Rozdział 7.pdf

(184 KB) Pobierz
329273726 UNPDF
Rozdział 7
Autorka: mika2100
Osoba betująca: mommsen
Przytknęłam spocone czoło do zimnej szyby. Poczułam lekkie ukojenie, które zawładnęło
moim ciałem. Na zewnątrz, jak również w aucie było przeraźliwie ciemno. Jedynie światła
samochodu oświetlały jezdnię. Wciąż jeszcze miałam niespokojne ruchy, które doprowadzały
mnie na skraj wytrzymałości nerwowej.
– Jak długo już jedziemy? – Spytałam matkę, niemal słysząc moje głośno bijące serce.
Westchnęła.
– Około dwie godziny – odparła zwięźle, zaciskając wargi w wąską kreskę.
– A możesz mi chociaż powiedzieć dokąd nas wieziesz?
– Szukam jakiegoś motelu. Musimy się gdzieś przespać.
– Nie możemy pojechać prosto do Londynu?
– Nie. Tam będziesz jeszcze bardziej narażona na niebezpieczeństwo – westchnęła,
rzucając krótkie spojrzenie w moim kierunku. – Wiesz, że to dla twojego dobra. Nie wiem kto
porywa tych ludzi, ale naprawdę się o ciebie martwię. Nie jestem pewna, czy w hotelu
będziemy bezpieczne, ale na pewno bardziej, niż u nas w domu.
– Skąd wiedziałaś, że to akurat ja mogę być następna po Amandzie? – Zapytałam po
dłuższej chwili milczenia.
– Jesteście ze sobą zżyte niemal jak siostry. Istnieje wiele wyjaśnień na to, że ty… –
przełknęła głośno ślinę ze wzrokiem utkwionym w drogę – … możesz być następna. Jeśli ten
porywacz przeszukał dom Amandy, to z pewnością mógł natrafić na twoje zdjęcia, lub
cokolwiek z tobą związanego. Mógł już sobie obrać kolejny cel…
Przymknęłam oczy opierając głowę na zagłówku siedzenia. David wspominał, że każdy z
nich ma przeznaczoną jedną osobę, więc nie mógł mieć mnie i mojej przyjaciółki naraz.
Musiał się nią zająć ktoś inny… Sama nawet nie miałam pojęcia, co takiego mogą robić w
tym kręgu, o którym wspominał. Do głowy nie przychodziła mi ani jedna, logiczna myśl.
Jeszcze kilka dni temu nie spodziewałam się, że tak wszystko się potoczy. Nie wiedziałam, że
w tej chwili będę pędzić z matką samochodem gęstym lasem, na dodatek uciekając przed
kimś, kto na pewno mnie prędzej czy później odnajdzie.
– Mamo… – postanowiłam zadać pytanie, które dręczyło mnie już od dłuższego czasu.
– Tak?
– Co… – nabrałam głębokiego haustu powietrza. – Co to był za list, który wkładałaś pod
wycieraczkę?
Nasze spojrzenia skrzyżowały się ze sobą. Mama odwróciła głowę w moją stronę, patrząc
w moje oczy.
– To nic ważnego. Ciebie on nie dotyczył… – w jej głosie wyczułam dziwną nutę fałszu i
zdenerwowania.
W chwili, w której pomyślałam, że jakaś rzecz musi się za tym kryć, coś ciężkiego
uderzyło w maskę samochodu. Krzyknęłam wystraszona, a Kris natychmiast starała się
zapanować nad pojazdem. Spojrzała w przednie lusterko, zatrzymując pojazd. Silnik
zostawiła włączony po to, by oświetlić drogę i to, co potrąciła… Niepewnym ruchem
otworzyła drzwiczki, wychodząc na zewnątrz. Znikąd owionął mnie nieokiełznany chłód – a
może mi się tak tylko zdawało? Jednakże zaczęłam się martwić, gdy zalała mnie fala grozy.
Odwróciłam głowę za siebie, przyglądając się, jak mama wychodzi za samochód, stając
plecami do mnie, po części zasłaniając jakieś zwierzę, leżące na asfalcie.
– Mamo, proszę, chodź do samochodu… – powiedziałam głośno i błagalnie poprzez
otwartą szybę auta.
Niestety chyba mnie nie usłyszała, bo wciąż stała nieruchomo, patrząc w dół na coś,
czego ja dokładnie zobaczyć nie mogłam. Wzięłam głęboki wdech i powoli otworzyłam
drzwi. Chłodny powiew powietrza uderzył mnie w twarz. Z dużą ostrożnością wyszłam z
samochodu, po czym przeszłam kilka metrów, dzielących mnie od mamy. Poczułam, jak mój
żołądek wykonuje szybkie salto. Złapawszy się za brzuch w końcu zdołałam dostrzec, co leży
na jezdni. Była to sarna, na której ciele widniało wiele paskudnych ran, a jej kopyta były
wyraźnie złamane. Nie wiedziałam czy jest martwa, ale przeraziłam się ogromnie.
– Mamo… czy… ona żyje? – Spytałam, przełykając wielką gulę, która znikąd pojawiła
się w moim gardle.
Kris uklękła przed sarną, przykładając dłoń do jej tętna na szyi. Trwała tak około minuty,
po czym przymykając oczy, powiedziała:
– Nie.
Życie zwierząt uważała za równie wartościowe, jak życie ludzkie. Była wrażliwa na
każde cierpienie, które je dotykało. Dlatego śmierć sarny, zadana przez nią, bolała ją
najbardziej. Poprzez swoje własne przeżycia starała się pomóc niemal każdemu, ale wiadomo,
że nie zawsze było to możliwe. Albowiem robiła wszystko, na co było ją stać.
– Ona nie może zostać na ulicy – szepnęła.
– Co zamierzasz zrobić? – Spytałam, podchodząc bliżej.
Westchnęła.
– Musimy ją przenieść na pobocze, lub do lasu. Nie możemy tak jej zostawić, ani wziąć
ze sobą. Po prostu nie chcę, by ktoś ją potrącił, lub zrobił coś jeszcze gorszego…
Zatrzymywanie się w nocy na środku ulicy, prowadzącej przez ciemny i złowrogi las
wydało mi się dość idiotycznym pomysłem, ale nie mogłam mamie odmówić. Wiedziałam, że
tak czy inaczej, postąpi według własnego uznania i ja tego zmienić nie mogę.
Wypuściwszy głośno powietrze z płuc rzekłam:
– Dobrze, ale jak niby mamy to zrobić?
– Złap ją za nogi, ale proszę - ostrożnie.
Uczyniłam to, co miałam zrobić. Podniosłam tył sarny z ziemi uważając, by moje ruchy
nie stały się zbyt pochopne. Kris uniosła głowę zwierzęcia ku górze, po czym zaczęła
kierować się w stronę pobocza. Po kilku krokach dyszałam ze zmęczenia, bowiem sarna była
naprawdę ciężka. Opuściłam ręce w dół sprawiając, że jej ciało nieco zahaczało o asfaltową
powierzchnię.
– Emily… – wydusiła mama ze wzrokiem, błądzącym gdzieś nad moją głową.
– Co takiego?
W moim umyśle natychmiast pojawiły się jakieś wyobrażenia, że ktoś, lub coś za mną
stoi, wywołując na mojej skórze silny dreszcz lęku, potęgowany chłodem.
– Czy mogłabyś…? – spojrzała mi w oczy.
Zrozumiałam, co ma na myśli i z trudem podniosłam ramiona nieco wyżej, przez co
zwierzę nie ocierało się już o podłoże. Kris nieznacznie skinęła głową w moją stronę.
Doszłyśmy do linii lasu, a ja przełknęłam przekleństwa, które nasunęły mi się na język pod
wpływem kolejnej dawki grozy.
– Tutaj. Możesz ją położyć.
Z wolna opuściłyśmy ręce w dół, składając sarnę na miękkiej trawie, mokrej od
przezroczystych kropel rosy. Księżyc rzucał nikłe, srebrne promienie światła w stronę
miejsca, gdzie stałyśmy. Liście drzew zaszumiały lekko na wietrze, a ja zapragnęłam jak
najszybciej stąd iść. W milczeniu doszłyśmy do samochodu szybkim krokiem, nie oglądając
się za siebie. Weszłam do auta wypełnionego lekkim, ciepławym powietrzem oraz poczuciem
bezpieczeństwa. Zapięłam pas. Mama ostatni raz rzuciła krótkie spojrzenie w kierunku
zwierzęcia, po czym włączyła silnik, który wydał z siebie cichy warkot. Już po chwili znów
pędziłyśmy mroczną szosą, a ja pochyliłam się w bok, by dokładniej przyjrzeć się sklepieniu,
pełnemu gwiazd, które w mojej wyobraźni układały się w srebrzyste wstążki, ciągnące się aż
po horyzont.
***
Drzewa zaczęły się rozrzedzać, aż całkowicie zniknęły z pola mojego widzenia.
Mijałyśmy bary, z których ludzie, zataczający kółka pod wpływem silnej dawki alkoholu,
wychodzili na zewnątrz, głośno podśpiewując. Uliczne latarnie rzucały blade światła, które
raz znikały, a zaraz znów się pojawiały, aby dodać mi otuchy, o którą wciąż uparcie
walczyłam w duchu. Lecz po chwili mi ją odbierały. Nie miałam pojęcia, która może być
godzina, ale czerń nieba przytwierdzała mnie do miękkiego siedzenia w aucie.
– Amanda odezwała się od czasu wyjazdu? – Zapytała mama ni stąd, ni z owąd, nie bez
cienia zainteresowania.
Przełknęłam ślinę.
– Dziś ją spotkałam.
Zaskoczona, uniosła brwi ku górze.
– Byłyście umówione?
– Nie. Zauważyłam ją, gdy siedziałam w kawiarni. Ot tak, po prostu stała przed
przejściem przez jezdnię.
– A powiedziała ci wcześniej o tym, że jest w Bournemouth?
– Nie – powtórzyłam. – Wydawała się być taka… obca, inna. Powiedziała, że przyjechała
z mamą. Nawet nie wiem, z jakiego powodu.
– A może przyjechały w interesach? Kiedyś wspomniałaś, że Margaret często wyjeżdża.
– Amanda by mi to wyjaśniła. Ale ona nie wspomniała nic o tym, tylko nagle jej ton stał
się oschły, zaczęła… – spuściłam głowę w dół, czując na sobie przelotne spojrzenie mamy. –
Zaczęła mówić rzeczy, których nigdy by mi nie powiedziała.
– Co takiego?
Wypuściłam powietrze z ust, przypominając sobie naszą rozmowę.
– Powiedziała, żebym ją wymazała ze swojego życia. Tak samo, jak ona mnie.
Kris pokręciła głową zdumiona.
– Może miała zły dzień? Wątpię, by coś takiego naprawdę czuła. Jesteście już
przyjaciółkami od długiego czasu, a prawdziwa przyjaźń nigdy nie zanika.
– Wiem, ale ona mówiła to z takim przekonaniem… Zaczęłam się zastanawiać, czy ona
mnie nienawidzi.
– Do tego na pewno nie mogło dojść. Sprzeczałyście się przed wyjazdem?
– Nie. Nawet nie przypominam sobie, kiedy ostatnim razem się pokłóciłyśmy. Jeszcze
niedawno przekonywała mnie, że jestem jej bliską osobą, że tak bardzo nie chciałaby się ze
mną rozstawać… A teraz tak nagle to wszystko runęło. Powiedziała, że użalam się nad sobą,
żebym dorosła.
– Kochanie, nie bierz tego do siebie. Spójrz na to z innej strony. Może ona nie zrozumiała
ciebie dobrze, dlatego tak się zachowała. Być może starała się tobie pomóc, ale ty tego nie
potrzebowałaś. Odgradzałaś się całkiem od świata, skupiając się na wspomnieniach. Żyłaś
przeszłością, a ona chciała sprowadzić cię na twardy grunt.
Westchnęłam. Po tych słowach nie poczułam się lepiej. Nawet moja mama czasem nie
mogła zrozumieć moich rozważań i zachowania. Nie uważałam, że jest wstrętną matką, która
nie może rozwikłać problemów swojej córki, jak to myślą niektóre, puste nastolatki.
Zazwyczaj wiedziałam, że mogę otrzymać od Kris pomoc, ale niestety, nie w każdej sytuacji.
Niektóre wspomnienia i myśli zostawiałam wyłącznie dla siebie, z czego właśnie mogło
rodzić się moje odizolowanie i samotność.
– Czy mówiła coś jeszcze? – Spytała mama po długiej chwili ciszy.
Powróciłam myślami wstecz.
– Tak… Powiedziała, że dziś zaginęły dwie osoby z naszej szkoły – wzdrygnęłam się. –
Że teraz są ataki na naszą uczelnię.
Kris wstrzymała oddech, tracąc kontrolę nad kierownicą. Usłyszałam, jak ktoś głośno
trąbi za nami. Samochód zjechał niebezpiecznie na bok, lecz ona zdołała się ocknąć,
zapanowując nad autem.
– Mama Amandy mi o tym nie wspomniała. Powiedziała jedynie, że jej córka zaginęła
około godziny osiemnastej, nie zostawiając po sobie żadnego śladu.
– Ale poprosiła cię, byś na mnie uważała, tak?
– Tak.
Zapanowała grobowa cisza. Nie chciałam jej nawet przerywać. Zatracałam się w tej
błogiej głuszy, która przesiąkała mój umysł, przywołując melancholijne myśli. W taki stan
zapomnienia odchodziłam zazwyczaj w trakcie czytania książek, które były dla mnie niemal
jak świątynia. Czasem historie, które zaklęte były w papierowych stronach opasłego tomu
były dla mnie najlepszym darem, jaki kiedykolwiek pragnęłam dostać. Nie wyobrażałam
sobie życia bez czytania. Zaczynałam mieć wrażenie, że coś, jakieś nieopisane uczucie, wiąże
mnie z autorami powieści, które były dla mnie spisanym pięknem. Łączyła nas wrażliwość,
która wsiąkała w tekst jak atrament, który na zawsze pozostawia ślad po sobie. Wkrótce
zaczęłam pisać wiersze i opowiadania, które pewnego dnia pokazałam Kris. Jej reakcja była
dla mnie jak prezent od losu. Powiadała, że jest ze mnie dumna. Ucieszyłam się, że to, co
piszę podoba jej się. Jej opinia była dla mnie najważniejsza i poniekąd najbardziej mnie
przerażała. W oczach mamy starałam się być idealną córką, lecz zaczęłam rozumieć, że jest
coś, co warto kontynuować. Moje marzenia pojawiały się znikąd, napawając mnie
wewnętrznym ciepłem.
Przez to zamiłowanie do książek i moją spokojną naturę uczniowie z mojej szkoły
odwracali się ode mnie, a ja zostawałam na krańcu powieści, które obdarzałam nader wielką
miłością. Z czasem już z nikim prawie nie utrzymywałam kontaktu, całe dnie spędzałam przy
książkach. Moją jedyną przyjaciółką była Amanda, która, jak mi się zdawało, jako jedyna
potrafiła zrozumieć moją otchłań, z której nie chciałam się wydostawać. Bowiem tylko ta
czeluść potrafiła mi zapewnić szczęście, które czaiło się w owej samotności. Wspomnienie
Amandy zabolało tak, jakbym na powrót przeżywała ból, który rozlewał się po moim ciele,
podczas gdy ja powoli przecinałam żyletką cienką skórę na moim przegubie.
– Mamo… Sądzisz, że Amanda się jeszcze odezwie? – Zdawałam sobie sprawę, że to
niemal niemożliwe w sytuacji, gdy została porwana, ale moją słabością było dawanie sobie
nadziei, która znikała równie szybko, jak się pojawiała.
Ciche westchnięcie.
– Nie wiem, skarbie. Musisz dać jej czas do namysłu. Pewnie sama nie wie, co sądzić o
dzisiejszym dniu. Bądź cierpliwa.
Poczułam nieodpartą chęć powiedzenia mamie wszystkiego o Davidzie, o tym, że mnie
prześladuje… O tym, że być może już nigdy jej nie spotkam, zostając w tym kręgu, który w
pewnej mierze zdawał się być jakimś głupim żartem. „Oszukujesz się” – skarciłam się w
myślach. Nie mogłam powiedzieć Kris prawdy. Przeze mnie mogłaby wpaść w tarapaty, a
tego starałam się uniknąć. Pozostały mi jedynie ostatnie, spędzone z nią godziny.
– Mamo?
– Tak? – Zerknęła na mnie z ukosa.
– Kocham cię. Chcę, żebyś o tym wiedziała. Kocham cię, jak nikogo innego na świecie i
nic innego się dla mnie nie liczy – spojrzałam jej w oczy. – Zawsze mogłam na tobie polegać
i mam nadzieję, że to się nie zmieni – bez względu na to, co się stanie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin