KaBeCha.txt

(3 KB) Pobierz
[I.]
Ukryty w pętlach gdzie na krańcu cierpliwosci
Złoci to, że pamiętam każdy dzień gdy we mnie gocił
Wypaczony obraz słynnej idei carpe diem
Mylałem, lepszy od was, a ja byłem imbecylem

No bo tak się włanie zdarza, gdy negujesz istnienie
Każdy trip do wewnštrz mnie podnosi mi cinienie
To nie kit, widziałe Lnienie, z furii wyrósł egoista
Wspólnych punktów zatrzęsienie, tak, muszę to przyznać

I zadaję wcišż pytanie na czym polega pomoc
Mi naprawdę się wydaje, że nie mogłem milczeć, co noc
Jedno zdanie w gardle staje, chociaż mi też było le
Ale jak sie mówi "A" to wypada krzyknšć "B"

A co zrobiłem? Niosłem dobrš nowinę
Tak długo w tym tkwiłem dopóki kurwa miałem siłę
Wielkie plany wielu lat zmieniłem na krótkš chwilę
Od tej pory wyrzuty majš kształt jak motyle

Ej było tego tyle, że muszę szperać w głowie
Co dzień podnoszę skille i coraz częciej jestem wrogiem
I gdyby był bogiem z arsenałem miłosierdzia
To zabrałby trwogę co to mnie stale napędza

Do tego by odrzucać nieznane numery
Bardzo trudno tchórza zmuszać by był przez chwilę szczery
Częciej grube afery, rzadziej małe pierdoły
Bardzo chciałbym przejšć stery i wyrzucić te potwory

Co kšsajš kłami, a te stanowiš wspomnienia
Wspólne plany za nami ja powiedziałem do widzenia
Nie wiem - Twoja ciema czy z mojej strony tak podłe
Na poziomie zera byłoby tworzyć ideologię

Zadufanie w sobie ekstremalny egocentryzm
Zazdroć i skryte fobie, każdy inny, bardziej piękny
Już tego nie nadrobię przeklęty w Twoich oczach
Wyryjcie mi na grobie to co ni wam się po nocach

[REF.]
Może wielu rzeczy nie wiem, mało mam do powiedzenia
Jednego jestem pewien, umiem siebie oceniać
I wycišgać wnioski, odpowiednie konsekwencje
W ksišżce skarg i zażaleń wpisów jest coraz wiecej

Czasem to tak bardzo dusi, że nie umiem oddychać
Chciałbym sam siebie odczytać, a litery zwykły znikać
I zostawiać po sobie lady jak ostre ostrze
Przestałem się szanować, tyle z tego wyniosłem...

[II.]
Jedmy dalej nurzać się we własnych koszmarach
Mówię sobie: "nie szalej!", ale sumienie nie pozwala
Trzymać się od tego zdala, to korona cierniowa
Tylko, że krwiš niewinnych spłynęła moja głowa

Chciałbym przeprosić, czy to teraz ma znaczenie?
I przyjdzie taki dzień gdy bosy padnę na ziemię
Narażony na ciosy wcišż hoduję własne brzemię
Macie mniej win niż ja - zacznijcie rzucać kamienie

Oddałbym wszystko żeby móc cofnšć czas
I pragnę umrzeć wiedzšc, że zacznę jeszcze raz
Jak głaz bez sumienia skupiony na swym smutku
Próbowałem budować domy, ale bez skutku

Dalej powolutku i coraz bliżej okna
Ono odbija twarz co zdaje się być tak okropna
No to teraz masz, dla reszty wiata nie istotna
Pochopna decyzja, a podłoga zamokła

Od łez, i znów użalam się nad sobš
A może bym się przyznał - traktowałem przedmiotowo
Plugawy jak glizda i nigdy nie wierz moim słowom
Pozornie delikatny, a instynkty swoje robiš

Szczytem hipokryzji jest piętnowanie postaw
Z których jak ze szczęk Grizzlie, nie mogę się wydostać
Brak współczucia dla blinich, kurwa, ile tak można
Dlaczego muszę krzywdzić, odpowied nie jest prosta?

Że niby się złożyła cała masa epizodów?
Czy to mnie usprawiedliwia, że postrzegam Cię jak produkt?
I znowu mi wykrzywia ryj od tego smrodu
We zamknij się i gnij - chciałbym zaufać Bogu

Trudno go stworzyć, gdy sam składam się z kłamstw
Chcę otworzyć serce ale wrota zablokował głaz
I jeszcze raz przepraszam i chociaż wiem, że mnie nie słyszysz
Nie będę się już bronił i na siłę szukał przyczyn

[REF.]
Może wielu rzeczy nie wiem, mało mam do powiedzenia
Jednego jestem pewien, umiem siebie oceniać
I wycišgać wnioski, odpowiednie konsekwencje
W ksišżce skarg i zażaleń wpisów jest coraz wiecej

Czasem to tak bardzo dusi, że nie umiem oddychać
Chciałbym sam siebie odczytać, a litery zwykły znikać
I zostawiać po sobie lady jak ostre ostrze
Przestałem się szanować, tyle z tego wyniosłem... 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin