Gordon Lucy - Prawdziwy skarb.doc

(483 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

Lucy Gordon

Prawdziwy skarb


PROLOG

- Wazy ze szczerego złota, klejnoty, aż ślinka cieknie, bogactwa nad bogactwami...

Opalająca się Joanna obróciła głowę i spojrzała na swego dziesięcioletniego syna, który siedział obok niej na piasku. Prawie nie było go widać, bo wsadził głowę w gazetę.

- Kochanie, co ty wygadujesz?

Ponad brzegiem gazety pojawiły się oczy.

- Wielkie odkrycie. Znaleźli pałac pełen skarbów. - Ujrzawszy jej niedowierzającą minę, dodał: - To znaczy, na razie parę starych cegieł.

Roześmiała się.

- Tak właśnie myślałam, bo wiem, jak lubisz koloryzować. I gdzie są te stare cegły?

- W Rzymie. - Podał jej gazetę i wskazał palcem odpowiednie miejsce.

„Fascynujące, unikalne fundamenty - czytała Joanna. Ogromny pałac sprzed półtora tysiąca lat".

- Twoja działka, mamo - zauważył Billy. - Ruiny, starocie... Wszystko w twoim wieku - przekomarzał się.

- Wyślę cię dziś spać bez kolacji! - zagroziła.

- A załatwiłaś sobie jakiegoś innego pomocnika? - spytał zuchowato.

I jak miała nie uwielbiać tego małego nicponia? Ponieważ jej praca wymagała częstych wyjazdów, a w dodatku Joanna dzieliła się opieką nad synem ze swoim byłym mężem, nie widywali się z Billym tak często, jak by chcieli. Na szczęście tego lata mogli spędzić trochę czasu razem, zatem wyjechali do Włoch, do położonej na wybrzeżu Adriatyku Cervii.

Joanna początkowo pławiła się w słodkim nieróbstwie, leżąc na plaży i tocząc niekończące się rozmowy ze swoim rozwiniętym ponad wiek synem, wkrótce jednak obojgu zaczęła dokuczać nuda. Artykuł w gazecie obudził zainteresowanie obojga, zwłaszcza Joanny, która była znanym archeologiem, choć Billy bez żadnego szacunku utrzymywał, że mama grzebie w kościach i śmieciach.

Usiadła i nucąc pod nosem, zaczęła czytać.

„Rozległe fundamenty liczącej tysiąc pięćset lat budowli odkryto na terenie rodowej siedziby książąt Montegiano, nieopodal pałacu, w którym rezyduje obecna głowa rodu, książę Gustavo."

Nucenie umilkło.

- Byłaś kiedyś w Rzymie, mamo? Cisza.

- Mamo? Mamo!

Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, Billy pochylił się i pomachał Joannie ręką przed nosem.

- Tu Ziemia, tu Ziemia. Mamo, odezwij się! Odbiór!

- Przepraszam. Co mówiłeś?

- Czy byłaś w Rzymie? - Co? Ja? Eee...tak, tak.

- Mamo, gadasz, jakby ci padło na mózg - stwierdził przyjacielskim tonem.

- Tak myślisz, kochanie? Przepraszam cię, ale... Proszę, czyli on jednak miał rację, wierząc tym przekazom o zaginionym wielkim pałacu.

- On? Znasz tego księcia Jakiegoś Tam?

- Spotkałam go kiedyś. Raz. Dawno. Chcesz lody? - Desperacko zmieniła temat, bo przecież nie mogła powiedzieć: Gustavo Montegiano to człowiek, którego kochałam bardziej niż twojego ojca, człowiek, którego mogłam poślubić, gdybym okazała się wystarczająco samolubna.

A gdyby wolno było mówić takie rzeczy, dodałaby jeszcze: To człowiek, który złamał mi serce, nawet o tym nie wiedząc.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Dzwoń, do diabła! No już!

Książę Gustavo utkwił spojrzenie w telefonie, który uparcie milczał.

- Miałaś dzwonić co tydzień - wycedził. - A to już dwa tygodnie!

Cisza.

Zerwał się zza biurka, podszedł do oszklonych drzwi, wyjrzał na kamienny taras. Na ostatnim z szerokich stopni siedziała dziewięcioletnia dziewczynka, zgarbiona, sprawiająca wrażenie opuszczonej, i ten widok jeszcze podsycił jego gniew. Przeszedł przez pokój, chwycił słuchawkę, gwałtownie wybrał numer.

Oczywiście wiedział, że nikt nie jest w stanie zmusić jego byłej żony do zrobienia czegokolwiek, na co nie miała ochoty, ale tym razem zamierzał naciskać aż do skutku. Ich córka rozpaczliwie potrzebowała jakiegoś dowodu, że mama o niej nie zapomniała.

- Crystal? - warknął, gdy wreszcie odebrała. - Miałaś dzwonić.

- Caro - wymruczała tym swoim zmysłowym głosem, który kiedyś przyprawiał go o dreszcze. - Gdybyś wiedział, jak jestem zajęta...

- Tak zajęta, że nie masz czasu dla córki?

- Jak się miewa moje biedne kochanie?

- Tęskni za matką - rzucił z furią. - Na szczęście udało mi się ciebie zastać, więc teraz łaskawie porozmawiaj z nią.

- Nie mam czasu, akurat wychodzę. I bądź tak miły, nie dzwoń więcej do tego domu.

- Wyjdziesz później. Renata zaraz tu będzie - uprzedził, gdyż usłyszał tupot na tarasie.

- Wyjdę teraz, bo muszę. Przekaż jej ode mnie, że ją bardzo kocham.

- Niech mnie piekło pochłonie, jeśli to zrobię! Sama jej powiesz... Crystal? Crystal?!

Ona jednak rozłączyła się dokładnie w tym momencie, w którym dziewczynka wbiegła do gabinetu.

- Chcę rozmawiać z mamą! - Córka wyrwała mu słuchawkę z ręki. - Mamo, mamo!

Patrzył, jak cała radość znika z jej twarzyczki, gdy Renata zamiast głosu matki usłyszała ciągły sygnał. Tak jak się obawiał, mała obróciła się ku niemu z oskarżycielskim wyrazem twarzy.

- Dlaczego nie pozwoliłeś mi z nią porozmawiać?

- Kochanie, mama bardzo się spieszyła... Nie mogła...

- Nie, to twoja wina! Ty na nią krzyczałeś, słyszałam! Ty nie chcesz, żebym rozmawiała z mamą.

- To nieprawda - tłumaczył, próbując ją objąć.

Nie udało mu się jej przytulić, gdyż stała zupełnie sztywno, a jej buzia była pozbawiona wszelkiego wyrazu. Zapadła się w sobie, nie miał z nią kontaktu.

Zupełnie jakbym widział samego siebie, pomyślał. On też wycofywał się w podobny sposób. Tak, to była krew z jego krwi, kość z jego kości - nie to, co drugie dziecko Crystal, dziecko, którego przyjście na świat poprzedził ich rozwód.

- Kochanie... - spróbował ponownie, ale poddał się, ponieważ emanowała z niej nieprzejednana wrogość.

Renata, winiła go za odejście mamy, a Gustavo nie wiedział, co będzie lepsze dla córki - brutalna prawda czy też bajeczka, że matka ją kocha, lecz okrutny ojciec utrudnia ich wzajemne kontakty. Gdyby tylko znał odpowiedź na to pytanie...

Puścił ją z ociąganiem, wybiegła od razu, zaś Gustavo usiadł ciężko przy biurku i ukrył twarz w dłoniach.

- Czy przychodzę w złym momencie?

Gustavo uniósł wzrok i ujrzał starszego mężczyznę w pobrudzonym ziemią ubraniu, stojącego w drzwiach prowadzących na taras i ocierającego pot z czoła.

- Ależ skądże, Carlo, zapraszam.

Książę podniósł się, podszedł do barku ukrytego w osiemnastowiecznej komodzie, nalał do szklanek zimnego piwa.

- Proszę. I jak posuwają się prace?

- Robię, co mogę, lecz przydałby się lepszy ekspert.

- Nie znam lepszego od ciebie - rzekł lojalnie Gustavo.

Przyjaźnili się od ośmiu lat, kiedy to w Montegiano odbył się międzynarodowy kongres archeologów, którym książę udostępnił pałac. Gdy ostatnio na terenie posiadłości odkryto fundamenty dawnej budowli, prawdopodobnie pochodzącej z czasów starożytnych, Gustavo natychmiast zadzwonił do profesora Carla Francesego.

- To jest odkrycie o wielkim znaczeniu, musi się nim zająć wybitny znawca, ja specjalizuję się w innej epoce. Polecam Fentoniego. Będzie zachwycony. Ty mnie wcale nie słuchasz!

- Słucham, oczywiście, tylko... A niech to piekło pochłonie! Ona znowu...

- Crystal?

- Któżby inny? Potrafię znieść, że mnie zdradziła, urodziła syna innemu i zrobiła ze mnie głupca przed całym światem, ale nie wybaczę jej nigdy, że porzuciła Renatę. Moja córka cierpi, a ja nie mogę jej pomóc.

- Nigdy nie lubiłem twojej żony - wyznał po chwili wahania Carlo. - Pamiętam, jak ją spotkałem bodaj dwa lata po waszym ślubie. Ty byłeś nią kompletnie zauroczony, jednak ona nie wydawała się aż tak zaangażowana.

- Kompletnie zauroczony - powtórzył gorzko. - Tak, przez długi czas starałem się widzieć w niej same zalety, ponieważ to ze względu na nią postąpiłem niegodnie wobec innej osoby, która miała zostać moją żoną. Musiałem więc przekonać samego siebie, że „nagroda", jaką dzięki temu zdobyłem, była tego warta.

W oku Carla błysnęło żywe zainteresowanie.

- Niegodnie? Jak bardzo? Gustavo aż się uśmiechnął.

- Muszę cię rozczarować, nie usłyszysz żadnej romantycznej Historii godnej uwiecznienia w wielkiej tragedii. Ani ja, ani ta dama nie byliśmy zakochani, chodziło o małżeństwo z rozsądku.

Carlo nie dziwił się temu, gdyż wiedział, że wśród arystokratycznych europejskich rodów takie rzeczy wciąż się zdarzają. Osoby z tytułami zazwyczaj przyciągały osoby z pieniędzmi i poślubienie kogoś takiego stawało się praktycznie obowiązkiem, gdy w grę wchodziło utrzymanie starych majątków i rodowych siedzib.

- I jak zostało zaaranżowane?

- Wtedy jeszcze żył mój ojciec, który, niestety, nie miał drygu do finansów. Tak się jednak składało, że przyjaciółka mojej matki znała pewną młodą Angielkę z wyjątkowo bogatej rodziny. Przedstawiono nas sobie, całkiem się polubiliśmy.

- Jaka ona była?

Gustavo zastanawiał się przez chwilę.

- Przede wszystkim bardzo miła - rzekł wreszcie. - Łagodna, delikatna, wyrozumiała. Mogłem z nią rozmawiać o wszystkim. Pewnie bylibyśmy dobrym małżeństwem, bardzo zgodnym. Ale nagle spokój przestał mnie pociągać, ponieważ zjawiła się Crystal, zjawiła się jak... - przez moment szukał słów - jak kometa na ciemnym niebie. Olśniła mnie, oślepiła. Nie widziałem, że jest bezwzględna i samolubna, dostrzegłem to dopiero później, już po ślubie.

- Co powiedziała twoja narzeczona, gdy z nią zerwałeś?

- Nie zerwałem, ona to zrobiła. Zachowała się naprawdę wspaniale. Stwierdziła, że jeśli wolę Crystal, to ona się wycofuje, bo tak będzie lepiej dla nas obojga, w końcu która kobieta chce mieć męża myślącego o innej? Brzmiało to bardzo rozsądnie.

- A gdyby nie zwolniła cię z danego jej słowa? Ożeniłbyś się z nią?

Gustavo był wstrząśnięty.

- Oczywiście!

- Twoi rodzice zapewne nie byli zbyt szczęśliwi?

- Nie, ale nie mogli nic zrobić, bo moja narzeczona przedstawiła to jako naszą wspólną decyzję, ja tylko przytakiwałem, w sumie chyba trochę wyszedłem na idiotę. Ojciec nie mógł mi darować, że rodzina straciła taką okazję.

- Rozumiem, że Crystal nie wniosła do związku żadnego majątku?

- Owszem, wniosła, ale mniejszy.

- Jeśli ktoś mający takie poczucie obowiązku jak ty nie postawił na pierwszym miejscu dobra rodu, to Crystal naprawdę musiała cię opętać.

Skinął głową, przypominając sobie, jakie wrażenie na nim wywarła, gdy ją poznał. Zmysłowa, żywiołowa i beztroska, ciągłe się śmiała, była bardzo uczuciowa, a przynajmniej tak mu się wtedy wydawało. Dopiero później miał zrozumieć, że te jej swobodnie okazywane emocje są powierzchowne, że jest zupełnie niezdolna do prawdziwych, trwalszych i głębszych uczuć.

On sam z kolei uchodził za niewzruszonego, przy czym prawie nikt nie wiedział, że Gustavo nie mówi o swoich uczuciach właśnie dlatego, że przeżywa je niezmiernie intensywnie. Zbyt intensywnie, by poważył się to okazać.

Carlo jednak znał swego przyjaciela, wiedział, że temat jest dla niego bolesny, dlatego skierował rozmowę na inne tory.

- Ale rozmawialiśmy o pracy... Otóż im szybciej Fentoni i jego ludzie przeprowadzą tu badania, tym lepiej.

- Fentoni zapewne każe sobie słono płacić - zauważył cierpko Gustavo.

- Najlepsi zawsze kosztują - stwierdził sentencjonalnie Carlo.

- Crystal żąda zwrotu wszystkiego, co wniosła. Ma do tego prawo, ale jej roszczenia stawiają mnie w ciężkiej sytuacji.

- Może na tym odkryciu uda ci się zarobić.

- Niewątpliwie - rzekł bez przekonania Gustavo. - Dobrze, skontaktujmy się z Fentonim.

- Spróbuję od razu, po co czekać? Pozwolisz? - Carlo już sięgał po słuchawkę.

Książę znowu podszedł do drzwi wiodących na taras i po chwili udało mu się odnaleźć wzrokiem córkę. Siedziała na ściętym pniu wiekowego drzewa, sterczącym z trawnika. Kolana podciągnęła pod brodę, objęła je ramionami. Kiedy zauważyła ojca, pomachał do niej z uśmiechem, lecz ona odwróciła wzrok, a zdesperowany Gustavo aż miał ochotę tłuc głową o ścianę. Jak miał pomóc córce, jak? Czuł się bezradny, zżerało go poczucie winy.

Dopiero po chwili uświadomił sobie, że przyjaciel rozmawia z kimś żarliwym tonem, starając się go przekonać.

- Fentoni, stary przyjacielu, to, co mamy tutaj, to znacznie ważniejsza sprawa. Och, do diabła z twoim kontraktem! Powiedz im, że zmieniłeś zdanie i wolisz zająć się tym... Ile?! Rozumiem...

Spojrzał na księcia i bezradnie wzruszył ramionami.

- Kogo w takim razie byś polecił? Tak, oczywiście, słyszałem o niej, ale pani Manton jest Angielką. Czy to akurat obcokrajowcy powinni orzekać w sprawie naszych zabytków? Dobrze, skoro tak mówisz... Masz może numer do niej? - Nabazgrał coś na kartce i zakończył rozmowę.

- Angielka? - spytał Gustavo z wyraźnym brakiem entuzjazmu.

- Fentoni mówi, że była jego najlepszą uczennicą. Proponuję zrobić tak... Skontaktuję się z nią i postaram się ją tutaj ściągnąć. Jeśli wrażenie okaże się pozytywne, ustalimy z nią warunki.

- Dziękuję. Zostawiam sprawę w twoich rękach, Carlo.

Kiedy Joanna usłyszała, z czym dzwoni Carlo Francese, miała tylko jedno pytanie.

- Czy to książę Gustavo wybrał mnie do tej pracy?

- Nie, polecił panią mój przyjaciel Fentoni. Pani Manton, czy mogłaby pani przyjechać i obejrzeć to, co odkryliśmy do tej pory?

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Kusiło ją, by przyjąć propozycję, zobaczyć znowu Gustava, w końcu upłynęło całe dwanaście lat, nie była już młodą dziewczyną, trawioną uczuciem, z którym nie da się walczyć. Może nawet powinna go zobaczyć? On też się zmienił, też jest starszy, więc wygląda inaczej niż ten młody książę, który wciąż żył w jej sercu, choć wcale tego nie chciała. Ponowne spotkanie mogłoby ją ostatecznie wyleczyć, byłaby wreszcie wolna.

- Planowałam spędzić urlop z moim dziesięcioletnim synem...

- Proszę go przywieźć, książę ma córkę prawie w tym samym wieku, znakomicie się więc składa. Kiedy możemy pani oczekiwać?

Zawahała się.

- Sama nie wiem.

Billy, który podsłuchiwał bezczelnie, spytał:

- Montegiano? Skinęła głową.

- O rany, mamo, zgódź się! Przecież aż cię skręca, żeby zobaczyć te ruiny. - Bezceremonialnie wyrwał jej komórkę. - Ona już jedzie!

Odebrała mu telefon, w sumie zadowolona, że syn podjął za nią decyzję, obiecała profesorowi Francesemu zjawić się w ciągu paru dni i rozłączyła się.

- Billy, przecież mieliśmy przez wakacje odpoczywać i dobrze się bawić.

- Mamo, przecież my nie lubimy dobrze się bawić, bo to nudy na pudy!

Zgodnie wybuchnęli śmiechem.

Następnego dnia Joanna spakowała ich rzeczy i ruszyła w stronę odległego o prawie trzysta kilometrów Rzymu. Im bliżej byli celu, tym wolniej jechała, wynajdując najróżniejsze preteksty do zatrzymywania się po drodze. W ten sposób udało jej się spędzić w podróży cały dzień. Kiedy pod wieczór wjeżdżali do Tivoli, oznajmiła:

- Przenocujemy tutaj.

- Mamo, przecież do Rzymu już tylko kawałek!

- Wiem, ale jestem zmęczona. Wolę się porządnie wyspać i przyjechać na miejsce wypoczęta.

Kiedy Billy zasnął, siedziała długo przy oknie i spoglądając w stronę Rzymu, wymyślała sobie od tchórzy. Czemu w ogóle przyjęła tę propozycję? Czy ni...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin