Krentz Jayne Ann - Arcane Society 07 - Blask snów.doc

(1102 KB) Pobierz
Jayne Ann Krentz

Jayne Ann Krentz

Blask snów

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojemu bratu Steve'owi Castle'owi

z miłością i podziękowaniami

za wycieczkę po Las Vegas

dla wtajemniczonych

Od autorki

U podstaw Towarzystwa Wiedzy Tajemnej kryją się tajemnice. Niewiele z nich jest równie niebezpiecznych, jak te przechowywane przez potomków alchemika Nicholasa Wintersa, zaciekłego rywala Sylvestra Jonesa.

Legenda o płonącej lampie sięga najwcześniejszych dni Towarzystwa. Nicholas Winters i Sylvester Jones byli początkowo przyjaciółmi; później jednak stali się śmiertelnymi wrogami. Obaj dążyli do tego samego celu: pragnęli znaleźć sposób, by wzmocnić zdolności psi. Sylvester wybrał ścieżkę chemii. Przeprowadzał nielegalne eksperymenty z dziwnymi ziołami i roślinami. W końcu stworzył niedoskonałą formułę, która nęka Towarzystwo aż po dziś dzień.

Nicholas wybrał drogę inżyniera i stworzył płonącą lampę obdarzoną nieznaną mocą. Promieniowanie tej lampy zmieniło jego DNA, prowadząc do powstania genetycznej „klątwy”, przekazywanej mężczyznom z jego rodu z pokolenia na pokolenie.

Klątwa Wintersów pojawia się bardzo rzadko, ale kiedy już do tego dojdzie, Towarzystwo Wiedzy Tajemnej ma bardzo poważne powody do obaw. Mówi się, że mężczyzna z rodu Wintersów, który odziedziczy genetycznie zmienioną moc Nicholasa, staje się Cerberem - bo tak w Towarzystwie nazywa się szaleńców obdarzonych zdolnościami psi, posiadających kilka śmiercionośnych talentów. Jones & Jones oraz Rada są przekonane, że takie potwory w ludzkiej skórze należy wytropić i jak najszybciej wyeliminować.

Dla mężczyzn płonącej lampy istnieje tylko jedno wyjście. Aby odwrócić zmiany spowodowane przez klątwę, każdy z nich musi odnaleźć ten artefakt oraz kobietę potrafiącą przetwarzać wytwarzaną przez niego energię światła snów.

W trylogii o blasku snów poznasz najbardziej niezwykłych potomków Nicholasa Wintersa, trzech mężczyzn płonącej lampy żyjących w przeszłości, w teraźniejszości i w przyszłości. Każdy z nich odkryje część śmiertelnie niebezpiecznych sekretów lampy. Każdy spotka też kobietę obdarzoną mocą pozwalającą jej kształtować jego przeznaczenie.

Mam nadzieję, że spodobają Ci się te historie.

Jayne

 

Z dzienników Nicholasa Wintersa 14 kwietnia 1694 roku

Nie dane mi będzie żyć długo, ale dokonam mej zemsty, jeśli nie w tym pokoleniu, to gdzieś i kiedyś w przyszłości. Albowiem teraz mam już pewność, że trzy zdolności płyną w naszej krwi i będą dziedziczone w mojej linii.

Za każdy z tych talentów trzeba zapłacić ogromną cenę. Z mocą jest tak zawsze.

Pierwsza zdolność wypełnia umysł wzbierającą falą niepokoju, której nie są w stanie ukoić niezliczone godziny spędzone w laboratorium, najsilniejszy trunek ani makowe mleko.

Drugiej zdolności towarzyszą złowrogie sny oraz straszliwe wizje.

Trzecia zdolność jest najpotężniejsza i najniebezpieczniejsza: jeśli klucz nie zostanie właściwie przekręcony w zamku, przyniesie ona najpierw szaleństwo, a potem śmierć.

Pojawieniu się tej trzeciej mocy towarzyszy ogromne ryzyko. Ci z moich potomków, którzy przetrwają, będą musieli odnaleźć płonącą lampę i kobietę potrafiącą przetwarzać energię światła snu. Tylko ona zdoła przekręcić klucz w zamku tak, by otworzyć wrota do owej ostatniej zdolności. Tylko ona potrafi zatrzymać lub odwrócić przemianę, która już się rozpoczęła.

Strzeżcie się jednak, albowiem kobiety obdarzone mocą bywają zdradliwe. Przekonałem się o tym i zapłaciłem za to ogromną cenę.

17 kwietnia 1694 roku

Dopełniło się. Ukończyłem swoje ostatnie i największe dzieło: Kryształ Północy. Osadziłem go w lampie wraz z pozostałymi kryształami. To kamień obdarzony zdumiewającymi właściwościami. Zamknąłem w nim ogromne moce, lecz nawet ja, który go stworzyłem, nie potrafię odgadnąć wszystkich jego właściwości i nie wiem, jak wyzwolić jego blask. Odkrycie tego muszę pozostawić jednemu z moich potomków, w którego żyłach płynąć będzie moja krew.

Jednego jednak jestem pewien. Przez tego, który będzie kontrolować światło Kryształu Północy, dokona się moja zemsta. Nasyciłem bowiem ten kamień mocą parapsychiczną silniejszą niż jakakolwiek magia czy czarnoksięstwo. Promieniowanie kryształu zmusi mężczyznę władającego nim, by zniszczył potomków Sylvestra Jonesa.

Dokonam mej zemsty.

Prolog

Okolice Capitol Hill. Seattle

Przejście dwóch przecznic, od przystanku autobusowego przy Broadwayu do mieszkania, było nocą straszliwym przeżyciem. Niechętnie opuściła niewielką wysepkę światła ulicznej latarni i wkroczyła w zdradliwą ciemność. Przynajmniej przestało padać. Kurczowo przyciskała do siebie torebkę, trzymając w dłoni klucze, tak jak uczono ją na dwugodzinnym kursie samoobrony, który szpital zafundował swojemu personelowi. Kawałki metalu wystawały spomiędzy jej palców jak szpony.

Nie powinnam była się zgodzić na nocną zmianę, pomyślała. Dopłata za nadgodziny była jednak zbyt kusząca, by z niej zrezygnować. Najdalej za pół roku uzbiera pieniądze na używany samochód. A wtedy koniec z samotnymi podróżami autobusem późną nocą.

Była półtorej przecznicy od mieszkania, gdy usłyszała za sobą kroki. Poczuła, jak zamiera jej serce. Stłumiła chęć ucieczki i zmusiła się, by zerknąć przez ramię. Z niemal pustego parkingu wyszedł jakiś mężczyzna. Przez kilka sekund światło latarni lśniło na jego ogolonej głowie. Zwalista sylwetka kulturysty na sterydach. Odprężyła się trochę. Wprawdzie go nie znała, ale wiedziała, dokąd idzie.

Potężny mężczyzna zniknął za szklanymi drzwiami siłowni. Mały neon w jej oknie informował, że jest czynna dwadzieścia cztery godziny na dobę. Był to jedyny wciąż oświetlony budynek przy tej ulicy. Księgarnię z witryną pełną książek okultystycznych i gotyckiej biżuterii, lombard, mały salon fryzjerski i firmę pożyczkową zamknięto przed kilkoma godzinami.

Siłownia nie należała do ekskluzywnych klubów fitness, które odwiedzają ubrani w lycrę wielbiciele jogi. Tu przychodzili głównie zapaleni kulturyści. Napakowani mężczyźni nawet nie wiedzieli, że czasem myślała o nich jak o swoich aniołach stróżach. Miała nadzieję, że gdyby kiedykolwiek spotkało ją coś złego podczas długiej drogi do domu, ktoś w siłowni usłyszy jej krzyk i przybiegnie na pomoc.

Dotarła już prawie do skrzyżowania, gdy kątem oka dostrzegła jakiś cień w ciemnej bramie po drugiej stronie ulicy. Stał tam mężczyzna. Czy ją obserwował? Raczej nie należał do klientów siłowni. Nie wyglądał na napakowanego sterydami mięśniaka. Szczupły i zwinny, miał w sobie coś z drapieżnika.

Zalała ją fala adrenaliny, a puls, i tak już o wiele za szybki, przyspieszył jeszcze bardziej. Poczuła mrowienie na karku. Chęć rzucenia się do ucieczki była niemal nie do odparcia, ale ze strachu ledwo miała siłę choćby oddychać. I tak mu nie umknę, pomyślała. Jedynym ratunkiem była siłownia, ale mężczyzna stał na drodze pomiędzy nią a wejściem. Może powinna krzyczeć? A jeśli to tylko jej wybujała wyobraźnia? Mężczyzna w bramie wydawał się nie zwracać na nią najmniejszej uwagi. Patrzył na drzwi do siłowni.

Zamarła, niezdolna podjąć jakąkolwiek decyzję. Wpatrywała się w ciemną postać, tak jak młody królik wpatruje się w węża.

Nawet nie usłyszała, jak napastnik wyszedł z ciemności za nią. Poczuła spoconą męską dłoń na ustach i ostrze noża na szyi. Usłyszała brzęk metalu o chodnik i uświadomiła sobie, że upuściła klucze, swoją jedyną broń.

- Bądź cicho albo umrzesz - szepnął jej do ucha ochrypły głos. - Szkoda by było, gdybyśmy nie mieli czasu się pobawić.

I tak umrę, pomyślała. Nie miała nic do stracenia. Wypuściła torebkę i spróbowała się wyrwać, ale na próżno. Mężczyzna zacisnął ramię na jej szyi, pociągnął ją w boczną uliczkę i zaczął dusić.

Uniosła rękę i wbiła paznokcie w grzbiet jego dłoni. Może i nie przeżyje tej nocy, ale chociaż zbierze trochę DNA tego sukinsyna dla gliniarzy.

- Ostrzegałem cię, suko! Trochę się z tobą zabawię. Chcę słyszeć, jak mnie błagasz o darowanie życia.

Dłoń zaciśnięta na jej ustach uniemożliwiała krzyk. A przecież zawsze jej się wydawało, że w razie zagrożenia będzie mogła zawołać o pomoc i ktoś w siłowni ją usłyszy.

Uliczkę spowijał mrok, ale ją ogarnęła zupełnie inna ciemność. Jeśli będę miała szczęście, myślała, udusi mnie, zanim zdąży użyć noża. Pracowała kiedyś w centrum urazowym w Harborview i wiedziała, co można zrobić nożem.

U wylotu zaułka, na tle słabego światła latarni, zamajaczyła jakaś sylwetka. To ten mężczyzna, którego widziała w bramie po przeciwnej stronie ulicy. Działają razem? - zastanawiała się w rozpaczy. A może ma halucynacje?

- Puść ją! - powiedział ten drugi mężczyzna. Groźba po­brzmiewająca w jego głosie była równie namacalna, jak nóż na jej gardle.

Napastnik zamarł w bezruchu.

- Zjeżdżaj stąd albo poderżnę jej gardło! Przysięgam, zrobię to!

- Za późno. - Nieznajomy ruszył w ich stronę. Powoli, jak drapieżnik, który wie, że jego zdobycz wpadła w pułapkę i nie może się wymknąć. - Już jesteś martwy.

I wtedy poczuła coś, czego nie potrafiła sobie wytłumaczyć. To było tak, jakby nagle znalazła się w samym centrum wyładowania elektrycznego. Wszystkimi zmysłami czuła przenikające ją strumienie energii.

- Nie! - warknął napastnik. - Ona jest moja! Nagle zaczął krzyczeć, a w jego przeraźliwym wrzasku mieszały się przerażenie i szok.

- Zostaw mnie! - zawołał.

W jednej chwili była wolna. Osunęła się na chodnik. Mężczyzna z nożem zatoczył się do tyłu i oparł o mur.

Dziwna energia ulotniła się równie szybko i tajemniczo, jak się pojawiła.

Napastnik oderwał się od ściany jak wypuszczone z klatki zwierzę.

- Nie! - w tym jednym słowie wibrowały szaleństwo i wściekłość.

Skulony ruszył w stronę nieznajomego. Na nożu, który wciąż ściskał w dłoni, zamigotało światło.

Ciężka fala rozedrganej energii przetoczyła się przez uliczkę.

Napastnik znowu wrzasnął, ale chwilę później jego przenikliwy krzyk gwałtownie się urwał. Nóż wypadł mu z dłoni. Chwycił się za pierś i osunął na ziemię.

Nieznajomy pochylił się nad napastnikiem. Zdała sobie sprawę, że sprawdza puls, i wiedziała, że go nie wyczuje. Potrafiła rozpoznać śmierć, gdy już stała na jej drodze.

Gdy mężczyzna wyprostował się i zwrócił w jej stronę, zadrżała. Z jego twarzą było coś nie tak. W ciemnościach nie mogła rozpoznać rysów, wydało jej się jednak, że w oczodołach dostrzega zamiast oczu jakąś tlącą się energię.

Wstrząsnęła nią kolejna fala paniki, wyzwalając świeżą dawkę adrenaliny. Podniosła się z ziemi i rzuciła do ucieczki, choć wiedziała, że nie ma żadnych szans. Ten stwór o płonących oczach mógł powalić ją równie łatwo, jak napastnika z nożem.

Ale on jej nie ścigał. Przecznicę dalej zatrzymała się, by złapać oddech. Gdy się obejrzała, nie zobaczyła nikogo. Ulica była pusta.

Zawsze myślała, że jeśli w drodze do domu przytrafi jej się co złego, przybiegną jej na pomoc mężczyźni z siłowni. A ocalił ją demon.

Rozdział 1

Światło snu połyskiwało słabym blaskiem na małej statuetce egipskiej królowej. Ślady były niewyraźne i mocno nakładały się na siebie. W ciągu wielu dziesięcioleci figurkę miało w rękach sporo ludzi, lecz żaden ze śladów nie został pozostawiony wcześniej niż pod koniec XIX wieku, pomyślała Chloe Harper. I z pewnością żaden z nich nie sięgał czasów XVIII dynastii.

- Obawiam się, że to falsyfikat. - Rozluźniła się, odwróciła od małej statuetki i spojrzała na Bernarda Paddona. - Doskonale wykonany, ale jednak falsyfikat.

- Niech to szlag! Jest pani pewna? - Paddon zmarszczył krzaczaste siwe brwi. Jego twarz poczerwieniała ze złości i niedowierzania. - Kupiłem ją od Croftona. Zawsze był bardzo rzetelny.

Gdyby zbiór antyków Bernarda Paddona był dostępny dla zwiedzających, mógłby zawstydzić wiele czołowych muzeów. Ten skryty obsesyjny kolekcjoner gromadził swoje skarby w podziemiach niczym złośliwy troll strzegący swego złota. Poruszał się wyłącznie w półświatku nielegalnego rynku antyków, wolał bowiem unikać kłopotliwej papierkowej roboty, kontroli celnych, zdobywania innych prawnych zezwoleń wymaganych, by móc kupować i sprzedawać w legalny sposób.

Był dla Harper Investigations najcenniejszym typem klienta. Zawsze terminowo płacił wszystkie rachunki. Chloe nie cieszyła więc myśl, iż musi mu powiedzieć, że jego statuetka to falsyfikat.

Ale z drugiej strony, klient, którego reprezentowała podczas tej transakcji, bez wątpienia okaże jej swoją wdzięczność.

Znaczną część egipskich, greckich i rzymskich artefaktów Paddon odziedziczył po ojcu, zamożnym przemysłowcu, który zdobył fortunę w zupełnie innych czasach. Bernard, teraz już po siedemdziesiątce, kontynuował tradycję kolekcjonerską, nie okazał się jednak tak dobrym inwestorem. W rezultacie od kilku lat musiał sprzedawać eksponaty ze swojej kolekcji, by móc sobie pozwolić na zakup nowych. Miał nadzieję, że za kwotę za statuetkę nabędzie inny przedmiot, na którym bardzo mu zależało.

Chloe nigdy nie zajmowała się finansową stroną transakcji, to bowiem mogło przyciągnąć uwagę nie tylko policji i Interpolu, ale w jej przypadku również wyjątkowo irytujących samozwańczych agentów z Jones & Jones, zainteresowanych mocami psi.

Jej praca polegała na odnajdywaniu interesujących artefaktów i kontaktowaniu sprzedającego z nabywcą. Inkasowała solidne honorarium za swoje usługi i szybko „brała nogi za pas”, jak określiłaby to ciocia Phyllis.

Zerknęła na statuetkę.

- Według mnie XIX wiek. Epoka wiktoriańska. W tym okresie wytwarzano wyjątkowo dobre falsyfikaty.

- Proszę nie nazywać jej falsyfikatem! - warknął Paddon. - Potrafię rozpoznać falsyfikat, kiedy go widzę.

- Niech się pan nie obwinia, sir. Wiele poważnych instytucji, takich jak British Museum czy Metropolitan Museum of Art, dało się nabrać fałszerzom z tamtego okresu. Nie wspominając już o licznych znanych kolekcjonerach, takich jak pan.

- Niech się pan nie obwinia? Wydałem na tę statuetkę fortunę. Pochodzi z krystalicznie czystego źródła.

- Jestem pewna, że Crofton zwróci panu pieniądze, skoro, jak sam pan wspominał, ma doskonałą reputację. Na pewno on też dał się nabrać. Przypuszczam, że ten falsyfikat nie został zdemaskowany od lat osiemdziesiątych XIX wieku. - Chloe była tego pewna. - Jednak biorąc pod uwagę okoliczności, nie mogę doradzić mojemu klientowi, żeby ją kupił.

Wyraz twarzy Paddona bardziej pasowałby do buldoga.

- Proszę tylko spojrzeć na te doskonałe hieroglify.

- To prawda. Świetna robota.

- Bo wykonano je za czasów XVIII dynastii - syknął Paddon. - Zamierzam zasięgnąć opinii drugiego eksperta.

- Oczywiście. Pan wybaczy, ale muszę się pożegnać. - Sięgnęła po czarną skórzaną torbę. - Proszę się nie fatygować z odprowadzaniem mnie do drzwi.

Żwawo ruszyła do wyjścia.

- Chwileczkę! - Paddon pobiegł za nią. - Zamierza pani powiedzieć o tym swojemu klientowi?

- No cóż, płaci mi za opinię.

- Mogę przedstawić dowolną liczbę ekspertów, którzy podadzą zupełnie inną opinię, w tym Croftona.

- Jestem pewna, że pan może. - Nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Ta statuetka uchodziła za autentyczną od czasu, gdy ją wykonano. Przez całe dziesięciolecia prawdopodobnie wszyscy eksperci zgodnie twierdzili, że jest oryginalna.

- Chce pani w ten sposób wynegocjować dodatkowe honorarium, prawda, panno Harper? - prychnął. - Nie ma problemu. Jaką sumę ma pani na myśli? Jeśli mieści się w granicach zdrowego rozsądku, z pewnością dojdziemy do porozumienia.

- Przykro mi, panie Paddon, ale nie pracuję w ten sposób. Wchodzenie w tego rodzaju układy bardzo zaszkodziłoby mojej zawodowej reputacji.

- Uważa się pani za profesjonalistkę, co? A jest pani tylko marnym prywatnym detektywem, który przypadkiem zajmuje się antykami. Gdybym wiedział, że jest pani tak niekompetentna, nigdy bym się nie zgodził, aby zbadała pani ten eksponat. Może być pani pewna, że już nigdy nie zatrudnię jej w charakterze konsultantki.

- Przykro mi, że tak pan to odbiera, ale chyba powinien pan wziąć pod uwagę pewną kwestią.

- A niby jaką?! Spojrzała na niego.

- Gdyby jednak mnie pan zatrudnił, mógłby pan spać spokojnie, że zawsze przedstawię uczciwą wycenę. Miałby pan pewność, że nie można mnie kupić.

Nie czekając na odpowiedź, zeszła z galeryjki i ruszyła korytarzem do foyer wielkiego domu. Kobieta w uniformie ochmistrzyni podała jej wciąż wilgotny trencz i kapelusz z opadającym rondem.

Chloe włożyła płaszcz, prezent od cioci Phyllis, która przez całe życie pracowała w Hollywood. Phyllis twierdziła, że wie, jak powinni się ubierać prywatni detektywi, bo znała wiele hollywoodzkich gwiazd grających takie właśnie role. Chloe nie była pewna co do stylu, ale uwielbiała wygodę, jaką dawały jej liczne kieszenie trencza.

Zatrzymała się na frontowych schodach i zsunęła kapelusz na oczy. Znów padało i choć była dopiero za kwadrans piąta, zrobiło się prawie całkiem ciemno. Na północno - zachodnim wybrzeżu Pacyfiku początek grudnia zawsze był pochmurny i mokry. Niektórzy uważali, że nadaje to temu miejscu specyficzną atmosferę. Nie mieli nic przeciwko krótkim dniom, bo wiedzieli, że latem - w ramach swego rodzaju karmicznej rekompensaty - będzie widno prawie do dziesiątej wieczorem.

Ci, którzy nie wierzyli w zasadę yin i yang, kupowali specjalne kwarcówki, które podobno leczą sezonową depresję spowodowaną brakiem światła.

Chloe nie przeszkadzały ani ciemności, ani deszcz. Być może działo się tak za sprawą jej zdolności odczytywania światła snów. Sny i ciemność idą ze sobą w parze.

Zeszła ze schodów, minęła szeroki, okrągły podjazd i dotarła do miejsca, gdzie zaparkowała swój mały, nierzucający się w oczy samochód. Pies na fotelu pasażera obserwował ją w skupieniu, gdy się zbliżała. Wiedziała, że przez całe czterdzieści minut, kiedy jej nie było, siedział ze wzrokiem utkwionym we frontowe drzwi domu, czekając, aż się pojawi. Wabił się Hector i nienawidził zostawać sam.

Kiedy otworzyła drzwi, ucieszył się, jakby nie było jej przez tydzień. Drapała go za uszami, a on lizał j...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin