01 Kraszewski - Królewscy synowie Tom I.pdf

(930 KB) Pobierz
JÓZEF IGNACY KRASZEWSKI
J ìZEF I GNACY K RASZEWSKI
K RìLEWSCY SYNOWIE
P OWIEŚĆ Z CZASìW W ŁADYSŁAWA H ERMANA
I K RZYWOUSTEGO
Kornelowi Ujejskiemu
Jako upominek przyjaźni ten grosz wdowi
przesyła
Autor
Drezno
22 kwietnia 1877r.
T OM I
Boleslae, Boleslae Dux gloriossime…
Defendis tuam terram quam studiosissime…
Pieśń obozowa niemiecka. Gallus
I
Słońce zachodziło za lasy złocąc niebiosa, ktre się gorzeć zdawały; tam
nawet, gdzie bladły jego blaski, lazur się mienił w barwę ołowianą, jaką po
skwarach przybiera. Wieczr był duszny, najmniejszego ruchu w powietrzu. Na
starych drzewach, ktre cichy klasztor otaczały, liście wisiały jakby powiędłe od
gorąca. Co żyło Ï szukało cienia a w nim spoczynku i orzeźwienia. Niebo bez
chmurki nie zapowiadało zmiany.
W klasztorze i poza tynem, ktry opasywał jego podwrza, cisza
panowała głucha; niekiedy szmer jakby powolnego, znużonego chodu ludzkiego
przerywał ją na krtką chwilę i ginął gdzieś w dali. Ukośne promienie słońca,
zabarwione gorąco, padały na czoło małego kościłka, na mury i ściany
klasztorne silnymi cieniami odznaczając każde wgłębienie, gzyms, kamień,
zarysowaną powłokę. Jak pustka wyglądały teraz te budowy ze drzwiami
pozamykanymi, z pozasuwanymi oknami, około ktrych ani człowiek, ani
zwierz, ani nawet mała ptaszyna nigdzie się nie pokazywała. Wszystko, co żyło,
chroniło się w mury, czekało, aż wieczr odżywi powietrze rosą, a noc świeżość
z sobą przyniesie.
Był to rok posuchy, na polach zboża pożłkły przed czasem, samotnie
stojące drzewa miały już spalone liście, w rzekach resztki wd, jakby
wstrzymane w biegu, drzemały i okrywały się pleśnią; strumienie w obnażonych
łożyskach jeżyły się oschłymi kamieniami, w studniach brakło wody,
trzęsawiska wśrd lasw gorzały; gdzieniegdzie bory, zażegnięte przez
pastuszkw, paliły się łuny szerokimi, czerwieniąc niebo po nocach. Powietrze
przejęte było tą zgorzeliną błot i lasw i jakby od dymu skwaśniałe.
Klasztor, stojący wśrd puszcz niedawno przetrzebionych, choć na owe
czasy rozległy, wspaniałej nie miał powierzchowności. Znać na nim było i
trudności budowania, i pośpiech może, i małą troskę o kształty jego zewnętrzne.
Kościł się niewiele nad nim podnosił, a w skromnej wieżyczce jego zaledwie
para z blachy kutych dzwonw wisiała. Mury, z ktrych się składały budowy,
były z kamieni polnych grubo i nie bardzo foremnie polepione. Część budowli
do nich przytykająca, z drewnianych brusw zaledwie ociosanych złożona,
ciemniejszą barwą odbijała od ścian kamiennych.
Obok tych gmachw dość rozległych a niepozornych znać jednak było w
podwrcach i ogrodach przytykających troskliwą rękę, ktra około nich
chodziła. Bujnie tu rosły pozasadzane krzewy, ktrym dostarczano wody ze
studni, jak świadczyły leżące na ziemi korytka; nieznane pod płnocnym
niebem rośliny kwitły tu, rozwijały się na podziw bujnie i pięknie. Na wbitych
w ziemię kołach obwijały się latorośle winne między liśćmi, wśrd ktrych
zafarbowały się już ciemne grona; na grzędach rozścielały się zioła, wonią
aromatyczną napełniające powietrze. Tuż koło studni, z ktrej ożywcze na sad
rozlewały się wody, wysoki krzyż drewniany ze znakami Męki Pańskiej zdawał
się ubłogosławiać źrdło. U stp jego, na tablicy głoskami wielkimi stał napis:
Tu es fons et vita.
(Tyś jest źrdłem i życiem)
Wpośrd sadu założonego na pochyłości wzgrza ku południowi
zwrconego ręka, co trzebiła las tam niegdyś rosnący pozostawiła kilka
starszych drzew rozłożystych, ocieniających szerokie przestrzenie zieloną okryte
murawą. Pod kilku z nich stały ule z pszczołami, pod innymi leżały kamienie
dla spoczynku; lecz teraz ani pszczł około ulw, ni ludzi na siedzeniach widać
nie było. W rogu sadu, gdzie zostało kilka lip starych, a krzaki pod nimi
promieni słońca nie dopuszczały, stał przyparty do parkanu daszek słomą
okryty, a pod nim leżała ława z jednego kloca drzewa.
Dwch ludzi ukrytych tu siedziało w milczeniu. Oba odziani byli w
suknie czarne braciszkw klasztornych odznaczające, nie mieli jednak ani
kapturkw, ni zwierzchnich sukni kapłańskich. Oba młodzi byli, a choć ubiorem
nie rżnili się od siebie, najmniej wprawne oko musiało w nich dojrzeć jeśli nie
rżnicę stanu, to charakterw i usposobienia.
Jeden z nich siedział w rogu ławy sparty na rękach, ktre na kolanach
trzymał jak wbite; drugi, patrzący nań z rodzajem obawy i podziwienia, nieco
opodal się umieścił i z oka go nie spuszczał. W rysach twarzy jego malowała się
zarazem litość, podziwienie i trwoga. Ten drugi miał twarz wyrazu łagodnego,
bladą, oczy niebieskie, włos jasny, krtko postrzyżony, ciało wątłe i delikatne i
ręce małe. Suknia czarna, zbyt dlań obszerna, w szerokich a grubych fałdach
opadała z wychudzonych jego ramion, pas, ktrym był ściśnięty, osuwał się i
zdawał rozpuszczać.
Ten, na ktrego patrzał, jak gdyby tylko co mwić poprzestał, a ostatnimi
słowy trwogą napełnił towarzysza, mimo sukni zakonnej nie miał pozoru
mnicha. Odzież, ktrą miał na sobie, zdawała się dlań za ciasną i wyszarzana
była, jakby obchodzeniem się z nią niedbałym i dzikim; w kilku miejscach
widać było na niej dziury jakby gałęźmi wyszarpane, plamy od tłuszczu i
kurzawy, ktra przylgnęła do niej. Twarz i postać cała stan ten sukni
tłumaczyły. Chłopiec był zaledwie zmężniały, bujno się jeszcze rozrastający, na
wojownika może bardziej stworzony niż na spokojnego mnicha. Ręce wystające
z rękaww silne były i do dźwigania miecza lub siekiery jakby ulane; kark
obnażony, ogorzały, ponad kołnierz wychodzący, nadawał głowie charakter
zwierzęcej jakiejś siły. Wyrazistszą jeszcze nad te kształty była głowa sama z
twarzą bladą, długą i wielką, ktra miała w sobie coś dzikiego. Ponad nią jeżył
się włos obcięty; twardy i poplątany. Mimo wieku młodego oblicze było prawie
stare, zbladłe, zżłkłe i patrzące srogo a szydersko. Rysy jego niepiękne,
wyciosane grubo a twardo, odpychały dumą i jakby złością tłumioną, trawiącą
wnętrze człowieka. Duże usta warg nie miały prawie, jednym wąskim pasem
przecinając policzki. Nad oczami brwi zmarszczone, pofałdowane, ruchome
wisiały, jakby ją myśl jakaś ściągnęła gniewna. Z bladych oczw patrzących
bystro grozę tylko tłumionej złości można było wyczytać. Spod sukni wysunięte
nogi w chodakach zaniedbanych i okurzonych tak silnie wryły się w ziemię,
jakby je w nią gniew jakiś i miotanie się wkopało. Na całym też młodzieńcu
widać było wyraz buntowniczy bezsilnego oporu.
Milczeli tak dwaj pod daszkiem siedzący dosyć długo; ostatnie promienie słońca
zapadały za lasy, a ogrd okrywał się płmrokiem zwiastującym chłd
wieczorny.
Ï Wracajmy do celi Ï rzekł w końcu cicho, bojaźliwie niemal młodszy
brat siedzący na rogu ławy.
Zadumany smutnie młodzian odwrcił ku mwiącemu głowę i potrząsnął
nią tylko na znak, że tego uczynić nie myśli. Po niejakim czasie towarzysz
znowu cicho powtrzył toż samo żądanie. Usłyszawszy je, jakby gniewem
zatrząsł się słuchający i nagle, zwracając się cały do mwiącego, zawołał:
Ï Nie chcę! Dosyć się w niej nasiedzęÈ Dusi mnie ta celka wasza, zdaje
mi się w niej, żem w trumnie.
Ï Ojciec przełożony gniewać się będzie Ï szepnął drugi, oczy
spuszczając.
Uśmiech przebiegł po ustach niecierpliwego młodzieńca, ktry zadrżał i
twarz na chwilę ukrył w dłoniach.
Ï Bracie Aleksy Ï ozwał się łagodnym głosem drugi Ï bracie Aleksy,
już by wam czas było z tym się położeniem oswoić, a o dawnym zapomnieć. Co
być nie może, tego się daremnie spodziewając człowiek dręczy się tylkoÈ
Trzeba się poddaćÈ
Ï Tak! Tak! Ï dziwnym, bełkotliwym głosem wybuchnął brat Aleksy,
w ktrym czuć było razem złość i szyderstwo. Chcecie, to wam powiem to, co
wy mnie mieliście mwić? Rozum mieć trzeba, rezygnację mieć należy, głowę
skłonić, całować rękę, co chłoszcze, milczeć, uśmiechaj się, jakby to było
szczęściem, co jest karą i tyraństwemÈ Hę?
Ï A tak, tak! Ï potwierdził młody, ktry słuchał z trochą podziwienia.
Ï Wyrwaliście mi to z ust. A czemuż nie czynicie tego, co tak dobrze znacie?
Ï Bo nie mogę! Ï zawołał brat Aleksy. Ï Bo nie jestem bratem
Aleksym, tak jak wy jesteście bratem Łukaszem, ale księciem jestem i
krlewskim synem! Na mnicham się nie rodził, suknia ta cięży mi i ściska jak
żelazna, pali jak ogień, parkany te mnie duszą, klasztor mi się wydaje
więzieniem, wy katami i strżami, a ojciec przełożony Ï oprawcąÈ
Z trwogą obejrzał się młodszy i załamując ręce zawołał:
Zgłoś jeśli naruszono regulamin