Garbera Katherine - Dziewczyny z Ulicy Bursztynowej 02 - Cos niesamowitego.doc

(571 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

 

 

Katharine Garbera

 

Coś niesamowitego

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Znów jestem spóźniona, pomyślała Lila Maxwell, pospiesznie zamykając za sobą drzwi mieszkania na drugim piętrze. Uwielbiała je. Było całkiem zwyczajne: trzy pokoje z dużą kuchnią w starej, ale dobrze utrzy­manej kamienicy. Przez dwa lata urządzała je powoli i starannie, aż przeciętne lokum stało się wymarzonym gniazdkiem.

Zbiegła po schodach, bo potrzebowała ruchu. Praco­wała jako osobista sekretarka jednego z menadżerów znanej na całym świecie firmy jubilerskiej Colette, więc prowadziła siedzący tryb życia. Poranek był chłodny. Pozwoliła sobie na chwilę tęsknoty za ciepłem rodzinnej Florydy. Youngsville w stanie Indiana to cudowne mia­sto, ale jego klimat okazał się stanowczo zbyt chłodny dla dziewczyny z ciepłego wybrzeża.

-              Lila, wstąpisz na kawę? - zapytała właścicielka kamienicy, Rose Carson, na widok biegnącej sąsiadki.

-              Strasznie bym chciała, ale Nick wraca dziś z dele­gacji i chcę być w biurze przed nim.

Nick Camden był jej szefem oraz wymarzonym fa­cetem. Śniła o nim nie jak romantyczna panienka wy­patrująca księcia z bajki, który miał zabrać ją z komu­nalnego szeregowca, gdzie mieszkała z matką; stał się prawdziwym idolem samodzielnej dziewczyny czekają­cej na rozumnego mężczyznę gotowego docenić nie tylko ładne ciało, lecz także ciekawą osobowość. Zaru­mieniła się, kiedy o nim pomyślała. Oby tylko Rose tego nie spostrzegła.

-              Coś dla ciebie mam. Poczekaj chwilkę usłyszała nagle.

Lila uwielbiała właścicielkę kamienicy, osobę serde­czną i wszystkim życzliwą. Dzięki niej w nowym mie­szkaniu poczuła się od razu jak u siebie w domu. Rose zajmowała prawie cały parter. Wszyscy jej goście szyb­ko dochodzili do przekonania, że przyszli z wizytą do kobiety przyjaznej ludziom i światu, której się doskona­le wiodło.

-              Proszę bardzo. - Rose podała Lili prześliczną bro­szkę wykonaną ze szlachetnego metalu i wysadzaną bursztynem. Miała kształt stylizowanego serca. Była... urocza, choć takie określenie z pozoru nie pasowało do cennego klejnotu. Lila ostrożnie trzymała ją w palcach, świadoma, że to cudo nie jest dla niej.

-              Nie mogę jej wziąć. - Chciała oddać broszkę Rose, ale Rose jej nie przyjęła.

-              Pożyczam ci ją. Noś na szczęście.

-              Dzięki, ale muszę odmówić. Ta broszka jest zbyt cenna.

-              Chcę, żebyś ją nosiła. Najładniej wygląda, gdy noszą ją takie śliczne dziewczyny jak ty. - Rose odchy­liła połę płaszcza Lili i przypięła broszkę do klapy ża­kietu. Nie pozwoliła sąsiadce zdjąć kosztownego dro­biazgu, chwytając jej uniesioną dłoń. - To dla mnie

ważna pamiątka. Dzięki niej związałam się z Mitchem. Lubię myśleć, że ten drobiazg sprzyja zakochanym i za­pewnia im szczęście w miłości.

Oczy Rose przybrały wyraz rozmarzenia. Zawsze tak było, gdy wspominała nieżyjącego męża. W ciemnych włosach miała już pasma siwizny, ale pozostała urodzi­wą kobietą. Zachowała dobrą figurę nie pozbawioną przyjemnych okrągłości zachęcających do noszenia rze­czy w stylu nieco bardziej nobliwym. Lila nie chciała jej robić przykrości, więc postanowiła zatrzymać brosz­kę i zwrócić ją wieczorem.

- Dzięki. Jest cudna. Muszę już iść - powiedziała, zerkając na zegarek. Pożegnana skinieniem głowy przez Rose, wybiegła na poranny chłód.

Słońce stało już nad horyzontem, a powietrze było rześkie, lecz nie tak chłodne, aby nie chciało jej się iść piechotą do pracy. Wystawiła twarz na słoneczne pro­mienie, jakby temperatura była wyższa niż marne dzie­sięć stopni.

Lubiła parki i drzewa w jesiennych barwach. Wszędzie dostrzegała rozmaite odcienie żółci, brązu, czerwieni i po-marańczu. Niedługo Halloween, dzień duchów, jej ulubio­ne święto. Ożywiona i pełna energii, przyspieszyła kroku. Zwykle miała towarzystwo w drodze do pracy. Czasami przyłączała się do niej Jayne, innym razem Sylwia, ale ta pierwsza niedawno wyszła za mąż i wstawała później. Dla Sylwii także było za wcześnie. Lila cieszyła się, że zna­lazła na Bursztynowej prawdziwe przyjaciółki. Były dla niej jak rodzina, o której zawsze marzyła. Cieszyła się życiem w Youngsville.

Prawie biegła, żeby nie spóźnić się do pracy pier­wszego dnia po powrocie Nicka. W torbie miała upie­czone wczoraj ciasto z bananami. Tak się złożyło, że przez ostatni tydzień co wieczór piekła ciasto. W kuchni zawsze czuła się pewnie. Tam była szefową i doskonale sobie radziła. Kiedy lepiła pączki albo zagniatała droż­dżowe ciasto na słodkie bułeczki, z łatwością potrafiła sobie wmówić, że Nick Camden wcale nie chciał jej pocałować.

Przejeżdżający obok samochód zwolnił. Cichy po­mruk silnika świadczył o klasie maszyny, która z pew­nością nie należała do koleżanki sekretarki gotowej podwieźć ją do pracy. Maszerowała dalej, nie odwraca­jąc głowy. Wolała nie rozmawiać z Nickiem poza firmą, bo czuła się niezręcznie. Zresztą tego lata wiele razy mijał ją, nie zatrzymując się, aby zaproponować jej podwiezienie, więc czemu dziś miałby postąpić inaczej.

Lila często słyszała od matki, że od kobiet takich jak one mężczyźni chcą tylko jednego. To ostrzeżenie stale brzmiało jej w uszach. Były narzeczony, Paul, był ży­wym dowodem, że matka miała rację. Dlatego Lila nie spojrzała na jadący obok niej samochód.

-             Podwieźć cię, Lila?

-             Nie, dziękuję. Lubię spacerować w chłodne poran­ki. - Gdyby tak jeszcze przestała drżeć.

-             Kłamczucha - powiedział Nick nie bez odrobiny serdeczności.

Miał rację. Oszukiwała go, ale nie zamierzała się do tego przyznać. Zabrzmiał klakson. Nick dał znak kie­rowcy, żeby ominął jego samochód. Lila powtarzała

sobie, że nie wsiądzie, ponieważ od ubiegłego tygodnia nie ufała sobie. Przez dwa lata spędzone w Indianie starała się wtopić w miejscową społeczność i stworzyć prawdziwy dom, dorobić się niewielkiego majątku ucz­ciwą pracą i zyskać przyjaciół. Ukradkowe spojrzenia Nicka Camdena były dla niej całkowitym zaskocze­niem.

Śniła o jego pocałunkach i pieszczotach, ale gdy w ubiegłym tygodniu pochylił się nad nią, stojąc bliżej niż zwykle, znieruchomiała niczym posąg. Sparaliżo­wana strachem, że go zawiedzie, cofnęła się odruchowo, ale dziwny błysk w jego oczach ostrzegał przed niemo­żliwością ucieczki.

Niech spada... Spojrzała na niego z pobłażliwym uśmiechem i poszła dalej.

-              Dzięki za propozycję, z której nie skorzystam.

-              Jak chcesz, dziewczyno z tropików, ale ranek ma­my chłodny, a w moim samochodzie jest cieplutko.

Nie gorący nawiew, tylko sam Nick stanowił dla Lili pokusę trudną do odparcia. Nie było tak, kiedy zaczy­nała pracę w firmie. Jakiś czas temu zaczęła się nawet rozglądać za odpowiednim panem, który marzy o dzie­ciach i przytulnym domu. Potrzebowała męża świado­mego faktu, że najważniejsza jest rodzina. Nick był jej ideałem, ale nie brała go pod uwagę, bo co tydzień miał inną. Nie pozował na playboya, lecz kobiety zmieniał jak rękawiczki. Przypominał głodnego drapieżnika stale tropiącego zdobycz. Lila nie zamierzała być jego kolej­ną ofiarą. Gdyby istniała choć słaba nadzieja, że został­by z nią na stałe, dałaby mu szansę, ale nie miała złu-

dzeń. Gdy przed dwoma laty postanowiła zacząć wszys­tko od nowa w stanie Indiana, obiecała sobie, że zwiąże się wyłącznie z mężczyzną, który będzie tym właści­wym. Nick Camden nie wchodził w rachubę, mimo że tak bardzo ją fascynował.

-              Lila, od tygodnia nie byłem w firmie. Musisz mi opowiedzieć, co się działo w czasie mojej nieobecno­ści.

Słuszna uwaga. Chyba źle zrozumiała jego intencje. Wzruszyła ramionami i w końcu dała za wygraną. Po­chlebiała sobie, że jako sekretarka jest po prostu nieza­stąpiona. Tydzień temu, przed owym pamiętnym epizo­dem, z pewnością bez wahania wsiadłaby do samocho­du Nicka Camdena. I teraz zdecydowała się na to bez obaw, choć odczuwała osobliwy dreszczyk emocji. Nick, mężczyzna wykształcony i pełen ogłady, emano­wał dziwną, pierwotną siłą.

Otworzyła drzwi, opadła na fotel kryty gładkim aksa­mitem, szybko zapięła pasy i przymknęła powieki. Przeniknęło ją rozkoszne ciepło. Zapachniało wokół męską wodą po goleniu, więc od razu wyobraziła sobie, że Nick pochyla się nad nią. Niemal czuła na policzku jego oddech.

Chwileczkę!

Otworzyła szeroko oczy i w odległości paru centy­metrów ujrzała jego twarz. Pochylał się nad nią, mierząc hipnotyzującym spojrzeniem. Korciło ją, żeby zapo­mnieć o wszelkich uprzedzeniach i odpowiedzieć na tę niejasną zachętę.

-              Nick, co ty robisz? - spytała zduszonym głosem.

Chętnie pochyliłaby się do przodu i dotknęła ustami jego warg. Ciekawe, jaki mają smak...

-              Pas jest skręcony. Muszę go wyprostować.

Przez ubranie czuła muśnięcie palców Nicka, zręcz­nie manipulujących pasem bezpieczeństwa na wysoko­ści jej biustu. Gdyby wysunęła się do przodu, chcąc nie chcąc musiałby jej dotknąć. Zamarła w bezruchu i przy­gryzła wargę.

-              Teraz jest dobrze - oznajmił. Cofnął się i założył ciemne okulary. Wiele by dała, żeby teraz spojrzeć mu w oczy. Był opanowany i po mistrzowsku ukrywał uczucia, ale spojrzenie zawsze go zdradzało.

Puls Lili nadal był przyspieszony. Najchętniej ob­jęłaby Nicka z całej siły, nie bacząc na konsekwencje szaleńczego zachowania. Wkrótce ochłonęła, uśmie­chnęła się i doszła do wniosku, że magiczny urok tajemniczej broszki Rose działa zapewne na nią oraz jej wymarzonego mężczyznę. Pokręciła głową i uzna­ła, że to nie jest odpowiedni czas na sercowe kompli­kacje. Skoro Nick życzy sobie poznać biurowe nowi­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin