Lee Wilkinson
Nowa sekretarka
Stand–in Mistress
Tłumaczył Krzysztof Bednarek
— Czy instalacja się nie opóźni?
— Oczywiście, że nie — odpowiedziała z pewnością w głosie Joanne. Wiedziała, że świetnie wygląda w popielatym kostiumie. Założyła nogę na nogę.
Krępy prezes spółki Liam Peters zastanowił się chwilę.
— Jeśli pani firma rzeczywiście jest w stanie wykonać usługę na poziomie, jaki mi pani opisała, myślę, że podpiszemy umowę — zdecydował.
— Może pan na nas liczyć — zapewniła Joanne. Prezes patrzył na nią przyjaźnie. Była elegancka, smukła, miała niebieskie oczy, pełne usta, prosty nos, zdecydowany wyraz twarzy.
Nie klasyczna piękność, pomyślał, ale ma interesującą urodę. Kobieta z charakterem.
— Skoro tak, oczekuję w poniedziałek z samego rana waszych techników — zakończył.
— Przyjdą — odparła z uśmiechem Joanne.
Jej uśmiech sprawił, że prezes uznał ją jednak za piękność.
Wstał i odprowadził Joanne do sekretariatu. Uścisnęli sobie dłonie.
Wyszła ze świeżo wykończonego biurowca spokojnym krokiem, choć miała ochotę podskakiwać i krzyczeć z radości. Fulham Road oświetlało złociste, wrześniowe, popołudniowe słońce. Ulice Londynu jak zwykle roiły się od warczących samochodów.
Trwała recesja i założona przez brata Joanne firma Optima Business Services od kilku miesięcy miała kłopoty. Tego dnia Joanne cieszyła się, ponieważ wydawało się, że sytuacja wraca do normy.
Steve założył firmę przed pięcioma laty i od tego czasu z trudem próbował utrzymać się na rynku. Klientów było z powodu recesji niewielu. Przychody były więc skromne, a młoda firma nie miała dużego zaplecza finansowego.
Pierwsze poważne trudności doprowadziły do zastawienia domu Winslowów. Następna fala kłopotów, która nadeszła wkrótce potem, zagroziła im ostatecznym bankructwem.
Jednak, właśnie tego ranka, międzynarodowa firma inwestycyjna MBL Finance, specjalizująca się w pomocy małym przedsiębiorstwom, obiecała Steve’owi duży zastrzyk gotówki. A przed chwilą Joanne wynegocjowała lukratywny kontrakt na instalację dużej sieci łączności.
Szła do metra, ale spojrzała na zegarek i zatrzymała się. Była już szesnasta czterdzieści. Nie było po co wracać do siedziby firmy, mieszczącej się w Kensington, jednej z eleganckich dzielnic miasta. Joanne znajdowała się w pobliżu domu. Wróci więc już z pracy i przygotuje uroczystą kolację. Skręciła ku ulicy Carlisle. Mieszkali razem ze Steve’em, ich siostrą Milly i jej mężem — Duncanem.
Milly na pewno była w domu i pakowała się. Pobrali się z Duncanem niedawno. Był świeżo upieczonym lekarzem i dostał właśnie pracę w Edynburgu, skąd pochodził. Miał tam odbywać staż. Nad przychodnią znajdowało się umeblowane mieszkanie, do którego mieli zamiar się wprowadzić. Tego piątkowego wieczora wyjeżdżali nocnym pociągiem, aby urządzić się w ciągu soboty i niedzieli.
Jedna z recepcjonistek przychodni zwolniła się ostatnio, dzięki czemu także Milly miała zapewnioną pracę na miejscu. Wcale się jednak nie cieszyła, że wyjeżdża z Londynu tak daleko. Miała teraz ciągle naburmuszoną minę i denerwowała się z byle powodu. Kłóciła się z Duncanem. Mówiła, że podoba jej się obecna praca — była sekretarką — i że nie ma ochoty jechać. Duncan odpowiadał na to spokojnie, że przecież przed ślubem mówił jej wyraźnie, iż zamierza wrócić do Szkocji.
Milly nie mogła temu zaprzeczyć, płakała więc, a kiedy to w niczym nie pomagało — wybuchała gniewem. Dobrze, że przynajmniej Duncan znosił wszystko ze stoickim spokojem. W przeciwieństwie do krewkiej żony był z natury bardzo zrównoważonym, trzeźwo myślącym człowiekiem.
Wzdłuż ulicy Carlisle, cichej, spokojnej, ocienionej drzewami, stały stare, eleganckie domy o charakterystycznych wejściach ze schodkami i kolumienkami. Joanne z rodzeństwem mieszkali pod numerem dwudziestym trzecim. Dom należał wcześniej do ich rodziców. We frontowym oknie widniał wówczas szyld: JOHN I JANE WINSLOW. BIURO NOTARIALNE. Winslowowie byli szczęśliwą rodziną. Niestety, przed pięcioma laty rodzice Joanne zginęli w wypadku samochodowym w Meksyku, podczas drugiej podróży poślubnej, w jaką się wybrali.
Milly, najmłodsza z rodzeństwa, miała wówczas trzynaście lat. Joanne przerwała studia i zatrudniła się w firmie założonej przez Steve’a. Dołączyła do niego nie tylko po to, aby mu pomóc w interesach, ale także dlatego, żeby być blisko obojga rodzeństwa, opiekować się Steve’em i Milly. Steve był wówczas dwudziestodwulatkiem i mówił, że jest przecież dorosły, ale cieszył się, że zajmowanie się domem spoczęło na cudzych barkach.
Joanne otworzyła drzwi i weszła do mieszkania. Spodziewała się usłyszeć głośną muzykę, jednak w domu panowała cisza. Widocznie Milly nie było. Joanne przebrała się w letnią bluzkę i spodnie, i weszła do kuchni. Włączyła czajnik elektryczny i zaczęła szykować uroczystą, pożegnalną kolację. Tego wieczora miała przyjść także Lisa — narzeczona i sekretarka Steve’a.!
Joanne włożyła do lodówki dwie butelki szampana i zaczęła robić zapiekankę z sera i brokułów. W pewnej chwili w drzwiach kuchni pojawiła się Milly. Miała ładną twarz, drobną postać, złociście rude włosy, jasne; niebieskie oczy i apetyczną kobiecą figurę. Zazwyczaj ubierała się tak, by podkreślić swoje ponętne kształty. Była żywą, tryskającą energią osóbką.
Teraz miała jednak na sobie stare, wytarte dżinsy i zwykłą koszulkę, która kiedyś skurczyła się w praniu. Usiadła ciężko na krześle, z chmurną miną.
— Nie wiedziałam, że jesteś w domu — zdziwiła się Joanne. — Nie włączyłaś muzyki!
— Nie jestem w nastroju — odparła Milly.
— Smutno ci z powodu wyjazdu? — zagadnęła Joanne. Odpowiedziało jej milczenie. — Nie martw się — próbowała pocieszyć siostrę. — Kiedy już się tam zadomowisz, poznasz nowych przyjaciół i będzie ci dobrze.
— A moja praca? Wiesz, jak bardzo mi się podoba…
Milly nie poszła na studia, postanowiła skończyć zamiast tego kurs sekretarek. Bystra, inteligentna, choć nie przykładała się zbytnio do nauki, bez kłopotów ukończyła kurs, a potem znalazła pracę w firmie Lancing International, zastępując jedną z sekretarek, która poszła na urlop macierzyński. Milly okazała się tak dobra w pracy, że podpisano z nią stałą umowę, kiedy okazało się, że młoda matka nie zamierza wrócić na dawne stanowisko.
— Nowa praca na pewno też ci się spodoba — powiedziała Joanne.
— Coś ty?! Kto chciałby siedzieć całe dnie w recepcji przychodni?
Joanne nalała herbaty.
— Skończyłaś się już pakować?
— Nawet nie zaczęłam.
— Może chciałabyś, żeby ci pomóc?
— Nie jestem pewna, czy pojadę — oświadczyła Milly.
— Nie masz chyba wielkiego wyboru — odpowiedziała Joanne, usiłując zachować spokój. — Wszystko zostało już ustalone; a przede wszystkim, Duncan jest twoim mężem.
— Nie musisz mi o tym przypominać! Szkoda, że cię nie posłuchałam, kiedy mi mówiłaś, że jestem za młoda na małżeństwo.
Joanne ogarnął smutek. Sprawa była bardzo poważna. Faktycznie, Joanne uważała, że Milly jest zbyt niedojrzała, aby wyjść za mąż. Jednak wyglądało na to, że bardzo kochają się z Duncanem, a on wydawał się rozsądnym i zrównoważonym człowiekiem.
— Tyle się ostatnio z Duncanem kłócimy, że zaczynam się zastanawiać, czy wychodząc za niego nie popełniłam wielkiego błędu!… — dodała żałosnym tonem Milly.
Ukrywając przerażenie, Joanne odpowiedziała spokojnym głosem:
— Wiesz, że czujesz się tak tylko z powodu przeprowadzki.
Milly pokręciła głową.
— Nie tylko. Chyba się zakochałam.
— Mam nadzieję.
— Nie mówię o Duncanie. Nadal mi na nim zależy, oczywiście — ale zdaje się, że zakochałam się w kimś innym.
— Jeśli w Trevorze, uzna to za wielki komplement! — próbowała żartować Joanne.
Milly skrzywiła się, zniecierpliwiona.
— Co ty widzisz w tym nadętym typie? — rzuciła. — Może nie jesteś Miss Świata, ale stać cię na kogoś lepszego niż Trevor.
— Dzięki!… — burknęła Joanne.
— Duncan też go specjalnie nie ceni. Trevor to przeciętniak. Nie ma w nim nic interesującego.
— Nie przesadzaj.
— Może faktycznie przesadzam — nie jest zwykłym przeciętniakiem, bo lubi się rządzić i zadzierać nosa. W kółko mówiłby ci, co masz robić.
— Zapamiętam to — zapewniła Joanne. — Nie chcę wyjść za nieodpowiedniego mężczyznę.
— Jak zrobiłam ja.
— Nie wygłupiaj się! — zawołała Joanne, nie będąc w stanie dłużej skrywać niepokoju. — Przecież nie wyszłaś za nieodpowiedniego mężczyznę. Potrzebujesz właśnie takiego człowieka, jak Duncan.
— Być może. Ale mówię ci: zakochałam się w kimś innym.
Joanne wzięła głęboki oddech.
— Może zechcesz mi powiedzieć, w kim? — zapytała.
— W Bradzie Lancingu, moim szefie. To dopiero mężczyzna z charyzmą!
— W Bradzie Lancingu?!
— Jest wspaniały! Przystojny, inteligentny, niebywale czarujący!… Ma cudowne oczy i usta…
Nic dziwnego, że Milly ma ostatnio humory i nie chce rezygnować z obecnej pracy, pomyślała Joanne.
— Uważasz, że jestem głupia, prawda? — spytała wprost Milly.
— Z tego, co mówił mi Steve, Lancing ma żonę i dzieci — zauważyła Joanne. — Dlatego odpowiem ci, że tak, jesteś niemądra.
— Ależ skąd! — zaprotestowała Milly. — Brad jest kawalerem i nie ma żadnych dzieci! Wiem o tym. Ma trzydzieści cztery lata, ale jeszcze się nie ożenił.
— W każdym razie ty jesteś mężatką! Osiemnastoletnią.
— Wiek nie ma znaczenia; a kiedy przebywam z Bradem, nie czuję się mężatką. Czuję się… wspaniale!
— Milly! — jęknęła bezradnie Joanne. — Nie wiesz, ile kobiet zakochuje się we własnych szefach? Za to ci szefowie ledwie zauważają swoje sekretarki.
— Brad mnie zauważa! — zapewniła triumfalnie Milly. — W te dwa wieczory, kiedy mówiłam ci, że pracowałam do późna, jedliśmy razem kolację w restauracji.
Joanne zaniemówiła na chwilę.
— Nie posunęłaś się chyba jeszcze dalej?… — wybąkała.
— Nie. Ale z tego, co mówił i w jaki sposób na mnie patrzy, wiem, że tego chciałby.
Joanne zacisnęła zęby. Kiedy Milly podjęła pracę, Steve wspomniał o tym, że Lancing ma reputację kobieciarza. Nie niepokoiło to jednak zbytnio Joanne, ponieważ nie przyszło jej do głowy, że tak inteligentny i wykształcony człowiek, jakim musiał być Lancing, może choćby odrobinę zainteresować się osiemnastolatką. I to do tego — świeżo upieczoną mężatką. Ten Lancing musi być pozbawioną skrupułów świnią, pomyślała.
— Zdajesz sobie sprawę, że taki mężczyzna chce tylko zdobyć to, co zdoła? — zapytała. — A kiedy już zdobędzie…
— Nie musisz mi mówić. Wiem, o co ci chodzi. 0 to, że potem nie będzie mnie szanował — odpowiedziała Milly. — Ale nie martw się. Mam już dość tego, że jestem traktowana z szacunkiem. Chcę, żeby w moim życiu coś się działo, coś ekscytującego. Jeśli wyjdzie nam ta podróż do Norwegii… — Urwała nagle.
— Jaka podróż do Norwegii?
— Jeśli okaże się to potrzebne, Brad wyjedzie w sprawach zawodowych do Norwegii, na około półtora miesiąca. Poprosił mnie, żebym z nim pojechała.
— Jako kto? — zapytała wymownie Joanne, zacisnąwszy usta.
— Oczywiście, że jako jego sekretarka.
— Ale przecież już u niego nie pracujesz! Złożyłaś wymówienie.
— Nie, nie wspominałam mu o tym, że przeprowadzam się do Szkocji. Jeszcze się w tej sprawie nie namyśliłam.
Joanne odstawiła filiżankę.
— Chyba nie mówisz poważnie? Czy zamierzasz postawić swoje małżeństwo w sytuacji bliskiej rozpadu, z powodu zwykłego zauroczenia?
— Ale ja…
— Nie przyszło ci do głowy, że Brad Lancing prawdopodobnie myśli tylko o przelotnym romansie? — perorowała Joanne. — Nawet jeśli mylę się w sprawie tego, że jest żonaty, ma reputację kobieciarza. A poza tym, niedawno złożyłaś przysięgę małżeńską!
— Jestem za młoda, żeby wiązać się na całe życie.
— Przed ślubem zapewniałaś mnie, że jesteś gotowa wziąć na siebie tę odpowiedzialność.
— Tak mi się zdawało.
— Źle ci się zdawało, jeżeli jesteś na tyle niedojrzała, że zamierzasz wskoczyć do łóżka pierwszemu poznanemu mężczyźnie, którego uważasz za zachwycającego! — zakomunikowała Joanne.
Milly zaczerwieniła się.
— Oj, bo ty zawsze byłaś taka porządna! — odparła z przekąsem. — Jeżeli nadal będziesz zachowywać się w ten sposób, zostaniesz starą panną albo wyjdziesz za kogoś tak nieciekawego, jak Trevor.
— Może wyłączmy z całej sprawy mnie… Rozmawiamy o twojej przyszłości — zauważyła Joanne. — A także przyszłości Duncana. Uwielbia cię ponad wszystko. Czy pomyślałaś o tym, jak straszną krzywdę byś mu wyrządziła?
— Nie mam najmniejszej ochoty go zranić… — odpowiedziała smutno Milly. — Ale chyba nie zdołam się powstrzymać. Ciągle myślę o fantastycznej podróży do Norwegii i o wszystkim, co stracę, jeśli tam nie pojadę.
— Spróbuj zastanowić się nad tym, co stracisz, jeżeli tam pojedziesz! — poradziła Joanne. — Pozbawisz się kochającego cię męża, dobrego człowieka, który nigdy cię nie opuści, przyszłego życia rodzinnego…
Na twarzy Milly wymalowała się niepewność. Joanne mówiła więc dalej:
— Nie możesz oczekiwać od Duncana, żeby spokojnie czekał na twoją decyzję, czy wyjeżdżasz z nim do Szkocji, jako jego żona, czy też wybierasz się z innym mężczyzną w podróż do Skandynawii.
— Dzisiaj wieczorem okaże się, czy ta podróż jest aktualna — odparła krótko Milly. — Brad wyjechał na tydzień. Ma wrócić dziś wieczorem. Będzie już wiedział, czy jego pobyt w Norwegii jest potrzebny. Jeśli tak, zadzwoni.
— Tutaj?
— Tak. Wyjechalibyśmy jutro rano.
— Żartujesz! A jeżeli nie zadzwoni? Milly obracała nerwowo obrączkę na palcu.
— Nie wiem — przyznała. — Może wyjadę do Szkocji… Nie jestem pewna.
Rozległ się chrobot klucza w zamku.
— Milly? Jestem, kochanie! — zabrzmiał radośnie głos Duncana.
Milly wstała z krzesła i szepnęła do Joanne:
— Nie mów mu nic, dopóki nie podejmę decyzji, dobrze?
— Nie powiem ani słowa. Ale jeżeli nie chcesz, żeby sam zaczął zadawać ci niewygodne pytania, lepiej zacznij się pakować. Ja w tym czasie dokończę szykować kolację.
Milly wybiegła z kuchni. Joanne rozmyślała ze złością o Lancingu. Mógł nie zapraszać Milly dwukrotnie do restauracji i nie nęcić perspektywą długiej podróży do Norwegii. Kiedy to zrobił, zaczęła poważnie myśleć o porzuceniu świeżo poślubionego męża!
W pewnej chwili zadzwonił telefon. Joanne ode brała już pierwszym sygnale.
— Czy panna Winslow? — spytał przyjemny męski głos.
— Tak.
— Mówi Brad Lancing. Wyjazd do Norwegii aktualny. Z przyjemnością zjadłbym z panią dziś wieczorem kolację, podczas której omówilibyśmy wszystkie szczegóły.
Joanne już otwierała usta, żeby przedstawić się Lancingowi i powiedzieć mu, co o nim myśli, ale nagle przyszło jej do głowy, że może to być nie najlepszy pomysł. Pozbawiony wstydu mężczyzna w typie Lancinga zapewne nie da od razu za wygraną i ponownie spróbuje skontaktować się z Milly. Joanne musiała zapobiec rozpadowi małżeństwa siostry!
— Spotkajmy się w Somersby’s, o dziewiętnastej trzydzieści, jeśli to pani pasuje — ciągnął męski głos Lancinga.
Joanne pomyślała, że najprościej odpowiedzieć chłodno, iż nie da rady spotkać się z nim o dziewiętnastej trzydzieści, i rozłączyć się. Zawahała się jednak. Gdyby się zgodziła, Lancing bez protestów zakończyłby rozmowę i już by więcej nie dzwonił. Powiedziała więc szybko, naśladując sposób mówienia Milly:
— Będę tam!
— Restauracja znajduje się na Grant Street w Mayfair. Proszę wziąć taksówkę.
Lancing odłożył słuchawkę. Był chyba małomównym człowiekiem. Dobrze się złożyło. Gdyby miał ochotę porozmawiać dłużej, trudno by było Joanne wciąż udawać Milly. Jeśli Milly jednak wyjedzie do Szkocji, sądząc, że podróż do Norwegii jest nieaktualna, jej kłopotliwe zauroczenie może zakończyć się w naturalny sposób.
Nagle naszła Joanne inna myśl — jeżeli Milly nie pojawi się w restauracji o wpół do ósmej, Lancing zapewne zadzwoni, żeby spytać, co się stało. Milly będzie jeszcze wtedy w domu. Wszyscy będą siedzieć przy kolacji. Usłyszą więc telefon jednocześnie. Milly z pewnością będzie chciała osobiście sprawdzić, czy to Lancing dzwoni.
Pozostawała jedyna możliwość. Joanne mogła pojechać na spotkanie z nim i sprawić, żeby nie zatelefonował ponownie. Będzie miała jednak okazję powiedzieć mu, co o nim myśli.
Drzwi wejściowe otworzyły się i po chwili do przedpokoju wkroczył Steve z narzeczoną. Steve był szczupłym, ciemnowłosym mężczyzną średniego wzrostu. Miał pociągłą, inteligentną, sympatyczną twarz, niebieskie oczy. Nie był brzydki ani też przystojny.
Przede wszystkim był jednak tak miłym człowiekiem, że Joanne niegdyś nie raz zastanawiała się, dlaczego jeszcze nie znalazł sobie życiowej partnerki. Chyba dlatego, że zbyt ciężko pracował, żeby mieć czas na życie towarzyskie. Ciągle pozostawał sam, aż do czasu, kiedy, przed kilkoma miesiącami, w jego firmie zatrudniła się Lisa. Była niezwykle sympatyczną, drobną, ładną blondynką. Pokochali się od pierwszego wejrzenia. Niespodziewanie Lisa zaszła ze Steve’em w ciążę. Wprawdzie tego nie zaplanowali, jednak bardzo chcieli dziecka. Pospiesznie czynili więc przygotowania do ślubu, który miał się odbyć pod koniec października.
— Jak ci poszło w Liam Peters? — spytał Steve.
— W poniedziałek z samego rana oczekują tam naszych techników — odpowiedziała Joanne.
Steve zakrzyknął z radości, przytulił Joanne, uniósł i wykonał z nią kilka obrotów.
— Chyba zdarzyło się coś bardzo pomyślnego — odezwał się Duncan, który nadszedł razem z Milly z pokoju.
— Zgadłeś! — odparł Steve. — Trzeba to uczcić. Powinny gdzieś być w domu dwie butelki szampana…
— Już się chłodzą — poinformowała Joanne. Steve ucieszył się, wyjął butelkę z lodówki, odkorkował i nalał wszystkim musującego trunku. Wzniósł toast, mówiąc:
— Za nas wszystkich, a zwłaszcza za Joanne, której udało się wynegocjować umowę z Liam Peters — a potem jeszcze przygotować nam wspaniale pachnącą kolację!
Zebrani wznieśli kieliszki i napili się.
— Mam nadzieję, że kolacja będzie smaczna, a wieczór miły. Przykro mi to powiedzieć, ale nie będę spędzać go dzisiaj z wami — zakomunikowała Joanne, wykorzystując chwilę wesołości. Widząc zdumienie na twarzach pozostałych, wyjaśniła: — Trevor zapomniał, że Milly i Duncan wyjeżdżają właśnie dzisiaj, i kupił bilety, bardzo drogie, na wyjątkowy koncert, na który bardzo chciałam pójść.
Joanne powiedziała wyłącznie prawdę, choć nie wyjaśniła, że oddała Trevorowi pieniądze za swój bilet — Trevor był oszczędnym człowiekiem — i zaproponowała mu, żeby poszedł na koncert z matką.
Milly nie kryła rozczarowania obrotem spraw. Zbliżyła się do męża, a on objął ją.
Może się uda! — pomyślała Joanne. Z boską pomocą. Milly jest za młoda, żeby w pełni świadomie zniszczyć sobie życie.
— Hm, skoro nie spędzisz z nami naszego pożegnalnego wieczoru, mam nadzieję, że będziesz pierwszym gościem, jakiego powitamy w naszym nowym mieszkaniu! — powiedział Duncan.
— Ustalone! — zakończyła Joanne.
Zamówiła taksówkę i od razu poszła wziąć prysznic i przebrać się, żeby nie spóźnić się na spotkanie. Jeśli Brad Lancing jest niecierpliwym człowiekiem, może zadzwonić od razu po dziewiętnastej trzydzieści. Udawała, że wybiera się na koncert, włożyła więc swój najlepszy jedwabny kostium, zrobiła staranny makijaż, nałożyła perłowe kolczyki, upięła włosy w kok. Kiedy zeszła na dół, Duncan gwizdnął, a Milly pokiwała głową na znak aprobaty.
— Nieźle — pochwaliła. — Chociaż szkoda tak się szykować dla Trevora… Kiedy wrócisz, już chyba nas nie będzie… — dodała odrobinę drżącym głosem.
Zdecydowała się jechać! — pomyślała Joanne. Podziękowała w myślach Bogu.
Przytuliła siostrę i szwagra, i powiedziała pogodnie:
— Miłej podróży. Kiedy będziecie już gotowi na przyjmowanie gości, zawiadomcie mnie!
— Nie omieszkamy — zapewnił Duncan. Przyjechała taksówka. Joanne uściskała pozostałych i wyszła.
Somersby’s była stylową, drogą restauracją, ulokowaną nad galerią sztuki. Joanne weszła na piętro po schodach wyłożonych czerwonym dywanem. Na górze były ciężkie szklane drzwi, które otworzył portier w uniformie.
Joanne układała sobie w głowie to, co chciała powiedzieć Lancingowi. Wyobrażała sobie, że wprawi rozmówcę w zakłopotanie, po czym wyjdzie.
To zły pomysł, stwierdziła jednak w duchu. Milly i Duncan mieli wyjechać na dworzec dopiero mniej więcej za trzy godziny. Trzeba było jakimś sposobem zająć Lancinga przez aż tak długi czas, żeby nie zatelefonował do Milly, zanim pociąg ruszy. Joanne nie wiedziała jeszcze, jak to zrobić.
Zastanawiała się, jak może wyglądać Lancing. Na pewno jest niezmiernie przystojny, ma śmiałe spojrzenie i kształtne usta. A może wąsy?
Milly i Joanne gustowały w zdecydowanie innych mężczyznach. Jedynie Duncan podobał się im obu — był blondynem o chłopięcej urodzie. Poza tym Milly ciągnęło ku osobnikom, którzy nosili się i patrzyli w sposób zdradzający zainteresowanie zmysłowością.
Było dwadzieścia pięć po siódmej. Kiedy tylko Joanne weszła na salę, podszedł do niej szef obsługi kelnerskiej i powitał grzecznie.
— Jestem umówiona z panem Lancingiem — oznajmiła.
— Proszę tędy. — Kelner poprowadził ją do przytulnego stolika we wnęce. Siedział przy nim brunet o gęstych włosach. Wstał na widok zbliżającej się kobiety.
Był wysoki, miał szerokie ramiona, pociągłą twarz, ciemną cerę. Jego oblicze było szlachetne, może tylko nazbyt surowe. Nie był ubrany z przesadą, nie miał starannie przystrzyżonego zarostu ani bezczelnego spojrzenia. Przez chwilę Joanne zastanawiała się, czy kelner się nie pomylił.
— Oto pani, której pan oczekuje. Pan Lancing — szepnął i wycofał się cicho.
Wygląd Lancinga zaskoczył Joanne na tyle, że zamiast wyćwiczonych słów zająknęła się i powiedziała:
— Jestem… Rzeczywiście nazywam się Winslow, ale nie jestem tą panną Winslow, której pan się spodziewał.
Brad uniósł gęste, elegancko zarysowane brwi.
— Faktycznie, nie pani się spodziewałem, ale jest pani nie mniej czarująca niż pani, z którą zamierzam się spotkać.
Co za podrywacz! — pomyślała z oburzeniem Joanne.
— Jestem siostrą Milly — wyjaśniła.
— Zupełnie nie jest pani do niej podobna.
— Nie przeczę.
— Może zechce pani usiąść?
— Dziękuję.
Lancing zaczekał, aż Joanne usiądzie, i dopiero potem zajął z powrotem miejsce.
Przynajmniej jest dobrze wychowany, pomyślała.
— Obawiam się, że przynoszę panu złe wiadomości — zaczęła.
Patrzył niezwykłymi oczami. Dużymi, ciemnozielonymi, inteligentnymi. Nie był nieśmiały. Czując na twarzy jego wzrok, Joanne zaczęła oddychać odrobinę szybciej.
— Chyba nic się nie stało? — upewnił się.
— Milly nie może przyjść — oznajmiła pospiesznie Joanne.
— Rozumiem… — Nagle Brad doznał olśnienia.
— To z panią, nie z Milly, rozmawiałem przez telefon!
Joanne wystraszyła się nieco.
— Cóż… tak.
— W takim razie, jest pani tą panną Winslow, z którą się umówiłem. — Uśmiechnął się szeroko. Miał piękny uśmiech. Usta Lancinga były zmysłowe i szlachetne jednocześnie. Joanne nie dziwiła się, dlaczego urzekł Milly z wyglądu. Jej także się podobał. Odwróciła na chwilę wzrok.
— Proszę mi powiedzieć, dlaczego udawała pani siostrę? — zapytał.
— Ja… nie udawałam… — zająknęła się Joanne.
— Ależ udawała pani. Naśladowała pani nawet jej sposób mówienia.
— Rzeczywiście — plątała się Joanne. — Tylko dla żartu. Milly nie było, więc…
— Postanowiła pani odpowiedzieć mi za nią?
— Zawsze pani tak robi? Mówi za siostrę?
— Oczywiście, że nie. Wiedziałam jednak, że będzie chciała przyjść na to spotkanie, zatem…
— W takim razie, dlaczego nie przyszła?
— Zdarzyły się nam nagłe kłopoty rodzinne. Milly właśnie miała wychodzić, kiedy odebrała telefon od naszej cioci, osoby w podeszłym wieku. Ciocia przewróciła się i mocno potłukła, a bała się pójść do szpitala, zwróciła się więc do Milly. Milly uwielbiają, łączą je bardzo zażyłe stosunki, więc…
Brad był lekko rozbawiony, ale odpowiedział:
— Wiem, jak to bywa w rodzinie. Rozumiem…
...
sowkotek