Horton Naomi - Portret lorda pirata.pdf

(386 KB) Pobierz
Horton Naomi - Portret lorda pi
NAOMI HORTON
PORTRET LORDA PIRATA
PROLOG
- Mój plan ma oczywiście swoje ale. Jeden drobny szkopuł...
Oczywiście. Garrett uśmiechnął się cierpko. Zawsze znajdzie się jakiś
szkopuł.
Nabrał głęboko powietrza, przełożył słuchawkę do drugiej ręki, żeby zyskać
trochę czasu do namysłu. Żadna zdecydowana odpowiedź nie przychodziła mu do
głowy.
- Mianowicie? Nie po raz pierwszy przekonywał w duchu samego siebie, iż
postępuje właściwie, że niczego nie ryzykuje. A jeśli klęska tej zwariowanej intrygi
skrupi się na nim? Wyjdzie na kompletnego głupca... którym zapewne jest.
- Ona nie może się dowiedzieć prawdy. Nigdy.
- Chyba nie mówi pani poważnie... - Garrett zdjął nogi z biurka i wyprostował
się powoli, z na wpół zamkniętymi oczami.
- Śmiertelnie poważnie, młody człowieku - odpowiedziała głosem nie
znoszącym sprzeciwu. - Moja cioteczna wnuczka za nic nie może się domyślić, że
taka rozmowa miała miejsce. Mówiąc jasno: propozycja, którą złożyłam panu tydzień
temu, pozostanie naszą słodką tajemnicą. To mój warunek.
- Cholernie trudno będzie go spełnić.
 
- Mój Boże! Mężczyźni okłamują kobiety nagminnie, niemal z natury rzeczy.
Zwłaszcza w sprawach sercowych. One zaś nałogowo, nie wiedzieć czemu, zakochują
się w nich bez wzajemności. Gardziłam tym stanem rzeczy otwarcie, przez całe moje
życie, teraz jednak... - zaśmiała się chytrze - spróbuję tę smutną wiedzę wykorzystać.
W naszym wspólnym interesie. Swoją drogą, panie Jameison, gdybym nie wierzyła
od początku, że potrafi pan spełnić trudne warunki, nie wybrałabym pana, tylko...
- Chyba lepiej by się stało, gdyby zaszczyciła pani swoim zaufaniem kogoś
innego...
- Czyżby strach pana obleciał?
- Powiedzmy, że zrobiło mi się zimno, lady D'Allaird.
- Bertie, jeśli łaska - odparła uprzejmym tonem. - Tak się do mnie zwracają
wszyscy znajomi. A więc chciałabym wiedzieć, panie Jameison, czy skłonny jest pan
zawrzeć ze mną umowę, czy też nie. Jeśli nie, zapominamy o całej sprawie i nie
wracamy do tematu. Moja lista kawalerów nie kończy się, rzecz jasna, na panu.
Zabawne, ale do głowy mu nie przyszło, że jest tylko jedną z wielu „grubych
ryb”, na które Bertie zarzuciła swoją wędkę. Zastanawiał się teraz, czy wybrała go na
pierwszy ogień, czy rozmawiała już z setką innych facetów, którzy jej odmówili.
- Proszę mi powiedzieć coś więcej - mruknął - bo na razie, mówiąc szczerze,
niewiele z tego rozumiem.
- Plan jest prosty - westchnęła z ulgą. - Ożeni się pan z moją wnuczką, C. J. , i
dostanie ode mnie kontrolny pakiet akcji Parsons Industrial. Ma pan zapewne jako
takie wyobrażenie o wartości firmy...
Dziadowski interes, zakpił w myśli, jakieś pół miliarda, nie więcej. Łącznie z
handlem zamorskim i kopalniami w Ameryce Południowej. Skórka za wyprawkę.
- O tak! Trudno przecenić jej wartość. Dlatego zastanawiam się... w co ja się
tak naprawdę pakuję.
- Czyżby dręczyło pana podejrzenie, że usiłuję sprzedać kota w worku?
- Muszę przyznać... że i ta myśl przemknęła mi przez głowę.
- A więc wszystko pan dokładnie sprawdził. Nie rozmawiałby pan teraz ze
mną, gdyby było inaczej, prawda, panie Jameison?
Garrett rozpłynął się w uśmiechu. Przełożył słuchawkę z powrotem do lewej
ręki, a prawą zaczął rozwiązywać krawat.
- A skąd pani czerpie pewność, że może mi ufać? Żadnych obaw, że kiedy
tylko przejmę firmę, rozwiodę się z C. J. , a mój sprytny adwokat postara się, żebym
 
niczego nie stracił? Albo że zacznę ją maltretować psychicznie i poczekam, aż sama
poprosi o rozwód? Na zdrowy rozum, strasznie pani ryzykuje.
- Pan mnie najwyraźniej nie docenia, panie Jameison - roześmiała się. - Nie
wystarczy być przystojnym, żeby wejść do naszej rodziny... toteż sprawdziłam nie
tylko pana powierzchowność, proszę mi wierzyć. Po pierwsze, żaden głupiec ani
przeciętniak nie zaszedłby tak daleko jak pan. Po drugie, znam pana ojca.
A dziadka jeszcze lepiej. Jest pan kutym na cztery nogi biznesmenem, czasami
nawet bezwzględnym, ale nie bez poczucia honoru. Jeżeli zostanie pan mężem C. J. ,
będzie pan ją traktował z szacunkiem, a z czasem, jak Bóg da, może nawet z odrobiną
uczucia. Wolałabym odejść z tego świata ze świadomością, że ktoś taki jak pan
opiekuje się moją wnuczką, dba o jej bezpieczeństwo - zamiast ryzykować, że
dziewczyna zakocha się w byle kim.
Garrett starał się zebrać myśli, rozpinając nerwowo guziki koszuli. Kiedy
kilka tygodni temu Bertie D'Allaird zadzwoniła po raz pierwszy, żeby przedstawić mu
swoją dziwaczną propozycję, nazwał ją w duchu starą, zwariowaną ekscentryczką.
Ale z drugiej strony... Cóż, zdziwiłby się bardzo, gdyby dziedziczka bajecznej fortuny
Augustusa Parsonsa okazała się skromną starszą panią.
Mimo że przekroczyła siedemdziesiątkę, wspomnienia o jej miłosnych
podbojach ożywiały rubryki towarzyskie popularnych magazynów. Wychodziła za
mąż cztery albo pięć razy. Była za pan brat z możnymi tego świata - książętami,
hrabiami, prezydentami - wśród jej przyjaciół zdarzały się nawet koronowane głowy.
Kroczyła jak burza przez najznakomitsze salony Europy oraz Ameryki i - jeśli
wierzyć plotkom - rzadko omijała przyległe do nich sypialnie. Mieszkała teraz w
Paradise Island - majątku rodzinnym położonym nad bajeczną zatoką, doprawdy god-
nym swojej nazwy. Kilka lat temu ni stąd, ni zowąd zaczęła pisać... Jej historyczne
romanse okazały się tak poczytne, że nazwisko lady D'Allaird znalazło się na listach
autorów bestsellerów książkowych w całej Ameryce.
- Dobrze wiem, o czym pan myśli. Stara zwariowana baba miesza
rzeczywistość z akcją własnej powieści, czyż nie tak?
Garrett oniemiał. Tak! Tak właśnie pomyślał: że starsza pani zagubiła się w
świecie wydumanych romansów. Albo że zabiera się do napisania następnej książki,
której on oraz C. J. będą bohaterami.
- Istotnie... w pierwszej chwili...
- Przepraszam, na czym to skończyliśmy? Staję się coraz bardziej
 
roztargniona... Sama nie wiem, czy winić za to starość, czy wybujałą wyobraźnię.
Pewnie jedno i drugie... Aha! Chciał mi pan zadać pytanie, prawda?
- Owszem. - Garrett uśmiechnął się. - Zasadnicze pytanie: po co ten cały
spisek? Pragnie pani wydać C. J. jak najbezpieczniej za mąż. Zgoda. A więc ja na
pani miejscu... jakkolwiek zabrzmi to śmiesznie... przedstawiłbym jej doborową
stawkę kawalerów i czekał, aż przemówi instynkt.
- Wszystko cacy - odparła cierpko - tylko że jej instynkt śpi, a mnie się po
prostu spieszy.
Garrett milczał przez chwilę, zastanawiając się, co też jeszcze starsza pani
chowa w zanadrzu.
- Bóg mi świadkiem - westchnęła nagle - że próbowałam. Przez nasz dom
przewinęła się cała armia młodych, sensownych ludzi - wszystko na nic. Moja
cioteczna wnuczka jest... romantyczką. - Ostatnie słowo zabrzmiało jak najcięższe
oskarżenie. - Ma własne, fantastyczne wyobrażenie na temat małżeństwa i miłości.
Nie dość, że buja w obłokach, to sama nie wie, czego chce.
- Pani zaś wie doskonale.
- Oczywiście! Idealnym mężczyzną dla mojej wnuczki jest pan, panie
Jameison.
- Przecież się nie znamy...
- Proszę mi wierzyć: ma pan wszystko, czego młoda kobieta może oczekiwać
od męża. Swoją drogą, żałuję, że dzielą nas pokolenia... Gdybym była w wieku C. J. !
- Wątpię - powiedział oschle - czy mógłbym wtedy liczyć na pani stałe
względy.
- Może i nie - zaniosła się głośnym śmiechem - ale zabiegałby pan o nie z
bijącym sercem. I nie bez przyjemności.
- Na pewno.
- Wróćmy jednak do rzeczywistości - powiedziała nadzwyczaj miękko. -
Najwyższa pora, żeby taki mężczyzna jak pan przestał się marnować. Och, znam
dobrze pana reputację! Zawsze jakaś piękność u boku, rzadko jednak ta sama. Jest
pan znakomitą partią, panie Jameison, ale rogata dusza nie pozwala panu się
ustatkować. Mam niejasne podejrzenia... że zawdzięcza pan tę cechę ojcu. Nie, nie!
Nie będziemy drążyć tematu, bo to doprawdy nie moja sprawa.
Palce Garretta zacisnęły się kurczowo na słuchawce. Oddychał głęboko z
zamkniętymi oczami.
 
- Rzecz w tym - ciągnęła spokojnie - że zbliża się pan do wieku, w którym
mężczyźni odkrywają kruchość ludzkiej kondycji. Mówiąc dosadnie - własną
śmiertelność. Samotni zaczynają myśleć o małżeństwie, żonaci o rozwodzie - jeśli nie
wpadli na to wcześniej. Zaczynają przejmować się łysiejącym czołem, drobną
nadwagą, cholesterolem, gasnącą młodością i rozwianymi marzeniami. Jeśli są
bezdzietni, zaczynają marzyć o potomstwie, żeby zostawić na tej ziemi własny ślad -
zachichotała cicho. - Proszę zaprotestować, jeśli nie mam racji.
- Ma pani świętą rację - roześmiał się mimowolnie, chociaż jej celne, gorzkie
słowa nie budziły rozbawienia. - Podziwiam pani szczerość...
- ... którą mi pan wybaczy, mam nadzieję. Cóż, nie będę pana zanudzać
domysłami na temat pana życia osobistego. Nie zapytam, dlaczego nie wierzy pan w
miłość. Jestem przekonana, że, jak każdy zwyczajny człowiek, ma pan poczucie
własnej słabości. Potrzebny panu domowy azyl, a ja bardzo pragnę, żeby moja
wnuczka wyszła za mąż za właściwego człowieka. Ot co. Wilk będzie syty i owca
cała. Może nawet szczęśliwa...
- Wróćmy jednak do drobnego szkopułu. Co będzie, jeśli ona dowie się
prawdy?
- Ode mnie nie dowie się tego nigdy - odparła bez zastanowienia, tonem, w
którym, być może wbrew jej własnej woli, czaiła się groźba.
- I naprawdę sądzi pani, że to się uda?
- Musi się udać, panie Jameison - jej głos nagle złagodniał. Garrettowi wydał
się niemal tkliwy. - Wbrew temu, co pan sądzi, nie jestem czarownicą. Kocham swoją
wnuczkę jak nikogo na świecie. Dla jej dobra zrobiłabym wszystko. Ale niestety,
starzeję się... Między nami mówiąc, zbliżam się do kresu, dlatego boję się o nią jak
nigdy dotąd.
Ostatnie zdanie Bertie wypowiedziała z rozdrażnieniem, jakby starość
dostarczała jej więcej powodów do irytacji niż lęku.
- Zabrałam C. J. do siebie, kiedy zginęli jej rodzice, i traktowałam jak własne
dziecko. Dorastała tutaj, na Paradise Island, naiwna i czysta - bo jakaż mogła być na
tym rajskim odludziu? Wiem, że popełniłam błąd. Nie powinnam była zamykać jej
pod kloszem, odcinać od normalnego świata. Chroniłam ją przed złym światem w
dobrej wierze, a teraz ciężko tego żałuję. Nie da się cofnąć czasu i naprawić tej
głupoty, ale chciałabym... chociaż umrzeć ze świadomością, że ktoś zadba o to
dziecko, kiedy mnie zabraknie. To proste.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin