Narodziny [rozdział 2].pdf

(37 KB) Pobierz
280761994 UNPDF
Rozdział 2
Koniec, czy pocz Ą tek?
- Mamo, błagam! Bilet jest ju ż kupiony, nie mog ę tak po prostu nie i ść !
Nie wierzyłam, ż e mi to robiła. Zwykle na moje wyczyny patrzyła z przymru ż eniem
oka. Jak mogło jej si ę tak odmieni ć ?
- Nie ma nawet mowy. Wiesz jak ja musiałam si ę za ciebie wstydzi ć , kiedy dyrektor
zadzwonił z informacj ą o twojej kłótni z tym chłopcem?
- Po pierwsze, to nie był chłopiec, tylko Steve Williams, bardzo wredny typ, a po drugie, to
on zaczepił Debbie!
- Maggie, - głos jej złagodniał - ju ż czas, by twoja przyjaciółka zadbała o siebie. Nie mo ż esz
jej wiecznie broni ć .
- Ale…
- Nie ma ż adnego ale. Odk ą d pami ę tam, zawsze stawała ś w jej obronie, nie daj ą c nawet
szansy, by mogła si ę nauczy ć walczy ć o swoje. Pomy ś lała ś co b ę dzie w przyszło ś ci , jak ju ż
zaczniecie studia? Ka ż da z was pójdzie osobn ą drog ą i niemo ż liwo ś ci ą b ę dzie, by ś nadal nad
ni ą czuwała. Ż ycie jest ci ęż kie i im wcze ś niej Debbie zacznie sama pilnowa ć swoich spraw,
tym łatwiej jej b ę dzie w przyszło ś ci.
- Mo ż e i masz racj ę - zgodziłam si ę , bo rzeczywi ś cie słowa mamy miały sens. - Ale to wcale
nie oznacza, ż e z tego powodu nie mo ż esz mnie pu ś ci ć na koncert.
- Nie idziesz i tyle. Jak posiedzisz w domu, to mo ż e w ko ń cu zrozumiesz, ż e czasami trzeba
pomy ś le ć , zanim co ś si ę zrobi.
Patrzyłam jak mama krz ą ta si ę po kuchni, realizuj ą c zamówienie na jutrzejsze
przyj ę cie i zastanawiałam si ę , jak jeszcze mog ę j ą przekona ć .
- Kiedy były ś my ostatnio w centrum handlowym, spodobały ci si ę pewne kolczyki. Kupi ę ci
je, je ś li pozwolisz mi dzisiaj wyj ść . - zacz ę łam, maj ą c nadziej ę , ż e ta stara sztuczka zadziała
po raz kolejny.
- Te z turkusowymi oczkami?
- Dokładnie te.
Mama popatrzyła na mnie. Min ę miała surow ą , ale w jej piwnych oczach ta ń czyły
wesołe iskierki, które zawsze pojawiały si ę , kiedy była rozbawiona. To chyba nie był dobry
pomysł…
- Niech pomy ś l ę … Razem z wisiorkiem?
- Oczywi ś cie- powiedziałam, modl ą c si ę w duchu, by nie wymy ś liła czego ś jeszcze. Inaczej
moje finanse mogły si ę bardzo uszczupli ć .
- Wrócisz od razu po koncercie. I ż adnych u ż ywek, zrozumiano?
- Tak jest! Dzi ę ki mamo!
O tak! Co ś czułam, ż e to b ę dzie najlepszy dzie ń mojego ż ycia. A moja wypłata?
Hmmm, zawsze b ę d ę mogła po ż yczy ć co ś od Debbie…
Wła ś nie, Debbie! Na ś mier ć wyleciało mi z głowy, ż e miałam do niej wpa ść !
Zaaferowana postaw ą mamy w sprawie dzisiejszego wyj ś cia, zapomniałam, ż e miały ś my
przymierza ć ciuchy na koncert. To znaczy ja je przymierza ć , a moja przyjaciółka doradza ć .
- Mamo, musz ę ju ż lecie ć ! O trzeciej miałam si ę spotka ć z Debbie, a jest… ju ż w pół do. –
powiedziałam. Jezu, nie zd ążę !
- Maggie!- zawołała za mn ą - Tylko wpadnij dzisiaj do taty, dobrze?
- Zawsze zachodz ę - odkrzykn ę łam i tyle mnie widziała.
Zbiegałam po schodach tak szybko, jak to było mo ż liwe. Byłam ju ż przy wyj ś ciu,
kiedy drzwi si ę otworzyły… i łup! Z rozp ę du wbiłam si ę w tego kogo ś , kto wła ś nie wchodził
do klatki.
- Powiedz, ile razy b ę dziesz jeszcze na mnie wpada ć , co Maggie?
Ten głos mogłam rozpozna ć wsz ę dzie. To był Daniel Sparks, mój s ą siad z dołu.
Spojrzałam na jego. U ś miechał si ę łobuzersko i tak jako ś … wpatrywał si ę we mnie. Na
policzku miał czerwony ś lad, chyba po naszym zderzeniu. Ciekawe czym ja mu tak
przywaliłam?
- Tyle razy, dopóki przestaniesz wchodzi ć mi w drog ę .
I to była prawda. Daniel wprowadził si ę do naszego bloku pół roku temu i od pocz ą tku
na siebie wpadali ś my. Oczywi ś cie nie specjalnie! A, ż e mi si ę podobał, to ju ż inna bajka…
Problem w tym, ż e nie rozmawiali ś my ze sob ą oprócz tych naszych „mini ęć ” w drzwiach. I
jak tu takiego poderwa ć
- Wiesz co?- zacz ą ł - Nie wiem jak ty, ale ja mam do ść tych wypadków. Co by ś powiedziała
na grafik naszych wej ść i wyj ść , by ś my wi ę cej na siebie nie wpadali?
Co? On chciał mnie unika ć ?
- Chodzi ci o to, by ś my go ustalili?
- No. – u ś miechn ą ł si ę jeszcze szerzej. Je ż eli wcze ś niej my ś lałam, ż e tamten u ś miech był
łobuzerski, to wyobra ź cie sobie jaki był ten… - My ś lałem, ż e mogliby ś my ustali ć go jutro w
tej restauracji dwie przecznice st ą d. Oczywi ś cie je ś li chcesz - dodał szybko. Czy mi si ę
wydawało, czy był troch ę zmieszany?
- Powiedz szczerze, to ma by ć randka?- zapytałam.
Daniel oparł si ę o framug ę i przeczesał dłoni ą włosy.
- Je ś li chcesz. – odparł nonszalandzko.
- W takim razie jutro o siódmej po południu. – powiedziałam. Moje serce w tym czasie pikało
rado ś nie. Powiedzcie jak tu nie by ć szcz ęś liwym?
- O siódmej. Cze ść .- potwierdził Daniel i znikn ą ł w gł ę bi klatki.
- Cze ść - mrukn ę łam sama do siebie, gdy ż był ju ż daleko i skierowałam si ę w stron ę
przystanku. W mi ę dzyczasie zadzwoniłam do Debbie, przesuwaj ą c nasze przymiarki na
szóst ą . Koncert zaczynał si ę o dziewi ą tej, wi ę c spokojnie ze wszystkim by ś my si ę wyrobiły.
Nasza wcze ś niejsza godzina była po prostu wynikiem pro ś by mojej przyjaciółki, która chciała
by ś my jeszcze obejrzały film, który ona wynalazła w sieci.
Cmentarz poległych ż ołnierzy zawsze wywoływał u mnie przygn ę bienie.
Przechodz ą c wokół równych rz ę dów, białych jak ś nieg nagrobków, wyobra ż ałam sobie
pochód Alejami Za ś wiatów, które nieubłaganie przybli ż ały mnie do ostatecznego celu
w ę drówki – ś mierci. Czułam dreszcze na sam ą my ś l o tym, i ż moje, tak naprawd ę dopiero
rozpocz ę te ż ycie, mogło si ę ju ż zako ń czy ć .
Dotarłam do grobu taty. Tylko dla niego tu przychodziłam i tylko dlatego st ą d nie
uciekałam, gdy nachodziły mnie te przera ż aj ą ce my ś li. Pami ęć o nim ogarniała ż arem moje
serce, podczas gdy reszt ę obejmował lód.
- Cze ść tato. – powiedziałam i poło ż yłam przed grobem jedn ą z dwóch wi ą zanek zakupionych
w pobliskiej kwiaciarni. – Przepraszam, ż e nie przychodziłam przez te dwa tygodnie. Miałam
straszne urwanie głowy w szkole i …
Zdania nie doko ń czyłam. Tak było zawsze. Gdy tylko widziałam George Sinclar
wypisane na białym kamieniu i dat ę poni ż ej, do moich oczu napływały łzy. Min ę ło ju ż tyle
lat, a ja nadal reagowałam tak samo. Ukl ę kn ę łam z boku nagrobka i go obj ę łam.
- Tato, - zaszlochałam – czemu nie mo ż esz by ć tutaj, w tym czasie i w tym miejscu? Dlaczego
musiałe ś nas opu ś ci ć , wła ś nie wtedy, kiedy byłe ś i jeste ś nam najbardziej potrzebny, Mamie,
Luke’owi, Leal…? Czemu nie mo ż esz trwa ć przy mnie i razem ze mn ą prze ż ywa ć rado ś ci i
smutki mojego ż ycia?
Umilkłam. Nie wiem ile czasu kl ę czałam i obejmowałam lodowaty kamie ń . Nie
czułam zimna, które przenikało przez moj ą bluz ę . W tej chwili liczyło si ę dla mnie tylko to, i ż
nagrobek jest uosobieniem duszy i obejmuj ą c go, w rzeczywisto ś ci obejmowałam tat ę .
-Wiesz, – powiedziałam po dłu ż szej chwili - id ę dzisiaj na koncert Linkin Park, a ten,
chłopak o którym ci mówiłam, Daniel, zaprosił mnie na randk ę . Mam nadziej ę , ż e nie masz
nic przeciwko. Jest całkiem fajny.
U ś miechn ę łam si ę i dodałam:
- Mo ż e dasz nam swoje błogosławie ń stwo?
- Panienko Sinclar, panienka znowu tutaj?- na d ź wi ę k tych słów wstałam z kl ę czek i
obróciłam si ę . Przy s ą siednim rz ę dzie, par ę nagrobków ode mnie, stała pani Miller,
staruszka, któr ą cz ę sto spotykałam przychodz ą c na cmentarz. Jej wnuk zgin ą ł na wojnie par ę
lat wcze ś niej ni ż tata.
- Dzie ń dobry, pani Miller. Tak, znowu tutaj. Dawno nie przychodziłam i pomy ś lałam, ż e tata
ucieszyłby si ę ze ś wie ż ych, wiosennych kwiatów.
- O tak, na pewno si ę ucieszył. – powiedziała.
Dziwna była ta rozmowa. Zwykle staruszka była miła i mogłam godzinami z ni ą
gaw ę dzi ć o dawnych czasach, ale teraz była jaka ś nieobecna. Czy to miejsce tak na ni ą
działało?
- Prosz ę Pani, - zacz ę łam – czy nic złego si ę nie stało? Bo przypomniałam sobie o problemach
z sercem, o których Pani wspominała i pomy ś lałam, ż e mo ż e…
- Nie, nie, moja droga. – odpowiedziała. – Nic takiego si ę nie wydarzyło. Po prostu widz ą c
tylu ludzi, którzy odeszli do Pana, u ś wiadomiłam sobie, ż e wkrótce upomni si ę o mnie. A
wtedy nie b ę dzie nikogo, kto mógłby odwiedzi ć mojego wnuka.
- Ja b ę d ę - obiecałam. – I zało żę si ę , ż e do ż yje pani setki. Wiem co mówi ę .
- Oby ś miała racj ę . – u ś miechn ę ła si ę .
- Pani Miller, musz ę ju ż i ść . Niech pani pozdrowi ode mnie Barta- po ż egnałam si ę i ruszyłam
w jeszcze jedno miejsce, które miałam zamiar odwiedzi ć , zamiar wpadn ę do Debbie.
Nikt nie wiedział, ż e tu przychodziłam. Osobi ś cie nic złego w tym nie widziałam, ale
mama pewnie zabroniłaby mi odwiedza ć to miejsce.
Podniosłam głow ę . Wiatr si ę wzmógł, a chmury przesłoniły sło ń ce, rzucaj ą c cienie na
nagrobki wokół mnie. Według mnie, nadało im to lekk ą nut ę tajemniczo ś ci, ale to było tylko
moje zdanie. Inni odwiedzaj ą cy pewnie stwierdzili, ż e zanosi si ę na deszcz. Rozejrzałam si ę .
Na tym cmentarzu groby były inne. Fiku ś ne anioły i wysokie krzy ż e sterczały wysoko w
gór ę , cz ę sto zasłaniaj ą c mi pole widzenia, a wielkie kamienne płyty zajmowały prawie cał ą
szeroko ść cmentarza. Widok ten sprawiał, i ż czułam si ę w tej ciasnocie zupełnie
niepotrzebna, jakby tutejsi mieszka ń cy nie potrzebowali mojej obecno ś ci. Nie chciałam im si ę
narzuca ć , dlatego poło ż yłam pozostał ą mi wi ą zank ę i szepn ę łam:
- Szkoda, ż e nigdy ci ę nie poznałam.
Mieszkanie Debbie znajdowało si ę w o wiele bardziej ruchliwej cz ęś ci miasta, ni ż
moje. Mimo to, podobała mi si ę jej dzielnica. Po prostu przechadzaj ą c si ę ni ą , czułam si ę
jakbym była tutaj mile widziana, co jak pewnie wiecie, nie jest cz ę stym zjawiskiem w
pozostałych cz ęś ciach Nowego Jorku.
Wła ś nie miałam skr ę ci ć w ulic ę , przy której mieszkała moja przyjaciółka, gdy co ś na
jezdni obok, przykuło moj ą uwag ę . Mały, br ą zowo - biały szczeniak le ż ał skulony na ś rodku
jezdni, boj ą c si ę ruszy ć w jak ą kolwiek stron ę . Mimo, ż e nie byłam sama – wokół mnie było
kilka tuzinów ludzi, chyba ja jedna zwróciłam uwag ę , na to niecodzienne zjawisko.
Nagle zobaczyłam nadje ż d ż aj ą cy z przeciwka samochód, który kierował si ę dokładnie
na tego słodkiego szczeniaka. Nie zastanawiaj ą c si ę nad konsekwencjami, wbiegłam na
jezdni ę i zabrałam go sprzed kół rozp ę dzonego pojazdu. Byłam szalona, wiem… Na szcz ęś cie
bez przeszkód dotarłam na drug ą stron ę . Spojrzałam na drgaj ą ce futerko w moich r ę kach.
Było takie mi ę ciutkie…
- Ciii… – zacz ę łam uspokaja ć trz ę s ą cego si ę malucha. – Ju ż wszystko dobrze…
Szczeniak spojrzał na mnie swoimi karmelowymi oczami. Było w nich wida ć tylko strach.
- Nic si ę nie bój…
Nagle przed sob ą zobaczyłam jaki ś cie ń i po chwili małe r ą czki zabrały mi pieska.
Podniosłam głow ę . Niedu ż y chłopiec, na moje oko pi ę cio – sze ś cioletni, głaskał wła ś nie to
cudo z merdaj ą cym ogonkiem, a jego mama stała tu ż obok niego, sprawdzaj ą c co jaki ś czas,
czy synkowi nic si ę nie dzieje.
- Prosz ę pani- zwróciłam si ę do niej. – Czy mogłaby jako ś zaj ą c si ę tym psem? Jestem
umówiona i nie mog ę si ę spó ź ni ć .
Matka chłopca pokiwała głow ą , wi ę c skierowałam si ę w stron ę ulicy Debbie. Do
szóstej zostało mi tylko dziesi ęć minut, a czekało mnie jeszcze sporo drogi.
Moje uszy zarejestrowały d ź wi ę k. Dosłownie sekund ę ź niej usłyszałam kolejne.
Wszystkie brzmiały jak krzyk. Odwróciłam si ę , by zobaczy ć o co chodzi….
Poczułam ból, jakiego nie czułam jeszcze nigdy w ż yciu. Próbowałam porówna ć go do
jakiego ś znanego mi zjawiska, ale ani rozp ę dzone byki, ani poci ą g, ani kilkutonowy blok
betonu nie mogły wywoła ć a ż takiego bólu…
Ś wiat zawirował mi w oczach. Ziemia oddaliła si ę ode mnie. Rzeczy obróciły si ę do
góry nogami. Wszystko było na opak, a ja nadal nie wiedziałam co si ę ze mn ą dzieje…
W co ś uderzyłam. Ś wiat znowu wrócił na swoje miejsce. Nie, to ja wróciłam… Ale
chyba nie do ko ń ca…
Próbowałam si ę podnie ść , ale ciało odmówiło mi posłusze ń stwa. Czułam straszny ból,
ale tylko w górnej cz ęś ci ciała, tak jakbym dolnej połowy nie miała… Przecie ż miałam,
pami ę tam…
Tylko, ż e jej nie czułam…
Głowa mi pulsowała. Ogniste jarzma bólu obejmowały we władanie nie tylko moje
ciało, ale i ś wiadomo ść
Krew. Czułam krew. Czułam wsz ę dzie: w ustach, na policzkach, ciepło na brzuchu i
ramionach. Moje oczy zalewał czerwony ż ar…
Usłyszałam jaki ś głos. Po chwili zobaczyłam jak ąś posta ć . Nie, nie posta ć . To były
zamazane kolory, ró ż ni ą ce si ę barw ą od zachmurzonego nieba…
- Zosta ń z nami, słyszysz?
Słyszałam, ale mrok był silniejszy. Ci ą gn ą ł mnie w otchłanie rozpaczy… Nie, nie
ci ą gn ą ł, to ja tam szłam…
Zaparłam si ę .
Nie czułam ju ż nic. Nie widziałam, ani nie słyszałam…
Umierałam…
A tak chciałam ż y ć . Wida ć nie było mi dane…
Byłam gotowa. Niech ś mier ć przychodzi. Je ś li byłam słaba, pójd ę za ni ą .
Ale niech wie, ż e b ę d ę walczy ć .
Zgłoś jeśli naruszono regulamin