Korewicki Bohdan - Przez ocean czasu 01.pdf

(4210 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
90498929.001.png
1
90498929.002.png
Ilustrował MAT EUSZ GAWRYŚ
Redak t or Hal i na Czer nuszyn
Redak t or techn. Edwar d Wawr zyni ak
R O Z D Z I A Ł I
Dominik Konarczyk podejmuje ważką decyzję
Państwowe Wydawnictwo Literatury Dziecięcej „ Nasza
Księgarnia", Warszawa 1957 Wydanie I
N a południe od jednej z małych stacyjek kolejki wąskoto-rowej
Warszawa — Radzymin szedł przez las młody mężczyzna. Kroczył na
przełaj bez pośpiechu, wdychając z rozkoszą świeże powietrze ciepłego
wrześniowego popołudnia. Sosnowy las o ubogim podszyciu kończył
się opodal, otwierając widok na polankę porosłą miejscami wrzosem,
miejscami ciemno-oliwkowym mchem. Pomarańczowe promienie
skłaniającego się ku zachodowi słońca potęgowały barwy krajobrazu
nadając mu ciepły koloryt. Zwłaszcza młode pojedyncze brzózki
odcinały się jaskrawą, lekko złotawą bielą na tle ciemniejszych barw
pobliskiego zagajnika dębowego.
Dominik przystanął spostrzegłszy wiewiórkę, która zbliżała się
skokami do samotnie stojącej sosny. Ostrożnie, aby nie płoszyć
zwierzątka, począł wyjmować z futerału aparat fotograficzny. Rozległ
się lekki trzask, wiewiórka zwinnie wskoczyła na drzewo; zanim
nastawił odległość, szybkość i przesłonę, była już na szczycie.
Dominik usiadł na kępce wrzosu o kilka kroków od drzewa i czekał,
aż wiewiórka powróci.
Jakiś ptak świergotał beztrosko. Delikatne jak koronka smugi
obłoków zastygły w bezruchu na błękicie nieba. Dominik sprawdził,
Nakład 10 000 + 205 egz. Ark. .wyd. 22,5. Ark. druk. 28.75 Papier drukowy mat. kl. VII 70 g.
86X122/32 z fabryki papieru w Częstochowie Oddano do składania 30.1. 57. Podpisano do
druku i . VI. 57 Druk ukończono w czerwcu 1957 Drukarnia Techniczna, Bytom, ul.
Przemysłowa 2 Zam. 155. R-14
4
czy aparat jest dobrze nastawiony. Był zapalonym fotoamatorem.
Miał już nawet za sobą pewne osiągnięcia w tej dziedzinie.
Szczególnie pasjonowało go fotografowanie żywych stworzeń w
ruchu. Niejednokrotnie całe godziny spędzał na tych bezkrwawych
łowach.
Nagle wiewiórka kilkoma susami zeskoczyła z drzewa i popędziła
do lasu. Jednocześnie Dominik usłyszał za sobą szelest kroków.
Obejrzawszy się ujrzał wychylającą się z zagajnika postać w
szarym kombinezonie. Dominik ze zdziwieniem zauważył, jego
niezwykły, lecz harmonijny krój i materiał. Dopiero w następnej
chwili zwrócił uwagę na odsłoniętą jasną głowę młodej kobiety.
„Jakaś fantastyczna letniczka!" — pomyślał.
Nieznajoma, ujrzawszy go, przystanęła jakby zakłopotana; zaraz
jednak odrzuciła spadający na czoło lok i zbliżyła się do Dominika.
— Przepraszam — rzekła z wahaniem miękkim głosem —
proszę mi powiedzieć, jaki dziś jest dzień.
Dominik, nieco zdziwiony tym pytaniem, poinformował nie-
znajomą, że jest czwartek.
Nie... chodzi mi o datę.
Dziś jest piętnasty.
— Sierpień? — spytała rozglądając się dokoła. Dominik zaśmiał
się ubawiony taką ignorancją nieznajomej.
— Musiała pani długo błądzić po tym zagajniku, żeby aż stracić
rachubę czasu. Czy pani dawno mieszka w tej okolicy? —
zaryzykował pytanie, aby nawiązać rozmowę. Twarz nieznajomej, a
zwłaszcza oczy wydały mu się teraz nieprzeciętnie piękne.
— Ja tu nie mieszkam — odparła.
— Więc przyjechała pani z Warszawy prawdopodobnie, aby
odwiedzić krewnych lub znajomych, i korzystając z pięknej pogody
wybrała się, jak i ja, na samotny spacer?
Dominik zauważył, że dziewczyna nie uśmiechnęła się ani razu.
Z jej zachowania się widać było, że chodzi jej o coś bardziej dla niej
ważnego niż przelotna pogawędka.
Zapanowała chwila milczenia. Żeby podtrzymać rozmowę, Dominik
zaczął opowiadać, iż lubi fotografować zwierzęta i że właśnie przed
chwilą uciekła mu wiewiórka, na którą polował z aparatem.
Blondynka słuchała go z widocznym roztargnieniem, ale nie
odchodziła. Nagle przerwała, pytając, czy nie ma przy sobie
kalendarza. Dominik szybko wyjął z kieszeni notes-kalendarzyk i
podał go jej.
Zaczęła pośpiesznie przerzucać kartki, znalazła sierpień, potem
odwracała stroniczkę po stroniczce aż do połowy wrze-śnia, gdzie się
kończyły notatki i dalsze stroniczki nie były już zapisane ołówkiem.
Zamknęła notes, spojrzała na okładkę i oddała właścicielowi z
podziękowaniem. — Przepraszam, że przerwałam miłą rozrywkę
fotografowania fauny * — dodała. — Rozumiem, że można to lubić.
Wkrótce sama będę się tym zajmować. Fotografia stanie się niejako
moim fachem.
Mówiąc to skierowała się w stronę zagajnika. Ale oczarowany nią
Dominik postanowił nie dać za wygraną.
— Jak mi miło — zawołał z ożywieniem — że spotkałem pokrewną
duszę, i to tak uroczą. Domyślam się, że należy pani do związku
artystów fotografików i być może oglądałem pani zdjęcia na którejś z
wystaw. Od dawna marzyłem, by poznać kogoś z tego grona. Pozwoli
pani, że się jej przedstawię: jestem Dominik Konarczyk.
Nie zwalniając kroku podała mu rękę, którą chciał pocałować. Nie
pozwoliła, cofnąwszy ją dość stanowczo.
— Ja się nazywam... wszystko jedno; i tak pan mnie więcej nie
zobaczy. Zresztą... nazywam się Delio, Monika Delio. Niech pan dalej
ze mną nie idzie! Do widzenia!... Właściwie — do niezobaczenia —
dodała odchodząc — za godzinę lub dwie przestanę dla pana istnieć!
* Przypisy do wyrazów oznaczonych gwiazdką znajdzie czytelnik na
końcu książki; aparaty i pojęcia wymyślone i nazwane przez autora
objaśniane nie będą.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin