PRZYCZYNKI DO HISTORII WOJNY 1920 R.
PUŁKOWNIK ALEKSANDER KĘDZIOR
CZĘŚĆ I - GENEZA WOJNY
Nie mamy dotychczas oficjalnej historii wojny 1920 r. Otwarcie częściowe archiwów francuskich i brytyjskich i pewnej dokumentacji w Kraju pozwala tylko w pewnym stopniu na uzupełnienie dotychczasowego obrazu. Na pełną historię musimy jeszcze poczekać. Odczyt będzie zatem tylko przyczynkiem do historii wojny 1920 roku.
Oparłem go na protokółach Rady Obrony Państwa, danych zaczerpniętych z dokumentów misji alianckiej, misji wojskowej francuskiej i na papierach gen. Weyganda.
Należy przypomnieć te preliminaria, które do wojny doprowadziły. Polska odzyskała niepodległość 11 listopada 1918 r. w wyniku zwycięstwa sojuszników i równoczesnego upadku naszych trzech zaborców, po 120 latach niewoli. Trzeba sobie tu odpowiedzieć na pytanie, w jakim stopniu pogrobowcy Rzeczypospolitej do tego się przyczynili i czy byli gotowi do odbudowy tej niepodległości. Zadania, przed którymi Polska stanęła w 1918 roku obejmowały sprawy przyszłego ustroju, bezpieczeństwa, sprawy ekonomiczne i rozwoju kulturalnego. W okresie niewoli na pierwszy plan wysuwała się sprawa utrzymania wspólnoty narodowej i ducha starej Rzeczypospolitej we wszystkich trzech zaborach. To zadanie w ramach możliwości zostało wykonane. W sprawach organicznych dorobek był duży. W każdej dziedzinie powstawały kadry przygotowanych i ofiarnych działaczy. W dziedzinie polityczno-ustrojowej dorobek był zależny od warunków w poszczególnych zaborach. Powstawał on przede wszystkim w organizacjach społecznych a następnie w organizacjach politycznych. W ten sposób Polacy zdobyli trudne pozycje w Dumie rosyjskiej, w sejmie pruskim i w Reichstagu. W galicyjskim sejmie krajowym a i w austriackim parlamencie polscy działacze wybijali się na czoło. W zaborze pruskim ich wysiłki były szczególnie ciężkie w walce z "Hakatą". W licznym gronie zasłużonych działaczy tego zaboru wybił się młody Ślązak, któremu "Hakata" nadała zaszczytny tytuł wroga "numer jeden". Był nim Wojciech Korfanty. W parlamencie austriackim Koło polskie umiało w najważniejszych sprawach przemawiać wspólnym językiem. Było ono szkołą parlamentarnej demokracji. W sumie Rzeczpospolita "zasłużyła na niepodległość" i była do niej gotowa. Ciemną plamą na tym obrazie były szerzące się ze Wschodu i zupełnie obce duchowi polskiemu idee totalnej rewolucji, pochodzące głównie z rosyjskiej organizacji "Narodnaja Wola", a później z organizacji bolszewickich. Ich adepci działali głównie w Kongresówce i na Litwie. Z Zachodu też przychodziły różne "izmy" wrogie naszemu duchowi i kulturze a oparte na determinizmie, dogmatyzmie i przymusie. Dorobek polityczny okresu niewoli wyraził się kolejno: Odezwą Mikołaja Mikołajewicza z 1914 roku, proklamacją dwu cesarzy z 5.11.1916 roku i powstaniem Polskiego Komitetu Narodowego w Paryżu. Mikołaj II w grudniu 1916 roku ogłosił deklarację o wolnej Polsce złożonej z trzech zaborów, a rząd Kiereńskiego uznał niepodległość Polski w roku 1917. Warunki, tzw. "14 punktów" Wilsona ze stycznia 1917 roku głosiły niepodległość Polski z dostępem do morza.
W lutym 1918 roku II-ga Brygada walczy z Austriakami pod Rarańczą, następnie z Niemcami pod Kaniowem. W ten sposób jest jedyną jednostką polską, która walczy z wszystkimi trzema zaborcami. Akcja II-giej Brygady zmywa to zupełnie niezasłużone odium walk Legionów po stronie państw centralnych i umożliwia Francji utworzenie Armii Polskiej pod polskim naczelnym dowództwem. Powstaje poważna siła złożona z weteranów wojny światowej w sile 5-ciu dywizji piechoty, z wojskami pomocniczymi i z nowoczesnymi, jak na ówczesne czasy, broniami. Francja uznaje Komitet Narodowy jako de iure rząd polski. W ten sposób znani i wytrawni politycy tworzący ten rząd uzyskują możność bronienia sprawy polskiej po stronie aliantów, którzy w tym czasie decydowali o naszym losie. Dnia 7.11.1918 Rada Regencyjna w Warszawie też ogłasza niepodległość.
Jest to w sumie wielki dorobek pracy niepodległościowej w okresie niewoli. Wydawało się, że Polska nie tylko zasłużyła na niepodległość, ale że czeka ją promienna przyszłość. Miało jednak stać się inaczej. Dnia 11.11.1918 roku następuje koniec wojny, której cele były różne dla sojuszników. Anglia zrealizowała swój główny cel. Wielka flota Tirpitza przestała istnieć. Ameryka osiągnęła dominującą pozycję gospodarczą i status potęgi morskiej. Staje się ona również posiadaczem największego zasobu złota. Dąży teraz wyraźnie do wycofania się z bałaganu europejskiego i zajmuje ją głównie Pacyfik. Tylko Francja, napadnięta dwukrotnie przez Niemcy, widzi wcześnie możliwości odrodzenia się niebezpieczeństwa imperializmu niemieckiego.
Jeszcze przedtem bo 7.11.1918 roku ma miejsce fakt, który miał poważnie zaważyć na naszym losie. Z inicjatywy "Konwentu A" powstaje rząd lubelski. Ma on charakter samozwańczy i skrajnie rewolucyjny. Wywołuje to wstrząs wśród naszych przyjaciół na Zachodzie, a koła nam nieprzychylne proponują nas odpisać na straty. Dnia 11.11.1918 r. Rada Regencyjna, pod naciskiem radykalnej lewicy oddaje naczelne dowództwo "Komendantowi", a 14.11. przekazuje mu władzę cywilną.
Naczelnik Państwa, od półtora roku odseparowany od wydarzeń światowych, posiadający u aliantów opinię rewolucjonisty i germanofila, a w Polsce prawie nieznany, — formuje rząd Moraczewskiego. Moraczewski tworzy 10-ciotysięczną milicję ludową i zawiesza przygotowany przez Radę Regencyjną i gen. Rozwadowskiego pobór. Skrajna lewica bowiem nie chce "odtwarzania wojska". Do Polski przyjeżdża, jako pierwszy poseł, hrabia Kessler, przedstawiciel dyplomatyczny nowego rządu Niemiec. Doniosłość tych faktów można tylko ocenić na tle ówczesnej sytuacji w obozie aliantów, w którym każdy z nich dąży wyłącznie do swoich celów. Rewolucja bolszewicka, wrzenie rewolucyjne Spartakusa w Niemczech z działającymi tam polskimi rewolucjonistami Różą Luksemburg, Marchlewskim, Radkiem, rewolucja Beli Kuhna na Węgrzech i widmo Polski, która może do tego dołączyć, - to podrywa gruntownie naszą pozycję na Zachodzie.
Niebezpieczeństwo bolszewizmu galwanizuje na chwilę obóz sojuszników. Zaczynają oni organizować na wielką skalę interwencję antybolszewicką. Popierają białych Rosjan. Nawet Japonia na Dalekim Wschodzie interweniuje na Syberii. Dla Francji do niebezpieczeństwa niemieckiego, którego wynik wojny w pełni nie usunął, dochodzi nowe niebezpieczeństwo - bolszewickie. Francja zbroiła Polskę jako sojusznika antyniemieckiego. Armia Hallera miała bezzwłocznie przejąć straż na wschodnich granicach Niemiec. Teraz wobec posunięć Naczelnika Państwa w Polsce wszystko to upada, Francja nie uznaje rządu Moraczewskiego, Armia Hallera nie wraca do Polski.
W tych warunkach położenia zaczynamy strategiczną ofensywę na Kijów. Celem jej jest zniszczenie 12-ej i 14-ej armii czerwonej i zajęcie Kijowa, ale dalszych planów nie było. Nasze wyjściowe ugrupowanie jest przedstawione na szkicu. Front południowy o szerokości 500 km miał 9 dywizji piechoty i 4 brygady kawalerii. Siły te zostały rozwinięte linearnie i podzielone w szereg kolumn, które jak na manewrach miały się posuwać równolegle skokami naprzód. Instrukcja operacyjna, która uzupełnia rozkaz do rozpoczęcia wojny w dn. 26 kwietnia, ogranicza swobodę manewru każdej z trzech armii, na które siły te są podzielone, reguluje szybkość marszu i szereg szczegółów taktycznych o małym stosunkowo znaczeniu. Bez większych walk siły te dochodzą do Dniepru i zajmują Kijów. Żaden cel strategiczny nie został jednak osiągnięty.
Jak przewidywał gen. Szeptycki, już 15 maja wyszła z bramy smoleńskiej kontrofensywa sowiecka pod wodzą Tuchaczewskiego. W tym czasie nasz front północny nie posiada jednolitego dowództwa. Jest on podzielony również na trzy armie: Szeptyckiego, Zygadłowicza i grupę poleską. Dowództwo frontu zostaje stworzone dopiero 17 maja, to jest w dwa dni po rozpoczęciu ofensywy przez nieprzyjaciela. Toczą się uciążliwe walki, zostaje zaangażowana armia rezerwowa Sosnkowskiego. Kontrofensywa przeprowadzona skutecznie zatrzymuje się nad Ałutą w niekorzystnym położeniu dla obrony strategicznej, bo bez zajęcia bramy smoleńskiej. Zatrzymaliśmy się, choć posunięcie się naprzód byłoby ją zamknęło dla dalszych działań nieprzyjaciela. Szeptycki w tym czasie na froncie szerokości 460 kilometrów ma 13 dywizji piechoty, z których dwie jednak w grupie poleskiej są zorientowane na front południowy. Naczelne dowództwo narzuciło gen. Szeptyckiemu trzymanie ściśle określonego terenu. W ten sposób, ograniczając obronę strategiczną do utrzymania linii, uczyniło ją niezdolną do głębszego manewru.
Dnia 5 czerwca na południu uderza Budienny. Posuwanie się jego było naczelnemu dowództwu doskonale znane. 7 czerwca przerywa on ze swą konną armią front i zapoczątkowuje katastrofę.
W źródłach rosyjskich znalazłem zestawienie, co Budienny zdobył w swym pierwszym uderzeniu. Nie wiem czy jest ono prawdziwe. Jest tam wymienione 2 tysiące jeńców, ale liczba zabitych, to jest wyrąbanych szablami jest podana jako 8 tysięcy. Kto widział wycięte bataliony u Kukiela na południu, kto widział wyrżnięte bataliony 18-tej dywizji na północy, kto był na tej wojnie, — może zdać sobie sprawę, jak to pobojowisko zasiane obdartymi ze wszystkiego trupami, i to w takiej masie, wyglądało.
To przerwanie się Budiennego po raz pierwszy zaskoczyło Naczelnego Wodza i wyraźnie on się wtedy załamał. Na tyłach frontu powstała panika, a w kraju doszło do kryzysu rządowego i do bardzo ostrych ataków na Naczelnego Wodza, który był odpowiedzialny za ten stan rzeczy. Nastąpiła zmiana rządu, premierem został Grabski i następnie utworzono Radę Obrony Państwa. W paragrafie 3-cim ustawy konstytuującej tę Radę ograniczono całkowicie swobodę działania Naczelnego Wodza i Naczelnika Państwa, czemu Piłsudski poddał się bez oporu. W obronie jego stanął marszałek sejmu Trąmpczyński, który wytłumaczył członkom Rady, że nie można ograniczać Naczelnego Wodza w sprawach operacji. Na froncie działo się jednak coraz gorzej. Naczelne dowództwo sparaliżowane katastrofą przestaje działać. Rozkazy nie dochodzą. Dowódcy frontów i armii działają na własną rękę. Nie było widać żadnej koncepcji przeciwdziałania i w tym właśnie momencie dochodzi do ostatecznej katastrofy.
Dnia 4 lipca z bramy smoleńskiej wychodzi Tuchaczewski z 4-ma armiami — dwoma po 5 dywizji i dwoma po 4 dywizje oraz korpusem konnym Gaj-Hana. Silnym prawym skrzydłem z korpusem kawalerii przeskrzydla on ugrupowanie polskie i po prostu zmiata całą obronę linearną frontu. Następuje odwrót, który miał się dopiero zakończyć na przedpolu Warszawy. Naczelny Wódz jest po raz drugi całkowicie zaskoczony, bo nie był na to przygotowany. Nie posiada odwodów i nie ma czym interweniować. Dowódcy frontów działają samodzielnie, ale w ich oddziałach następuje duży kryzys moralny. Panikę powoduje kawaleria wychodząca na tyły. Oddziały, które przedtem biły się znakomicie, teraz uciekają na skutek pojawienia się kozackiego zajazdu.
W tej sytuacji Naczelny Wódz widzi jedyny ratunek w otrzymaniu pomocy od aliantów i to w siłach żywych, w materiale i w interwencji dyplomatycznej. Na posiedzeniu Rady Obrony Państwa w jego obecności, szef sztabu generalnego przedstawia sytuację jako katastrofalną. Koniecznym jest natychmiastowa pomoc i natychmiastowe zawieszenie broni. Pod wrażeniem tych ocen ROP uchwala wysłanie depeszy do Najwyższej Rady Sojuszniczej z prośbą o szybką pomoc. Zamiast tego Naczelnik Państwa wysyła wprost do Spa Grabskiego. Podpisuje on tam niezwykle upokarzające warunki udzielenia pomocy, mimo że doradca wojskowy, gen. Rozwadowski temu się sprzeciwia. Przedstawił to dopiero Kirkor w swej historii misji Grabskiego. Pisze on, że Grabski sam przyznał, iż źle zrobił nie słuchając Rozwadowskiego. Po powrocie Grabski na posiedzeniu ROP jest silnie atakowany. Tłumaczy się, że działał zgodnie z oceną sytuacji, że nie widział żadnego ratunku i był przekonany, że przyjmując warunki ratuje Polskę od ostatecznej katastrofy. I tu następuje rzecz nieoczekiwana, popiera go Naczelnik Państwa, który mówi: "tak, Grabski przekroczył instrukcje, ale zrobił dobrze, że wykazał odwagę i wziął w tej sytuacji odpowiedzialność na siebie". Następuje głosowanie. Za przyjęciem warunków podpisanych przez Grabskiego głosuje 14-tu członków ROP, przeciw 4-ech w tym gen. Józef Haller.
W wykonaniu podpisanej umowy przyjeżdża do Warszawy specjalna misja aliancka, - oczywiście bez wojska. Przyjeżdża 2 generałów, 2 ambasadorów, kilku korespondentów prasowych. Gen. Weygand opracował dla tej misji instrukcję, którą posiadam.
Dnia 24 lipca gen. Rozwadowski zostaje szefem sztabu generalnego i następuje przełom moralny w naczelnym dowództwie.
Opowiadał mi kpt. Hinterhoff, który w tym czasie był oficerem łącznikowym z misją aliancką w naczelnym dowództwie, jak się odbyła pierwsza odprawa gen. Rozwadowskiego. Nagle wszyscy zrozumieli, że coś się zasadniczo zmieniło, powiało optymizmem i tu nastąpił wstrząs moralny, który wtedy miał największe znaczenie. Już 27 lipca, a więc w 3 dni po objęciu szefostwa, gen. Rozwadowski wydaje rozkaz operacyjny przez siebie podpisany. Dotychczas naczelne dowództwo rozkazów nie podpisywało, a po prostu telefonicznie rozmawiano: "ty zrobisz to, a ty tamto". Rozwadowski podpisując daje tym dowód, że bierze pełną odpowiedzialność za to co podpisał. W tym rozkazie zawarty jest plan działania na przyszłość. A więc: cel pierwszy — odzyskanie swobody działania operacyjnego, dalej zarys kontrofensywny, która ma wyjść z południa w kierunku północnym. W tym celu gromadzą się na południe od Warszawy siły (na granicy frontu północnego z południowym), które uderzą wtedy, kiedy nieprzyjaciel zostanie zatrzymany i zmuszą go do walki w sytuacji, którą my mu narzucimy, a nie w warunkach, które on nam dotychczas narzucał. Pierwsze działanie Rozwadowskiego to organizowanie bitwy na Bugu. Bitwa ta została w naszych kronikach pominięta, a wyraziła się w niej po raz pierwszy nasza wyższość operacyjna. Trwała ona 8 dni i nieprzyjaciel zaczął ponosić znaczne straty. Następnie Rozwadowski przygotowuje eliminację Budiennego. Rozumie on, że jeśli się zostawi swobodę działania konnej armii, to bolszewicy osiągną dwustronne oskrzydlenie swymi szybkimi siłami, — na północny Gaj, na południu Budienny - to nie będzie dla nas ratunku. Budienny poniósł już znaczne straty, bowiem 12-ta i 18-ta dywizja biły się z kozakami coraz lepiej i nie dały się bezkarnie im wyrzynać. Naczelny Wódz jedzie do kwatery głównej frontu, żeby tą bitwą z Budiennym pokierować, nie wiadomo jednak dlaczego nie dojeżdża, a dnia 2 sierpnia na skutek upadku Brześcia bitwę tę przerywa. Bitwa ta była zwycięska i Budienny mógł być w niej zniszczony, jednak, w tak źle wybranym momencie, bitwa została przerwana.
Dnia 2 sierpnia Naczelnik Państwa wyjeżdża do Anina, tym razem jest już zupełnie załamany. W tym czasie, mimo wszystko, Rozwadowski przygotowuje ostateczny plan przegrupowania do kontrofensywy i 6 sierpnia przedstawia go Naczelnemu Wodzowi, który przeprowadza w nim zasadniczą zmianę. Przesuwa miejsce koncentracji grupy uderzeniowej z rejonu Garwolina w rejon Puław.
W dniu 6 sierpnia szef sztabu generalnego gen. Rozwadowski przedstawia Naczelnemu Wodzowi ostateczny plan przegrupowania i ofensywy. Naczelny Wódz przeprowadza w nim zasadniczą zmianę. Przesuwa proponowaną koncentrację grupy uderzeniowej z rejonu Garwolina do rejonu Puław, tj. o dalsze 65 km na południe od przedpola Warszawy. Myśl przewodnia kontrofensywy była prosta i wspólna u Rozwadowskiego i Weyganda. Były natomiast poważne różnice w planowaniu wykonania. Weygand chciał zyskać więcej czasu dla przegrupowania i odtworzenia dostatecznej siły, by stoczyć zwycięską walkę. Czas ten Weygand chciał uzyskać przez walkę, przez stawianie oporu w odwrocie na kolejnych pozycjach opóźniających. Rozwadowski zdawał sobie sprawę, że jeśli przyjmie plan Weyganda, to w walkach odwrotowych zużyje siły i może nie być w stanie a i nie mieć miejsca, by się od nieprzyjaciela oderwać.
Dnia 8 sierpnia Rozwadowski wydaje ostateczny rozkaz do przegrupowania - i znowu przez siebie podpisany. Myśl przewodnia bitwy składała się z następujących elementów: obrona stała w Warszawie — bardzo silnie zorganizowana; - silna obrona skrzydła północnego; — grupa uderzeniowa na południu, na żądanie Naczelnego Wodza odsunięta aż do Puław; - front południowy ma prowadzić walki opóźniające i stamtąd będzie wyciągnięte wszystko, co tylko można do decydującej walki na froncie północnym, gdzie rozstrzygną się losy Polski.
W związku z tym następuje reorganizacja dowództw. Główne zadanie przypada dowódcy frontu północnego gen. Hallerowi i jego szefowi sztabu płk Zagórskiemu oraz dowódcom 5-tej i 1-szej armii.
Z radiogoniometrii, podsłuchu i deszyfrażu znowu odtworzyliśmy sobie najdokładniejszy plan ugrupowania nieprzyjaciela, cele strategiczne i zadanie operacyjne. Trzeba pamiętać, że na czele całości sił bolszewickich stał oficer carskiego sztabu generalnego, jak również na czele armii stali oficerowie pochodzący z tego sztabu i doświadczeni w czasie wojny często na wysokich szczeblach dowodzenia. To nie była banda. "Bandą" mogły być niektóre oddziały wojska, ale ci, co dowodzili, wiedzieli czego chcą i jak to osiągnąć. Rozkaz Tuchaczewskiego z 12 sierpnia nakazuje rozpoczęcie ataku na Warszawę 14-go, a całkowite opanowanie miasta ma być osiągnięte 17-go, po czym ma nastąpić pohulanka.
Rozkaz Rozwadowskiego do przegrupowania nakazywał jego ukończenie na dzień 12 sierpnia. Grupa uderzeniowa nie miała żadnych trudności w osiągnięciu rejonu Puław. Jednostki wchodzące w jej skład oderwały się bez walki, przesłonięte przez grupę poleską. Dnia 12 były wszystkie w swych rejonach gotowe do działania. Największe trudności miała 1-sza armia, gdyż nie mogła się całkowicie oderwać. Musiała cały czas prowadzić ciężkie walki strażami tylnymi i prosto z walk odwrotowych wchodziła na obronę stałą warszawskiego przyczółka. Tu jednakże cały szkielet obrony był już przygotowany przez gen. Weyganda, jego francuskich oficerów i gen. Latinika, mianowanego dowódcą obrony Warszawy. Zaważył w tym entuzjazm ludności biorącej udział w robotach fortyfikacyjnych.
Na specjalne uznanie zasługuje działalność artylerzystów francuskich a szczególnie płk Baucilhona, który narzucił plan koncentracji ognia artylerii, co odegrało olbrzymią rolę w przebiegu bitwy. W równie wielkich trudnościach przegrupowywała się 5 armia gen. Sikorskiego, którą w ostatniej chwili wzmocnił gen. Rozwadowski, kierując do niej z własnej inicjatywy naszą najlepszą dywizję piechoty — 18-tą. Jednak dopiero 13-go, już w walce kończyła swoje przegrupowanie.
Co w tym czasie robił Naczelnik Państwa? Otóż na drugi dzień po wydaniu przez Rozwadowskiego ostatecznego rozkazu do przegrupowania, proponuje on w dniu 9 sierpnia gen. Weygandowi objęcie szefostwa sztabu generalnego. Trudno dziś dociec, co to miało znaczyć. Albo nie wierzył w powodzenie zaplanowanego manewru, albo nie miał zaufania do Rozwadowskiego.
...
bzbij