Higgins Jack - Sean Dillon 05.Napij się z diabłem.pdf

(765 KB) Pobierz
Higgins Jack - Sean Dillon 05.N
BELFAST
1985
1
Kiedy skręcał za róg w zacinającym od Belfast Lough deszczu, z pogrążonego w mroku
miasta dobiegł grzechot broni ręcznej, a po chwili głuchy odgłos eksplozji. On jednak bez
wahania ruszył przez plac; drobny mężczyzna mający niewiele ponad sto sześćdziesiąt pięć
centymetrów wzrostu, ubrany w dżinsy, dwurzędową kurtkę i czapkę z daszkiem. Na
ramieniu dźwigał brezentową torbę żeglarską.
Na szyldzie widniał wprawdzie dumny napis „Hotel Albert", lecz tak naprawdę była to
zwykła noclegownia, z jakich korzystają marynarze. Ot, trzy połączone ze sobą wiktoriańskie
budynki z tarasami. Frontowe drzwi stały otworem. Wyjrzał z nich niski łysiejący mężczyzna
z gazetą w ręku.
Z oddali dobiegł huk kolejnej eksplozji.
— Jezu! — stwierdził. — Dzisiejszej nocy chłopaki są
wyjątkowo aktywni.
Niski przybysz zatrzymał się u dołu schodków prowadzących do noclegowni.
— Dzwoniłem wcześniej w sprawie pokoju. Nazywam
się Keogh — powiedział.
Jego nienaganna angielszczyzna była zabarwiona leciutkim charakterystycznym akcentem
belfastskim.
 A, tak... pan Keogh. Prosto ze statku, prawda?
 Coś w tym rodzaju.
 Cóż, niech pan schroni się pod dach, a ja wszystko przygotuję.
W tej samej chwili zza rogu wyłoniły się dwa land rovery ze spuszczonymi dachami. W
każdym za kierowcą przycupnęło po trzech spadochroniarzy, twardych, młodych ludzi w
czerwonych beretach i kamizelkach kuloodpornych. Wszyscy uzbrojeni byli w pistolety
maszynowe. Samochody przemknęły obok noclegowni, po czym natychmiast zniknęły w
deszczu i mroku po drugiej stronie placu.
— Jezu! — powtórzył stary człowiek i wszedł do środka.
Keogh ruszył za nim.
9
Hotelik był bardziej niż skromny. W kwadratowym holu stała lada recepcyjna, a na piętro
wiodły wąskie schody. Biała niegdyś farba na suficie zżółkła przez lata, tapety na ścianach
pomarszczyły się, a gdzieniegdzie widniały na nich plamy wilgoci.
Właściciel hoteliku pchnął w przez ladę w stronę Keogha księgę meldunkową.
 Takie są przepisy RUC *. Adres domowy, następny port, do którego się pan udaje...
wszystko.
 Jak dla mnie, wystarczy.
Keogh szybko wypełnił stosowne rubryki i oddał księgę recepcjoniście.
 Martin Keogh, Wapping w Londynie — przeczytał starzec. — Od lat już nie byłem w
Londynie.
 Piękne miasto — stwierdził Keogh, wyciągnął paczkę papierosów i zapalił jednego.
Stary człowiek zdjął z tablicy klucz do pokoju.
 Przynajmniej nie widać tam włóczących się po ulicach, uzbrojonych po zęby skoczków.
Przemierzać w taki deszcz odkrytymi samochodami ulice miasta... to jakieś szaleństwo! Jaki
Denise najlepszej z dziewczyn
 
w tym cel? To samobójstwo, jakby mnie ktoś pytał.
 Wcale nie — odrzekł Keogh. — To stara sztuczka skoczków, której nauczyli się przed
laty w Adenie. Wtedy chodzili parami, żeby się nawzajem pilnować, ale nie mieli takiej
broni, by mogli natychmiast odpowiedzieć na atak.
* Royal Ulster Constabulary — Królewska Policja Ulsteru. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
10
—A skąd pan o tym wie?
Keogh wzruszył ramionami.
— To powszechnie znana rzecz, ojczulku. Mogę prosić
o klucz?
Wtedy właśnie stary człowiek spostrzegł, że oczy przybysza nie mają żadnej konkretnej
barwy, ale są to najzimniejsze oczy, jakie widział. Z jakiegoś powodu recepcjonistę ogarnął
strach. Ale w tej samej chwili Keogh się uśmiechnął i teraz wyglądał zupełnie inaczej.
Sięgnął przez kontuar po klucz.
 Ktoś mi mówił, że w pobliżu znajduje się całkiem przyzwoita knajpka. „The Regent"?
 Zgadza się. Przetnie pan placyk i dojdzie do Lurgen Street. To obok starych doków.
 Trafię — odparł Keogh, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę schodów.
Bez trudu znalazł pokój, otworzył go i przekroczył próg. Zamek w drzwiach najwyraźniej
wielokrotnie wyłamywano, pokoik był maleńki i śmierdziało w nim wilgocią. Znajdowało się
tam pojedyncze łóżko, na ścianie wisiała szafka, a pod nią stało krzesło. W rogu stała miska
do mycia. Toalety nie było. Nie było nawet telefonu. Ale przy odrobinie szczęścia miał w
tym hotelu spędzić tylko jedną noc.
Rzucił na posłanie brezentową torbę i rozsunął zamek błyskawiczny. W środku znajdowała
się saszetka z przyborami toaletowymi, koszule na zmianę, kilka książek. Wyciągnął
wszystkie przedmioty, podważył grube tekturowe dno i wydobył na światło dzienne pistolet
marki Walther PPK, kilka zapasowych magazynków oraz nowy, niewielki tłumik Carswell.
Sprawdził broń, zważył ją w dłoni, nakręcił na lufę tłumik i wsunął pistolet z tyłu na biodro,
za pasek od dżinsów.
— „The Regent", synu — mruknął i pogwizdując pod
nosem jakąś smętną melodię, opuścił pokój.
Obok lady recepcyjnej stała budka telefoniczna ze staroświeckim automatem. Keogh skinął
głową staremu człowiekowi, wszedł do budki i dokładnie zamknął za sobą
drzwi. Wygrzebał z kieszeni kilka jednofuntowych monet i wykręcił numer.
11
Jack Barry był wysokim mężczyzną o ujmującej powierzchowności, a okulary w rogowej
oprawce nadawały mu wygląd mola książkowego. Przypominał też trochę dyrektora szkoły,
którym zresztą kiedyś był. Ale już nie teraz; teraz pełnił funkcję szefa sztabu Tymczasowej
IRA. Gdy odezwał się spoczywający pod jego ręką przenośny telefon, siedział właśnie przed
kominkiem w swym mieszkaniu w Dublinie i czytał gazetę.
Sięgnął po słuchawkę i w tej samej chwili usłyszał wołanie swojej żony, Jean:
 Tylko długo nie rozmawiaj! Kolacja już prawie gotowa.
 Tu Barry — powiedział do telefonu.
 To ja — odezwał się po drugiej stronie po ir-landzku Keogh. — Zatrzymałem się w
hotelu „Albert" jako Martin Keogh. Teraz kolej na spotkanie z dziewczyną.
 To trudne?
 Nie. Wszystko już zorganizowałem. Zaufaj mi. Idę właśnie do tej knajpy „The Regent".
Należy do jej stryja.
 Doskonale. Informuj mnie o wszystkim. Ale dzwoń tylko pod numer przenośnego
telefonu.
Wyłączył słuchawkę. Ponownie dobiegło go wołanie żony:
— Chodź do stołu. Kolacja stygnie.
Wstał i posłusznie ruszył da kuchni.
 
Do „The Regent" trafił bez trudu. Jedno z okien było zabite deskami. Szyba wyleciała
zapewne podczas którejś eksplozji. Drugie okno pozostało nietknięte i Keogh widział przez
nie całe wnętrze lokalu. Poza trzema starcami przy stoliku i siedzącą nie opodal nich
zaniedbaną kobietą w średnim wieku, sprawiającą wrażenie prostytutki, w barze nie było
innych klientów.
Za kasą rozparła się szesnastoletnia dziewczyna; znał jej
12
wiek, bo wiedział o niej wszystko. Nazywała się Kathleen Ryan i pod nieobecność stryja,
Michaela Ryana, protestanta, który od najmłodszych lat walczył z bronią w ręku, pilnowała
interesu. Była drobną, właściwie brzydką dziewczyną o czarnych włosach i gniewnych
oczach osadzonych nad wydatnymi kośćmi policzkowymi. Miała na sobie ciemną bluzę,
minispódniczkę z denimu i buty do połowy łydek. Kiedy Keogh przekroczył próg, siedziała
na taborecie i czytała książkę.
— Ciekawa? — zapytał, pochylając się nad barem.
Dziewczyna spokojnie podniosła na niego wzrok. Miała
spojrzenie kogoś znacznie starszego; na pewno nie szesnastolatki.
 Bardzo ciekawa. The Midnight Court.
 Ale to chyba po irlandzku!
Keogh sięgnął po książkę i zerknął na okładkę. Nie mylił się.
 A dlaczego miałaby nie być po irlandzku? Sądzi pan, że protestant nie powinien czytać
w tym języku? Dlaczego nie? To również nasz kraj, proszę pana, i jeśli należy pan do Sinn
Fein czy do którejś z innych idiotycznych organizacji tego typu, prosiłabym, żeby poszedł
pan sobie gdzieś indziej. Niechętnie gościmy tu katolików. Od podłożonej na ulicy przez IRA
bomby zginęli mój ojciec, matka i malutka siostrzyczka.
 Boże drogi, dziewczyno! — Keogh obronnym gestem uniósł ręce. — Jestem
marynarzem z Belfastu i wpadłem tu tylko na filiżankę herbaty.
 Jeśli dobrze słyszę, pan wcale nie mówi jak ktoś z Belfastu. Powiedziałabym, że jest
pan Anglikiem.
 A to dlatego, że gdy byłem jeszcze chłopcem, ojciec wywiózł mnie do Londynu.
Przez chwilę spoglądała na niego nachmurzona, po czym wzruszyła ramionami.
 W porządku — rzekła, a potem zawołała: — Mary, podaj jedną herbatę. — Znów
zwróciła się do Keogha. -Na ciepło nic już pan nie dostanie. Niebawem zamykamy.
 Wystarczy mi herbata.
W chwilę później pojawiła się z filiżanką herbaty
siwowłosa kobieta przepasana fartuchem. Postawiła naczynie na kontuarze.
— Tam ma pan cukier i mleko. Proszę obsłużyć się
samemu.
Keogh zastosował się do polecenia kobiety i pchnął w jej stronę funta. Mary wydała resztę,
a dziewczyna, kompletnie go ignorując, zamknęła książkę, po czym wstała z taboretu.
—Mary, idę. Jutro ja popracuję dłużej, a ty wyjdziesz
wcześniej — oświadczyła i zniknęła na zapleczu.
Keogh przeniósł się z herbatą do stojącego przy drzwiach stolika, usiadł i zapalił papierosa.
W pięć minut później Kathleen Ryan pojawiła się w sali, lecz tym razem ubrana już w beret i
podniszczony przeciwdeszczowy prochowiec. Minęła Martina, nie zaszczycając go nawet
spojrzeniem. Keogh jeszcze przez chwilę pił herbatę, a potem wstał i również wyszedł.
Rozpadało się jeszcze bardziej, więc Kathleen, kiedy skręciła na nabrzeże, nisko pochyliła
głowę i przyspieszyła kroku. Gdy znalazła się w jasnym kręgu światła rzucanego przez
uliczną latarnię, dostrzegło ją trzech młodziaków stojących w otwartych wrotach jednego z
nieczynnych magazynów. Byli klasycznymi typami, jakich spotyka się we wszystkich
miastach na świecie. Złośliwe, młode zwierzaki w dżinsach i skórzanych kurtkach z licznymi
suwakami.
 Pat, to ona — odezwał się jeden z nich, chłopak w baseballowej czapce. — To ona, to
13
 
ta dziwka Ryan z knajpy.
 Przecież widzę, kretynie — odparł ten o imieniu Pat. — Nie ruszajcie się. Dorwiemy
ją, jak będzie nas mijać.
Kathleen Ryan była całkiem nieświadoma obecności stojących w głębokim cieniu
chłopaków. Zaalarmował ją dopiero szybki stukot butów, ale wtedy było już na wszystko za
późno. Czyjeś ramię chwyciło ją od tyłu za szyję tak, że dziewczyna zaczęła się dławić.
14
Stanął przed nią Pat, wsunął jej palec pod brodę i uniósł głowę Kathleen.
— No tak, co my tu mamy? Malutką dziwkę, proda*.
Nazywasz się Ryan, prawda?
Wierzgnęła nogą do tyłu, trafiając tego w baseballowej czapce w łydkę.
 Taig**. Zostaw mnie, ty skurwysynu.
 To za taiga-skurwysyna — odparł spokojnie Pat i wyrżnął Kathleen w twarz. —
Jesteśmy przyzwoitymi, katolickimi chłopakami! Wciągnijcie ją w tę alejkę. Najwyższy czas,
żeby ktoś nauczył ją dobrych manier.
Nie wołała o pomoc, bo nie leżało to w jej naturze. Wrzasnęła tylko z wściekłości i wbiła
zęby w dłoń zatykającą jej usta.
— Kurwa! — wrzasnął Baseballowa Czapka, grzmotnął
dziewczynę w plecy i powlókł ją wąskim, zalewanym
deszczem przejściem.
Pod staroświecką gazową latarnią piętrzył się stos kartonów. Dwóch napastników pchnęło
walczącą dziewczynę twarzą na któreś pudło, a Pat podszedł do niej i zadarł jej od tyłu
spódniczkę.
 Czas na naukę — oświadczył.
 Tak, ale dla was! — rozległ się czyjś głos.
Pat odwrócił się i ujrzał zbliżającego się alejką Martina Keogha, który trzymał ręce w
kieszeniach dwurzędowej kurtki.
 Zostawcie ją. Nie wiedziała, że tu jesteście.
 Spadaj, mikrusie — warknął ten w baseballowej czapce, puścił dziewczynę i próbował
zadać Keoghowi cios.
Martin złapał go za nadgarstek, wykręcił mu rękę i z całych sił pchnął twarzą na mur.
— Ty skurwielu! — wrzasnął trzeci napastnik i ruszył na
Keogha.
Keogh wyrwał z kieszeni lewą dłoń uzbrojoną w wal-thera i uderzył młodziaka lufą przez
twarz. Rozdarł mu skórę na policzku od lewego oka do kącika ust.
* Prod — irlandzkie slangowe obraźliwe określenie protestanta. ** Taig — irlandzkie slangowe
obraźliwe określenie katolika.
15
Uniósł pistolet i wypalił w powietrze. Monotonny szum deszczu zmąciło charakterystyczne
kaszlnięcie pistoletu z tłumikiem.
Baseballowa Czapka klęczał na ziemi, drugi chłopak trzymał dłoń przyciśniętą do policzka,
a spomiędzy jego palców ciekła krew. Pat stał bez ruchu z poczerwieniałą z wściekłości
twarzą.
 Ty chamska świnio!
 Już mówiłem — Keogh przytknął mu między oczy wylot tłumika walthera. — Jeszcze
słowo, a cię zabiję.
Młodziak skamieniał. Kathleen Ryan obciągnęła spódniczkę.
— Wracaj do baru, mała — powiedział Keogh. — Zaraz
tam przyjdę.
Dziewczyna wahała się chwilę, a następnie odwróciła się na pięcie i pobiegła przesmykiem
między magazynami.
Przez chwilę słychać było tylko jednostajny plusk wody i jęki poszkodowanych.
 
 Co jest, kurwa? — krzyknął ze złością Pat. — Robiliśmy dokładnie to, co nam kazałeś!
 Wcale nie — odwarknął Keogh. — Kazałem wam tylko trochę nastraszyć dziewczynę,
ja miałem ją wybawić z opresji. — Wyciągnął papierosa i zapalił. — A wy co? Zbiorowy
gwałt?
 To tylko gówniara, na dodatek prod. Kogo ona obchodzi?
 Mnie — odparł Keogh. — Też jestem katolikiem. Psujecie nam opinię.
Pat zaatakował. Keogh odsunął się na bok, podciął mu nogi prawą stopą i bardzo mocno
przygniótł przeciwnikowi kolanem kręgosłup. Pat leżał na mokrej ziemi i jęczał.
— To ty potrzebujesz lekcji, synu — stwierdził Keogh.
Wbił muszkę walthera młodziakowi w udo i nacisnął
spust. Rozległ się głuchy dźwięk, a Pat wrzasnął z bólu. Keogh się wyprostował.
— Uszkodziłem tylko mięśnie. Mogłem przestrzelić ci
rzepkę.
16
 Niech cię szlag trafi! — jęknął z płaczem Pat.
 Zgodnie z umową — powiedział Keogh, wyciągnął z kieszeni kopertę i rzucił ją
na ziemię. — Pięćset funciaków, na tyle się umówiliśmy. A teraz wynoś się na ostry
dyżur do szpitala Royal Victoria. Mają tam duże doświadczenie w opatrywaniu ran
postrzałowych.
Keogh, zostawiwszy chłopaków na deszczu, oddalił się pogwizdując pod nosem tę
samą dziwaczną melodię.
Wrócił do knajpki. Gości już nie było, a za barem stały Kathleen Ryan i kobieta o
imieniu Mary. Dziewczyna rozmawiała przez telefon. Keogh pchnął drzwi, ale okazało
się, że są zamknięte od środka. Kathleen Ryan odwróciła się, po czym skinęła na Mary,
która wyszła zza kontuaru i przekręciła klucz.
— Powiedziała mi, ile panu zawdzięcza — odezwała się
starsza kobieta, gdy Keogh już wszedł. — Niech pana Bóg
błogosławi.
Keogh usiadł na skraju stolika i zapalił papierosa. Dziewczyna ciągle rozmawiała
przez telefon.
 Nie. Nic mi się nie stało. Będę w „Drum" za dwadzieścia minut. Nie ma
powodów do niepokoju. — Odłożyła słuchawkę i popatrzyła na Keogha. Twarz miała
spokojną. — Rozmawiałam ze stryjem Michaelem. Bardzo się o mnie niepokoi.
 Dziwisz się? — zapytał Keogh. — Żyjemy w dzikich czasach.
 Nie bierze pan jeńców, prawda?
 Nie widzę sensu.
 I nosi pan ze sobą tę zabawkę. Z tego, co się zorientowałam, walther?
 Posiadasz zadziwiającą wiedzę jak na panienkę w twoim wieku.
 O, znam się na broni, proszę pana. Wychowałam się z nią. Co pan zrobił po moim
odejściu?
 Posłałem ich własną drogą.
 Poklepał pan ich po głowach i odesłał do domu?
 Nie, na najbliższy ostry dyżur. Potrzebowali surowej
2 — Napij się z diabłem
17
lekcji. I dostali ją. Jeśli ma cię to pocieszyć, to ich prowodyr przez jakiś czas pochodzi o
kulach. Zmrużyła swe ciemne oczy.
 W co pan gra?
 W nic nie gram. Nie podoba mi się tylko to, co się dzieje, to wszystko. — Wstał i
zgniótł niedopałek. — No dobrze, skoro już się przekonałem, że nic ci nie jest, ruszam dalej.
 Nie, niech pan zaczeka — powiedziała szybko, kiedy otwierał drzwi, a potem dodała:
— Czy mógłby mnie pan odprowadzić do pubu mego stryja? Lokal nazywa się „Orange
Drum" i znajduje się na Connor's Wharf. To niecałe pół kilometra stąd. Jestem Kathleen
Ryan. A jak się pan nazywa?
 Martin Keogh.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin