Dabala Jacek (Oakley Jack) -Powrót szakala.pdf

(1036 KB) Pobierz
927449034.001.png
PANU FREDERICKOWI FORSYTHOWI - MISTRZOWI GATUNKU
„Przetrzymano go dwadzieścia cztery godziny i puszczono dopiero
wtedy, gdy otrzymano potwierdzenie z Paryża, że Szakal
rzeczywiście nie żyje
(F. Forsyth, „Dzień Szakala”)
927449034.002.png
PROLOG
Komisarz Claude Lebel, pierwszy policjant Francji, pogrążony był w
głębokim śnie, kiedy pięćdziesiąt kilometrów dalej rozpoczynał się
kolejny, najtragiczniejszy wątek jego życiorysu. Mijały właśnie dwie
doby od bezimiennego pogrzebania zwłok człowieka zwanego Szakalem,
płatnego mordercy, którego Lebel wyśledził i zastrzelił, ratując w ten
sposób życie generała Charlesa de Gaulle'a.
Dokładnie dwadzieścia trzy minuty po północy przy bramie
cmentarza w Montfort-l'Amaury zatrzymał się granatowy mercedes.
Mężczyzna siedzący za kierownicą wyłączył silnik i spokojnym ruchem
poprawił rękawiczki z cienkiej irchy. Przez chwilę czujnie nadsłuchiwał i
uważnie obserwował otoczenie. Dzięki kilkumetrowej jeździe ze
zgaszonymi światłami jego oczy bez trudu dostrzegały w ciemnościach
powyginane pręty parkanu i poruszające się na wietrze gałęzie drzew.
Wokoło nie działo się nic podejrzanego, a na rzadko używanej drodze
nie było śladu życia.
Mężczyzna odwrócił głowę w stronę siedzącego obok człowieka.
Cmentarny kancelista milczał z trudem opanowując strach. Poczuł
przenikliwe spojrzenie, ale nie zareagował, czekał. Kiedy kilkanaście
godzin wcześniej otrzymał dziwny telefon, w którym ktoś zapytał go, czy
mieli u siebie w ciągu ostatniej doby jakiś pogrzeb, chciał po prostu
odłożyć słuchawkę. Nieznajomy dodał jednak szybko, że
jeśli znajdzie w Montfort-l'Amaury to, czego szuka, dobrze zapłaci za
informację. Kancelista opowiedział mu więc o jednym pogrzebie, jaki
odbył się na miejscowym cmentarzu w ciągu ostatnich trzech dni.
Mężczyznę to zainteresowało, więc umówili się na spotkanie na
skrzyżowaniu rue de Paris z rue de Versailles, po jedenastej w nocy.
Kancelista, spodziewając się dużej zapłaty, zgodził się na wszystko.
Dopiero teraz, w ciemności, sam na sam z barczystym nieznajomym
zaczynał mieć wątpliwości czy dobrze postąpił.
- Idziemy - usłyszał szept, po którym język ze zdenerwowania
przykleił mu się do podniebienia.
Szli powoli, omijając rozsypujące się ze starości nagrobki i rosnące
dziko krzaki. Ta część cmentarza już od lat nie miała swoich opiekunów.
Po drodze kancelista wziął ze skrzynki przy bramie łopatę. Przestał się
bać, wciąż jednak czuł się nieswojo i dręczyła go ciekawość, kim jest
człowiek, który chce zapłacić za pokazanie zwłok mężczyzny
pochowanego w pośpiechu przed dwoma dniami.
- To tutaj - mruknął kancelista, pokazując łopatą świeżą mogiłę-
Nieznajomy kucnął, zapalając zapalniczkę. Na wystającej z ziemi
tabliczce odczytał niechlujny napis: „Nieznany turysta. Zginął tragicznie
25 sierpnia 1963 r.”.
Kiwnięcie głowy wystarczyło, aby kancelista zabrał się do pracy. Szło
mu nieźle, ponieważ przez wiele lat był na tym cmentarzu grabarzem.
Posadę kancelisty otrzymał dopiero przed rokiem. Po dwudziestu
minutach łopata natrafiła na wieko trumny.
- Gotowe - stęknął kancelista i wytarł rękawem spocone czoło.
- Chcę go zobaczyć - powiedział nieznajomy.
Kancelista końcem łopaty podważył wieko trumny i po chwili
płomień zapalniczki po raz drugi tej nocy rozbłysł na cmentarzu. Dłoń
kancelisty gwałtownie zacisnęła się na łopacie. Mimo że był
przyzwyczajony do niejednego widoku, tym razem z przerażeniem
odkręcił głowę.
- O Boże - westchnął. - Co mu się stało?
- Dostał serię z pistoletu maszynowego - wyjaśnienie tamtego
zabrzmiało jak podziękowanie za szklankę piwa w pubie. - Niech go pan
zapakuje do tego worka i zasypie dół.
- Tego nie było w umowie! - wybuchnął kancelista.
- Tu jest worek - mężczyzna rzucił mu pod nogi zwiniętą w rulon
folię. - Nie traćmy czasu.
Kancelista wzruszył ramionami i zaczął rozpakowywać worek. Znów
poczuł strach. Nie uspokajał go nawet fakt, że w ubraniu tamtego
dostrzegł coś śmiesznego. Elegancki, szary prochowiec, biała koszula,
krawat i idealnie wyprasowane spodnie nie pasowały do tanich,
sportowych trampek, jakie człowiek ten miał na nogach.
Sapiąc z wysiłku wsunął zwłoki do worka. Podniósł głowę i w tej
samej sekundzie otrzymał uderzenie. Jego kręgi szyjne chrupnęły, w
oczach mignęło zdziwienie i przestał żyć. Morderca wepchnął go do
trumny, zatrzasnął wieko i szybko zaczął zasypywać grób. Dochodziła
pierwsza i musiał się śpieszyć. Za pół godziny powinien znaleźć się w
Pontchartrain, gdzie zostawi ciało i znów będzie tylko flegmatycznym,
angielskim turystą na wakacjach.
Po raz ostatni przyklepał mogiłę. Worek z ciałem zarzucał sobie na
lewe ramię, w prawą dłoń wziął łopatę i ruszył z powrotem do
samochodu. Drogę powrotną zapamiętał bardzo dokładnie. Dzięki temu
niemal od razu odnalazł skrzynię, do której schował łopatę.
Lubił noc, a w ciemnościach czuł się prawie tak dobrze jak w dzień.
Dwie minuty później ciało znalazło się w bagażniku mercedesa.
Początkowo - jak poprzednio - jechał bez świateł. Zapalił je dopiero na
rue de Sance.
Obok kosza na śmiecie mężczyzna zatrzymał wóz i wysiadł.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin