Sparks Kerrelyn - Love At Stake 03 - Wampiry wolą szatynki.pdf

(693 KB) Pobierz
349671508 UNPDF
Wampiry wolą szatynki
Kerrelyn Sparks
ROZDZIAŁ 1
Angus MacKay teleportował się niejeden raz w ciągu czterystu dziewięćdziesięciu trzech lat
swojego życia, ale zawsze gdy tego dokonał, niespokojnie zaglądał pod kilt, by upewnić się, że
wszystko ma na swoim miejscu. Są pewne obszary, w których żaden mężczyzna, śmiertelny czy
nie, nie chciałby okazać się niesprawny. Dziś jednak powstrzymał się, bo nie był sam. Znalazł się w
gabinecie szefa Romatech Industries. Roman Draganesti siedział za biurkiem i przyglądał mu się
spokojnie.
- A więc, drogi przyjacielu, kogo mam dziś dla ciebie zabić? - Angus wyjął miecz z pochwy.
Roman się uśmiechnął.
- Zawsze jesteś gotów do działania. Dzięki Bogu, że się nie zmieniasz. Angus był
zaskoczony. Przecież żartował.
- Jak to... Naprawdę chcesz, żebym kogoś zabił?
- Nie. Liczę, że wystarczy, jeśli go przestraszysz.
- Och. - MacKay dostrzegł kątem oka, że drzwi się uchyliły. - Dlaczego ja, nie Connor?
Przecież strasznie wygląda.
- Słyszałem! - Connor wszedł do środka. Miał ze sobą akta.
Angus usiadł i położył sobie na kolanach pochwę z ulubionym mieczem.
- Więc o co chodzi?
- Zabójca wampirów znów zaatakował. Wczoraj w nocy w Central Parku zginął wampir -
wyjaśnił Roman. - Malkontent z klanu rosyjskiego.
- Świetnie. - O jednego łotra mniej. Malkontenci nie chcieli iść z duchem czasu i pić
sztucznej krwi produkowanej przez Romatech.
- Wcale nie - sprzeciwił się Roman. - Przed chwilą dzwoniła Katia Miniskaja i oskarżyła nas
o tę zbrodnię. Ledwie padło jej nazwisko, twarz Angusa stężała, zacisnął dłoń na rękojeści miecza.
- Dziwi mnie, że klan godzi się na jej przywództwo. Connor usiadł koło Angusa.
- Jest wystarczająco zła i przebiegła. Podobno niektórzy Rosjanie narzekali, że szefuje im
kobieta, ale mało który dożył następnej nocy.
- Aye, słynie z okrucieństwa. - Angus poczuł na sobie współczujące spojrzenie Romana i
szybko odwrócił głowę. Były mnich wiedział zbyt wiele. Na szczęście Angus miał pewność, że
nigdy nie puści pary z ust.
- Katia nam grozi - ciągnął Connor. - Zapowiedziała, że jeśli zginie jeszcze jeden wampir z
jej klanu, wypowie nam wojnę.
- Cholera. Więc kto morduje Malkontentów w Central Parku? Co prawda namieszał nam ten
zabójca, ale też zasłużył na medal. - Angus popatrzył na podwładnego. Connor się żachnął.
- Ani ja, ani moi ludzie nie maczaliśmy w tym palców. Ochraniamy Romana, jego żonę i
firmę, a jest nas tylko trzech. Nie mamy czasu, żeby się włóczyć po Central Parku.
Angus skinął głową. Jego firma Agencja MacKay - Usługi Detektywistyczne ochraniała
wielu przywódców klanów, w tym także Romana. Ostatnio uszczuplił oddział Connora o pięciu
Szkotów.
- Przykro mi, że zabrałem ci ludzi, ale muszę mieć w terenie tylu, ile się da. Najważniejsze,
żebyśmy zlokalizowali Casimira, zanim...
Wolał nie mówić tego na głos. Ba, nie chciał o tym nawet myśleć. Przez trzysta lat sądzili,
że najokrutniejszy wampir na świecie nie żyje, tymczasem okazało się, że tylko się przyczaił, wciąż
jest owładnięty żądzą mordowania.
- Znaleźliście go? - zainteresował się Roman.
- Nay. Same fałszywe tropy. - Angus bębnił palcami w skórzaną pochwę na kolanach. -
Masz jakieś podejrzenie, kim jest pogromca wampirów? Może to ta sama osoba, która latem zabiła
kilku Malkontentów?
- Niewykluczone. - Roman oparł się na łokciach. - Connor uważa, że to ktoś z CIA. Angus
zamrugał.
- Śmiertelny mordowałby wampiry? Mało prawdopodobne.
- Naszym zdaniem to ktoś z ekipy realizującej projekt „Trumna". - Connor spojrzał na plik
dokumentów, które przyniósł. Na okładce widniał wyraźny napis: „Trumna".
Zapadła kłopotliwa cisza. Wszyscy wiedzieli, że na czele tej komórki CIA stoi śmiertelny,
teść Romana. Angus odchrząknął.
- Uważacie, że za atakami stoi ojciec Shanny? Roman, nie mam nic przeciwko twojej żonie,
ale chętnie nastraszyłbym trochę Seana Whelana. Draganesti westchnął.
- Jest... niewygodny. Angus też tak uważał, ale użyłby mocniejszego określenia.
- Ilu wampirów zginęło w lecie z jego ręki?
- Trzech - odparł Connor. MacKay zmrużył oczy.
- Na jakiś czas przyczaił się, a teraz znów atakuje?
- Przypomniał o sobie na początku marca. Do tej pory w Central Parku zginęło dwoje
śmiertelnych. Poderżnięto im gardła - powiedział Roman.
- Żeby zamaskować ślady kłów - mruknął Angus. Stara wampirza sztuczka. - Zaczęli
Malkontenci, a pogromca się mści.
- Tak. - Roman skinął głową. - Po zabójstwach zagroziłem Katii, że wypędzę ją i jej klan.
Nic dziwnego, iż zakłada, że to my.
- Aye. Nikt nie uwierzy, że śmiertelny pokonał wampira. - Szkot zmarszczył brwi. Fatalny
moment. Nie miał czasu na poszukiwania śmiertelnika, nie teraz, gdy Casimir zbiera potężną armię,
przemieniając kryminalistów i morderców. Trzeba go powstrzymać, zanim Malkontenci urosną w
siłę i wybuchnie kolejna wojna wampirów. Dlatego Malkontenci ciągle wywoływali zamieszanie.
Chcieli odciągnąć uwagę Angusa i jego ludzi od najważniejszego celu.
- Cześć wszystkim! - Drzwi otworzyły się szeroko i wszedł Gregori. - Co tam? -
Spoważniał, widząc ich grobowe miny. - Jejku, nastrój jak na pogrzebie. Co jest, MacKay? Oczko
ci poszło w pończoszkach?
- To nie pończochy - odburknął Angus.
- Akurat. Cokolwiek powiesz, męskie jak cholera. Och, już wiem, co się stało. Włożyłeś kilt
tył na przód, a potem usiadłeś i... Au! Agrafka wbiła ci się w tyłek. Szkot uniósł brew i spojrzał
najpierw na niego, potem na Romana.
- Jak to możliwe, że jeszcze go nie zabiłeś? Gregori zamrugał.
- Co proszę? Draganesti zachichotał i otworzył szufladę.
- Bądźcie grzeczni, kiedy wyjdę.
- Wychodzisz? - zdziwił się Angus.
- Idę z Shanną do lekarza. - Postawił na biurku butelkę czerwonobursztynowego płynu.
Zdobił ją napis: „Blissky". - To dla ciebie, stary. W przyszłym tygodniu zaczynamy sprzedaż.
- Świetnie. - Angus wstał i wziął butelkę. Wreszcie doczekał się kolejnego napoju fusion. -
Brakowało mi smaku szkockiej whisky.
- Na zdrowie. - Roman szedł do drzwi. - Wrócę mniej więcej za godzinę. Gregori powie mi,
co zdecydujecie.
Angus oderwał spojrzenie od butelki. Dlaczego żona Romana, śmiertelniczka, chodzi do
lekarza w środku nocy?
- Jakiś problem z dzieckiem? - spytał wprost.
- Nie. Wszystko w porządku. - Draganesti unikał jego wzroku. Cholera, jednak coś jest nie
tak. Klecha nigdy nie umiał kłamać.
- Bracie, musisz zobaczyć Shannę. Jest ogromna! - Gregori rozłożył ręce, jakby opisywał
hipopotama. Roman odchrząknął.
- Ale oczywiście urocza jak zawsze - dodał szybko Gregori. Draganesti uśmiechnął się pod
nosem.
- Później porozmawiamy, Gregori. Angus, dzięki za pomoc w poszukiwaniach pogromcy.
- Znasz mnie przecież, wiesz, że zawsze chętnie ruszam na łowy. - Poczekał, aż za
Romanem zamknęły się drzwi i zapytał: - Dobrze, panowie. Co z dzieckiem?
- Nic. - Connor posłał Gregoriemu ostrzegawcze spojrzenie, a ten odparł pospiesznie:
- Nic, absolutnie nic. - Przewrócił oczami, obszedł biurko i usiadł na miejscu Romana.
MacKay zmarszczył brwi i otworzył butelkę blissky. Jeszcze zdąży wyciągnąć z niego
prawdę. Teraz napawał się aromatem dobrej szkockiej whisky.
- Do rzeczy. - Connor położył teczkę na biurku. - Mamy tu profile i fotografie członków
ekipy odpowiedzialnej za „Trumnę", oczywiście bez Austina Ericksona, który teraz pracuje dla nas.
- Może Austin wie, kto jest pogromcą.
- Owszem. W lecie mówił mi, że przekonał pogromcę, by dał sobie spokój.
- Cholerny świat! I nie powiedział ci, kto to?
- Nay. - Connor westchnął. - Żałuję, że go wtedy nie przycisnąłem. Dzwoniłem do niego, ale
są z Darcy w terenie, gdzieś na Węgrzech, szukają Casimira.
- Cholera. - Angus upił spory łyk blissky. Mieszanka sztucznej krwi i doskonałej whisky
paliła w gardle, płynęła gorącym strumieniem do żołądka, zostawiając delikatny posmak na języku.
Energicznie odstawił butelkę. - Wyborne.
- Pachnie smakowicie. - Gregori sięgnął po butelkę, ale MacKay zabrał ją i przysiadł na
blacie.
- Nasz pogromca to ktoś z tej czwórki - powiedział Connor z uśmiechem, otwierając teczkę.
Gregori wziął pierwszy folder.
- Sean Whelan. Zgiń przepadnij, siło nieczysta. Idę o zakład, że to on.
- Whelan nas nienawidzi, tym bardziej że jego córka wyszła za Romana. - Connor zabrał mu
akta. - Ale Austin chroni tożsamość pogromcy, a wątpię, czy tak troszczyłby się o byłego szefa,
który dał mu wilczy bilet. Angus rozkoszował się kolejnym haustem blissky.
- Whelan nie wchodzi w grę. To musi być ktoś z jajami.
- Garrett Manning. - Connor podał mu następny folder.
- Ejże! - Gregori zerwał się na równe nogi, wpatrzony w zdjęcie Garretta. - W lecie brał
udział w naszym reality show! - Spojrzał na Connora ze zdumieniem. - Mówiłeś, że Austin udawał
uczestnika, ale o tym kolesiu nie wspominałeś.
- Nie było powodu, by ci to mówić. Wzruszył ramionami.
- Aye. - Angus skinął głową. - Nie jesteś na tyle ważny, by wszystko wiedzieć.
- Spadaj - fuknął Gregori, a Connor parsknął śmiechem.
- Nie sądzę, że pogromcą jest Garrett. Ma niewielkie zdolności paranormalne, a w lecie, gdy
doszło do pierwszych zabójstw, był zajęty na planie programu.
- Kogo jeszcze mamy? - Gregori odłożył akta Garretta. - O rany, ale laska.
- Zostały jeszcze dwie kobiety - powiedział Connor.
- Śmiertelna kobieta, która morduje wampiry? - Angus odstawił butelkę na biurko. -
Niemożliwe. Gregori się roześmiał.
- Tyle, jeśli chodzi o twoją teorię, że do tego trzeba jaj. - Wyciągnął rękę po butelkę, ale
Angus wstał i zabrał flaszkę ze sobą. Connor podał mu akta kolejnej osoby.
- To, że w grę wchodzi pogromczyni, tłumaczyłoby opiekuńczość Austina.
- A niech mnie, ale laska! - Gregori chwycił fotografię.
Angus czytał profil Alyssy Barnett. Zdolności paranormalne; pięć w skali od jednego do
dziesięciu. Była nowa w CIA. Nie miała doświadczenia w pracy w terenie.
- Nie. To nie ona.
- Cholera. - Gregori sięgnął po ostatni dokument. - A ta? Emma Wallace.
- Z tych Wallace'ów? - Angus zrobił wielkie oczy.
- Że niby krewna Bravehearta? - Gregori też nie mógł uwierzyć. - Co wy, znaliście go?
- Zamordowano biedaka na długo przed nami - powiedział Connor. - To dziś popularne
nazwisko.
- Nazwisko godne wojownika. - Angus wyrwał akta z dłoni Gregoriego. Zdolności
paranormalne: siedem. Czarny pas w tylu sztukach walki. Pracowała w MI6, zajmowała się
zwalczaniem terroryzmu. Czuł, jak serce bije mu coraz mocniej. Czyżby to była prawda? Pogromca
jest kobietą?
- Ładniutka. - Gregori pożerał wzrokiem dziewczynę na zdjęciu.
Angus odstawił butelkę i wziął fotografię. Dech mu zaparło. Nic dziwnego, że Gregori
węszył jak pies gończy. Dziewczyna miała delikatne rysy, jasną cerę i burzę ciemnych gęstych
włosów. W piwnych oczach połyskiwały bursztynowe iskierki. Widział w nich inteligencję,
zdecydowanie i pasję, która zdradzała duszę wojownika.
- To ona - szepnął. Connor pokręcił głową.
- Nie mamy pewności, póki nie złapiemy pogromcy na gorącym uczynku. Angus odłożył
zdjęcie. Miał wrażenie, że czuje na sobie jej badawczy wzrok.
- I właśnie to zrobimy dziś - oświadczył stanowczo. - Connor, ty zajmiesz się północną
częścią parku, ja południową.
- Pójdę z wami. - Gregori sięgnął po flaszkę i pociągnął łyk. - Z daleka wypatrzę ładną
kobietę.
- Ejże! - Angus odebrał mu butelkę. Zafascynowany fotografią panny Wallace, nie
zauważył, że Gregori dobrał się do jego blissky. - A co zrobisz, kiedy powali cię na ziemię i wyjmie
kołek?
- Litości, chłopaki! - Gregori poprawił sobie krawat. - Żadna dziewczyna nie zabije dobrze
ubranego faceta.
- Angus ma rację. - Connor poskładał akta i zamknął teczkę. - Nie jesteś przygotowany na
konfrontację z pogromcą wampirów. Zostaniesz tu i powiesz Romanowi, co ustaliliśmy.
- Cholera. - Gregori wygładził mankiet koszuli. - To nie fair.
Angus wyjął ze sporrana piersiówkę i napełnił ją blissky. - Zanosi się na długą noc, a to
mnie rozgrzeje.
- Wezmę miecz i ruszamy. - Connor szedł do drzwi.
- Momencik. - Gregori się uśmiechnął. - Chłopaki, idziecie do Central Parku w środku nocy
wystrojeni w kiecki? Nikt nie uwierzy, że szukacie dziewczyny.
- Nie zabrałem spodni - przyznał nieco zażenowany Angus.
- Więc zdarza ci się je nosić? - wyzłośliwiał się Gregori.
- Nie ma się czym przejmować. - Connor już był przy drzwiach. - Dziś dzień świętego
Patryka. W mieście jest mnóstwo mężczyzn w kiltach. Nikt nie zwróci na nas uwagi.
- Co zrobicie, kiedy ją znajdziecie? - zagadnął Gregori.
- Pogadamy sobie - mruknął Connor, wychodząc.
Angus przypomniał sobie oczy Emmy Wallace, koloru whisky, i jej kuszące usta. Miąłby
ochotę na coś więcej niż rozmowę. Zakręcił piersiówkę, wziął miecz i ruszył do drzwi. Czas na
łowy.
- W takim razie zostanę tu, skoro tak bardzo wam na tym zależy. - Gregori wziął butelkę
Angusa z biurka. - Zaopiekuję się tym do waszego powrotu.
Emma Wallace przestępowała z nogi na nogę. Nocny chłód nie doskwierał, póki szła, ale
kiedy zbyt długo chowała się za drzewem, drętwiały jej nogi.
Ta część Central Parku była martwa, wymarła nawet dla nieumarłych. Zarzuciła na ramię
płócienną torbę i z przyjemnością słuchała kojącego grzechotu drewnianych kołków. Wysunęła się
z kryjówki i wróciła na chodnik. Wypłoszyła ptaki spomiędzy drzew i ciszę przerwał głośny trzepot
skrzydeł.
W czarnym ubraniu, kurtce i spodniach, wtapiała się w mrok. Nie do wiary, że idąc dalej na
południe, dojdzie do ulic tętniących życiem po dzisiejszych paradach.
Chyba dlatego park zalegała głęboka cisza. Może wampiry dziś polują na ulicach. Po całym
dniu raczenia się zielonym piwem i whisky mało kto skojarzy, co się dzieje.
Nagłe chodnik stał się szerszy, lepiej oświetlony. Emma spojrzała na księżyc. Prawie pełnia.
Chmury rozpłynęły się, był widoczny w całej okazałości.
Niewyraźny ruch zwrócił jej uwagę. Spuściła wzrok. Nieco dalej, od południa, na
granitowym głazie dostrzegła jakąś postać. Mężczyzna, stał tyłem do niej. Język mgły muskał jego
kilt. Światło księżyca odbijało się w ciemnorudych włosach. Wydawał się nierzeczywisty jak duch
szkockiego wojownika.
Westchnęła. Właśnie tego dziś potrzeba światu - wojowników, rycerzy chcących zwalczać
zło.
Czasami przytłaczała ją świadomość, że siły zła wciąż się odradzają i tak trudno je pokonać.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin