uwierzyć, że chce pani zdradzić Francję i przystać do jej wrogów? Przykro mi, ale nie jestem aż tak naiwny.

Obserwował wyraz jej twarzy, szukając najmniejszych oznak wahania, które by ją zdradziły — ruchu źrenicy, cienia rumieńca na policzkach, drgnienia warg. Ale szczere grafitowe oczy Gabrielle patrzyły prosto przed siebie, ajasna skóra pozostała blada.

— To rozsądne pytanie — powiedziała spokojnie. — Pozwoli pan, że mu wyjaśnię. Większą część dzieciństwa spędziłam tutaj, z rodziną Georgie. Mój ojciec był zwolennikiem reform przed rewolucją, ale pozostał rojalistą i wspierałby Burbonów, gdyby przetrwali Terror. Najlepiej przysłużę się pamięci rodziców i własnym przekonaniom, pomagając obalić Napoleona i przywrócić dynastię Burbonów na tron Francji.

Przekrzywiła głowę i się uśmiechnęła.

— Tak więc, lordzie Praed, jestem do usług angielskich tajnych służb.

— A pani mąż?

Cień zasnul jej źrenice, aż stały się czarne.

— Mój mąż kochał Francję, sir. Zgodziłby się na wszystko, co przyniosłoby korzyść jego umiłowanej ojczyźnie... a Napoleon nie jest dobry dla Francji.

— To prawda — rzekł Nathaniel, zapominając na chwilę o powodzie tej dyskusji. —Ja również żywię przekonanie, że na dłuższą metę rzeczywiście tak jest. Chociaż jego militarne zwycięstwa zdają się wskazywać na coś przeciwnego — dodał kwaśno.

Jej wyjaśnienie było przekonujące. Raporty wskazywały, iż ostatnimi czasy wielu Francuzów zaczynało rozumieć, że rosnąca megalomania Napoleona jest szkodliwa dla ich ojczyzny. Cesarz chciał kontrolować całą Europę, ale musiał nadejść czas, kiedy kraje, które ujarzmił i upokorzył, sprzymierzą się i powstaną przeciw tyranowi, bo nie będą miały już nic do stracenia. Wtedy zaś zwykli Francuzi zapłacą cenę za przerost ambicji jednego człowieka. Dążenie do obalenia Napoleona nie musiało być aktem zdrady wobec Francji.

Gabrielle de Beaucaire zajmowła doskonałą pozycję, by zebrać informacje, których zdobycie mogło zabrać innemu agentowi miesiące.

Ale on nie zatrudniał kobiet.

Przyjrzał się hrabinie. Brakowało jej czegoś, co było esencją kobiecości — słabości i delikatności, którą kojarzył z płcią piękną. Była silna i uparta. Ale miała też poczucie humoru ijeszcze jedną umiejętność dobrego szpiega. Trudno uchwytną, lecz nieodzowną umiejętność uginania się jak wierzba na wietrze. Szpieg musiał umieć się przystosowywać, w mgnieniu oka zmieniać stanowisko.

Od każdej reguły były wyjątki, ale nie od tej.

— Nie neguję pani przydatności — rzeki — ale nie zatrudniam kobiet. A teraz może wyświadczy mi pani tę grzeczność i usunie się stąd. Nie chcę być niegościnny... — Posłał jej kolejny jadowity uśmiech i uniósł brew. Jeśli jednak miał nadzieję wprawić ją w zakłopotanie, to znów srodze się zawiódł. -

— Rozumiem. — Wstała z łóżka. — Zyczę panu dobrej nocy, lordzie Praed. — Ruszyła do drzwi. — Nie ma pan nic przeciwko temu, bym wyszła tędy?

— Nie — odparł. —Wręcz przeciwnie. Prawdę mówiąc, jestem ciekaw, dlaczego wybrała pani tak niekonwencjonalny sposób złożenia mi wizyty. Co miała pani przeciwko drzwiom? Cały dom śpi.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin