rozdz. 12 - Nie ma to jak wesołe święta.doc

(68 KB) Pobierz

  12. Nie ma to jak wesołe święta.

Jutro długo oczekiwany dzień przeze mnie – Wigilia. Esme i Carlisle uparli się, że spędzimy go z Charliem u nich. Po prawdzie na początku byłam przerażona faktem, jak Esme poradzi sobie z przygotowaniem dań, ale szybko mnie uspokoiła, że wszystko zamówi w firmie cateringowej. Uznałam nawet, że nastrój świąt zaczyna działać dosłownie na wszystkich, nawet na Alice, gdyż zaproponowała, że udamy się dziś do Port Angeles na zakupy. Zgodziłam się mając nadzieję, że to będzie jakiś przełom i zbliżymy się do siebie, a ja przez tą niespodziankę urodzinową od Rene zapomniałam o prezentach, więc wyjazd był w moim przypadku niezbędny.

- Kochanie, Alice przyjechała! – Charlie krzyczał z dołu.

Zabrałam szybko płaszcz, torebkę i zbiegłam na dół.

              - Udanych zakupów.

              - Dzięki tato. Poradzisz sobie z obiadem?

              - Jedź. Nie przejmuj się staruszkiem.

Wybiegłam z domu i w drodze do auta Alice, zaliczyłam bliskie spotkanie z zimnym i twardym podłożem.

              - Nic ci nie jest? – Alice ze śmiechu się zwijała.

              - Kurwa! Kiedy ten zasrany śnieg spadł?

Kładąc się wieczorem do łóżka za oknem było jeszcze normalnie, a dziś? Skąd u licha wzięło się tyle śniegu? Pozbierawszy się z chodnika, szybko, aczkolwiek ostrożnie doszłam do jej auta i wsiadłam do środka.

              - Alice! – Wrzasnęłam przerażona. – Czy ty chcesz mnie usmażyć?

W aucie było gorzej niż w saunie. Ona chyba oszalała.

              - Przepraszam. Za ciepło? – Zrobiła minkę skruszonego dziecka, które właśnie coś przeskrobało. – Nie chciałam, żebyś po drodze zmarzła, więc włączyłam ogrzewanie. 

Przez pół grogi do Port Angeles miałam otwarte okno, żeby w aucie zrobiło się chłodniej. Alice za to opowiadała mi plan dzisiejszego dnia. Miała zaplanowane wszystko. Najpierw miałyśmy kupić prezenty, później coś zjeść a na samym końcu miałyśmy kupić sobie kreacje na jutrzejszy dzień. Bez żadnych skrupułów, postanowiłam wczoraj, że użyję karty od wspaniałomyślnej mamuśki i chuj wie jakiego ojczulka.

              - Jak myślisz, co powinnam kupić Edwardowi? – Zapytałam, gdy zbliżałyśmy się do centrum handlowego.

              - Bello, pomyśl trochę. „Cholera, całą drogę jej nawijałam, że mój braciszek ma do dupy radio w nowym aucie, ale widocznie mnie nie słuchała.”

Kurwa! Czy ja właśnie słyszałam myśli Alice? Patrzyłam przecież na nią i poza mówieniem „Bello, pomyśl trochę” już później nie ruszała ustami.

              - Radio do samochodu? – Chciałam się upewnić.

              - No brawo! Jak na to wpadłaś? Czyżbyś słuchała co do ciebie mówiłam po drodze? „Może Ros miała rację.”

Tak, teraz to byłam pewna, że usłyszałam jej myśli, tylko z czym Rosalie miała mieć rację? Rozejrzałam się nerwowo dookoła i próbowałam wychwycić jakieś myśli, ale oprócz Alice nic więcej nie słyszałam. Edward opowiadał mi kiedyś, że to nie wymaga u niego żadnego specjalnego skupienia się na kimś, ale ja postanowiłam jednak spróbować. Wchodziłyśmy właśnie z Alice na ruchome schody w centrum. Przed nami stał młody chłopak, skupiłam się na nim, choć nie miałam pojęcia co ja właściwie robię i… Nic. Kompletnie nic nie słyszałam, oprócz towarzyszącej mi małej diablicy, która obmyślała plan w jakiej kreacji się jutro pokazać. Alice była zachwycona faktem, że myślimy w ten sam sposób, nie wiedziała tylko jak podstępnie się to odbywało. Dzięki niej nie miałam problemu z kupieniem prezentów dla całej rodziny Edwarda, z jednym wyjątkiem… Alice! Postanowiłam więc iść na łatwiznę i gdy ona oglądała pięćdziesiątą parę kozaków, ja skoczyłam do jubilera i kupiłam jej piękny naszyjnik z białego złota, z delikatną zawieszką w kształcie łezki. Nieświadomie też, była moją prywatną stylistką. Ja brałam ciuch do ręki i automatycznie słyszałam jej myśli: „Bello daruj sobie”, „Bello będziesz wyglądać w tym jak w worku”, „no dziewczyno, nareszcie zaczynasz myśleć”. Nie spodziewałam się, że to całe czytanie w myślach, może być takie fajne.

              - Nie sądziłam, że zakupy z tobą to będzie taka frajda. – Oznajmiła, gdy wsiadałyśmy do samochodu.

              - Naprawdę? Nie wynudziłaś się?

              - Ależ skąd. Szkoda, że wcześniej nie wybrałyśmy się na zakupy.

„Chyba dobrze, że tego nie zrobiłyśmy wcześniej” pomyślałam. Wcześniej to ja nie czytałam w myślach.

              - Jedziemy do ciebie, czy do mnie?

              - Do ciebie. – Odpowiedziałam. – Muszę porozmawiać z Edwardem.

Tak, musiałam powiedzieć o wszystkim mojemu mężczyźnie. Chciałam poznać jego zdanie na ten temat.

              Gdy zajechałyśmy pod dom Cullenów, Alice od razu zaciągnęła mnie do swojego pokoju, oznajmiając wszystkim w salonie, że za chwilę do nich zejdziemy. Wcisnęła na mnie czerwoną, idealnie dopasowaną sukienkę z mega dużym dekoltem, którą dziś kupiłam, wyciągnęła z szafy swoje czerwone szpilki i oznajmiła, że możemy schodzić.

              - Alice! Ja tak nie zejdę. – Buntowałam się dochodząc do drzwi.

              - Nie przesadzaj Bello, niech wszyscy zobaczą jak pięknie wyglądasz i jak z dnia na dzień poprawił ci się gust.

Super. Czyli nadal miała mnie za nieudacznika, niepotrafiącego się odpowiednio ubrać. Z dużymi oporami zeszłam z nią na dół, powoli weszłam do salonu i szok. Wszyscy wpatrzeni byli we mnie

              Kurwa, ale sunia!”

              - Emmet! – Krzyknęliśmy z Edwardem w tym samym momencie.

              - Tylko nie mów, że to słyszałaś? – Zapytał zażenowany Emm.

              - Słyszałaś to? – Dopytywał Edward.

Reszta tylko patrzyła na naszą trójkę, nie wiedząc o co chodzi.

              - Emmet! Świnio! Aż za dobrze! – Zwróciłam się do niego.

              Zabiję gnojka, jak za chwilę nie dowiem się o co chodzi.” Pomyślała Rosalie.

              - Spokojnie Ros. – Zaczęłam ją uspokajać. – To nie było nic takiego.

              - Ty mnie słyszałaś? – Była bardzo zdziwiona i nie udało jej się tego ukryć.

Postanowiłam, że milczenie będzie teraz najgorszym co mogłabym zrobić.

              - Tak słyszałam przed chwilą Emmeta i ciebie Rosalie.

              - A innych? Innych też słyszysz? – Dopytywał Carlisle.

Skupiłam się na pozostałych, ale oprócz Edwarda, który w myślach pytał mnie czy idziemy na górę na numerek i przerażonej Alice nie słyszałam nikogo.

              - Tylko Edwarda. – Celowo zataiłam, że małą diablicę też słyszę, bojąc się, że nasze relacje znowu się popsują.

              - Słyszałaś co myślałem? – Edward był zdziwiony.

              - Tak słyszałam, i nie mam nic przeciwko twojej propozycji. – Uśmiechnęłam się do niego, a on odwdzięczył mi się tym samym. – I proszę nie pytajcie mnie jak to się stało, bo nie mam pojęcia.

              - Zajebiście! – Odezwał się Emm. – To teraz na dwa krety, ryjące w głowie będzie trzeba uważać. Wy się kurwa dobraliście. Ze świeczkami się szukaliście, czy co?

              - Emmet, uspokój się! – Głos zabrała Esme.

              Czyli to koniec z moimi marzeniami erotycznymi z tobą Bello w roli głównej? – Pomyślał Emm.

              - Tak! – Krzyknęłam.

              - Że co? – Krzyknął Edward.

              - Spokojnie braciszek, żartowałem. – Zaczął się tłumaczyć misiek.

Edward zaproponował, że odwiezie mnie do domu. W samochodzie przyznałam mu się, że słyszałam jeszcze Alice na zakupach i dlaczego o tym nie powiedziałam. Spodziewałam się jakiejś bury, czy coś w tym stylu, a tu niespodzianka. Jedyne co usłyszałam od niego to gromką salwę śmiechu.

Przez resztę popołudnia, Edward uczył mnie jak ignorować myśli innych. Była to całkiem sympatyczna zabawa, tym bardziej, że moim królikiem doświadczalnym by Emmet, który przyjechał późnym popołudniem. Emm myślał o wszystkim co mogło zdenerwować mojego anioła, co skończyło się tak, że Emm dostał porządną sójkę w ramie, wylądował na moim biurku i je połamał.  

 

Nareszcie dzień na który czekam cały rok. Wigilia… W dodatku pierwsza z moim ukochanym mężczyzną. Z mężczyzną, z którym chcę spędzić resztę życia, a właściwie całą wieczność, bo ja nie odpuszczę. Do Cullenów jechałam zaraz po śniadaniu, bo Rosalie uparła się, że musimy się odpowiednio przygotować, Charlie, miał do nas dojechać popołudniu. Gdy weszłam do jej pokoju, zastał mnie chaos. Rzeczy leżały wszędzie, na podłodze, na łóżku, na krześle… Jedynym miejscem gdzie nie było ubrań była toaletka. Ta za to, uginała się pod ciężarem kosmetyków.

- Rosie, możesz mi powiedzieć po co ci to wszystko?

- Jak to po co? – Spytała oburzona. – Musimy się zrobić na bóstwo. Przywiozłaś strój na wieczór?

- Tak, został w samochodzie.

Rosalie zabrała ode mnie kluczyki i w swoim wampirzym tempie zbiegła do auta. Zajęło jej to może pięć sekund i była z powrotem. Na dzisiejszą wyjątkową okazję, kupiłam sobie różową, satynową sukienkę, gęsto marszczoną w biuście, grubym, czarnym pasem i idealnie skrojonym dołem na kształt koła[1]. Rosalie podstawiła drugie krzesło do toaletki i zaczęłyśmy swoje metamorfozy. Oczywiście przy ułożeniu odpowiedniej fryzury, poprosiłam o pomoc Rosie, bo mi zawsze marnie to szło. Bardzo się ucieszyła, że może mi pomóc, a ja drżałam na samą myśl, co też ona wymyśli. Na moje szczęście nie eksperymentowała za dużo. Włosy pozostawiła rozpuszczone, ale za to z pięknymi lokami. Później przyszła kolej na makijaż i gdy Edward przyszedł nam oznajmić, że przyjechał już Charlie, nieświadome ile czasu spędziłyśmy na pizdraczeniu się, zabrałyśmy się szybko za ubieranie.

Kolacja wigilijna była idealna, wszyscy się śmialiśmy i dobrze bawiliśmy, później każdy otworzył swoje prezenty i powstało przy tym spore zamieszanie. Nagle zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz, ale numer był mi nieznany.

              - Hallo. – Odezwałam się pierwsza.

              - Bella, tu Harry. – Był bardzo zdenerwowany. – Czy jest z tobą Charlie?

              - Tak, jest. Czy… - Nie pozwolił mi dokończyć.

              - Mogłabyś go dać do telefonu?

Nie pytając o nic więcej podeszłam do Charliego.

              - Tato to Harry, jest czymś bardzo zdenerwowany.- Podałam ojcu komórkę.

Wszyscy zamilkli, żeby Charlie mógł ze spokojem porozmawiać.

              - Cześć Harry… Kiedy?... Uspokój się, na pewno nic takiego się nie stało… Tak, wiem, że łatwo mi mówić… Za chwilę u was będę. – I się rozłączył.

Spojrzałam na Charliego pytającym wzrokiem.

              - Paula nie ma w domu. – Oznajmił.

              - Pewnie zagadał się z jakimś kumplem i zapomniał, że dziś wigilia. – Uspokajałam Charliego podśmiechując się.

              - Od wczorajszego wieczora, Bello. Wczoraj wieczorem widzieli go ostatni raz.

Mina mi zrzedła, już nie było mi do śmiechu.

              - I dopiero teraz dzwonił. – Nie kryłam swojego oburzenia.

              - Przepraszam was bardzo. – Ojciec zwrócił się do rodziców Edwarda. – Ale muszę tam jechać.

              - Nic się nie stało Charlie. – Powiedziała Esme i przyjaźnie się do niego uśmiechnęła. – Dzieci są ważniejsze. Twój przyjaciel na pewno umiera z niepokoju.

              - Jadę z tobą tato. – Krzyknęłam za wychodzącym już Charliem.

              - Jedziemy. – Poprawił mnie Edward, trzymając nasze płaszcze w ręku.

W drodze do La Push, nikt nie odezwał się ani słowem. Zastanawiałam się całą drogę, co takiego mogło się stać, że Paul uciekł. Przecież dopiero co rozmawialiśmy i mówił, że czuje się u Harre’go i Sue jak w domu. Ucieczka więc odpadała. A może coś mu się stało, leży nieprzytomny w jakimś szpitalu, nie miał ze sobą żadnego dokumentu i nie wiedzą kogo zawiadomić?

Gdy weszliśmy do domu, Sue siedziała w kuchni, z twarzą schowaną w dłoniach i płakała, Harry stał za nią i głaskał ją po ramionach, Seth krzątał się od kuchni do pokoju, a Leah siedziała przy stole wigilijnym i stukała widelcem o talerz, co doprowadzało mnie do szału.

- Opowiedz nam teraz Harry wszystko na spokojnie. – Powiedział Charlie, klepiąc przyjaciela po ramieniu.

- Wyszedł wczoraj pod wieczór spotkać się z kolegami… - Zaczęła płacząca Sue. – I już nie wrócił.

- Myśleliśmy, że może się zasiedzieli, więc poszliśmy spać. – Wtrącił Harry. – Ale gdy rano się obudziliśmy, jego łóżko było nie ruszone, i jego nadal nie było.

- A dzwoniliście do szpitala? – Zapytałam.

- Tak. Do szpitala w Forks i Port Angeles, ale nikogo podobnego do Paula nie przyjmowali. – Odpowiedział mi Harry.

Przestałam już ich słuchać. Zaczęłam się zastanawiać, co tak naprawdę mogło się stać. Paul raczej nie należał do takich, co to zostawiają rodzinę bez słowa wyjaśnienia. Charlie postanowił jechać na posterunek. Zapytał też Edwarda, czy jego rodzice mieliby coś przeciwko, gdybym dziś spędziła u nich noc, gdyż nie chciałby, żebym była sama, a on nie planował szybkiego powrotu do domu. Odpowiedź Edwarda była oczywista, więc ojciec odwiózł nas do niego a sam pojechał na posterunek. Obiecał mi, że niezależnie od godziny, będzie dzwonił, jeśli się dowie czegoś o Paulu.

Zasnęłam koło godziny trzeciej. Rano niestety jeszcze nie było żadnej wiadomości. Postanowiliśmy z Edwardem, że pojedziemy do mnie, żebym mogła się przebrać i udamy się na posterunek do Charliego, który spędził tam całą noc. Tata wyglądał okropnie. Oczy miał podkrążone i małe, ledwo trzymał się na nogach.

- Witaj tato. Przywiozłam ci coś do jedzenia, na pewno od wczoraj nie miałeś nic w ustach, oprócz kawy.

- Cześć dzieciaki. Fakt, zjadłbym konia z kopytami.

- Dowiedziałeś się już czegokolwiek? – Zapytałam.

- Przykro mi. Jeszcze z czymś podobnym się nie spotkałem. Jakby zapadł się pod ziemię. Obdzwoniłem wszystkie szpitale w naszym Stanie, wszystkie posterunki policji, wszystkie przytułki dla bezdomnych, i nic.

- A może wrócił do Phoenix? – Zasugerowałam.

- Harry dzwonił do jego mamy, niestety tam go też nie ma. Chciała tu przyjechać, ale doradził jej, że lepiej będzie jeśli tam zostanie, na wypadek, gdyby się pojawił.

Posiedzieliśmy z Charliem godzinkę i pojechaliśmy do domu. Edward próbował na różne sposoby mnie rozweselić, ale nie udawało mu się to. Zachodziłam w głowę co takiego mogło się stać, może groziło mu jakieś niebezpieczeństwo, a może on… Nie takiej opcji w ogóle nie brałam pod uwagę. Gdyby mu się coś stało… Boże, przecież dopiero co go odzyskałam. Znowu było, prawie tak jak dawniej.

Gdy tata wrócił do domu, Edward postanowił, że pojedzie się odświeżyć i przyjedzie wieczorem.

Charlie siedział w kuchni przy stole, był przybity swoją bezradnością, chciałam go pocieszyć, ale wiedziałam, że żadne słowa nie będą w tym momencie odpowiednie. Dosiadłam się do niego i cierpieliśmy razem w milczeniu.

- Ach kochanie. – Zerwał się nagle Charlie i zaczął szukać czegoś w szafie. – Zapomniał bym, przyszedł do ciebie jakiś list.

Kurwa, znowu list. Ostatnio, gdy dostaje jakieś listy, z reguły są to złe wiadomości. Wzięłam kopertę i poszłam do swojego pokoju. Chciałam poczekać z otworzeniem go za Edwardem, ale coś mi podpowiadało, żeby lepiej przeczytać go teraz. W kopercie, ku mojemu zaskoczeniu nie było listu, a pocztówka świąteczna. Pomyślałam sobie, że na pewno ciocia ją napisała i będę musiała do niej zadzwonić z życzeniami. Na widokówce była przepiękna choinka, przystrojona w różnokolorowe lampki i bombki. Odwróciłam i czytam:

Izabello,

chciałbym Ci złożyć najserdeczniejsze życzenia

z okazji tych, jakże radosnych Świąt.

Mam nadzieję, że już niedługo się zobaczymy.

Czekam na ten dzień z niecierpliwością.

Twój oddany przyjaciel,

Felix (…)”

 

Kartka wypadła mi ręki, zaczęłam spazmatycznie oddychać. Musiałam się szybko wziąć w garść, żeby nie wybuchnąć gniewem przy Charliem. Musiałam też szybko dojść do siebie z jeszcze dwóch powodów.  Jeden to Edward, a drugi to taki, że na kartce było jeszcze coś napisane. Zaczęłam głęboko oddychać, liczyć na głos, przypominać sobie dowcipy Emmeta i w końcu się udało. Podniosłam szybko kartkę i zaczęłam czytać resztę:

 

„(…) P.S. Już niedługo czeka Cię nie lada zadanie,

my tymczasem z Paulem sobie cierpliwie poczekamy.

Jeżeli chcesz, żeby nic mu się nie stało,

radzę Ci milczeć i grzecznie robić to,

o co Cię później będę prosił.

Całuski, Twój F.”

             

  Cholera jasna! Zaczęłam płakać. Paul był z Felixem i groziło mu przeze mnie jakieś niebezpieczeństwo. Jakby tego było mało, nie mogłam powiedzieć o niczym Edwardowi, ani tacie. Musiałam świadomie pozwolić Harry’emu, Sue i reszcie cierpieć z powodu braku wiadomości o Paulu. Tylko jak ja miałam sobie z tym wszystkim sama poradzić? Ile miałam czekać, na to co przygotował dla mnie Felix? Jedno było dla mnie tylko pewne: będę musiała się zmierzyć ze swoim największym stracham. Z Felixem. Już on się postara o to, żebym stanęła z nim twarzą w twarz

 


[1]  Patrz folder: dodatki

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin