Colter Cara - Apetyt na zycie.pdf

(630 KB) Pobierz
28250399 UNPDF
Cara Colter
Apetyt na życie
28250399.001.png 28250399.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przez chwilę myślał, że szczeniak już zdechł, i serce po­
deszło mu do gardła. Zacisnął dłonie na kierownicy i ką­
tem oka zerknął na bratanicę. Siedziała na przednim sie­
dzeniu starego forda i tuliła ledwo żywego psiaka. Oczy
miała przysłonięte postrzępioną grzywką ufarbowana na
dziwny odcień czerni, a chude, drobne ramiona drżały pod
krótką czarną bluzeczką.
Mimo że mieszkali razem już od pół roku, dziewczynka
nadal stanowiła dla niego zagadkę. Szczerze mówiąc, Brian
Kemp nigdy nie był ekspertem od nastolatek. Słyszał, że są
beztroskie i rozgadane, ale żadne z tych określeń nie paso­
wało do jego bratanicy. Przerażona wpatrywała się w szcze­
niaka, a on zastanawiał się, czy kiedykolwiek widział kogoś
bardziej zamkniętego w sobie.
- Daleko jeszcze? - spytała ochrypłym tonem, ale w jej
głosie nie było tym razem zwykłej oschłości, którą mani­
festowała zazwyczaj swój stosunek do świata.
- Zaraz będziemy na miejscu - odpowiedział, modląc
się w duchu, aby to była prawda. Po tylu latach nie był pe­
wien, czy dobrze pamięta drogę.
Skręcił w piaszczystą leśną drogę. Po chwili drzewa za­
częły się przerzedzać i nagle z obu stron wyrosły ściany
28250399.003.png
róż. Ogromne, imponujące krzaki otaczały ścieżkę i wypeł­
niały powietrze słodkim aromatem. Ich intensywny zapach
wdzierał się do samochodu i napełniał jednym z najbar­
dziej niebezpiecznych i złudnych uczuć - nadzieją.
Weterynarz powiedział wyraźnie, że szczeniak nie ma
żadnych szans na przeżycie, przypomniał sobie Brian.
Można mówić o szczęściu, jeżeli nie będzie zbyt długo mę­
czył się przed śmiercią.
Michelle odwróciła się, słysząc diagnozę, i Brian wi­
dział, jak po jej policzkach spływa rozpuszczony tusz do
rzęs. Wyciągnął rękę. Chciał wziąć psa i objąć bratanicę,
ale nie pozwoliła. Przycisnęła szczeniaka mocno do siebie,
wybiegła z gabinetu i po chwili usłyszał dźwięk zatrzaski­
wanych drzwi samochodu.
Patrząc przez okno gabinetu weterynaryjnego na zroz­
paczoną dziewczynę, poczuł się zupełnie bezsilny, a to nie
było uczucie, które mu się podobało.
Zaklął w duchu. Od początku wiedział, że nie jest do­
brym kandydatem na opiekuna. Nigdy dotąd nie udało mu
się uszczęśliwić żadnej kobiety i nie sądził, by tym razem
mogło być inaczej.
Był gliną, miał do czynienia z przestępstwami, groźny­
mi bandytami, niebezpiecznymi sytuacjami. To była jego
praca i wiedział, że jest w tym dobry. Ale nie miał pojęcia,
jak poradzić sobie z nastolatką, która ma złamane serce.
Przez całe życie, aż do tej chwili, uważał, że brak wrażliwo­
ści to zaleta. Szczerze mówiąc, był ekspertem od unikania
wszelkich sytuacji, które choć w minimalnym stopniu gro­
ziły uwikłaniem się w jakiekolwiek uczucia.
Był pewien, że nie jest dobrym opiekunem, ale nie miał
wyjścia. Pół roku temu Kevin i Amanda zginęli w wypadku
samochodowym i okazało się, że Michelle nie ma innych
krewnych. Spodziewał się, że zobaczy słodką dziewczynkę,
którą pamiętał ze świąt Bożego Narodzenia. Tymczasem
przyjechała do niego mała kobietka, rozgoryczona i peł­
na złości. Wiedział, że próbowała w ten sposób ukryć swój
ból i smutek, ale to mu niczego nie ułatwiało.
Dwa tygodnie temu przyniósł do domu małego pieska.
Miał nadzieję, że dzięki temu bratanica nieco się otworzy
i łatwiej będzie nawiązać z nią kontakt.
Początkowo jego plan wydawał się doskonały. Po kil­
ku minutach udawanej obojętności, Michelle wzięła szcze­
niaka na ręce i zakochała się w nim bez pamięci. Nazwała
go 0'Henry i nie rozstawała się z nim nawet na moment.
Psiak spał wtulony w jej ramię i kilka razy Brian przyłapał
dziewczynę na tym, jak próbowała przemycić zwierzaka
w plecaku do szkoły.
Nie mógł pozwolić, żeby po śmierci rodziców straciła
również 0'Henry'ego.
Nagle przez głowę przeleciało Brianowi dziwne wspom­
nienie: inna dziewczyna dawno temu pochylona nad in­
nym psem.
Ostrożnie prowadził samochód, starając się unikać wy­
bojów, i zastanawiał się, czy ona jeszcze tam mieszka. To
musiało być jakieś czternaście lat temu, oboje chodzili jesz­
cze do liceum. Wiele mogło się wydarzyć przez ten czas...
Droga zakręciła łagodnie i Brian poczuł, że z wrażenia
zaparło mu dech w piersi. To było to samo miejsce, ale zu­
pełnie odmienione.
Pamiętał zwykły, niczym niewyróżniający się domek.
To, co teraz zobaczył, wyglądało jak zaczarowana chatka
dobrej wróżki.
Wszędzie rosło mnóstwo kwiatów; całymi kaskadami
zwisały z murków, wiły się po ogrodzeniu i wspinały po
ścianach domu. Większości z nich nie potrafiłby nawet
nazwać. Feeria barw i zapachów, która ich ogarnęła, była
wprost przytłaczająca.
Nawet Michelle zapomniała na chwilę o psiaku i rozglą­
dała się wokół oszołomiona.
- Ojej! - wyszeptała zachwycona. - Jak tu pięknie!
- Niesamowite, prawda? - mruknął. - Ma się wrażenie, że
z domku wyjdzie zaraz Śnieżka i siedmiu krasnoludków.
Ledwo się odezwał, dostrzegł zdegustowany wzrok brata­
nicy i zrozumiał, że znowu powiedział coś niewłaściwego.
Na podjeździe przed domem stał niewielki czerwony
samochód. Brian zaparkował obok niego i rozejrzał się
ciekawie.
- To ona? - usłyszał z boku głos Michelle.
Podążył wzrokiem za spojrzeniem dziewczyny i nagle,
mimo całej niezręczności sytuacji, poczuł, że serce bije mu
mocniej.
To nie była ona. Powinien był się domyśleć, że czterna­
ście lat to za długo, by oczekiwać, że nic się nie zmieni.
Bo kobieta w wielkim słomkowym kapeluszu, która
właśnie podnosiła się z kwietnej rabaty, na pewno nie by­
ła Jessiką Morgan.
Pamiętał Jessikę jako niską, okrągłą dziewczynę z szopą
rudych włosów, które nigdy nie dawały się ujarzmić. Tym­
czasem kobieta, która powoli zbliżała się w ich stronę, by­
ła szczuplutka i subtelna jak wróżka. Miała na sobie białą
Zgłoś jeśli naruszono regulamin