Justine Davis - Prawo do miłości.pdf

(626 KB) Pobierz
A whole lot of love
Justine Davis
Prawo do miłości
392346196.004.png 392346196.005.png 392346196.006.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Zgodzi się pan? Dla dobra sprawy.
Ma niesamowity głos, pomyślał Ethan Winslow. Najbardziej zmysłowy, jaki
kiedykolwiek udało mu się słyszeć.
- W pełni doceniam pani wysiłki. Zaraz wypiszę czek.
W odpowiedzi usłyszał śmiech, jeszcze bardziej seksowny niż głos, głęboki i
uwodzicielski. A zaraz potem słowa:
- Czek też chętnie przyjmiemy. Ale wolelibyśmy coś bardziej ... ekscytujące-
go. Wiemy, jak bardzo jest pan atrakcyjny.
Ethan uśmiechnął się mimo woli. Prowadził rozmowę o wystawieniu swojej
osoby na aukcję z kobietą, której nie widział na oczy, ale która miała głos przypra-
wiający o dreszcz podniecenia. Jeśli jej wygląd jest równie fantastyczny jak głos...
- Z tego, co słyszałam, jest pan dla nas najlepszą pozycją na aukcji - mówiła
dalej. - Moglibyśmy liczyć na największą dotację.
- Mówiono pani stanowczo zbyt wiele - oświadczył Ethan.
- Taki mój los. - Pani Laraway westchnęła dramatycznie. - Ludzie lubią roz-
mawiać ze mną.
- Chyba nawet wiem, dlaczego - wymamrotał.
- Uważają, że trudno mi odmówić.
W to nie wątpił. Zastanawiał się, czy istnieje na świecie mężczyzna, który
odmówiłby czegokolwiek kobiecie o takim głosie.
- Bo widzi pan - ciągnęła - jestem bardzo... wytrwała.
- Podobnie jak egzekutorzy długów.
W słuchawce ponownie rozległ się uroczy śmiech.
- Wiem, że niektórzy tak to traktują. Osobiście wolę jednak inne porównanie.
Ze szczeniaczkiem o smutnym spojrzeniu, żebrzącym przy stole, którego człowiek
stara się nie zauważać, ale mu to nie wychodzi. Zaczyna mieć poczucie winy i daje
392346196.007.png
to, czego się od niego oczekuje.
- A więc stara się pani wytworzyć w człowieku poczucie winy?
- Oczywiście - oświadczyła wesolutkim tonem. - To jeden z moich najsku-
teczniejszych sposobów. A ponadto ludzie, którzy dali pieniądze potrzebującym,
natychmiast sami czują się lepiej.
Tym razem roześmiał się Ethan.
- A więc robią to dla swojego dobra?
- Oczywiście. I naszego. To jest w tym wszystkim najwspanialsze, że każdy
staje się szczęśliwszy. A więc mogę wciągnąć pana na listę?
Na czubku języka miał słówko: tak. Jednak w ostatniej chwili uprzytomnił
sobie konsekwencje takiej odpowiedzi. Nigdy nie uczestniczył w żadnej tego ro-
dzaju aukcji, ale doskonale potrafił wyobrazić sobie konkurs na najatrakcyj-
niejszego mężczyznę.
Nic z tego! Nie weźmie udziału w tak kretyńskim, a nawet poniżającym wi-
dowisku. Ta kobieta zdołała już omamić go swym uwodzicielskim głosem, dowci-
pem i poczuciem humoru. O mały włos, a byłby się zgodził!
- Pani Laraway - zaczął oficjalnym tonem - za dziesięć minut rozpoczynam
naradę. Rozważę pani... prośbę, ale teraz muszę już skończyć naszą rozmowę.
- Rozumiem. Moim zadaniem jest namówienie pana na wzięcie udziału w au-
kcji, a nie odrywanie od pracy - oświadczyła głosem tak bardzo zmysłowym, że Et-
han zaczął się zastanawiać, dlaczego do tej pory nie przystał na jej propozycję. -
Ale bardzo proszę, niech pan o tym pomyśli. Jeszcze raz zadzwonię do pana.
Owszem, pomyślał. O zmysłowym głosie pani Laraway. Nie zamierzał brać
udziału w aukcji na cele charytatywne, ale kusiło go pójście na tę imprezę. Po to,
żeby poznać swoją rozmówczynię.
Opuścił gabinet. Podszedł do biurka swojej asystentki. Karen Yamato odzie-
dziczył po poprzednim dyrektorze Nowej Techniki, Peterze Collinsie, który prze-
szedłszy na emeryturę, przekazał mu rządy w tej niezbyt dużej, ale renomowanej
392346196.001.png
firmie, znanej z ciekawych wynalazków technicznych.
- Ma pani telefon kobiety, która przed chwilą dzwoniła z ośrodka alzheime-
rowskiego? - zapytał.
- Layli? Oczywiście. Zdecydował się pan wystąpić na aukcji?
- Nie. Chciałem tylko wiedzieć, kiedy ta aukcja się odbędzie. Zapomniałem
spytać. - Musiał po prostu wiedzieć, ile ma czasu na wymyślenie wiarygodnej wy-
mówki.
- Chętnie zaraz zadzwonię do Layli - zaproponowała asystentka.
- Pani ją zna? Jaka ona jest?
- Znam ją tylko ze słyszenia. Jest inteligentna. Energiczna. Bez reszty oddana
sprawie. Podziwiam ją za to, co robi - dodała.
Wiedział aż za dobrze, jak trudno jest zdobyć uznanie Karen. Jeśli Layla La-
raway zyskała sobie na odległość tak doskonałą reputację, musi być rzeczywiście
osobą wyjątkową.
- Sądzi pani, że powinienem wystąpić na tej aukcji? - zapytał.
- Sądzę, że powinien pan - odparła asystentka i wskazała drzwi sali konferen-
cyjnej - już rozpoczynać naradę.
Ethan wszedł na salę. Rzadko kiedy miewał tak rozbiegane myśli. Nie chciał
dłużej zastanawiać się nad telefonem od nieznanej kobiety, ale to robił. Zdaniem
swoich sióstr był odludkiem i niewiele miał tego, co obie nazwały minimum towa-
rzyskiego obycia.
„Rozumiemy, że po zerwaniu z Gwen potrzebowałeś roku, aby dojść do sie-
bie - nie dalej jak wczoraj oświadczyła mu Margaret. - Ale od rozstania upłynęły
już trzy lata. Czas zacząć normalne życie".
„To nie wasza sprawa - obruszył się, chcąc przerwać nieprzyjemną dla niego
rozmowę. - Dlaczego się wtrącacie?
„Musimy - odparła starsza z sióstr. - Bo nasz brat przekształca się w mnicha
cierpiącego na pracoholizm".
392346196.002.png
„Jesteś zbyt atrakcyjny fizycznie, aby żyć w celibacie - dodała Sarah.
- Ethan? Możemy zaczynać?
Znów został przywołany do porządku. Spojrzał na szefa działu badawczo-
rozwojowego, Marka Ayalę, którego raport na temat postępu badań nad projektem
Collinsa był powodem zwołania narady. Ethan wiedział, że usłyszy, iż nie ma po-
stępu w pracach, ale się tym nie przejmował. Realizację projektu rozpoczął dziesięć
miesięcy temu i liczył się z tym, że potrwa lata. Całe przedsięwzięcie uważał za
warte czasu, wysiłku i nakładów finansowych.
- Przepraszam, Mark - powiedział, zasiadając na głównym miejscu przy dłu-
gim stole. - Zaczynaj.
Mark składał sprawozdanie głosem monotonnym i bezbarwnym, który przy-
pomniał Ethanowi wykłady z ekonomii. Zawsze siadał w ostatnich rzędach amfite-
atralnego audytorium, blisko drzwi, tak żeby móc błyskawicznie opuścić salę, by
jak najszybciej dotrzeć do miejsca pracy na drugi końcu miasta. Niestety, ostatnie
miejsca znajdowały się na samej górze audytorium, gdzie było mało powietrza i
szybko robiło się okropnie duszno. Co w powiązaniu z chronicznym brakiem snu i
monotonią wykładu sprawiało, że często zasypiał.
Po formalnych naradach, takich jak dzisiejsza, Ethan nie spodziewał się wiele.
Znacznie bardziej wolał dowiadywać się o stanie zaawansowania badań, odwiedza-
jąc pracowników w ich naturalnym środowisku. A najlepsze pomysły powstawały
w niewielkim gronie, przy pizzy i piwie.
Był zadowolony, że Nowa Technika pozostała na tyle małą firmą, że mógł
stosować tak nieformalne metody pracy. Pete Collins, jego poprzednik, a zarazem
mistrz, hołdował zasadzie „róbmy tyle, bylebyśmy tylko nie poszli z torbami..." i
Ethan z przekonaniem kontynuował tę politykę. Firma specjalizowała się w projek-
towaniu nowoczesnych, prototypowych urządzeń o zastosowaniu uniwersalnym, a
także przeznaczonych dla niewielkich grup odbiorców.
Oczkiem w głowie Ethana stał się projekt Collinsa.
392346196.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin