Świt
Nie mogę zasnąć. Nic a nic.
Leżę na łóżku i przewracam się z boku na bok.
Na łóżku – to trochę za dużo powiedziane. Ot, zwykły materac położony na betonowej podłodze. Cabaňa – drewniana chatka, kryta palmowymi liśćmi – nie oferuje specjalnych wygód. Dlatego właśnie wybraliśmy dziś taki nocleg: bez prądu, wody i pozostałych znamion cywilizacji, mały domek, zagubiony na plaży Morza Karaibskiego. My, mieszczuchy, już przy czymś takim odczuwamy posmak prawdziwej przygody.
Moi współtowarzysze śpią mocno, zmęczeni wrażeniami. Szum wody, miarowo spływającej po palmowym dachu, ukołysał ich błyskawicznie. Jest maj, właśnie zaczyna się pora deszczowa. Krople padają gęsto, na betonowej podłodze przed drzwiami zgromadziła się już spora kałuża.
Przewracam się z boku na bok. Toczę wewnętrzną wojnę, którą co i rusz przegrywam, odwracając bezsilnie głowę w kierunku plecaka. Tam schowałam komórkę.
Czekam na jedną jedyną odpowiedź, wbrew sobie, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, przecież wiem, że i tak ten SMS nie nadejdzie. Ale jednak czekam.
I myślę wciąż o... nim. Nic na to nie potrafię poradzić.
A przecież wyjechałam, by zapomnieć. Skończyć, zniszczyć, wyrwać z serca, wypalić do cna. Nie odzywać się. Być ponad to. Udawać, że mnie wcale nie obchodzi. Nic a nic.
Przez pierwszy tydzień całkiem dobrze mi szło. Meksyk, kraj pełen kontrastów, piekło i raj, tyle miał do zaofiarowania. Natłok nowych wrażeń przytłumił trochę ten wciąż ćmiący, nieustępliwy ból. Tak, całkiem dobrze mi szło. Już prawie w ogóle nie czekałam na chociażby jeden SMS od niego... Chociażby jedno słowo, jeden gest, jeden znak... Że jednak mu zależy, że jednak... Nie, nie czekałam, nie myślałam, codziennie, bez wytchnienia, z rozpaczą schowaną głęboko na dnie. Nie pisałam, nie dzwoniłam. Doskonale potrafiłam istnieć bez niego, powtarzałam to sobie na każdym kroku. Uśmiechałam się, zachwycałam nowym...
renfri73