Cussler Clive - Przygody Dirka Pitta 20 - Arktyczna mgła.pdf

(1788 KB) Pobierz
Cussler Clive - Przygody Dirka Pitta 20 - Arktyczna mgła
CLIVE CUSSLER
DIRK CUSSLER
ARKTYCZNA MGŁA
przekład Maciej Pintara
Pamięci Leigh Hunta.
Tak, naprawdę istniał pewien Leigh Hunt.
Drogi przyjaciel, bon vivant, kpiarz
i ekscentryczny donŜuan,
który umiał postępować z kobietami,
czego zazdrościli mu wszyscy męŜczyźni.
Uśmierciłem go w prologach dziesięciu ksiąŜek z Dirkiem Pittem. Zawsze chciał
odegrać większą rolę w powieściach, ale nie narzekał, bo cieszyła go sława.
Do zobaczenia, stary, bardzo nam Ciebie brakuje.
Kwiecień 1848 Cieśnina Wiktorii, Ocean Arktyczny
Krzyk rozszedł się po statku niczym wycie rannego zwierzęcia. śałosne zawodzenie
brzmiało jak błaganie o śmierć. Do jęku dołączył drugi, potem trzeci, aŜ w ciemności
rozbrzmiał cały upiorny chór. Kiedy makabryczne wrzaski umilkły, nastąpiła chwila
niespokojnej ciszy, po której znów odezwały się udręczone głosy. Kilku marynarzy, tych,
którzy jeszcze pozostali przy zdrowych zmysłach, słuchało tych odgłosów i modliło się o
lŜejszą śmierć dla siebie.
W swojej kajucie kapitan James Fitzjatnes teŜ słuchał i ściskał w dłoni kawałek
srebrzystej skały. Uniósł zimny lśniący minerał do oczu i zaklął, patrząc na jego błyszczącą
powierzchnię. Czymkolwiek był ten kamień, okazał się przekleństwem dla statku. Jeszcze
zanim wnieśli go na pokład, przynosił śmierć. Dwaj marynarze wypadli za burtę łodzi
wielorybniczej podczas transportu pierwszej partii skał i szybko zamarzli w lodowatych
wodach Arktyki. Inny zginął podczas bójki na noŜe, kiedy próbował wymienić minerał na
tytoń z szalonym cieślą okrętowym. W ciągu ostatnich tygodni ponad połowa załogi z wolna
popadła w obłęd. Bez wątpienia to wina srogiej zimy, rozmyślał kapitan, ale tajemnicza skała
teŜ odgrywała jakąś rolę.
Z zamyślenia wyrwało go walenie do drzwi kajuty. Nie chciał tracić energii na
wstawanie i otwieranie, więc po prostu rzucił ochryple:
- Tak?
Drzwi otworzyły się gwałtownie i ukazał się w nich niski męŜczyzna z rumianą,
brudną twarzą i w poplamionym swetrze.
- Kapitanie, jeden czy dwaj z tamtych znów próbują się przedrzeć przez barykadę -
oznajmił z wyraźnym szkockim akcentem kwatermistrz okrętowy.
- Wezwijcie porucznika Fairlholme'a. - Fitzjames podniósł się wolno. - Niech zbierze
ludzi.
Rzucił odłamek na koję i wyszedł za kwatermistrzem z kajuty. Poszli mrocznym,
cichnącym stęchlizną korytarzem, oświetlonym kilkoma małymi lataniami. Kiedy minęli
główny właz, kwatermistrz zniknął, a Fitzjames pomaszerował dalej. Wkrótce zatrzymał się
przed wysoką stertą blokują drogę. Stos beczek, skrzyń i baryłek w korytarzu sięgał do
wyŜszego pokładu i tworzył prowizoryczną barykadę, która odgradzała część dziobową
statku. Gdzieś z drugiej strony dobiegały odgłosy przesuwania skrzyń oraz stęknięcia.
- Znów zaczynają, panie kapitanie - powiedział senny Ŝołnierz piechoty morskiej,
pełniący wartę przy stercie z muszkietem typu Brown Bess. Ledwie dziewiętnastoletni
wartownik miał niechlujny zarost, który sterczał jak ciernie.
- Niedługo zostawimy im statek - odparł Fitzjames zmęczonym głosem.
Za nimi zaskrzypiała drewniana drabina, gdy trzej męŜczyźni wspięli się do głównego
włazu z dolnego pokładu. Lodowaty podmuch wdarł się na chwilę do korytarza, potem jeden
z męŜczyzn zasłonił szczelnie otwór brezentem. Wychudły oficer w grubej kurtce munduru
wyłonił się z mroku i podszedł do Fitzjamesai.
- Panie kapitanie, zbrojownia jest nadal zabezpieczona - zameldował porucznik
Fairholme, wypuszczając obłok pary z ust. - Kwatermistrz McDonald zbiera ludzi w mesie
oficerskiej. - Uniósł mały pistolet skałkowy. - Wzięliśmy trzy sztuki bron i dla siebie.
Fitzjames skinął głową i popatrzył na dwóch towarzyszy Fairholme’a,
wymizerowanych Ŝołnierzy - Królewskiej Piechoty Morskiej. KaŜdy z nich trzymał muszkiet.
- Dziękuję, poruczniku - odrzekł spokojnie. - Nie będzie Ŝadnej strzelaniny, dopóki nie
wydam rozkazu.
Zza barykady dobiegł przeraźliwy krzyk, potem głośny brzęk garnków i rondli.
Szaleństwo narasta, pomyślał Fitzjames. Mógł sobie tylko wyobraŜać, cc się dzieje po drugiej
stronie zapory.
- Są córa; bardziej agresywni - powiedział cicho porucznik. Fitzjames przytaknął
ponuro). Gdy wstępował do SłuŜby Badań Arktyki, nie spodziewał się, Ŝe kiedykolwiek
będzie musiał poskramiać oszalałą załogę. Optymistyczny i przyjacielski, szybko awansował
w Królewskiej Marynarce Wojennej i kiedy miał trzydzieści lat, juŜ dowodził okrętem. Teraz,
sześć lat później, oficer, nazywany niegdyś „najprzystojniejszym męŜczyzną w Royal Navy”,
walczył o przetrwanie i stał przed najcięŜszą dotychczas próbą.
MoŜe to nic dziwnego, Ŝe część załogi postradała zmysły. Zimowanie w Arktyce na
pokładzie statku uwięzionego w lodzie było koszmarnym przeŜyciem. Marynarze od miesięcy
tkwili w ciemności i bezlitosnym zimnie, stłoczeni w ciasnych kajutach na dolnym pokładzie.
Walczyli ze szczurami, zmagali się z klaustrofobią i odosobnieniem, na dodatek mieli
szkorbut i odmroŜenia. Przetrwanie jednej zimy było wystarczająco trudne, tymczasem załoga
Fitzjamesa zimowała w Arktyce juŜ trzeci rok i dawały jej się we znaki nie tylko choroby, ale
i niedostatek Ŝywności oraz paliwa. Śmierć kierownika ekspedycji, sir Johna Franklina,
pogorszyła jeszcze sytuację.
Fitzjames wiedział, Ŝe dzieje się coś groźniejszego. Kiedy bosmanmat zdarł z siebie
ubranie, wspiął się na górny pokład i zeskoczył z wrzaskiem na krę, moŜna to było uznać za
pojedynczy przypadek obłędu. Gdy jednak trzy czwarte załogi zaczęło krzyczeć przez sen,
snuć się apatycznie po statku, bełkotać niezrozumiale i mieć halucynacje, było to
najwyraźniej coś innego. Kiedy chorzy stali się agresywni, Fitzjames kazał ich po cichu
przenieść do części dziobowej i odosobnić.
- Coś na statku doprowadza ich do szaleństwa - rzekł cicho Fairholme, jakby czytał w
myślach kapitana.
Fitzjames miał przytaknąć, gdy nagle mała skrzynka spadła ze szczytu barykady i
omal nie ugodziła go w głowę. W otworze na górze ukazała się blada wychudła twarz, oczy
Ŝarzyły się na czerwono w chybotliwym blasku świec. MęŜczyzna przecisnął się szybko przez
dziurę i stoczył po zaporze w dół. Kiedy wstał, Fitzjames rozpoznał w nim jednego z palaczy,
którzy obsługiwali silnik parowy statku. Mimo przenikliwego zimna wewnątrz kadłuba,
palacz był bez koszuli. Wymachiwał cięŜkim noŜem rzeźniczym zabranym z kambuza.
- Gdzie owieczki na rzeź?! - wrzasnął i uniósł nóŜ.
Zanim zadał cios, Ŝołnierz Królewskiej Piechoty Morskiej zdzielił go kolbą muszkietu
w skroń. NóŜ uderzył w jakąś skrzynię, gdy męŜczyzna runął na pokład i struŜka krwi
pociekła mu po twarzy.
Fitzjames odwrócił się od nieprzytomnego palacza do marynarzy wokół siebie.
Zmęczeni, wynędzniali i wymizerowani patrzyli na niego, czekając na rozkazy.
- Natychmiast opuszczamy statek. Do zmroku zostało jeszcze ponad pół godziny.
ZdąŜymy dotrzeć do „Terrora”. Poruczniku, niech pan przyniesie ekwipunek do mesy.
- Ile sań przygotować?
- śadnych. Niech pan spakuje tylko tyle bagaŜu, Ŝeby kaŜdy mógł go udźwignąć.
- Tak jest - odpowiedział Fairholme i zniknął wraz z dwoma ludźmi w głównym
włazie prowadzącym na dół.
W ładowni statku leŜały parki, ciepłe buty i rękawice, które załoga nosiła w czasie
pracy na pokładzie lub wypraw saniami. Fairholme i jego pomocnicy szybko zabrali na górę
zimowe ubrania i zanieśli je do duŜej mesy na rufie.
Fitzjames poszedł do swojej kajuty, wziął kompas, złoty zegarek i listy do rodziny.
Otworzył dziennik okrętowy i drŜącą ręką zrobił ostatni wpis. Zacisnął powieki z poczuciem
poraŜki i zamknął oprawioną w skórę księgę. Tradycja nakazywała, by zabrał ze sobą
dziennik, ale zamiast tego schował go pod kluczem w biurku na stercie dagerotypów.
Jedenastu męŜczyzn, tylu pozostało przy zdrowych zmysłach z
sześćdziesięcioośmioosobowej załogi, czekało na niego w mesie. Kapitan włoŜył parkę i buty,
tak jak pozostali, i poprowadził ich na górę głównym włazem. Odsunęli na bok pokrywę,
wydostali się na główny pokład i oddali na pastwę Ŝywiołów. Poczuli się tak, jakby
przekroczyli wrota zamarzniętego piekła.
Z ciemnego i wilgotnego wnętrza statku weszli w oślepiającą biel. Wyjący wiatr ciskał
Zgłoś jeśli naruszono regulamin