Jerzy Pertek - Bitwy konwojowe na arktycznej trasie.doc

(4962 KB) Pobierz

Bitwy konwojowe na arktycznej trasie

 

Jerzy Pertek

 

Ruszają konwoje do ZSRR

 

              Latem 1941 roku „bitwa o Atlantyk” rozszerzyła swój zasięg i objęła także wody arktyczne. Doszło do tego w wyniku napaści hitlerowskich Niemiec na Związek Radziecki, co pociągnęło za sobą zawiązanie sojuszu brytyjsko – radzieckiego, a w następstwie powstanie nowych szlaków konwojowych łączących bazy brytyjskie z portami radzieckimi. Utworzenie nowego – największego, bo rozciągającego się od Murmańska aż po Morze Czarne – teatru wojennego, na którym Armia Czerwona musiała stawić czoła najpotężniejszym wtedy siłom zbrojnym na świecie, jakie stanowił hitlerowski Wehrmacht, od razu ogromnie odciążyło Wielką Brytanię, samotnie dotąd walczącą z III Rzeszą. Odtąd bezpowrotnie już znikło zagrożenie Wysp Brytyjskich ewentualną niemiecką inwazją, której realizację Hitler wprawdzie przegapił rok wcześniej, ale która zawsze jeszcze mogłaby dojść do skutku, gdyby Anglia nadal pozostawała osamotniona. Skończyły się także ciężkie naloty bombowe na angielskie miasta, gdyż Luftwaffe, która i tak poniosła dotkliwe straty w toku „bitwy o Anglię”, musiała niemal wszystkie rozporządzalne siły rzucić na wschód.

              Przyjmując na siebie cały impet z niebywałą siłą materialną, z ogromna furią i bestialstwem prowadzonej ofensywy Wehrmachtu, wspomaganego przez satelickie wojska fińskie, rumuńskie i węgierskie, Związek Radziecki znalazł się w trudnym położeniu. Naturalną koleją rzeczy Stalin zażądał od nowego sojusznika pomocy w postaci dostaw sprzętu wojennego, gdyż tylko takiej Wielka Brytania mogła na razie udzielić, ewentualne bowiem utworzenie drugiego frontu w Europie Churchill obiecywał nie wcześniej, jak w roku 1942. Zresztą właśnie sprzęt wojenny, a głównie ciężkie uzbrojenie w postaci czołgów i artylerii, było Armii Czerwonej najbardziej potrzebne wobec strat poniesionych już w początkowej fazie wojny i wobec konieczności ewakuowania przemysłu zbrojeniowego daleko na wschód, a nawet za Ural, skąd nowe dostawy mogły nadejść dopiero po kilku miesiącach.

 

Jak powstały konwoje PQ i QP

 

              We wstępnych rozmowach brytyjsko – radzieckich ustalono, iż dostawy dla Związku Radzieckiego pójdą trzema drogami: trasą morską przez Murmańsk i Archangielsk, wokół Afryki przez Zatokę Perską i Iran, ewentualnie też przez Władywostok. Najkrótsza była pierwsza z nich: szlak konwojowy prowadzący z Wielkiej Brytanii via Islandia na wschód, aż do Morza Barentsa i ewentualnie Morza Białego. Równocześnie jednak była to trasa najbardziej niebezpieczna, gdyż w swym końcowym etapie przebiegała w stosunkowo niedużej odległości od wybrzeży Norwegii, okupowanej od roku przez Niemców. Dlatego na trasie tej alianckim konwojom oprócz U – Bootów groziło równie wielkie – jeśli nawet nie większe – niebezpieczeństwo ze strony Luftwaffe, dysponującej licznymi lotniskami, i to nie tylko na terytorium norweskim, ale nawet w północnej Finlandii, a więc niemal w bezpośredniej bliskości Murmańska.



              Już w lipcu 1941 roku brytyjska Royal Navy przeprowadziła kilka wypraw rekonesansowych na wody arktyczne w celu rozpoznania i niejako wstępnego „przetarcia” nowej trasy. Pierwsza z nich miała równocześnie dwa dodatkowe, może nawet ważniejsze, zadania: zaatakowanie nieprzyjacielskich baz i lotnisk w północnej Norwegii i Finlandii, a także dostarczenie pierwszej pomocy radzieckiemu sojusznikowi. W tym celu głównodowodzący brytyjskiej Floty Ojczystej (Home Fleet), admirał John Tovey wysłał silny zespół pod dowództwem kontradmirała Wake – Walkera, w składzie dwóch lotniskowców („Furious” i „Victorious”), dwóch ciężkich krążowników („Devonshire” i „Suffolk”), krążownika minowego „Adventure” oraz sześciu niszczycieli. Zespół wyszedł ze Scapa Flow 23 lipca 1941 roku, pobrał paliwo w Hvalfjördhur na Islandii i ruszył na Morze Barentsa. Niestety, czynnik zaskoczenia, na który Anglicy liczyli, odpadł wobec zauważenia okrętów Wake – Walkera przez nieprzyjacielski samolot rozpoznawczy w dniu 30 lipca. Może dlatego nie udało się napotkać niemieckich konwojów przybrzeżnych, a podczas ataków przeprowadzonych przez samoloty z lotniskowców na porty Kirkenes i Petsamo doszło do silnej kontrakcji niemieckich myśliwców. Ponadto brytyjskim bombowcom dała się we znaki artyleria przeciwlotnicza, zwłaszcza nad Kirkenes. W rezultacie „Victorious” stracił dwanaście samolotów, atak zaś samolotów z „Furiousa” na Petsamo nie dał wielkich efektów. W drodze powrotnej brytyjskie samoloty zaatakowały port w Tromsoe, nie odnosząc i tam szczególnych sukcesów. Jedynym wyraźnym osiągnięciem tej operacji było pomyślne dotarcie krążownika „Adventure”, który na Morzu Barentsa odłączył się od zespołu, do Archangielska i dostarczenie tam całego ładunku (300?) min.

              Inne wyprawy miały za zadanie zbadanie lokalnych warunków do założenia przez Royal Navy na Dalekiej Północy własnej bazy. W tym też celu kontradmirał Philip Vian[1], przewidziany na dowódcę zespołu mającego działać w oparciu o tę nową bazę, udał się samolotem do Murmańska. Wizyta ta nie dała jednak rezultatu, gdyż okazało się, że intensywna działalność niemieckich samolotów operujących z lotnisk położonych w niedalekiej Laponii stanowiła, zdaniem Viana, zbyt poważną przeszkodę dla sprawnego działania zespołu. Z kolei więc pomyślano o Szpicbergu i w dniu 27 lipca 1941 roku Vian wyruszył tam z zespołem składającym się z dwóch lekkich krążowników („Nigeria” i „Aurora”) i dwóch niszczycieli. Dokonana lustracja nie wypadła zapewne zadowalająco, gdyż i tym razem Vian zrezygnował z założenia na tej wyspie stałej bazy. W trzy tygodnie później ten sam zespół został wysłany na wody Szpicbergu w innym celu, a mianowicie uniemożliwienia założeniu tam ewentualnej bazy przez Niemców. Dlatego też ewakuowano przebywających na wyspie norweskich górników, a istniejące już urządzenia zostały zniszczone. W drodze powrotnej Vian dokonał wypadu do wybrzeży norweskich i ponownie okazało się, że był urodzony pod szczęśliwą gwiazdą. Brytyjski zespół natrafił bowiem na wschód od Nordkapu na nieduży niemiecki konwój eskortowany przez mały krążownik. Był to dawny okręt artyleryjski Kriegsmarine „Bremse”, który w spotkaniu ze znacznie silniejszym przeciwnikiem nie miał żadnych szans i został zatopiony. W panującej złej pogodzie i kiepskiej widoczności dwa niemieckie transportowce zdołały ujść pościgowi.



              Chociaż Royal Navy zrezygnowała z założenia na Dalekiej Północy bazy dla zespołu Viana, to jednak postanowiono skierować do Archangielska – za zgodą radziecką – flotyllę trałowców, które okazały się bardzo pomocne podczas przyjmowania i wyprawiania konwojów, jak też kilka okrętów podwodnych. Współdziałały one z flotą radziecką.



              Niemal równocześnie z ostatnim wypadem zespołu admirała Viana poszedł do Archangielska pierwszy, na razie jeszcze nieduży konwój, złożony z sześciu frachtowców i transportowca „Llanstephan Castle”, który miał specjale przeznaczenie: pomoc w dostarczeniu do Archangielska bardzo ważnego i pilnego ładunku 48 samolotów myśliwskich typu Hurricane. Dodatkowo miał zawieźć członków polskiej misji wojskowej i przyszłej placówki dyplomatycznej w ZSRR, wśród nich znanych publicystów i literatów Ksawerego Pruszyńskiego i Stanisława Strumph – Wojtkiewicza. Byli oni zaokrętowani, podobnie jak brytyjscy reporterzy wojenni, wśród których znalazł się wybitny polski rysownik Feliks Topolski, na adaptowanym do roli transportowca eks – liniowcu pasażerskim, wyżej wspomnianym „Llanstephan Castle”. Wiózł on ponadto zdemontowane samoloty myśliwskie, obok gotowych do akcji Hurricane’ów znajdujących się na pokładzie starego lotniskowca „Argus”. Konwój chroniło sześć eskortowców, osłanianych przez dwa ciężkie krążowniki i lotniskowiec „Victorious”.

              Konwój wyruszył w drogę z Liverpoolu dnia 8 sierpnia, a Hvalfjördhur opuścił 21 sierpnia. Stanisław Strumph – Wojtkiewicz opisał później tę podróż w następujących słowach:

 

              Drogę do Rosji odbywałem na statku pasażerskim „Llanstephan Castle”, który dawniej obsługiwał linię Londyn – Kapsztad, i dlatego był obficie zaopatrzony w tropikalne wentylatory oraz w alkohole południowoafrykańskie. Płynąłem w grupie członków przyszłej polskiej ambasady w Moskwie. Droga prowadziła z Liverpoolu przez Scapa Flow, Islandię, koło Wysp Niedźwiedzich, niedaleko Spitzbergenu, a później na północ aż na wysokość Nowej Ziemi. Stamtąd wzięliśmy kurs na południe i wśród osłaniającej nas mgły wpłynęliśmy  na Morze Białe. Dotarłem więc tak daleko na północ, jak jeszcze nigdy w życiu.

              Nie szliśmy sami, lecz w konwoju, złożonym z kilku statków ochranianych przez 2 krążowniki, lotniskowiec i 4 kontrtorpedowce. Był to drugi z kolei konwój brytyjski do Rosji[2]. Wieźliśmy spory oddział brytyjskiego lotnictwa myśliwskiego z samolotami i obsługą, a przede wszystkim – z radarem. Oddział ten miał objąć lotniczą osłonę Murmańska. Poza tym na statki załadowano zaopatrzenie bojowe dla Armii Czerwonej. W ramach naszej operacji dokonany był desant na Spitsbergenie i stoczona była mała bitwa morska, słyszana przez nas przy którejś, widnej jak dzień, sierpniowej nocy podbiegunowej. Zginął wówczas mały krążownik niemiecki „Bremse”[3].

              Na pokładzie byłoby nudno, gdyby nie zawsze wesoły Feliks Topolski, który jednocze­śnie rysował i uczył się języka rosyjskiego. Rysunkami cieszył, wymową rosyjską nas śmieszył. Ksawery Pruszyński namawiany do nauki rosyjskiego, żartobliwie odrzekł mi: „Mam na to pięćdziesiąt lat czasu”.

 

              Podczas samego rejsu Strumph – Wojtkiewicz napisał podróżny poemat zatytułowany „Powrót”, utwór unikalny w polskiej literaturze, gdyż zawierający wrażenia autora z operacji konwojowej, w której przypadło mu wziąć udział.

              Uzupełniając relację Strumph – Wojtkiewicza dodajmy, że po minięciu wyspy Jan Mayen, a potem opłynięciu dużym łukiem wokół Nordkapu, konwój się rozdzielił: „Argus” pod osłoną dużych okrętów i części eskorty zbliżył się do Murmańska na odległość umożliwiającą wiezionym przez niego myśliwcom dolecenie do radzieckiej bazy, gdzie już pozostały. „Llanstephan Castle” zaś z resztą eskorty opłynął półwysep Kola i dotarł na Morze Białe. Strumph – Wojtkiewicz tak pisze o tym końcowym odcinku podróży:

              Nasza wyprawa wypłynęła przez cieśninę na Morze Białe dnia 1 września, czyli w drugą rocznicę wybuchu wojny. Na półwyspie Kola już leżał kożuszek mokrego śniegu. Nisko nawisająca szczelna pierzyna mgły i chmur odgradzała nasz konwój od jakichś samolotów, złowrogo, ale bezradnie krążących gdzieś bardzo wysoko. Była to kolejna wyprawa niemiecka, usiłująca naprawić niepowodzenie operacji morskiej. Niemcom bardzo chodziło o to, aby przychwycić nasze statki i okręty w miejscu dogodnym, gdzie można by je kolejno zatopić i – być może – zakorkować ten farwater, wąskie okno rosyjskie na świat. Po wyjściu na zbałwanione wody białomorskie rozeszliśmy się w szeroki wachlarz i jakoś nieznacznie poznikały nam z oczu okręty naszej eskorty. W ujście Dźwiny wchodziły już tylko statki handlowe.

              Niezbyt szeroka, lecz wartko płynąca i najwidoczniej głęboka rzeka nie wymagała specjalnych zabiegów pilota. Cztery brytyjskie statki[4] ostro pruły naprzód. Nie odczuwało się tak zwanych „słodkich” powiewów lądu, ale krajobraz ożywił się – widać już było domki, baraki i niezliczone składy drewna, bali, pni i desek po obu brzegach. Tysiące ludzi mrowiły się wokół tego drewnianego bogactwa.

              Statki nasze powoli cumowały przy niezmiernie długich, zbudowanych z bali nabrzeżach wyłożonych podłogą z desek.

 

              W tym czasie, gdy „Llanstephan Castle” dobijał do przystani w Archangielsku, grupa okrętów z „Argusem” atakowała niemiecką żeglugę koło Tromsoe. Potem poszły w kierunku Szpicbergu i pobrały paliwo ze znajdującego się tam zbiornikowca, by raz jeszcze powrócić ku wybrzeżom Norwegii i zatopić niemiecki statek na południe od Tromsoe.

              Oddzielnie popłynął arktyczną trasą ciężki krążownik „London”, wykonujący również zadanie specjalne. Przewoził on bowiem członków brytyjskiej i amerykańskiej misji zaopatrzeniowej, lorda Beaverbrooka i ambasadora Averella Harrimana. Stany Zjednoczone nie były jeszcze w wojnie z Niemcami, co miało nastąpić dopiero kilka miesięcy później, jednakże nie przeszkadzało im to w udzielaniu pomocy państwom antyfaszystowskiej koalicji na podstawie umowy o tzw. pożyczce i dzierżawie (Lend and Lease) i w tej sprawie udawał się do Moskwy ambasador Harriman[5].

              W powrotną drogę do Wielkiej Brytanii HMS „London” wyruszył 28 września, włączony do ochrony wspomnianego konwoju, składającego się z 14 statków: siedmiu przybyłych przed miesiącem w ramach operacji „Dervish” oraz siedmiu radzieckich (na statku „Llanstephan Castle” płynęło około 200 polskich lotników, którzy w wyniku polsko – radzieckiego porozumienia udawali się do Anglii). I ten właśnie konwój otrzymał oficjalną nazwę pierwszego konwoju powracającego „do domu” (homeward), QP – 1. Dzień później wyruszył z Hvalfjördhur pierwszy numerowany konwój do Archangielska, PQ – 1[6].

              Decyzja rozpoczęcia numeracji konwojów idących z Wielkiej Brytanii (outward) dopiero od wyprawionego pod koniec września, z pominięciem rzeczywiście pierwszego, który – jak pamiętamy – wyszedł do Archangielska pod koniec lipca, wynikała z decyzji równomiernego kursowania konwojów, ruchem wahadłowym. Oznaczało to, że równocześnie wychodziły konwoje z Islandii, z bazy Hvalfjördhur koło Reykjaviku, którą wybrano na port wyjściowy (i docelowy) dla uformowania konwojów idących na wschód, oraz z Archangielska, a w okresie zimowym, kiedy ten port zamarza, z Murmańska – w drogę powrotną. Konwój zdążający outward szedł pod osłoną ciężkich sił aż do ustalonej pozycji, mniej więcej na wysokości Wyspy Niedźwiedziej, gdzie Mijal się z konwojem idącym homeward, nad którym pieczę przejmowały teraz ciężkie siły. Okręty lżejsze, stanowiące bezpośrednią ochronę i eskortę każdego konwoju, towarzyszyły od portu wyjściowego do docelowego. Z uwagi na ogromny dystans do przebycia (od 1 500 do 2 000 mil morskich, w zależności od warunków przejścia: ewentualne akcje nieprzyjaciela, warunki lodowe na arktycznej trasie) konwojom towarzyszyły tankowce, zaopatrujące w paliwo eskortowce, mające najmniejszy zakres pływania.

              Po pomyślnym przejściu konwojów PQ – 1 i QP – 1, wyruszyły w kilkutygodniowych odstępach kolejne formacje. Konwój PQ – 2 wyszedł w drogę 18 października, PQ – 3 – 9 listopada, a PQ – 4 w nieco wcześniejszym terminie, gdyż 17 listopada 1941 roku (równocześnie wyruszały oczywiście konwoje QP). Przyspieszenie terminu wyjścia czwartego konwoju zostało spowodowane wiadomością o zamarzaniu Archangielska. Wprawdzie radzieckie lodołamacze usiłowały utrzymać krańcowy odcinek trasy w stanie umożliwiającym dojście do Archangielska, ale z obawy, aby statki z cennym ładunkiem nie doznały uszkodzeń w pływającym paku lodowym, postanowiono kolejne konwoje kierować do Murmańska. Konwój PQ – 4 napotkał bowiem trudności nawigacyjne w zamarzającym Morzu Białym.

              Na kontrakcje nieprzyjacielskie pierwsze konwoje na ogół nie natrafiały, co w dużej mierze wypływało z bardzo niekorzystnych dla działalności lotnictwa jesiennych warunków atmosferycznych. U – Bootów zaś Niemcy nie rzucili jeszcze na arktyczną trasę. Dość powiedzieć, że nie utracono ani jednego statku. Inna rzecz, że pierwsze konwoje były nieduże i obejmowały na ogół mniej niż dziesięć statków transportowych.

              Ostatnie w tym roku konwoje PQ – 5 i PQ – 6 poszły już do Murmańska, przy czym od Wyspy Niedźwiedziej statki szły bez eskorty i rozproszone. Kiepska widoczność i krótki dzień ułatwiły im bezpieczne dotarcie do celu podróży.

 

Na arktycznej trasie pojawia się „Tirpitz”

 

              Pierwszy konwój roku 1942, PQ – 7, opuścił Islandię w dwóch partiach: 31 grudnia 1941 roku wyszły z Hvalfjördhur dwa statki, a 8 stycznia – dziewięć statków. Konwój ten utracił pierwszy statek, zatopiony na arktycznej trasie.

              Konwój PQ – 8, złożony również z ośmiu statków, został także zaatakowany. Wprawdzie storpedowany już niedaleko zatoki Kola frachtowiec udało się doprowadzić do Murmańska, ale jeden z dwóch niszczycieli eskorty, „Matabele” został trafiony torpedą „U – 454” i zatopiony, przy tym zdołało się uratować zaledwie dwóch z liczącej ponad 200 ludzi załogi. Była to zapowiedź coraz większych strat i poważniejszych ofiar w ludziach, jakie miały być udziałem późniejszych przepraw konwojowych na tej niezmiernie trudnej i niebezpiecznej trasie.



              Trzy kolejne konwoje: PQ – 9 i PQ – 10, które wyszły w drogę tego samego dnia, 1 lutego, licząc łącznie dziesięć statków, i PQ – 11, obejmujący trzynaście statków – przeszły zupełnie niepostrzeżenie dla nieprzyjaciela, i w komplecie dotarły do Murmańska.



              Może padnie tu pytanie, dlaczego w dniu 1 lutego wysłano jednocześnie dwa konwoje, a skoro już je połączono, to dlaczego nie dano im jednego oznaczenia, ale traktowano je, przynajmniej formalnie, jako dwie formacje z odrębnymi numeracjami. Otóż stało się to w następstwie wydarzenia, które w niedalekiej przyszłości miało wywrzeć bardzo poważny wpływ na przebieg operacji konwojowych na arktycznej trasie. W dniu 17 stycznia 1942 roku, właśnie w czasie przejścia drugiej części konwoju PQ – 7 i PQ – 8, Brytyjska Admiralicja otrzymała i przekazała znajdującym się na trasie zespołom informację, iż olbrzymi pancernik niemiecki „Tirpitz”, bliźniaczy okręt osławionego „Bismarcka”, znajduje się w jednej z północnonorweskich baz, i kto wie nawet, czy nie przebywa w tym czasie na morzu. Intensywne patrole i poszukiwania, przeprowadzone przez brytyjskie samoloty rozpoznawcze, pozwoliły wprawdzie ustalić w tydzień później, że „Tirpitz” stoi na kotwicy w Aasfjordzie blisko Trondheim, ale w niczym nie zmieniało to nowej sytuacji i nie zmniejszało potencjalnego zagrożenia alianckiej żeglugi na Oceanie Lodowatym. Trzeba bowiem pamiętać, że niemiecki gigant był znacznie potężniejszy od najsilniejszych pancerników brytyjskich, i nad każdym z nich górował pod wszelkimi względami. Dlatego też Brytyjska Admiralicja postanowiła zwiększyć siły dalekiego wsparcia, osłaniające operacje konwojowe na trasie północnej, a chwilowo nawet odwołała odejście następnego konwoju do ZSRR, PQ – 9, i połączyła go z konwojem PQ – 10, aby zapewnić im silniejszą osłonę. Szczęśliwie jednak konwoje te prze...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin