Podpalacze Ludzi - Graham Masterton.pdf

(1775 KB) Pobierz
Microsoft Word - Graham Masterton - Podpalacze Ludzi.rtf
GRAHAM MASTERTON
P ODPALACZE L UDZI T .1
(P RZEŁO : J ANUSZ W OJDECKI )
SCAN- DAL
 
Zespół Opery San Diego
wspólnie z firm Mander Promotions
ma zaszczyt zaprosi
na Wieczór Galowy
po wi cony Operowym Hołdom dla Ryszarda Wagnera
Teatr Miejski San Diego, Second Avenue przy A Street 21 czerwca, godzina 21.00
strój wieczorowy
133127786.001.png
ROZDZIAŁ 1
Gdyby Bob Tuggey bodaj przez moment przypu cił, e dziewczyna w czerwonej
kowbojskiej koszuli w krat i z jasnoczerwonym kanistrem w r ku szła przez parking w
zamiarze spalenia si ywcem, byłby w jednej chwili rzucił łopatk do nakładania
hamburgerów, przeskoczył przez kontuar i wybiegł z restauracji tak szybko, jak tylko
pozwoliłaby mu na to lekkopółci ka budowa ciała.
Zajmował miejsce przy oknie w kuchni, był wi c prawdopodobnie pierwsz osob u
McDonalda z Rosecrans Street, która j dostrzegła. I jak na ironi - prawdopodobnie jedyn ,
która dysponowała dostatecznym do wiadczeniem, by zda sobie spraw , i co jest z ni nie
w porz dku, mimo e u miechała si i wymachiwała kanistrem tak, jak gdyby to był
koszyczek polnych kwiatków.
Wiele lat temu Bob Tuggey pracował jako ni szy urz dnik w biurze Williama
Truehearta, zast pcy szefa misji dyplomatycznej w Wietnamie Południowym. Pó nym
wieczorem pewnego czerwcowego dnia 1963 roku, kiedy to kupiwszy u swego krawca w
Cholon pół tuzina sportowych koszul wracał samochodem do ambasady, w identyczny sposób
wymachuj c kanistrem zaszedł mu drog buddyjski mnich. A-tisket, a-tasket.
Nieco dalej jego valiant natrafił na przeszkod w postaci przesuwaj cego si ulic
długiego konwoju wojskowego i podczas gdy Bob siedział w samochodzie, pal c papierosa i
słuchaj c zespołu Peter, Paul and Mary, w odległo ci niespełna trzydziestu metrów mnich
wszedł na kraw nik, skropił sobie obficie głow mieni c si wszystkimi kolorami t czy
benzyn i zapalił zapałk .
Odpowied zna wiatr, wiej cy poprzez wiat...
Bob nigdy nie zapomniał delikatnego odgłosu wybuchu zapalonej benzyny,
wiruj cych płatków tl cej si szaty i maluj cego si na stopniowo czerniej cej twarzy mnicha
spokoju. Słycha było wrzaski, odgłosy kłótni, dzwonki rowerów, lecz nikt nie zawołał o
pomoc. Bob wyskoczył z samochodu, ci gn c za sob z zamiarem zduszenia ognia
turystyczny koc, lecz trzej inni mnisi wytrwale odpychali go ko cistymi dło mi, póki ich brat,
w dalszym ci gu płon c, nie run ł na ziemi ju poza zasi giem wszelkiej pomocy, chyba e
tej pochodz cej od Buddy.
Bob zgi ł si wpół przy kraw niku i pod przydymionym nieboskłonem zwymiotował
rozbełtanymi kawałkami kurcz cia i skórkami od pomidorów. Po dzi dzie Odpowied zna
wiatr przyprawiało go o skurcz dka.
Kiedy dziewczyna ukazała si w zasi gu wzroku Boba, by mo e i odezwał si w jego
pami ci jaki malutki dzwoneczek. Lecz z pewno ci nie było w niej nic takiego, co mogłoby
mu nasun skojarzenie z protestuj cym mnichem buddyjskim. Była filigranow blondynk , a
jej zaczesane do tyłu włosy przywodziły mu na pami Doris Day. Do kowbojskiej koszuli
nosiła szeroki pas z garbowanej skóry i dopasowane levisy.
- Cztery wier funtowce zamawiam - zawołała Sally, lnianowłosa kierowniczka.
Bob zerwał papierowe opakowania i wepchn ł hamburgery do grilla. Za oknem
dziewczyna znajdowała si ju w połowie parkingu, w dalszym ci gu wymachuj c kanistrem,
a za ni ta czył jej skulony cie . Sło ce przez krótk chwil błysn ło w czerwonej emalii.
Bob miał nadwag i zaawansowan łysin . Był zdecydowanie najstarszym
pracownikiem McDonalda z Rosecrans Street. Gdy lewym okiem spogl dał w kierunku
zachodnim, prawe patrzyło na północ - północny zachód. Lecz cała młodzie przepadała za
nim i nazywała Wujciem Tugiem. W przyszłym tygodniu ko czył pi dziesi t jeden lat i
uroczysto t miał obchodzi samotnie. Po tym jak William Trueheart opu cił Sajgon, Bob
obsuwał si z jednego szczebla rz dowej kariery urz dniczej na drugi, z jednego szarego
biura do drugiego, od jednej do drugiej czarnej kawy. Zacz ł pi , z reguły butelk ricarda
dziennie, czasem wi cej. Dni pełne mlecznobiałych obłoków i smaku any u. Pewnego
deszczowego popołudnia we Francji w ciasnym mieszkaniu w Domaine de la Ronce
spróbował popełni samobójstwo, odkr caj c kurek. Bo i có było warte ycie bez adnych
widoków na przyszło , bez pieni dzy i bez czyjego towarzystwa, nie licz c podpalanego
boksera o za linionym pysku, który nie potrafił si powstrzyma od gryzienia mebli.
Uratował Boba jedynie smród gazu, który (w poł czeniu z dkiem pełnym ricarda)
przyprawił go o niezno ny zawrót głowy i mdło ci. Wyszedł na chwil z domu odetchn
wie ym powietrzem. Absurdalne - w samym rodku popełniania samobójstwa, ale nie miał
ochoty umiera odczuwaj c mdło ci. Gdy go nie było w domu, gaz w kuchni wybuchn ł,
przyprawiaj c psa o głuchot . Konsjer ka była w ciekła i całymi godzinami chodziła za nim z
wrzaskiem.
- Ty idioto! Wydaje ci si , e wysadzi własne mieszkanie w powietrze to taki
wietny dowcip?
- e co? - odpowiadał za ka dym razem. On równie ogłuchł, ale tylko chwilowo.
Dziewczyna w dalszym ci gu posuwała si w kierunku drugiego ko ca parkingu. Dr enie
rozgrzanego powietrza sprawiało, i wygl dało to tak, jak gdyby st pała po tafli przejrzystego
jak kryształ jeziora. Na dworze było przeszło pi dziesi t stopni, co w San Diego nie zdarzało
si cz sto. Kierowała si na drugi kraniec parkingu, nios c w r ku co , co było bez w tpienia
kanistrem, a s dz c z tego, jak powoli si kołysało, kanistrem wypełnionym benzyn . Ale
dok d go niosła? Po tamtej stronie parkingu nie parkował ani jeden samochód, równie
adnego pojazdu nie było wida na szosie.
Bob odwrócił na drug stron wier funtowce i przyj ł dwa specjalne zamówienia na
cheeseburgery.
- Sally... s filety! - zawołał Gino, który pracował obok niego i cały składał si z
imponuj cej grdyki i przystrzy onych brzytw czarnych baczków.
Dziewczyna za przest piła przez rz d kolczastych krzewów, oddzielaj cych jedn
cze parkingu od drugiej.
- Wujciu Tug, gdzie s te wier funtowce? - zwróciła si do Sally.
Bob opu cił wzrok. Były ju prawie gotowe.
- Trzy kanapki z kurczakiem zamawiam - zawołała Marianna.
- S big maki - powiedział Gino.
- Dwa cheeseburgery zamawiam - rzekł Doyle.
Bob znów podniósł oczy i ujrzał, e dziewczyna wci si oddala. Była teraz
prawdopodobnie jakie sto pi dziesi t metrów od restauracji. Nie miał poj cia, czemu wci
jej si przygl da, lecz znalazła si teraz wraz ze swoim kanistrem, zwalniaj c kroku i
rozgl daj c si , w takiej odległo ci od jakiegokolwiek zaparkowanego pojazdu, jak gdyby
zgubiła drog lub uznała, e znalazła si wreszcie we wła ciwym miejscu.
Skwierczenie wier funtowców odwróciło na chwil uwag Boba. Wyci gn ł je z
grilla i wsadził do przygotowanych bułeczek.
- Cztery maki zamawiam! - zawołała Sally.
Bob postawił na stole metalow tack z wier funtowcami i czyni c to ujrzał, jak
dziewczyna siada po turecku na betonie. Zmarszczył brwi, próbuj c z wysiłkiem dostosowa
wzrok do odległo ci. Jego oczy nie widziały ju dobrze z daleka. Id c do kina albo na stadion
Jacka Murphy'ego obejrze mecz Padresów, zawsze zabierał ze sob okulary. Lecz gdy
dziewczyna, odkr caj c kanister, odwróciła si nieco bokiem, w jednej chwili poj ł znaczenie
tego gestu i dopiero wtedy zadr ał ze zgrozy, kojarz c w my li zdecydowany, płynny marsz
w nieokre lonym bli ej kierunku, a-tisket, a-tasket, z kołysz c si czerwon blaszank i
dostojn pozycj siedz c oraz przera aj cym spokojem, z jakim odkr cała nakr tk . Słyszał
pryskanie tłuszczu spod cheeseburgerów i paplanin skautek. Lecz przed oczyma miał obraz
płon cego buddyjskiego mnicha.
- Chryste Panie! - rzekł.
- Wujku Tug? - pytaj co zmarszczył brwi Gino.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin