Stało się jutro 28 - Małgorzata Kondas.pdf

(376 KB) Pobierz
Małgorzata Kondas — W ogródku działkowym
Małgorzata Kondas — W ogródku działkowym
— Żart
— Wszystkie zgubione przedmioty
— Wizyta o zmierzchu
— Zacząć od początku
— Eksperyment
— Jasnowidz
— Spór o czarownice
— Nowa
— Mumia sumeryjska
— Portret na tle pejzażu
— Jeszcze jedna pani Smith
— Pensjonat na końcu drogi
— Na granicy
— Siła wyobraźni
— Wymowa kwiatów
W ogródku działkowym
Dzień zaczął się pechowo. Rano stłukła ulubioną filiżankę,
a potem jeszcze ta wiadomość. Kierowniczka działu
socjalnego oświadczyła jej, że wczasów nie dostanie.
Mówiła to równie autorytatywnie, jak przedtem zapewniała,
że je otrzyma. „Musi pani zrozumieć. Mamy mniej miejsc,
niż przewidywaliśmy, a pani jest dopiero stażystką.
Pierwszeństwo mają koleżanki z dziećmi". Rozumiała, i co
z tego? Trudno przecież przesiedzieć cały lipiec w domu.
Chociaż jak się dobrze zastanowić, to ostatnio ma dość
widoku ludzi... Pierwsze dwa tygodnie zamierzała spędzić
na działce. Teraz, kiedy domek został już wykończony i
urządzony, można w nim właściwie mieszkać całe lato, a w
lipcu nie zabraknie roboty od świtu do nocy. Czuła, że
dobrze jej zrobi taka izolacja w połączeniu z pracą fizyczną,
dietą witaminową i słońcem. Zdecydowała się spędzić cały
urlop we własnym ogrodzie.
Wieczorem wpadła Helena. Dawno się nie widziały. Odkąd
zaczęła pracować w instytucie poza Warszawą, odwiedzała
Martę znacznie rzadziej.
— Mam coś dla ciebie — wyjęła małą paczuszkę białego
proszku i położyła na stole. Z miny przyjaciółki Marta
wywnioskowała, że prezent jest drogocenny, chociaż nie
domyślała się, co zawiera foliowa torebka.
— Heroina? — zażartowała.
Helena nie zwróciła uwagi na dowcip, jej wyjaśnienia
brzmiały poważnie jak wykład.
To preparat, który dostaliśmy do wypróbowania na
roślinach ogrodniczych. Prawdziwa rewelacja.
— Coś w rodzaju nawozu sztucznego?
— Ależ nie! To rodzaj stymulatora przyspieszającego
rozwój rośliny dziesięciokrotnie.
— Co to znaczy?
— No, weź na przykład pomidor. Wysiewasz go w marcu, w
maju przesadzasz do gruntu i owoce zbierasz w sierpniu
lub wrześniu. Jego wegetacja trwa dwadzieścia tygodni.
Stosując preparat NX-03 skracasz okres wegetacji
dziesięciokrotnie, a więc od posiania do zbioru owoców
upływa zaledwie dwa tygodnie.
— To rzeczywiście rewelacyjne, ale czy preparat nie daje
jakichś skutków ubocznych?
— Nie. Wymaga tylko dostarczenia roślinie odpowiedniej
ilości wody i składników mineralnych.
— Jaki jest mechanizm działania tego stymulatora? Czy
następuje szybszy podział komórek, tak jak przy raku?
— To niedobre porównanie. Proces rozwoju przebiega
naturalnie, nie ma mowy o jakichkolwiek zwyrodnieniach.
NX-03 jest czystym katalizatorem reakcji biochemicznych
zachodzących w roślinie zgodnie z jej genetyką.
— Jest czymś w rodzaju hormonów dla roślin?
— Jeśli koniecznie tak to chcesz nazwać...
— A jaki ma wpływ na ludzi i zwierzęta?
— To nie było przedmiotem badań naszego instytutu. Jak
wiesz, zajmujemy się wyłącznie roślinami, ale informowano
nas, że środek jest zupełnie obojętny dla organizmów
zwierzęcych. Bez wykluczenia ewentualnej toksyczności
nie dano by nam przecież preparatu do doświadczeń.
Zresztą w zakładzie próbowaliśmy już jarzyn
wyhodowanych na NX-03 i cieszymy się dobrym zdrowiem.
— Rzeczywiście długo musiałaś mnie przekonywać, ale
wiesz, jaki jest mój stosunek do chemikaliów.
— Wiem. Gdyby był bardziej pozytywny, truskawki byłyby
pewnie większe — Helena poczęstowała się owocami
wysypanymi na tacę. — Smaczne, ale nie handlowe —
oceniła fachowo.
— Dawno ich nie przesadzałam. Zajmę się tym. A wiesz,
mam właśnie zamiar spędzić cały lipiec na działce.
— Wspaniale. Żałuję, że nie będę mogła cię odwiedzać.
Wyjeżdżam do Bułgarii, ale pod koniec miesiąca wpadnę
na inspekcję. Ciekawa jestem, czego dokonasz. Za
pomocą NX-03 — zapewne cudu.
W tym roku przygotowania do urlopu miały całkiem inny
charakter. Nie zajrzała nawet do walizki z letnimi
sukienkami. Tych kilka najpotrzebniejszych rzeczy miała
pod ręką. Starannego przemyślenia wymagało natomiast
zaopatrzenie w żywność. Chciała mieć wszystko, co będzie
jej potrzebne, żeby nie ruszać się z działki. Lista zawierała:
chleb chrupki — zapewnia smukłą- linię, jajka, mleko w
proszku, kawę, herbatę, konserwy. Przyprawy i cukier są
na miejscu. Tego ostatniego nawet dużo, bo w zeszłym
roku nie było urodzaju, nie smażyła więc konfitur. Puste
słoiki czekają na zbiory tego lata.
Przyjechała około południa. Przywiezione torby ustawiła na
środku pokoju, który spełniał również funkcje kuchni i
łazienki. Spora powierzchnia i wygodne urządzenie
zapewniały jednak wystarczający komfort. Nie przebrała się
nawet, tylko od razu zabrała do roboty. Rośliny były w
opłakanym stanie. Po ostatnich dwóch upalnych dniach
wymagały natychmiastowego podlewania. Kiedy uporała
się z tym co najważniejsze, chwilę odpoczęła i zabrała się
do układania przywiezionych przez siebie rzeczy. Zawiesiła
czysty ręcznik, ustawiła kremy na półeczce nad miednicą i
wtedy przypomniała sobie, że zapomniała kupić nowe
lustro. Stare stłukła w zeszłym roku i starannie wyrzuciła
wszystkie odłamki, żeby nie zapeszać. Teraz nie ma ani
skrawka — no trudno. Wytłumaczyła sobie, że wcale nie
musi się przeglądać. Lustro jest chyba ostatnim
przedmiotem potrzebnym na bezludnej wyspie. A właśnie
to miejsce miało być jej bezludną wyspą przez najbliższy
miesiąc. Opalenizna nie sprawdzana codziennie będzie
miłym zaskoczeniem nawet dla niej samej.
Rano ogród wyglądał prześlicznie. Nigdy go takim nie
widziała. W porannym słońcu krople rosy drżały na
sztywnych płatkach kwiatów. Marta schyliła się i powąchała
purpurową różę, której zapach uważała za najpiękniejszy w
świecie. Jakże dalekie i nierealne wydały jej się wczorajsze
kłopoty.
Tyle tu było do zrobienia. Najpierw trzeba koniecznie opielić
grządki z truskawkami. Przestały owocować, tonęły wśród
chwastów i własnych rozłogów. Słońce było już po drugiej
stronie nieba, kiedy na zakończenie podlała truskawki wodą
z rozpuszczonym nawozem. Niech się wzmocnią.
Przyjemnie było patrzeć, jak czysto wyglądają teraz zielone
kępki. Szkoda, że nie czerwienią się w nich pachnące
jagody. Ale właśnie... Gdyby tak zastosować preparat
NX-03. . Starannie odmierzyła dawkę proszku i wsypała do
butelki zawierającej 200 ml wody. Rozpuścił się niemal
natychmiast. Roztworem podlała kilka krzaczków, dozując
po łyżeczce płynu na roślinę; Torebkę z preparatem,
butelkę i łyżeczkę odłożyła do schowka z narzędziami.
Umyła się starannie i zabrała do przygotowania posiłku.
Wieczorem zamierzała " poczytać w łóżku, ale była zbyt
senna. Obudziła się bardzo wcześnie, zupełnie wypoczęta.
Wstała i od razu wyszła do ogrodu. Oglądanie go o tej
porze dnia było całkiem nową przyjemnością. Właśnie
zakwitły maki. Jaskrawoczerwone płatki przyciągały wzrok.
A tam za nimi jakieś małe białe kwiatki. Co to może być?
Podeszła bliżej. Ależ to truskawki! Krzaczki podlane
wczoraj preparatem NX-03 obsypane są dziś kwiatami. To
zakrawa na cud, Helena mówiła prawdę.
Marta kilkakrotnie w ciągu dnia odrywała się od zajęć, żeby
śledzić wynik eksperymentu. Ziemia wysychała tu mocniej
niż w innych miejscach, co wymagało ciągłego podlewania.
Do wody dodała trochę superfosfatu, aby ułatwić
zawiązywanie się owoców. Przed wieczorem krzaki pełne
były małych zielonych jagódek.
Tym razem słońce stało już wysoko, kiedy się obudziła. W
piżamie i na bosaka wyszła do ogrodu. Za kępą
jasnoczerwonych maków widniały inne czerwone plamki.
Truskawki były większe niż zwykle, słodkie i aromatyczne.
Z koszyczkiem owoców Marta usiadła na leżaku. Oddała
się miłym marzeniom, które tak łatwo było spełnić. Mogła
planować teraz swoje jarzynowo-owocowe menu prawie
dowolnie. Miała na przykład ochotę na sałatkę z
pomidorów, ale były jeszcze małe i zielone.
Zaraz po śniadaniu wybrała najładniejszy krzaczek i podlała
go preparatem. W kilka godzin później jadła pierwszego w
tym roku pomidora z własnej działki. Ciekawe, jak
zachowałaby się sałata. Wiadomo, że w lipcu się jej nie
sieje, bo przy tej długości dnia nie daje główki, a od razu
wybija w kwiat. Marta zaplanowała doświadczenie niemal
naukowe. Parę nasion wysiała rano, parę w południe i kilka
przed wieczorem. Z porannego siewu wszystkie rośliny
utworzyły kwiatostany, z południowego niektóre, a z
przedwieczornego uzyskała piękne główki sałaty. W kilka
dni później przypomniała sobie o worku z nasionami
różnych rzadkich warzyw, które się jej nie udawały. Na
przykład papryka — w naszym klimacie miała za mało
czasu, aby dojrzeć. Teraz — była wręcz znakomita. Marta
długo wahała się przed doświadczeniem z drzewem. . W
końcu wybrała niewielką śliwkę węgierkę. W dziesięć dni
później zbierała owoce. Teraz prócz pracy w ogrodzie
musiała co chwila doglądać powideł, które smażyły się na
wolnym ogniu. Ten eksperyment poszedł jednak nieco za
daleko. Po kilku dniach drzewo pożółkło i straciło wszystkie
liście.
Na przyszłość postanowiła ograniczyć się tylko do roślin
jednorocznych. Było z tym wystarczająco dużo pracy.
Dziesięciokrotnie szybszy rozwój wykazywały nie tylko
uprawy ogrodnicze, ale i chwasty. Zanim zdążyła wyrwać
małą roślinkę, ta rosła, dojrzewała i rozsiewała nasiona.
Pielenie zajmowało Marcie coraz więcej czasu, a chwasty
rosły i tak coraz bujniej. Urlop dobiegał końca, a działka
wyglądała na bardziej zapuszczoną niż na początku,
pomimo że wiele godzin dziennie przesiadywała na małym
stołeczku pieląc grządki, podczas gdy następne zarastały
jeszcze prędzej.
Śliwa zakwitła ponownie, a co dziwniejsze, wyraźnie w jej
ślady szła jabłoń, chociaż wcale nie podlewana
preparatem. Nie rozumiała, dlaczego koksy, które powinna
zbierać jesienią, dojrzały w lipcu i opadły wraz z liśćmi.
Teraz najwyraźniej drzewo miało pąki, które niebawem
zakwitną. Czyżby przyczynił się do tego kompost z
chwastów wyrosłych na pożywce, któremu wyznaczyła
miejsce opodal drzewa? Musiała w nim być spora
kumulacja preparatu, ale proces butwienia nie następuje
przecież tak szybko. Miała nadzieję, że Helena wytłumaczy
jej przyczynę tego zjawiska. Na razie trzeba było się
spieszyć. Pracy przybywało z każdym dniem. Pozwalała
sobie jedynie na krótkie chwile wypoczynku podczas
posiłków składających się głównie z tych cudów natury,
które potrafiła wyczarować w ciągu kilku dni, a niekiedy
nawet godzin. Zbliżał się koniec urlopu, a tyle było jeszcze
do zrobienia. Siedziała na małym stołeczku pieląc grzędę
cebuli. Nie od razu odwróciła się słysząc za sobą głos
Heleny, która pozdrawiała ją od furtki. Kark miała
zesztywniały od tego ciągłego pochylania się. Pomału
wyprostowała się i odwróciła w stronę nadchodzącej
koleżanki. Helena przystanęła niezdecydowana. Wreszcie
po chwili wahania powiedziała. — O przepraszam...
Myślałam... Czy pani jest matką Marty?
Żart
Bachotek jest śmieszną nazwą pewnego prześlicznego
miejsca położonego wśród lasów, pagórków i jezior,
wymarzonego wprost na obóz wypoczynkowy dla młodych
ludzi. Tamtego roku mieliśmy wspaniałą pogodę, dużo
kajaków, świetlicę, w której można było tańczyć
wieczorami, i leżaki, na których opalaliśmy się i odsypiali
nocne szaleństwa. Mimo to pobyt w Bachotku udany nie
był. Pogmatwane sprawy sercowe... ale lepiej opowiem po
kolei.
Zjechaliśmy się z różnych stron Polski, wszyscy tuż po
studiach, zaczynaliśmy właśnie prawdziwe dorosłe, nudne
życie. Ten urlop był ostatnią przepustką do dawnych,
beztroskich czasów.
Wieczorek zapoznawczy zapowiadał się interesująco.
Umalowałam się starannie i włożyłam czerwoną,
falbaniastą sukienkę. Z doświadczenia wiedziałam, że kolor
czerwony przyciąga wzrok i jeżeli nie jest się odrażająco
szpetną, to powodzenie murowane. Otóż tym razem moje
kalkulacje zawiodły, przynajmniej częściowo. Tańczyłam
sporo, ale nie z tym, z którym chciałabym najbardziej.
Mirosław wpadł mi w oko od pierwszej chwili. Wysoki
blondyn, o bardzo męskiej twarzy, miał w sobie coś
nieodparcie pociągającego. Sposób, w jaki patrzył na Annę,
przyprawiał mnie o kłucie w sercu. Ona miała na sobie
ciemną, luźną sukienkę, poruszała się z wdziękiem i
odrobiną nonszalancji. Kokietowała go w sposób
wyrafinowany, a przy tym jej uroda... Całkiem inny typ niż
ja. Jeżeli on gustuje w tajemniczych brunetkach, to jako
atrakcyjna blondynka nie mam u niego szans-— myślałam
zawiedziona.
Chwila niewesołej refleksji była krótka. Nie należę do osób,
które łatwo dają za wygraną. Pierwsze takty rock and roiła
zmobilizowały mnie natychmiast. Trafił mi się partner z
dobrym wyczuciem rytmu i daliśmy popis na całą salę.
Mirosław też musiał mnie zauważyć, chociaż wtedy nie <iał
nic po sobie poznać, wpatrzony w Annę. Romans ich trwał
całe dwa dni. Byli absolutnie nierozłączni. Trzeciego
wieczoru on znalazł nowy obiekt zainteresowania. Maria
była niewątpliwie ładna. Czy ładniejsza od Anny, trudno
powiedzieć, całkiem inna. Puszyste, rude włosy
nadawały jej wygląd lalki. W jasnoniebieskiej sukience
mogła przyprawić o kompleksy niejedną z dziewczyn.
Bezwzględność, z jaką Mirek zostawił Annę dla Marii, była
zdumiewająca. No cóż, urlop to tylko dwa tygodnie, a jeśli
jest się prawdziwym koneserem kobiecej urody — szkoda
czasu. Uznałam, że jestem kolejną na liście urodziwych, i
nie pomyliłam się. Mirosław zauważył mnie wreszcie.
— Zapraszam cię jutro na kajak — powiedział.
— Nie zmieścimy się.
— Dlaczego?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin