Garnett Cliff - TALON Force 07 - Piekielna burza.doc

(847 KB) Pobierz

CLIFF GARNETT

PIEKIELNA BURZA

 

AMBER

Tytuł oryginału TALON FORCE: HELLSTROM

Redaktorzy serii

MAŁGORZATA CEBO-FONIOK ZBIGNIEW FONIOK

Redakcja stylistyczna ELŻBIETA ŻUK

Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI

Korekta EWALUBEREK

Ilustracja na okładce MKEHERDER

Projekt graficzny okładki MAŁGORZATA CEBO-FONIftH-

 

Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER

Skład WYDAWNICTWO AMBER

KSIĘGARNIA INTERNETOWA WYDAWNICTWA AMBER

Tu znajdziesz informacje o nowościach i wszystkich naszych książkach! Tu kupisz wszystkie nasze książki! http://www.amber.supermedia.pl

English language edition

Copyright © New American Library, 2000.

Ali rights reserved including the right of reproduction in

whole or in part in any form. This edition is published by

arrangement with Signet, a memberof Penguin Putnam Ltd.

For the Polish edition Copyright © 2001 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 83-7245-689-5

WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13,620 81 62

Warszawa 2001. Wydanie I Druk: Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza

Tytuł oryginału TALON FORCE: HELLSTROM

Redaktorzy serii

MAŁGORZATA CEBO-FONIOK ZBIGNIEW FONIOK

Redakcja stylistyczna ELŻBIETA ŻUK

Redakcja techniczna ANDRZEJ WUKOWSKI

Korekta EWALUBEREK

Ilustracja na okładce MKEHERDER

MiESi A BIBLIOTEKA PliBUGHiA

w Zabrzu

Projekt graficzny okładki MAŁGORZATA CEBO-FON19K

Opracowanie graficzne okładki                 

STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER

Skład WYDAWNICTWO AMBER

 

KSIĘGARNIA INTERNETOWA WYDAWNICTWA AMBER

Tu znajdziesz informacje o nowościach i wszystkich naszych książkach! Tu kupisz wszystkie nasze książki! http://www.amber.supermedia.pl

English language'edition

Copyright © New American Library, 2000.

Ali rights reserved including the right of reproduction in

whole or in part in any form. This edrtion is published by

arrangement with Signet, a member of Penguin Putnam Ltd.

For the Polish edition Copyright © 2001 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 83-7245-689-5

WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13,620 81 62

Warszawa 2001. Wydanie I Druk: Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza

 

 

Mężczyźni, kobiety i dzieci śpią nocą spokojnie w swoich łóżkach tylko dlatego, że hardzi ludzie gotowi są użyć siły w ich imieniu.

George Orwell

 

Rozdział pierwszy

18 lipca, godzina 15.34 Tokio, Japonia

Fłlatsuko Nakamori wbiegł za róg ulicy Ginza i pochylony przedarł się przez JL grupkę przedszkolaków. Mały chłopiec upadł na chodnik i wybuchnął płaczem.

Siwowłosa wychowawczyni o pomarszczonej twarzy krzyknęła coś za nim, ale Tatsuko się nie zatrzymał. Goniący go policjanci utorowali sobie drogę wśród dzieci.

Z podziemi metra dobiegł stłumiony hałas kół nadjeżdżającego pociągu. Wejście na stację było zaledwie trzydzieści metrów dalej. Jeśli tylko zdoła tam dobiec - a jego płuca nie eksplodują - będzie mógł zejść na peron i wskoczyć do wagonu, a potem wysiąść na następnej stacji, zanim gliny zdążą przekazać wiadomość o nim przez radio.

Wpadł na stację i jednym susem zeskoczył pięć stopni w dół, trzymając się mosiężnej poręczy, by nie stracić równowagi. Pierwszy z policjantów był już u szczytu schodów. Tatsuko zbiegł na peron i rzucił się w stronę oddalonych o kilka metrów otwartych drzwi wagonu, oglądając się przez ramię. Policjanci byli tuż-tuż. Pociąg zadrżał i ruszył. Tatsuko wyciągnął ręce w stronę drzwi, gdy sześć krótkich, potężnych wybuchów wstrząsnęło tunelem, ogłuszając pasażerów.

A potem tunel wypełnił się bezbarwnym gazem.

Dziesiątki ludzi oderwały ręce od uszu, chwyciły się za gardła - i umarły. Tatsuko, policjanci, uczniowie wracający ze szkół - wszyscy zginęli w obrębie półtorej przecznicy od miejsca wybuchu.

7

Rozdział drugi

18 lipca, godzina 9.27 San Antonio, Teksas

Travis. Tu Sam. - Cześć, Sam. Mów, o co chodzi.

-  Kłopoty w Tokio. Kolejny zamach z użyciem sarinu.

-  Myślałem, że już pozamykali tych sukinsynów.

-  Może to robota naśladowcy. Na razie niczego nie da się wykluczyć.

-  Domyślam się, że mamy tam jechać?

-  Zgadłeś, Travis.

Major armii amerykańskiej Travis Beauregard Barrett uśmiechnął się uspokajająco do leżącej na trawniku dziewczyny w tenisowych szortach, ale jego uwagę bez reszty absorbował trzymany przez niego telefon.

-  Sam, to byłaby nasza pierwsza akcja po długiej przerwie. Dostałeś rozkazy?

-  Jeszcze nie, Travis, ale wkrótce nadejdą. To do takich zadań stworzona została TALON Force.

-  Jeśli w grę wchodzą amerykańskie interesy. A ty lepiej módl się, żeby ten sygnał był pewny, Sammy.

-  Sam go zaprojektowałem - odparł Sam z irytacją.

-  No to módl się, żebyś był tak dobry, za jakiego się uważasz.

-  Jestem.

-  Sam...

-  Czekaj sekundkę. - Kapitan Sam Wong z Narodowej Agencji Bezpieczeństwa odwrócił się od jasno oświetlonego pulpitu, by podpisać kwit trzymany przez posłańca, po czym wziął przesyłkę. Poprawił na głowie słuchawkę z mikrofonem i otworzył paczkę. Rzuciwszy okiem na znajdujący się w środku plik papierów, powiedział do Travisa:

-  Właśnie przyszły rozkazy. Yakuza wysłała do Narodowej Agencji Bezpieczeństwa wiadomość, w której twierdzi, że to, co stało się dzisiaj, jest tylko próbą generalną przed atakiem na ambasadę amerykańską.

-  Japońska mafia? A co oni z tego będą mieli?

-  Trzeba będzie ich o to spytać.

-  Już jadę.

Dziewczyna w szortach rąbnęła pięścią w kępę chwastów.

-  A niech to szlag!

Travis uśmiechnął się z szorstką wyrozumiałością. Wszystko w nim było szorstkie, jakby wyrzeźbiono go z granitu, za to poruszał się zwinnie, z pewnością siebie.

8

Rozdział drugi

18 lipca, godzina 9.27 San Antonio, Teksas

Travis. Tu Sam. - Cześć, Sam. Mów, o co chodzi.

-  Kłopoty w Tokio. Kolejny zamach z użyciem sarinu.

-  Myślałem, że już pozamykali tych sukinsynów.

-  Może to robota naśladowcy. Na razie niczego nie da się wykluczyć.

-  Domyślam się, że mamy tam jechać?

-  Zgadłeś, Travis.

Major armii amerykańskiej Travis Beauregard Barrett uśmiechnął się uspokajająco do leżącej na trawniku dziewczyny w tenisowych szortach, ale jego uwagę bez reszty absorbował trzymany przez niego telefon.

-  Sam, to byłaby nasza pierwsza akcja po długiej przerwie. Dostałeś rozkazy?

-  Jeszcze nie, Travis, ale wkrótce nadejdą. To do takich zadań stworzona została TALON Force.

-  Jeśli w grę wchodzą amerykańskie interesy. A ty lepiej módl się, żeby ten sygnał był pewny, Sammy.

-  Sam go zaprojektowałem - odparł Sam z irytacją.

-  No to módl się, żebyś był tak dobry, za jakiego się uważasz.

-  Jestem.

-  Sam...

-  Czekaj sekundkę. - Kapitan Sam Wong z Narodowej Agencji Bezpieczeństwa odwrócił się od jasno oświetlonego pulpitu, by podpisać kwit trzymany przez posłańca, po czym wziął przesyłkę. Poprawił na głowie słuchawkę z mikrofonem i otworzył paczkę. Rzuciwszy okiem na znajdujący się w środku plik papierów, powiedział do Travisa:

-  Właśnie przyszły rozkazy. Yakuza wysłała do Narodowej Agencji Bezpieczeństwa wiadomość, w której twierdzi, że to, co stało się dzisiaj, jest tylko próbą generalną przed atakiem na ambasadę amerykańską.

-  Japońska mafia? A co oni z tego będą mieli?

-  Trzeba będzie ich o to spytać.

-  Już jadę.

Dziewczyna w szortach rąbnęła pięścią w kępę chwastów.

-  A niech to szlag!

Travis uśmiechnął się z szorstką wyrozumiałością. Wszystko w nim było szorstkie, jakby wyrzezbiono go z granitu, za to poruszał się zwinnie, z pewnością siebie.

8

-  Takie jest życie w Zielonych Beretach, złotko.

-  Zielone Berety, też coś! Przychodzą do tej bazy, odkąd skończyłam czternaście lat, i nigdy jeszcze nie widziałam komandosa z tak nowoczesnymi środkami łączności.

Travis uśmiechnął się szerzej, a chłód bijący z jego oczu zniknął w cieniu daszka czapki.

-  Żyjemy w nowym tysiącleciu, Sandro. Mam telewizor zasilany energią słoneczną... - wskazał nowiutki odbiornik pokazujący teledyski z TNN, ustawiony obok siatki - .. .kompakt na pięć płyt i antenę satelitarną...

-  I zdezelowanego pikapa chevy, rocznik sześćdziesiąty trzeci.

-  A poza tym właściwie wszystko, co mógłbym sobie wymarzyć... włącznie z tobą, kochanie. - Objął ją ramieniem w talii i przyciągnął do siebie. Próbowała udawać obrażoną, ale bez powodzenia.

-  Dopiero co wróciłeś z obozu szkoleniowego. Myślałam, że spędzimy razem trochę czasu.

-  Wyszkolono nas tak, żebyśmy mogli wykonać wyznaczone zadania. Gdzie i kiedy - to zależy od bandytów, z którymi mamy do czynienia.

Sandra poruszyła się w jego objęciach.

-  Wiem, Travis, ale kiedy cię nie ma, czuję się taka samotna.

-  Nie bardziej niż ja, skarbie. Ale mam już jedną żonę...

-  Byłą żonę.

-  Nie szkodzi. Nie chcę robić moim dzieciom mętliku w głowach.

-  Wielu facetów żeni się po raz drugi. Nawet tych z dziećmi.

-  Ja nie jestem taki jak wielu facetów.

18 lipca, godzina 10.36 Ellesmere, Grenlandia

- Stan! Toja-Sam.

Komandor podporucznik Stanislaus Michael Powczuk, członek SEAL, znieruchomiał wśród błękitu, dziewięć metrów pod bladym lodem arktycz-nym. Muskularne ramiona Powczuka, niemal dorównujące szerokością jego wzrostowi, wynoszącemu metr siedemdziesiąt pięć, przestały nieść go przez świat, który niewielu ludzi widziało, czy chciało widzieć. Słyszał bicie własnego serca i głos płynący z odbiornika, który nosił w uchu, jak zawsze, gdy nie miał przy sobie telefonu komórkowego. System łączności satelitarnej spisywał się bez zarzutu nawet tu, pod lodem. Powczuk musiał to przyznać Samowi - facet był cholernym geniuszem.

Stan burknął coś pod nosem i odwrócił się, by popłynąć z powrotem do przerębli, oddalonej o trzydzieści metrów.

-  Co, jesteś pod wodą? Nie możesz mówić, bo trzymasz w ustach rurę z powietrzem?

-  Hmmm.

-  No to jak, opowiadałem ci już, jak byłem z Angełą? Zawsze miałem słabość do wysokich, apetycznych kobiet, no i proszę bardzo! Ledwie pojechałeś na północ, a ja już byłem w twoim domu. Angela miała na sobie coś małego i białego, ale tylko przez chwilę... pewnie przy tobie tego nie nosiła...

-  Sam, na widok twojego żałosnego chudego tyłka moja żona zaczęłaby tarzać się ze śmiechu.

-  O, cześć, Stan. Szybki jesteś.

-  Jak mówią wszystkie kobiety, które naprawdę miałeś.

-  „Stan, szybki jesteś"?! No wiesz, gdybyś ich nie nauczył, że taka jest norma...

-  Sam, chodzi o TALON Force? Dali nam sygnał do wymarszu?

-  Ach. - Głos Sama nagle przycichł.

-  Sam?

-  Wybacz, stary, ale właśnie przypomniałem sobie o tysiącu zabitych ludzi.

-  Tysiącu? - Kiedy Sam nie odpowiedział, Stan mówił dalej: - Skoro nie żyją, możemy ich pomścić, ale nie ma co zaprzątać sobie nimi głowy. Trzeba patrzeć w przód, nie oglądać się za siebie. Podaj szczegóły tej sprawy.

Kiedy Sam przedstawiał sytuację, Stan wsłuchiwał się uważnie w każde jego słowo. Potem wyskoczył z przerębla prosto w arktyczną śnieżycę, otoczony wzburzoną wodą morską. Zdjął zbiornik z tlenem i płetwy, po czym rzucił się biegiem w stronę bazy.

-  Już idę! - krzyknął w niebo. Cholera, aż chce się żyć.

18 lipca, godzina 11.43 Brazylia

-  Sarah. Mówi Sam.

Kapitan armii amerykańskiej Sarah Greene klęczała w błocie przy starym omszałym drzewie, w sercu dżungli amazońskiej. Krótkie czarne włosy Amerykanki kontrastowały z rozciągającą się wokół zielenią. Korę drzewa porastały nieznane Sarah porosty, które, sądząc z wyglądu paproci w dole strumienia, bardziej nadawały się na okład niż na truciznę. Pewnie byłyby dobre na krzepnięcie krwi.

-  Sarah? Słyszysz mnie?

10

Jej zadarty nos zmarszczył się, gdy wyjmowała z plecaka telefon komórkowy.

-  O co chodzi, Sam?

-  Mamy robotę.

-  Naprawdę? A może powinnam powiedzieć: no tak, naturalnie. Teraz, kiedy jestem na zupełnym odludziu. Gdzie reszta?

-  No cóż, Stan jest dalej na północ niż ty na południe. Na razie rozmawiałem tylko z nim i Travisem.

-  Dlaczego? Przecież nie jestem trzecia w hierarchii.

-  To prawda. Jakby to powiedzieć... do nich musiałem zadzwonić najpierw, bo są numerem jeden i dwa. Ale potem... potem pomyślałem, że ty powinnaś dowiedzieć się następna. Przykro mi, Sarah. To ci się nie spodoba.

Serce podskoczyło jej do gardła tylko raz. Usiadła na liściu bananowca i powiedziała bardzo spokojnie:

-  Powiedz, o co chodzi. ,

-  Kolejny zamach w Tokio. Terroryści posłużyli się sarinem.

Sarah nie odzywała się przez dobre pół minuty. Krople potu spływały jej po podbródku i kapały na liść. Wreszcie powiedziała głosem jeszcze spokojniejszym niż poprzednio:

-  Mogę wydostać się z Jaburu samolotem?

-  Będzie tam na ciebie czekał śmigłowiec. Zabierze cię do Manaus, a stamtąd polecisz odrzutowcem do Utah.

-  Ruszam w drogę. Aha, Sam... dziękuję.

-  Za co?

-  Za to, jak mi o tym powiedziałeś. Sam niepewnie wzruszył ramionami.

-  Diabła tam, Sarah, nie wiem, o czym mówisz.

Sarah Greene wstała i spróbowała się uśmiechnąć, ale jej się nie udało.

18 lipca, godzina 8.51 Grants, Nowy Meksyk

-  Hunter. Tu Sam.

Kapitan sił powietrznych Hunter Evans Blake III zmrużył oczy za ciemnymi okularami. Właśnie szybował na czerwonej lotni nad swoim kolorowym ranczem w sercu gór Nowego Meksyku, wśród głuchego wycia wiatru. Kiedy jednak usłyszał w hełmofonie głos Sama, natychmiast przestał zwracać uwagę na zachwycający pejzaż.

-  Hunter.

-  Yakuza zagazowała sarinem tysiąc ludzi w Tokio.

11

Rześkie, czyste górskie powietrze wypełniło płuca Huntera.

-  Masowe morderstwo na cywilach?! - Lotnia wpadła w prąd zstępujący i Hunter automatycznie wziął poprawkę na zmianę ciśnienia atmosferycznego.

-  Zabójstwo z zimną krwią. Zdarza się to coraz częściej. Somalia, Bośnia, Kosowo, Timor Wschodni... pamiętasz czasy, kiedy wojny prowadziło się zgodnie z pewnymi zasadami?

-  Szczerze mówiąc, nie. Nie jestem zawodowym wojskowym jak wy wszyscy. Ale wiem, o co ci chodzi.

-  Żyjemy w epoce, w której wojny między mocarstwami sanie do pomyślenia, więc wszyscy maluczcy, dawniej stojący na uboczu i dopingujący jedną ze stron, nie wiedzą, co zrobić z rozpierającą ich energią. A ponieważ do tej pory byli tylko kibicami, nie mają doświadczenia w tej grze.

-  Czyli, twoim zdaniem, zwycięstwo nad Sowietami było niekorzystne?

-  Każde działanie ma swoje konsekwencje, niektóre z nich są niezamierzone.

-  Prawdziwy z ciebie filozof, Hunter.

-  Spędzam mnóstwo czasu, unosząc się nad światem. Wtedy nachodzą człowieka różne refleksje. Wracając do tematu, konsekwencje naszych czynów też mają swoje konsekwencje. To dlatego stworzono TALON Force, zgadza się? Wkrótce zobaczysz na własne oczy, jaki los czeka ludzi, którzy zabijają gazem cywili. - Powoli zaczął opadać ku ziemi.

18 lipca, godzina 11.02                          4

Nowy Jork

-  Hej, Jen. Mówi Sam.

Kapitan amerykańskiej marynarki wojennej Jennifer Margaret Olsen wy-buchnęła śmiechem. Stoi sobie w środku sklepu Saksa na Piątej Alei, ludzie zwracają się do niej per „pani Jayne Weatherford Breckinridge", a tu nagle jej torebka zaczyna gadać.

-  Przepraszam na chwilę, moja droga - powiedziała do ekspedientki.

Przeszła po wyfroterowanej podłodze w stronę nie budzącej zainteresowania klientów wystawy z fartuszkami kuchennymi. Każdy z nich, co prawda, kosztował pięćset dolarów, ale to nie wystarczało, by przyciągnąć tabuny snobów z Manhattanu. Kto wpadł na pomysł, żeby je produkować?

-  No dobra, Sam, znalazłam w miarę odludne miejsce, ale pospiesz się.

-  Kurczę, wy kobiety ciągle to powtarzacie.

-  Co? Nie słyszę.

-  Jen, w Tokio został przeprowadzony zamach terrorystyczny przy użyciu sarinu. Właściwie to nie twoja broszka, ale pomyślałem sobie...

12

-  Sam, za nic w świecie nie opuściłabym żadnej misji. Przecież wiesz.

-  Chodzi mi o to, że to nie jest robota dla szpiega, nie zanosi się na żadne operacje wywiadowcze...

-  No to będę patrzyła na was z zachwytem. Sam parsknął śmiechem.

-  Już to widzę!

-  Dzięki, Sam. Do zobaczenia.

Jennifer wrzuciła telefon satelitarny z powrotem do torebki. Patrząc na nią, postronny obserwator przez chwilę widziałby piękną młodą kobietę o jasnych włosach ciasno spiętych w kok, która zaraz potem przeistoczyłaby się w jego oczach w starzejącą się z wdziękiem damę ze Wschodniej Sześćdziesiątej Szóstej, podążającą dostojnym krokiem w stronę działu z jedwabiami. Głosem o całą oktawę niższym od tego, który Sam słyszał przez telefon, Jennifer powiedziała do ekspedientki:

-  A to dopiero, obawiam się, że zapomniałam o spotkaniu zarządu Metropolitan.

-  Opery?

-  Muzeum.

-  Och, oczywiście, pani Breckinridge.

-  Bardzo, ale to bardzo pani dziękuję za okazaną mi pomoc.

-  Cała przyjemność po mojej stronie.

Jennifer wyszła frontowymi drzwiami z wyniosłą miną. Przecznicę dalej wskoczyła w zaułek. Gdy dotarła na drugi jego koniec, jej włosy były już rozpuszczone, a kołyszące się biodra przyciągały spojrzenia wszystkich mężczyzn.

Wciskając następny guzik na migoczącym pulpicie, Sam widział to wszystko oczami duszy.

18 lipca, godzina 8.11 Twentynine Palms, Kalifornia

-  Sto piętnaście... sto szesnaście...

-  Jack. Tu Sambo.

Kapitan amerykańskiej piechoty morskiej Jacąues Henri DuBois znieruchomiał kilkadziesiąt centymetrów nad podłogą, podparty na lewej ręce. Otaczający go tłumek młodych marines dopingował go:

-  Dalej, panie kapitanie!

DuBois potrząsnął lekko głową i przerzucił nogi do przodu, wciąż trzymając się na jednej ręce. Jeśli Travis wyglądał jak wyrzeźbiony z kamienia, Jack zdawał się stworzony z bicepsa samego Boga. Powoli opuścił się na pośladki i rozejrzał się wokół surowym wzrokiem.

13

-  Dość pompek na dzisiaj, chłopaki. Pora wziąć się do roboty.

Młodzi komandosi, zawiedzeni i pełni podziwu zarazem, wyszli ze spartańskiej kwatery Jacka na teren Ośrodka Szkoleniowego Piechoty Morskiej w Twentynine Palms w stanie Kalifornia, skąpanego w ostrym blasku wiszącego nad pustynią słońca. Kiedy drzwi zamknęły się za nimi, kapitan wziął telefon komórkowy.

-  Tak, Sam?

-  Kolejny zamach w Tokio.

-  I TALON Force rusza w bój?

-  Chciałbyś, co?

-  Zabijanie morderców to moja specjalność. Uprzątanie pomyłek cywilizacji.

-  Morderców już znamy. Yakuza...

-  Japońska mafia? - Sam miał wrażenie, że słyszy, jak twarz Jacka wykrzywia drapieżny uśmiech.

Sam skinął głową, oświetloną z dołu migoczącymi światełkami pulpitu.

-  Nic dodać, nic ująć.

Rozdział trzeci

18 lipca, godzina 14.15 Crow Basin, Utah

Dawno temu na pustyni w stanie Nevada znajdowała się tajna baza nazywana Area 51, Dreamland, czy też Groom Lakę. Problem polegał na tym, że nie pozostała tajna na długo. Po wielu latach zaprzeczania istnieniu bazy, o której wiedzieli wszyscy, armia amerykańska przeniosła swoje mroczne tajemnice do dwóch innych, położonych na terenie bardziej sprzyjającego celom wojskowym stanu Utah. Jedna z nich leży na połaci ziemi przylegającej do starego Dugway Proving Grounds, niegdyś stanowiącego ośrodek badań nad bronią chemiczną i biologiczną. Właściwe operacje jednak przygotowywane są po drugiej stronie stanu, w miejscu o mylącej nazwie Sweet Water Canyon (Kanion Słodkiej Wody). Obszar ten leży z dala od głównych szos i dochodzą do niego tylko wyboiste, piaszczyste drogi, które rozwidlają się raz po raz, aż przypadkowy podróżny traci poczucie kierunku.

To w tej drugiej bazie, znanej pod nazwą Crow Basin, stawić się miała na odprawę grupa Eagle oddziału TALON Force.

14

Siedmioro członków grupy przybywa kolejno. Travis, który przyjechał z Teksasu, zjawił się - o dziwo - wcześniej od Huntera z Nowego Meksyku i Jacka z Kalifornii, ale to było w jego stylu; dowódca TALON Force nie miał prawa być drugi. Jako następni do bazy zawitali Jen z Nowego Jorku i Sam z Waszyngtonu. Stan miał przylecieć z bieguna północnego o 15.30, a zaraz po nim spodziewano się Sarah, wracającej z Ameryki Południowej.

Sam Wong stał wpatrzony w góry widoczne w oddali, wznoszące się nad okolicą niczym wielobarwni giganci skąpani w różowej poświacie zmierzchu. Utah było doskonałym miejscem do oglądania skał. Sam jednak nie zachwycał się wspaniałym widokiem. Jak człowiek widział jedną skałę, to tak jakby widział je wszystkie - myślał. Zresztą Wong lepiej się czuł w swoim boksie z komputerem i butelką Mountain Dew, a nasycanie oczu majestatem natury nie było mu potrzebne do szczęścia. Znudzony, skierował kroki do globemastera C-l 17, który miał przewieźć oddział do Japonii, pokazał strażnikom kartę identyfikacyjną i wszedł do środka, by obejrzeć ekwipunek oddziału.

W tym czasie Jack DuBois wałęsał się po wielobarwnej pustyni i dla zabicia czasu polował z kijem na grzechotniki.

Nauczył się tego, gdy przeniesiono go na zachód, do Twentynine Palms. Tak bardzo mu się to spodobało, że od tamtej pory robił to nawet w czasie wizyt w swojej rodzinnej Georgii. A górskie grzechotniki były wredne. W porównaniu z nimi węże pustynne to koty domowe.

Travis, który przyglądał się Jackowi z daleka, nie widział jeszcze czegoś tak niesamowitego.

Jack skradał się po pustyni z brązową płócienną torbą pełną grzechotni-ków. Wyjaśnił Travisowi, że węże potrafią wyczuć drżenie ziemi spowodowane ludzkimi krokami, co zmusza łowcę do ostrożnego stąpania, ale są zdezorientowane, gdy słyszą odgłosy grzechotek ich pobratymców. Za każdym razem Jack podchodził do grzechotnika, długiego na przeszło metr i grubego jak jego nadgarstek, wygrzewającego się na kamieniu bądź na piachu. Wąż, zaskoczony nadejściem człowieka, ale nie spostrzegający na razie żadnego zagrożenia, nie ruszał się z miejsca - gotowy walczyć w razie potrzeby, ale zachowujący ostrożność. Wtedy Jack przykucał pół metra przed nim i wyciągał w jego stronę solidny, czarny, powykrzywiany kij, który znalazł pod bramą zamieszkanej części bazy. Wsuwał go pod brzuch węża i podnosił do góry. Grzechotnik zachowywał spokój; zwisał z kija, gotowy do ataku. Do chwili, kiedy Jack wrzucał go do torby.

-  Chyba nie powiesz mi, że te paskudztwa mają smak kurczaka, co? -spytał Travis.

-  Wszystko smakuje jak kurczak. Nie wiesz? Na przykład aligatory. Słyszałem, że ludzie też - odparł Jack. - Dlatego jadam wołowinę.

15

-  Czyli nie zjesz tych swoich koleżków?

-  Pewnie, że nie. Uwolnię ich przed wyjazdem.

-  To znaczy, że zostawisz w pobliżu bazy mnóstwo wkurzonych grze-chotników.

-  To będzie dobre ćwiczenie dla personelu, stary. Właśnie dlatego to robię: dla treningu. Koordynacja wzrokowo-ruchowa, spokój pod presją.

-  Jak dużą presją?

-  Sam spróbuj.

-  Nie, dzięki, tak tylko pytam. Ale te węże wydają się trochę ospałe od słońca. Czy nie jest tak, że tak naprawdę nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo?

Jack spojrzał na niego.

-  Zaraz się przekonamy.

Podniósł syczącą torbę i ruszył w stronę gór. Travis szedł tuż za nim. Nagle Jack się zatrzymał, położył torbę na ziemi i przywołał majora gestem ręki. Travis podszedł na odległość półtora metra i zobaczył grzechotnika, jakiego jeszcze w życiu nie widział. Trudno było oszacować jego długość, ponieważ leżał zwinięty na płaskim głazie, osłoniętym dwoma innymi. Ale był gruby jak bochenek chleba.

-  Ten koleś leży na gorącym kamieniu i padająna niego promienie odbijające się od skał, więc bardziej ugotowany już chyba być nie może - powiedział Jack i wyciągnął kij tak samo, jak robił to za każdym razem.

Ale gdy koniec kija wbił się w łeb grzechotnika, rozdrażniony wąż rzucił się w stronę ręki Jacka.

Zanim Travis zdążył odskoczyć, DuBois przygwoździł węża kijem do głazu. Długi*na niemal metr osiemdziesiąt grzechotnik wił się i trzepotał o kamień. Jego potężne mięśnie marszczyły się w słońcu, a ogon grzechotał w szaleńczym rytmie.

-  To prawdziwy zabójca - powiedział Jack. - Wielki, stary i wredny.

Jednym dźgnięciem tępego kija przeszył szyję węża. Było to może niezbyt subtelne, raczej brutalne, ale za to skuteczne rozwiązanie. Krew rozlała się po powierzchni skały, wypełniając suche powietrze metalicznym zapachem. Zdychający grzechotnik rzucał się coraz słabiej na wszystkie strony, aż wreszcie zastygł w bezruchu.

-  Skąd wiedziałeś, że cię zaatakuje? - spytał Travis.

-  Można to było poznać po jego zachowaniu.

-  Ale mimo to nie cofnąłeś ręki.

-  To właśnie jest sprawdzian siły woli, no nie?

-  Może dla ciebie. Ja wolę służbę patrolową w Bośni. - Był tam, a także w Somalii i Iraku. Nic, co ludzkie, nie mogło przestraszyć Travisa Barretta, ale podobnie jak Indiana Jones i każdy, komu Bóg dał tyle oleju w głowie, co

16

gęsiom, nie znosił węży. - Wolałbym przyjść tu z dubeltówką i rozwalić te paskudztwa na drobne kawałki.

-  I tak właśnie wychowują ludzi w Teksasie... - Jack urwał w pół zdania. Usłyszał coś, Travis zresztą też...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin