David Eddings - Elenium 2 - Rubinowy rycerz.rtf

(2770 KB) Pobierz
Elenium 2 - Rubinowy Rycerz

David Eddings

 

 

 

Rubinowy rycerz

 

Księga druga dziejów Elenium

 

Przełożyła Maria Duch


PROLOG

Historia rodu Sparhawka

z kronik Zakonu Rycerzy Pandionu


W dwudziestym piątym stuleciu hordy Othy, cesarza Zemochu, w swoim marszu na zachód najechały zachodni obszar Eosii, pustosząc ogniem i mieczem królestwa Elenów. Otha parł naprzód niezwyciężony, aż w końcu doszło do ostatecznego spotkania z połączonymi armiami królestw Zachodu, wspieranymi przez oddziały Rycerzy Kościoła, na rozległej, spowitej dymami równinie nad jeziorem Randera. Powiadają, że na tym polu bitwy w centralnej Lamorkandii walka trwała kilkadziesiąt dni i nocy. Zemoscy najeźdźcy zostali odparci i zmuszeni do ucieczki w kierunku własnej granicy.

Eleni odnieśli całkowite zwycięstwo, ale ich armie liczyły swoich zabitych na tysiące, a więcej niż połowa spośród Rycerzy Kościoła poległa w bitwie. Kiedy zmęczeni zwycięzcy powrócili do swych domów, musieli stawić czoło wrogowi jeszcze groźniejszemu. Nastał głód, jedno z najczęstszych następstw wojny.

Klęska głodu w Eosii zawładnęła życiem całych pokoleń, z czasem powodując wyludnienie kontynentu. To z kolei doprowadziło do rozpadu ładu społecznego i w królestwach Zachodu zapanował polityczny chaos. Baronowie jedynie z tytułu byli nadal lennikami swych królów. Ich prywatne waśnie często przeradzały się w straszliwe, lokalne wojny. Coraz śmielej poczynali sobie też zbójcy. Tak miały się sprawy aż do początku dwudziestego siódmego stulecia.

W tych burzliwych czasach u bram klasztoru w Demos stanął młodzieniec pragnący zostać członkiem naszego zakonu. Nauczyciele niemal od pierwszej chwili poznali się na nim. Spostrzegli, że młody kandydat o imieniu Sparhawk jest człowiekiem nieprzeciętnym. Szybko prześcignął w umiejętnościach innych nowicjuszy, a nawet młodszych rycerzy. Wyróżniał się nie tylko sprawnością fizyczną, ale był również obdarzony wyjątkową bystrością umysłu. Nauczyciel sekretów ze szczególną przyjemnością obserwował łatwość, z jaką młodzieniec zgłębiał tajniki magii, choć leciwy Styrik wymagał od niego daleko więcej, niż zwykł to czynić w przypadku rycerzy Zakonu Pandionu. Patriarcha Demos także był pod wrażeniem jego inteligencji i dzięki niemu pan Sparhawk, nim zdobył ostrogi, nabył również biegłości w prowadzeniu zawiłych dysput filozoficznych i teologicznych.

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy pana Sparhawka pasowano na rycerza, w Cimmurze na króla Elenii koronowano młodego Antora i wkrótce, dzięki zrządzeniu losu, koleje życia obu młodych ludzi splotły się z sobą nierozerwalnie. Król Antor był młodzieńcem z natury popędliwym, a nawet lekkomyślnym. Coraz śmielsze poczynania zbójców w pobliżu północnych granic królestwa doprowadziły do tego, że zapominając o ostrożności młody monarcha stanął na czele słabo wyszkolonej armii i wyruszył na te tereny, by wyplenić zbójectwo ze szczętem. Kiedy wieść o tym dotarła do Demos, mistrz Zakonu Pandionu wysłał natychmiast na północ oddział rycerzy, aby wesprzeć króla. Sparhawk był wśród nich.

W krótkim czasie król Antor stracił panowanie nad sytuacją. Chociaż nikt nie mógł zarzucić mu braku odwagi, to niedostatek doświadczenia sprawiał, że często popełniał taktyczne i strategiczne błędy. Niepomny na poczucie solidarności między baronami północnych marchii, którzy trudnili się rozbojem, często prowadził swoich ludzi przeciwko jednemu z nich nie bacząc na to, iż najpewniej inni pośpieszą swojemu pobratymcowi z pomocą. Na domiar złego wojska króla Antora, zdziesiątkowane w bitwach, były nękane niespodziewanymi podjazdami. Król, ślepy i głuchy na wszystko, parł jednak z uporem naprzód, a baronowie Północy ochoczo ponawiali wypady na tyły i skrzydła jego armii, zadając dotkliwe straty.

Taką sytuację zastał pan Sparhawk i pozostali rycerze Zakonu Pandionu po dotarciu do terenów, na których toczyły się walki. Wojownicy, którzy tak dotkliwie nękali armię młodego króla, stanowili w większości słabo wyszkolony i niezdyscyplinowany motłoch, rekrutujący się spośród członków lokalnych band. Wobec nowego układu sił baronowie wycofali się, aby przemyśleć dalsze poczynania. Nadal mieli przewagę liczebną, jednakże nie mogli lekceważyć sprawności bojowej rycerzy Zakonu Pandionu. Kilku z nich, rozochoconych poprzednimi zwycięstwami, ponaglało swoich pobratymców do ponownego ataku, ale starsi i rozsądniejsi byli przeciwni zbyt pochopnym decyzjom, zalecając ostrożność. Wielu baronów prawdopodobnie żywiło narastające przekonanie, że droga do tronu Elenii stoi przed nimi otworem. Gdyby król Antor poległ w bitwie, jego korona z łatwością mogła przypaść w udziale temu, kto będzie na tyle silny, by wyrwać ją z rąk swoich kompanów.

Pierwszy atak baronów na połączone siły Zakonu Rycerzy Pandionu i oddziały króla Antora był próbą, mającą na celu sprawdzenie sił i odwagi Rycerzy Kościoła oraz królewskich wojów. Wydawało się, że połączone armie broniły się jedynie, więc baronowie ponawiali ataki z coraz większą siłą, aż w końcu doszło do wielkiej bitwy w pobliżu granic z Pelosią. Gdy tylko stało się jasne, że napastnicy rzucili do walki wszystkie swoje oddziały, pandionici odpowiedzieli ze swoją zwykłą zaciętością. Postawa obronna, którą przyjęli w czasie pierwszych próbnych ataków, okazała się jedynie podstępem, mającym na celu wciągnięcie baronów do walnej bitwy.

Przez znaczną część wiosennego dnia trwała zażarta walka. Późnym popołudniem, w jasnych promieniach słońca, król Antor pozostał bez swej straży przybocznej. Stracił konia i zmuszony był zewsząd odpierać ataki, jednakże postanowił nie oddawać tanio swojego życia. W tym momencie do walki włączył się pan Sparhawk. Szybko utorował sobie drogę do króla i obaj, wsparci o siebie plecami, w stylu tak starym jak sama historia wojen, stawili czoło nieprzyjaciołom. Połączenie brawury króla Antora z umiejętnościami pana Sparhawka pozwalało im trzymać napastników na odległość klingi dopóki, nieszczęśliwym zrządzeniem losu, nie złamał się miecz dzielnego pandionity. Z triumfalnymi okrzykami napastnicy, chcąc obu rycerzy pozbawić życia, otoczyli ich i napierali coraz mocniej. Okazało się jednak, iż popełnili fatalną w skutkach pomyłkę myśląc, że zwycięstwo jest w zasięgu ręki.

Pan Sparhawk wyrwał jednemu z poległych krótką, bojową włócznię o szerokim ostrzu i natarł na szeregi wroga. Punktem kulminacyjnym potyczki był moment, w którym przewodzący atakowi smagłolicy baron rzucił się na dotkliwie poranionego Antora i padł ugodzony włócznią Sparhawka. Śmierć barona znacznie osłabiła ducha walki jego ludzi, którzy wycofali się i ostatecznie uciekli z pola bitwy.

Król Antor był niemal śmiertelnie ranny, pan Sparhawk niewiele lżej. W zapadającym zmierzchu obaj rycerze wyczerpani padli obok siebie na zbroczoną krwią ziemię. Nie sposób dociec, o czym w ciągu owego wieczoru rozmawiali, jako że to, co między nimi zaszło, na zawsze pozostało tajemnicą. Wiemy jedynie, że w pewnej chwili zamienili się swym orężem. Król Antor przekazał miecz władców Elenii panu Sparhawkowi, a w zamian przyjął od niego bojową włócznię, którą rycerz uratował mu życie. Do końca swych dni król darzył tę prostą broń szczególnymi względami.

Około północy ranni dostrzegli w ciemnościach zbliżające się światło pochodni. Nie wiedząc, wróg to czy przyjaciel, podźwignęli się na nogi, ostatkiem sił przygotowując się do obrony. Jednakże przybysz nie był Elenem, lecz Styriczką odzianą w białą szatę. Niewiasta, której twarz była niewidoczna spod kaptura, w milczeniu opatrzyła im rany. Następnie śpiewnym głosem wyrzekła kilka słów i ofiarowała dwa pierścienie, które po wsze czasy miały symbolizować ich przyjaźń. Zgodnie z przekazem, w chwili gdy je otrzymali, owalne kamienie osadzone w pierścieniach były czyste jak diamenty, ale splamione ich wspólną krwią po dziś dzień pozostały ciemnoczerwone niczym rubiny. Tajemnicza Styriczka nie odezwała się już więcej. Odeszła w mrok nocy, a jej biała szata połyskiwała w świetle księżyca.

Kiedy mglisty poranek rozjaśnił ciemności, straż przyboczna Antora wespół z kilkoma rycerzami Zakonu Pandionu odnalazła obu rannych. Zostali złożeni na nosze i przetransportowani do Demos, do siedziby naszego zakonu. Wracali do zdrowia przez kilka miesięcy i nim nadszedł czas powrotu, byli już przyjaciółmi. Nie śpiesząc się wrócili do stolicy królestwa Antora, do Cimmury, a tam władca wydał zdumiewające oświadczenie. Ogłosił, że od tej pory pan Sparhawk, rycerz Zakonu Pandionu, będzie jego obrońcą, Obrońcą Korony, i dopóki oba ich rody nie wyginą, dopóty jego potomkowie, z tym samym tytułem, będą służyć władcom Elenii.

W owym czasie dwór królewski w Cimmurze pełen był intryg, jednak widok surowego oblicza pana Sparhawka ostudził nieco zwaśnione strony. Po kilku nieudanych próbach skaptowania go do któregoś ze stronnictw, dworzanie z niezadowoleniem doszli do wniosku, że Obrońca Korony jest nieprzekupny. A co więcej, przyjaciel króla, rycerz Zakonu Pandionu, został wkrótce jego powiernikiem i osobistym doradcą. Jak już wspominaliśmy, pan Sparhawk obdarzony był wyjątkową bystrością umysłu. Z łatwością przejrzał intrygi różnych dworskich urzędników i zwrócił na nie uwagę swojego mniej przebiegłego przyjaciela. W ciągu roku dwór króla Antora został w zdumiewający sposób oczyszczony z korupcji dzięki temu, że panu Sparhawkowi udało się narzucić własne surowe zasady moralne całemu otoczeniu.

Coraz większy niepokój różnych politycznych ugrupowań budził jednak fakt rosnącego znaczenia Zakonu Pandionu. Król Antor był głęboko wdzięczny nie tylko panu Sparhawkowi, ale również całemu bractwu zakonnemu, którego członkiem był Obrońca Korony. Monarcha wraz ze swoim przyjacielem często odwiedzał Demos, by zasięgnąć rady mistrza naszego zakonu, a większość politycznych decyzji częściej była podejmowana w murach klasztoru niż w sali posiedzeń rady, gdzie dworzanie ustalając kierunki królewskiej polityki bardziej mieli na względzie swoje własne interesy niż dobro państwa.

Będąc w średnim wieku pan Sparhawk ożenił się i wkrótce żona powiła mu syna. Zgodnie z wolą Antora dziecku nadano imię Sparhawk, zapoczątkowując tradycję, która przetrwała aż po dzień dzisiejszy. Gdy młody Sparhawk osiągnął odpowiedni wiek, przybył do siedziby naszego zakonu, aby zdobyć wykształcenie stosowne do pozycji, którą miał w przyszłości zająć. Młodzieniec ten i syn Antora, następca tronu, ku zadowoleniu obu ojców, jeszcze w dzieciństwie bardzo się zaprzyjaźnili, gwarantując tym samym, że więź między monarchą i Obrońcą Korony nie zostanie zerwana.

Pełne chwały życie króla Antora dobiegało końca. Spoczywając na łożu śmierci, król przekazał rubinowy pierścień i krótką włócznię o szerokim ostrzu swojemu synowi; w tym samym czasie sędziwy pan Sparhawk przekazał swój rubinowy pierścień i królewski miecz swojemu synowi. Ten obyczaj takoż przetrwał do dnia dzisiejszego.

Wśród prostego ludu Elenii panuje przekonanie, że dopóki rodzinę królewską i ród Sparhawka łączyć będzie przyjaźń, dopóty w królestwie będzie panował dobrobyt, a złe siły nie zbliżą się do jego granic. Jak w wielu przesądach, tak i w tym tkwiło ziarenko prawdy. Potomkowie pana Sparhawka również byli nieprzeciętnymi ludźmi. Oprócz tradycyjnego wyszkolenia rycerzy Zakonu Pandionu pobierali także staranne wykształcenie w sztuce rządzenia państwem i dyplomacji, aby jak najlepiej sprostać swoim dziedzicznym obowiązkom.

W ostatnich czasach pojawił się jednakże pewien rozdźwięk między rodziną królewską a rodem Sparhawka. Słabowity król

Aldreas, zdominowany przez swoją ambitną siostrę i prymasa Cimmury, zaofiarował panu Sparhawkowi niższą, a nawet do pewnego stopnia uwłaczającą jego pozycji funkcję opiekuna księżniczki Ehlany - prawdopodobnie w nadziei, że Obrońca Korony poczuje się tym tak urażony, iż zrzeknie się swoich dziedzicznych praw. Jednakże pan Sparhawk poważnie potraktował swoje nowe obowiązki. Zajął się wykształceniem dziecka, które pewnego dnia miało zostać królową Elenii, starając się nauczyć ją wszystkiego, co mogłoby być jej potem pomocne w sprawowaniu władzy.

Kiedy stało się oczywiste, że pan Sparhawk dobrowolnie nie zrzeknie się swojego stanowiska, Aldreas, za namową swojej siostry i prymasa Anniasa, skazał rycerza na zesłanie do królestwa Rendoru.

Po śmierci króla Aldreasa na tron wstąpiła jego córka Ehlana. Na wieść o tym pan Sparhawk powrócił do Cimmury. Zastał młodą władczynię złożoną śmiertelną chorobą. Ehlanę utrzymywało przy życiu zaklęcie rzucone przez styricką czarodziejkę, Sephrenię, czar nie mógł jednak zachować swej mocy dłużej niż przez rok.

Po naradzie mistrzowie czterech zakonów Rycerzy Kościoła postanowili podjąć wspólne działania w celu zdobycia leku na chorobę królowej Ehlany, by przywrócić jej zdrowie i władzę, a skorumpowanemu prymasowi Anniasowi pokrzyżować plany zdobycia tronu arcyprałata. Ostatecznie mistrzowie alcjonitów, cyrinitów i genidianitów polecili swoim najlepszym rycerzom towarzyszyć pandionitom panu Sparhawkowi i jego przyjacielowi z dzieciństwa, panu Kaltenowi - w poszukiwaniu lekarstwa, które uzdrowi nie tylko królową, ale i całe jej królestwo, zagrożone w swym bycie przez śmiertelną chorobę władczyni.

A oto jak się sprawy mają w istocie. Przywrócenie zdrowia miłościwej Ehlanie jest sprawą niezmiernej wagi nie tylko dla Elenii, ale i innych królestw, jako że nie ulega wątpliwości, iż wraz z objęciem tronu arcyprałata przez prymasa Anniasa w królestwach Eosii zapanuje niepokój, a przecież nasz odwieczny wróg, Otha z Zemochu, już czeka u wschodnich granic, gotowy wykorzystać każdą oznakę chaosu. Jednakże próba odszukania lekarstwa dla bliskiej śmierci królowej może okazać się zbyt trudna nawet dla Obrońcy Korony i jego dzielnych towarzyszy. Módlmy się, bracia, za powodzenie ich misji, albowiem jeżeli poniosą klęskę, całą Eosię ogarną wojny, a nasza cywilizacja przestanie istnieć.


CZĘŚĆ I

Jezioro Randera


ROZDZIAŁ 1

 

 

Było dobrze po północy. Gęsta, szara mgła wypełzła znad rzeki Cimmury, wymieszała się z wszechobecnym dymem dobywającym się z tysięcy kominów i otuliła miasto, zacierając kontury wyludnionych ulic. Pomimo to Sparhawk, rycerz Zakonu Pandionu, zachowywał się bardzo ostrożnie, kryjąc się, gdy tylko mógł, w głębokim mroku. Pochodnie otoczone bladymi, tęczowymi aureolami bez większego powodzenia próbowały oświetlić lśniące od wilgoci ulice, po których o tej porze nie wałęsał się nikt obdarzony choćby odrobiną zdrowego rozsądku. Sparhawk szedł wzdłuż ledwie majaczących w gęstym mroku domów. Bardziej niż oczom ufał swoim uszom, jako że w tę ciemną noc słuch o wiele lepiej niż wzrok potrafił ostrzec przed zbliżającym się niebezpieczeństwem.

To nie był najodpowiedniejszy czas na spacery. W ciągu dnia Cimmura nie była bardziej niebezpieczna niż inne miasta, ale w nocy jej uliczki zamieniały się w dżunglę, w której silniejszy pożera słabszego czy nieostrożnego. Sparhawk do tych ostatnich nie należał. Pod swoim prostym, podróżnym płaszczem miał kolczugę, u pasa zwisał mu ciężki miecz, w dłoni trzymał krótką włócznię bojową o szerokim ostrzu. Co więcej, swymi umiejętnościami przewyższał każdego pieszego rozbójnika, a na dodatek w tym momencie wszystko w nim wrzało. Ponury mężczyzna o złamanym nosie niemal pragnął, aby jakiś głupiec odważył się go zaatakować. Sparhawk sprowokowany potrafił być zupełnie nieobliczalny, a ostatnimi czasy wiele rzeczy go drażniło.

Rycerz był świadom tego, iż zajmował się nie cierpiącą zwłoki sprawą. Wiedział, że chwilowa satysfakcja, jakiej dostarczyłaby mu potyczka z przygodnymi bandytami, nie powinna wziąć góry nad poczuciem odpowiedzialności. Jego blada, bliska śmierci królowa milcząco żądała od Obrońcy Korony absolutnej wierności. Nie może jej zawieść, umierając przypadkową śmiercią w jakimś błotnistym rynsztoku. Z pewnością nie przysłużyłby się tej, której poprzysiągł bronić. Dlatego też poruszał się ostrożnie, stawiając stopy ciszej, niżby to robił płatny morderca.

Gdzieś przed sobą, w oddali, dostrzegł zamglone, drżące światło pochodni i dobiegł go odgłos miarowych kroków. Zaklął pod nosem i ukrył się w cuchnącym zaułku.

Obok przemaszerowało sześciu mężczyzn w zroszonych mgłą czerwonych mundurach. Każdy niósł długą pikę opartą na ramieniu.

- To jest to miejsce na ulicy Róż - aroganckim tonem mówił oficer - w którym pandionici próbują ukryć swoje bezbożne praktyki. Oczywiście wiedzą, że ich obserwujemy, ale nasza obecność ogranicza ich ruchy pozwalając jego wielebności, prymasowi Anniasowi, na swobodę działania.

- Znamy powody, poruczniku - powiedział znudzonym głosem kapral. - Zajmujemy się tym już od roku.

- Ach, tak... - Porucznik najwyraźniej się speszył. - Chciałem się tylko upewnić, że wiecie, o co chodzi.

- Tak jest - odparł beznamiętnie kapral.

- Zaczekajcie tutaj - rozkazał oficer, starając się nadać swojemu chłopięcemu głosowi szorstkie brzmienie. - Rozejrzę się. - Odszedł głośno uderzając obcasami o wilgotny bruk.

- Co za osioł! - mruknął kapral do swoich towarzyszy.

- Daj spokój, kapralu - rzekł stary, siwowłosy gwardzista. - Płacą nam za słuchanie rozkazów, więc swoje opinie zachowajmy dla siebie. Róbmy, co do nas należy, a oficerom pozostawmy wygłaszanie opinii.

Kapral odburknął coś skwaszony.

- Byłem wczoraj w pałacu - powiedział. - Prymas Annias wezwał do siebie bękarta Lycheasa, a ten głupiec koniecznie chciał iść z eskortą. Nie uwierzycie, ale porucznik omal nie lizał butów szczeniakowi.

- Tak, to porucznicy potrafią robić najlepiej. - Stary wiarus wzruszył ramionami. - To urodzeni lizusi, a poza tym bękart jest przecież księciem regentem. Nie jestem co prawda pewien, czy dzięki temu jego buty lepiej smakują, ale porucznikowi pewnie i tak zesztywniał język.

- Święta prawda. - Kapral roześmiał się. - Ale byłby

chyba zaskoczony, gdyby królowa wyzdrowiała i okazało się, że płaszczył się na darmo?

- Oby tak się nie stało, kapralu - odezwał się inny z gwardzistów. - Jeżeli królowa się obudzi i przejmie skarbiec z powrotem, Annias nie będzie miał pieniędzy na żołd dla nas za następny miesiąc.

- Zawsze przecież prymas może sięgnąć do kościelnej szkatuły.

- Bez ścisłego rozliczenia się nie może. Hierarchia z Chyrellos wyciska z funduszy kościelnych ile tylko się da.

- W porządku! - zawołał zza mgły młody oficer. - Zajazd pandionitów jest tuż przed nami. Zwolniłem trzymającego wartę żołnierza, a więc chodźmy zająć nasze miejsce.

- Słyszeliście - powiedział kapral. - Ruszamy.

Gwardziści odmaszerowali, niknąc we mgle.

Sparhawk uśmiechnął się w ciemności. Rzadko miał okazję przysłuchiwać się zwykłej rozmowie nieprzyjaciół. Od dawna podejrzewał, że gwardzistami prymasa powodowała bardziej chciwość niźli pobożność czy poczucie lojalności. Wyszedł z zaułka, ale natychmiast cofnął się bezszelestnie, ponieważ znów dobiegł go odgłos zbliżających się kroków. Nie wiadomo dlaczego puste zwykle nocą ulice Cimmury roiły się od ludzi. Kroki były głośne, a więc ktokolwiek to był, nie starał się nikogo śledzić. Sparhawk silniej zacisnął dłoń na krótkim drzewcu włóczni. Z mgły wyłonił się mężczyzna w ciemnym chałacie, z dużym koszem na ramieniu. Wyglądał na zwykłego tragarza, ale nie można było mieć co do tego pewności. Sparhawk odczekał, aż przejdzie i kiedy odgłos kroków ucichł w oddali, ponownie wyszedł na ulicę. Szedł ostrożnie, miękkie podeszwy jego butów nie czyniły wiele hałasu na mokrym bruku, a okręcony ciasno szary płaszcz tłumił dzwonienie kolczugi.

Przeszedł na drugą stronę pustej ulicy, aby ominąć smugę drżącego, żółtego światła lamp, dobywającą się wraz z pijackimi śpiewami z otwartych drzwi karczmy. Przełożył włócznię do lewej dłoni i jeszcze mocniej naciągnął na czoło kaptur, by osłonić twarz przed zamglonym światłem.

Przystanął. Nasłuchiwał wpatrując się w gęstą mgłę. Zdążał w kierunku wschodniej bramy, ale nie trzymał się ściśle kierunku. Łatwo ustalić cel, do którego zmierzają ludzie idący prosto przed siebie, a dzięki temu nietrudno ich schwytać. Sparhawk musiał opuścić miasto niepostrzeżenie, nawet jeżeli miałoby to zająć mu całą noc. Gdy już nabrał pewności, że ulica jest pusta, ruszył dalej trzymając się w jak najgłębszym mroku. Pod ścianą domu na rogu, pod zamgloną pochodnią rzucającą pomarańczowe światło, siedział obdarty żebrak. Oczy przesłaniał mu bandaż, a nogi i ręce pokrywały rany wyglądające na prawdziwe. Sparhawk doskonałe wiedział, że nie jest to najodpowiedniejsza na żebranie pora, a zatem ten człowiek musiał tu być w innym celu. Wtem na ulicę, tuż obok miejsca, w którym stał pandionita, spadła dachówka.

- Litości! - zawołał zdesperowanym głosem żebrak, chociaż miękkie obuwie Sparhawka nie czyniło hałasu.

- Dobry wieczór, ziomku - powiedział cicho rosły rycerz przechodząc na drugą stronę ulicy. Wrzucił kilka monet do miski żebraczej.

- Dziękuję, hojny panie. Niech Bóg ma cię w swej opiece.

- Nie powinieneś okazywać, że mnie widzisz, ziomku - przypomniał mu Sparhawk. - Skąd niby masz wiedzieć, czy jestem panem?

- Późno już - usprawiedliwiał się żebrak - i jestem trochę śpiący. Czasami się zapominam.

- To duże niedopatrzenie. Przykładaj się lepiej do pracy. A tak przy okazji, pozdrów ode mnie Platima. - Platim był budzącym grozę grubasem, który żelazną ręką rządził światem złoczyńców w Cimmurze.

Żebrak uniósł bandaże i patrzył na Sparhawka szeroko otwartymi oczyma. Ku swojemu zdumieniu rozpoznał go.

- I powiedz swojemu przyjacielowi na dachu, żeby się tak nie gorączkował - dodał Sparhawk. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin