David Brin
Słoneczny Nurek
(Sundiver)
Tłumaczył Piotr Sitarski
Data wydania oryginalnego 1980
Data wydania polskiego 1995
Dla moich braci Dana i Stana
dla Arlebargle IV...
i dla kogoś jeszcze
CZĘŚĆ PIERWSZA
...można mieć uzasadnioną nadzieję,
że w niezbyt odległej przyszłości
potrafimy zrozumieć rzecz
tak prostą jak gwiazda.
A. S. Eddington, 1926
1. Poza sen wieloryba
- Makakai, jesteś gotowa?
Jacob nie zwracał uwagi na ciche brzęczenie silników i zaworów metalowego kokonu.
Leżał bez ruchu, czekając na odpowiedź, a woda z delikatnym pluskiem uderzała o bulwiasty
nos mechanicznego wieloryba.
Jeszcze raz rzucił okiem na malutkie wskazówki przyrządów świecące wewnątrz hełmu.
W porządku, radio działało. Pilot drugiego mechanicznego pływacza, który leżał na wpół
zanurzony kilka metrów dalej, słyszał każde słowo.
Woda była dziś wyjątkowo przejrzysta. Spoglądając w dół zdołał dojrzeć małego rekina
lamparciego, który przepływał leniwie w pobliżu, zabłąkany z dala od brzegu.
- Makakai... jesteś gotowa?
Starał się nie okazywać zniecierpliwienia ani nie zdradzać napięcia, które opanowało jego
kark, kiedy czekał. Zamknął oczy i rozluźnił po kolei wszystkie odpowiedzialne za to
mięśnie. Ciągle czekał, aż jego uczennica odpowie.
- Jessstem gotowa... zaczynajmy! - rozległ się wreszcie szczebioczący, piskliwy głos.
Słowa brzmiały tak, jakby wypowiadano je z niechęcią, łapiąc przy okazji oddech.
Całkiem długie przemówienie, jak na Makakai. Jacob widział maszynę treningową
młodego delfina obok swojej, jej obraz odbijał się w lusterkach otaczających przednią szybę.
Przebiegały przez nią drżenia, a jej szary metalowy ogon unosił się i opadał nieznacznie.
Sztuczne płetwy poruszały się bezwładnie i niemrawo pod ściągniętą w drobne fale
powierzchnią wody.
Jest gotowa jak nigdy dotąd - pomyślał. Nadszedł wreszcie czas, żeby przekonać się, czy
technika może odzwyczaić delfina od Snu Wieloryba.
Ponownie nacisnął podbródkiem włącznik mikrofonu.
- W porządku, Makakai. Wiesz, jak działa pływacz. Wzmocni każdy twój ruch, tylko
kiedy będziesz chciała użyć rakiet, komendę musisz wydać po angielsku. A żeby było
sprawiedliwie, ja muszę zagwizdać w troistym, by uruchomić moje.
- Usssłyszałam - zasyczała. Szare płetwy jej pływacza z hukiem uderzyły w górę i w dół,
rozpryskując słoną wodę.
Mrucząc modlitwę do Wielkiego Marzyciela, Jacob dotknął przycisku zwalniającego
wzmacniacze na waldzie Makakai i jego własnym, a potem ostrożnie poruszył ramionami,
żeby wprawić w ruch płetwy. Podkurczył nogi, a kiedy masywny ogon szarpnął gwałtownie
w odpowiedzi, maszyna natychmiast przekoziołkowała i się zanurzyła.
Jacob spróbował wyrównać, ale przesadził, i pływacz zatoczył się jeszcze mocniej.
Uderzenia płetw zmieniły na chwilę otoczenie w spienioną kipiel, aż wreszcie cierpliwie,
metodą prób i błędów, wyprostował kurs.
Jeszcze raz ostrożnie odepchnął się, żeby móc nabrać rozpędu, potem wygiął plecy w łuk
i wierzgnął nogami. Pływacz odpowiedział smagnięciem ogona, które poderwało go w
powietrze.
Delfin był prawie kilometr dalej. Kiedy maszyna Jacoba osiągnęła najwyższy punkt łuku,
zobaczył, jak Makakai opada z wdziękiem z wysokości dziesięciu metrów, gładko rozcinając
wzburzoną powierzchnię wody.
Skierował przód hełmu w dół i zielona ściana morza nagle się przybliżyła. Wstrząs
wywołany nurkowaniem uruchomił brzęczyk, ale Jacob ledwie go słyszał, przedzierając się
przez splątane łodygi wodorostów i płosząc po drodze garbika.
Schodził w dół zbyt ostro. Zaklął i kopnął dwa razy, żeby wyprostować tor. Ciężkie,
metalowe płetwy maszyny biły wodę w rytm ruchów stóp, a każde uderzenie wprawiało
kręgosłup Jacoba w wibracje i dociskało go do grubego podbicia skafandra. W odpowiedniej
chwili znów wygiął się i kopnął, a maszyna wyrwała się na powierzchnię.
Promień słońca uderzył jak pocisk w lewe okienko, gasząc swoim blaskiem przyćmione
światełka małej tablicy rozdzielczej. Jacob wygiął się, pochylił i znowu runął w jasną toń,
słysząc w hełmie westchnięcie komputera.
Aż gwizdnął z uciechy, widząc, jak tuż przed nim gromadka drobnych srebrnych sardeli
rozpryskuje się na wszystkie strony.
Jego dłonie ześlizgnęły się po tablicy aż do manetki rakiet, a przy następnym wyskoku
zagwizdał kod w troistym. Silniki zamruczały i z zewnętrznego szkieletu po obu bokach
wysunęły się lotki. Kiedy z dzikim dudnieniem włączyły się dopalacze, nagłe przyspieszenie
docisnęło hełm w górę do pokrywy, gniotąc mu tył czaszki w rytmie fal przesuwających się
pod pędzącym pojazdem.
Spadł z wielkim rozbryzgiem niedaleko Makakai, która wygwizdała przenikliwe
powitanie w troistym. Jacob poczekał, aż rakiety wyłączą się samoczynnie, i powrócił do
wspomaganych mechanicznie skoków obok delfina.
Przez jakiś czas poruszali się zgodnie. Z każdym susem Makakai nabierała śmiałości,
wykonując zwroty i piruety podczas drugich sekund przed upadkiem w wodę. Raz nawet
wyszczebiotała w delfinim nieprzyzwoity limeryk, niezbyt udany, ale Jacob mimo wszystko
miał nadzieję, że nagrano go na statku, bo uderzając w wodę przegapił puentę.
Reszta zespołu treningowego podążała za nimi na poduszkowcu. Przy każdym wyskoku
widział kątem oka dużą łódź, teraz pomniejszoną przez odległość, aż wstrząs zagłuszał
wszystko oprócz dźwięku rozbijanej wody, pisku sonaru Makakai i fosforyzującej,
niebieskozielonej kipieli burzącej się dookoła maszyny.
Zegar Jacoba wskazywał, że upłynęło dziesięć minut. Nie mógłby dotrzymywać kroku
Makakai dłużej niż pół godziny, bez względu na to, jak wielkiego wzmocnienia by użył.
Mięśnie i układ nerwowy człowieka nie były przystosowane do ciągłych wyskoków i
upadków.
- Makakai, już czas spróbować rakiet. Powiedz mi, kiedy będziesz gotowa, i zrobimy to
przy następnym skoku.
Oboje zanurzyli się w morze i Jacob zaczął energicznie poruszać ogonem maszyny w
spienionej wodzie, przygotowując się do kolejnego susa. Wyskoczyli jeszcze raz.
- Makakai, teraz mówię poważnie. Jesteś gotowa?
Szybowali razem wysoko w powietrzu. Kiedy jej mechaniczny pływacz obrócił się przed
zanurkowaniem, dojrzał za plastykowym okienkiem jej małe oko. Chwilę później już spadał.
- W porządku, Makakai. Jeśli mi nie odpowiesz, będziemy musieli zaraz to skończyć.
Płynęli obok siebie, a błękitna woda burzyła się za nimi, niosąc obłoki piany.
Makakai obróciła się i zanurkowała w dół, zamiast wznieść się do następnego wyskoku.
Zaświergotała coś w troistym tak szybko, że prawie nie można było tego zrozumieć... Coś o
tym, że nie powinien psuć zabawy.
Jacob pozwolił swojej maszynie wynurzyć się wolno na powierzchnię.
- Chodź, kochanie, i mów poprawnie po angielsku. Musisz to zrobić, jeśli chcesz, żeby
twoje dzieci wyruszyły kiedyś w kosmos. A to przecież nie byle co! Dalej! Powiedz
Jacobowi, co o nim myślisz.
Przez kilka sekund panowała cisza. Potem Jacob zobaczył, jak coś pod nim porusza się
bardzo szybko. To coś pomknęło jak błyskawica w górę i zanim uderzyło o powierzchnię,
usłyszał kpiący pisk Makakai:
- G-goń mnie, zakuta p-pało! Ja leeecę!
Przy ostatnim słowie jej mechaniczny ogon machnął potężnie i Makakai wystrzeliła
ponad wodę na kolumnie płomieni.
Śmiejąc się Jacob zanurkował dla rozpędu, a potem śmignął w powietrze za swoją
uczennicą.
Gdy tylko skończył drugą filiżankę kawy, Gloria wręczyła mu wykres. Jacob próbował
skupić wzrok na wijących się liniach, ale ich gąszcz przypływał i odpływał jak fale oceanu.
Oddał jej kartę.
- Później przyjrzę się danym. Możesz mi przedstawić samo streszczenie? Wezmę też
jedną kanapkę, jeśli pozwolisz mi potem posprzątać.
Podsunęła mu żytni chleb z tuńczykiem i usiadła na kontuarze, opierając ręce na brzegu,
żeby zrównoważyć kołysanie łodzi. Jak zwykle, nie miała na sobie prawie nic. Ładna,
czarnowłosa i dobrze zbudowana, młoda pani biolog wyglądała doskonale w prawie niczym.
- Myślę, Jacob, że mamy wreszcie te informacje o falach mózgowych, które są nam
potrzebne. Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale natężenie uwagi w angielskim było u Makakai
przynajmniej dwa razy większe niż normalnie. Manfred uważa, że odkrył mnóstwo
połączonych skupisk synaptycznych. Podobno może dzięki temu ulepszyć następny zestaw
mutacji eksperymentalnych. Jest parę węzłów, które chciałby rozwinąć w lewej półkuli
mózgu u potomstwa Makakai. Moja grupa jest w zupełności zadowolona z tego, co już mamy.
Makakai z łatwością posługuje się pływaczem, a to dowodzi, że obecne pokolenie może
korzystać z maszyn.
Jacob westchnął.
- Jeśli masz nadzieję, że te wyniki przekonają Konfederację do zrezygnowania z
następnych zmutowanych pokoleń, to raczej na to nie licz. Oni się coraz bardziej boją. Nie są
zadowoleni, że muszą ciągle polegać na poezji i muzyce, żeby udowodnić inteligencję
delfinów. Chcą rasy, która potrafi używać narzędzi w sposób analityczny, a to nie ma nic
wspólnego z wydawaniem komend do uruchomienia rakietowego pływacza. Stawiam
dwadzieścia do jednego, że Manfred będzie mógł użyć skalpela.
- Operacje! - zawołała Gloria czerwona ze zdenerwowania. - To są LUDZIE, ludzie,
którzy mają przepiękny sen. Przykroimy ich na inżynierów, a stracimy rasę poetów!
Jacob odłożył resztkę kanapki i strząsnął okruchy z piersi. Teraz żałował, że w ogóle
zaczął tę rozmowę.
- Wiem, wiem. Ja też bym chciał, żeby sprawy posuwały się trochę wolniej. Ale spójrz na
to w ten sposób: może finy potrafią kiedyś ująć Sen Wieloryba w słowa. Nie będziemy
potrzebowali troistego, żeby porozmawiać o pogodzie, ani łamanej angielszczyzny
Aborygenów do rozmów o filozofii. Finy będą mogły dołączyć do szympansów i zagrać na
nosie Galaktom, a my osiągniemy status dostojnych dorosłych.
- Ale...
Jacob przerwał jej podnosząc rękę.
- Czy możemy porozmawiać o tym później? Chciałbym się na chwilę wyciągnąć, a
potem zejść na dół odwiedzić naszą dziewczynkę.
Gloria spojrzała na niego niezadowolona, ale zaraz się uśmiechnęła.
- Przepraszam, Jacobie. Pewnie jesteś strasznie zmęczony. Ale dzisiaj przynajmniej
wszystko się udało.
Jacob odwzajemnił uśmiech, przez co na jego szerokiej twarzy wokół ust i oczu
uwydatniły się głębokie bruzdy.
- Tak - powtórzył, podnosząc się - dziś wszystko się udało.
- A przy okazji, był telefon do ciebie, kiedy byłeś na dole. Jakiś Iti! Johnny tak się tym
podniecił, że prawie zapomniał przyjąć wiadomość. Gdzieś tutaj powinna być.
Odsunęła na bok talerze z obiadu, wydobyła kartkę papieru i wręczyła mu ją.
Gęste brwi Jacoba ściągnęły się, kiedy czytał wiadomość. Cerę miał smagłą i napiętą, na
co złożyły się zarówno cechy dziedziczne, jak i działanie słońca i morskiej wody. Brązowe
oczy zwęziły się w szparki, jak zawsze, gdy był skupiony. Żylastą dłonią gładził
zakrzywiony, indiański nos, zmagając się z niewyraźnym pismem radiooperatora.
- Myślę, że wszyscy wiedzieliśmy o twojej współpracy z Itimi - powiedziała Gloria. -
Ale nie miałam pojęcia, że aż tutaj będę miała jednego z nich przy telefonie! Zwłaszcza
takiego, co wygląda jak wielki kalafior i gada jak Mistrz Ceremonii.
Jacob gwałtownie uniósł głowę.
- Dzwonił jakiś Kanten? Tutaj? Powiedział, jak się nazywa?
- Powinno być tam zapisane. To było to, co mówisz? Kanten? Nie znam chyba naszych
obcych aż tak dobrze. Rozpoznałabym Synthianina albo Tymbrymczyka, ale takiego
widziałam pierwszy raz.
- Hm, będę musiał do kogoś zadzwonić. Posprzątam naczynia później, nie waż się ich
dotykać! Powiedz Manfredowi i Johnny'emu, że za parę chwil zejdę na dół odwiedzić
Makakai. I jeszcze raz dziękuję. - Uśmiechnął się i lekko trącił jej ramię, ale kiedy się
odwrócił, jego twarz na powrót przybrała wyraz zatroskanego skupienia.
Ściskając w ręku otrzymaną wiadomość, ruszył w stronę przedniego luku. Gloria
spoglądała za nim przez moment, a potem zebrała wykresy z danymi, myśląc przy tym, że
chciałaby wiedzieć, jak utrzymać zainteresowanie tego mężczyzny dłużej niż przez godzinę
albo jedną noc.
Kabina Jacoba była właściwie komórką z wąską, składaną koją, ale stanowiła zaciszny
kąt. Jacob wyciągnął z szafki obok drzwi przenośny teleaparat i ustawił go na koi.
Nie było powodu przypuszczać, że Fagin dzwonił w celu innym niż towarzyski. W końcu
naprawdę interesował się pracą z delfinami.
Zdarzyło się jednak kilka razy, że wiadomości od obcych prowadziły do samych
kłopotów. Jacob zastanowił się, czy nie byłoby lepiej zapomnieć o telefonie Kantena.
Po krótkim wahaniu wystukał na aparacie kod i usiadł wygodnie, żeby się uspokoić. Gdy
nadarzała się okazja, nie potrafił oprzeć się pokusie porozmawiania z ET, wszystko jedno
gdzie i kiedy.
Na ekranie rozbłysnął szereg cyfr kodu dwójkowego, podający aktualne położenie
aparatu, do którego dzwonił. Rezerwat ET Baja. To ma sens - pomyślał Jacob. Tam właśnie
jest Biblioteka. - Pojawił się urzędowy komunikat przestrzegający Nadzorowanych przed
kontaktami z obcymi. Jacob przyglądał mu się z niechęcią. Jasne punkciki wyładowań
elektrostatycznych zamrowiły się przed ekranem, a potem na wyciągnięcie ręki przed
Jacobem wyrósł Fagin, a raczej jego wierna kopia.
ET rzeczywiście przypominał trochę kalafior. Z jego prążkowanego, pokrytego guzami
tułowia wyrastały zaokrąglone niebieskie i białe odrośle, układające się w symetryczne,
kuliste grudy. Tu i ówdzie drobne krystaliczne płatki okraszały kilka gałęzi, które tworzyły
pęk u wierzchołka, nad niewidocznym nozdrzem.
Listowie zakołysało się, a zebrane u góry kryształy zabrzęczały poruszone powietrzem,
które stwór właśnie wydychał.
- Witaj, Jacobie - głos Fagina zadźwięczał metalicznie w powietrzu. - Witam cię z
radością i z wdzięcznością oraz z surowym brakiem wszelkich konwenansów, którego tak
często i żarliwie się domagasz.
Jacob zdusił w sobie śmiech. Fagin przypominał mu starożytnego mandaryna, zarówno ze
względu na melodyjny akcent, jak i na zawiły ceremoniał, który stosował nawet wobec
swoich najbliższych ludzkich przyjaciół.
- Pozdrawiam cię, przyjacielu Faginie, i z głębokim szacunkiem życzę ci wszystkiego
dobrego. A teraz, kiedy mamy to już za sobą, i zanim powiesz choćby jedno słowo, moja
odpowiedź brzmi: nie.
Kryształki zadzwoniły cichutko.
- Jacob! Jesteś tak młody, a mimo to tak przenikliwy! Podziwiam twoją intuicję i to, że
domyśliłeś się, w jakim celu dzwoniłem do ciebie.
Jacob potrząsnął głową.
- Fagin, twój wyraźny sarkazm niezbyt mi pochlebia. Nalegam na używanie potocznej
angielszczyzny, bo to jedyny sposób, żeby mi nerwy nie puściły, kiedy mam do czynienia z
tobą. I ty już dobrze wiesz, o czym mówię!
Obcy zatrząsł się w parodii wzruszenia ramion.
- Och, Jacobie, muszę przychylić się do twojej woli i posługiwać się tą zaszczytną
uczciwością, która powinna napawać dumą twój gatunek. Zaiste, jest pewna drobna
przysługa, o którą ośmieliłem się prosić. Teraz jednak, skoro udzieliłeś mi już odpowiedzi...
opartej bez wątpienia na pewnych nieprzyjemnych zajściach z przeszłości, z których wszakże
większość skończyła się jak najlepiej... powinienem po prostu porzucić ten temat. Czy
mógłbym zapytać, jak postępują prace ze wspaniałą rasą podopieczną morświnów?
- Hm, tak, praca idzie znakomicie. Dzisiaj mieliśmy przełomowy dzień.
- To wyśmienicie. Jestem pewien, że nie stałoby się to bez twojego udziału. Słyszałem,
że twój wkład jest trudny do przecenienia!
Jacob potrząsnął głową, chcąc wyjaśnić tę sprawę. Czuł, że Faginowi znów w jakiś
sposób udało się przejąć inicjatywę.
- Cóż, to prawda, że na początku mogłem trochę pomóc przy problemie Wodnego
Sfinksa, ale od tamtej pory mój udział nie był wcale taki wielki. Do diabła, każdy potrafiłby
zrobić to, czym się ostatnio zajmowałem.
- Ach, w coś takiego jest mi bardzo trudno uwierzyć.
Jacob zmarszczył brwi. Niestety, była to prawda. A teraz jego praca w Centrum
Wspomagania stanie się jeszcze bardziej rutynowa.
Setka specjalistów czekała tylko, żeby włączyć się do badań, a wielu z nich znało się na
psychologii morświnów lepiej od niego. Centrum pewnie chciałoby go zatrzymać, po części z
wdzięczności, ale czy on sam naprawdę chciał zostać? Ostatnio był tego coraz mniej pewny,
chociaż tak bardzo kochał delfiny i morze.
- Fagin, przepraszam, że na początku byłem niezbyt uprzejmy. Chciałbym jednak
dowiedzieć się, w jakiej sprawie do mnie dzwoniłeś... Ale zastrzegam, że odpowiedź ciągle
raczej brzmi: nie.
Liście Fagina zaszeleściły.
- Zamierzałem zaprosić cię na niewielkie przyjacielskie spotkanie z pewnymi zacnymi
istotami różnych gatunków, w celu przedyskutowania ważnego problemu natury czysto
intelektualnej. Spotkanie to odbędzie się w ten czwartek, w Ośrodku dla Przybyszów w
Ensenadzie, o jedenastej. Twoje ewentualne przybycie nie pociągnie za sobą żadnych
zobowiązań.
Jacob przez chwilę rozważał ten pomysł.
- Mówisz, że będą tam ET. Kto? Po co jest to spotkanie?
- Żałuję niezmiernie, Jacobie, ale tego nie powinienem wyjawiać, przynajmniej nie przez
teleaparat. Na szczegóły musisz poczekać, aż przybędziesz we czwartek, jeśli przybędziesz.
Jacob natychmiast nabrał podejrzeń.
- Słuchaj, ten problem nie ma nic wspólnego z polityką, co? Jesteś okrutnie tajemniczy.
Obraz obcego pozostał nieruchomy. Tylko jego listowie marszczyło się powoli, jak gdyby
pogrążył się kontemplacji.
- Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, Jacobie - odezwał się wreszcie melodyjny głos -
czemu człowiek taki jak ty tak mało interesuje się grą potrzeb i emocji, którą wy nazywacie
polityką. Gdyby taka metafora była właściwa, rzekłbym, że politykę mam we krwi. Za to ty
masz ją z pewnością.
- Mojej rodziny do tego nie mieszaj. Chciałbym się tylko dowiedzieć, dlaczego muszę
czekać do czwartku, żeby usłyszeć, o co w tym wszystkim chodzi!
Kanten zawahał się ponownie.
- Są pewne... aspekty tej sprawy, które nie powinny być omawiane w eterze. Niektóre z
bardziej "talamicznych" odłamów twojego społeczeństwa mogłyby zrobić niewłaściwy
użytek z tej wiedzy, gdyby... podsłuchano naszą rozmowę. Jednakże mogę cię zapewnić, że
twój udział będzie miał charakter wyłącznie techniczny. Chcielibyśmy wykorzystać tylko
twoją wiedzę i umiejętności, którymi posługiwałeś się w Centrum.
Bzdura - pomyślał Jacob - chcecie czegoś więcej.
Znał Fagina. Jeśli weźmie udział w spotkaniu, Kanten na pewno będzie próbował
wykorzystać to jako pretekst do wplątania go w jakąś absurdalnie skomplikowaną i
niebezpieczną awanturę. Do tej pory obcy zrobił mu coś takiego już trzykrotnie.
O dwa pierwsze razy Jacob nie miał pretensji - wtedy jednak był inny, lubił takie rzeczy.
Potem przyszła Igła. Koszmar ekwadorski całkowicie zmienił jego życie. Nie miał ochoty
pakować się w coś takiego jeszcze raz.
Z drugiej strony bardzo nie chciał rozczarować starego Kantena. Fagin nigdy go tak
naprawdę nie okłamał, a przy tym spośród wszystkich ET, których Jacob spotkał, był
jedynym autentycznym wielbicielem ludzkiej kultury i historii, A chociaż ze wszystkich
znanych Jacobowi stworzeń Fagin był fizycznie najbardziej obcy, to przecież właśnie on
najbardziej starał się zrozumieć Ziemian.
Powinienem być bezpieczny, jeśli po prostu powiem Faginowi prawdę - pomyślał Jacob.
- Jeśli zacznie za bardzo nalegać, powiem mu o moim stanie psychicznym: eksperymentach z
autohipnozą i ich dziwacznych rezultatach. Nie będzie naciskał zbyt mocno, jeżeli odwołam
się do jego poczucia uczciwości.
- W porządku - westchnął. - Wygrałeś, Fagin. Zjawię się tam. Tylko nie spodziewaj się,
że będę główną atrakcją spotkania.
W świstliwym śmiechu Fagina słychać było oboje i klarnety.
- Tym sobie nie zaprzątaj głowy, przyjacielu Jacobie! To będzie szczególne spotkanie i
nikt nie weźmie cię za główną atrakcję!
Kiedy szedł po górnym pokładzie do pomieszczenia Makakai, blado-pomarańczowe
słońce ciągle jeszcze wisiało nad horyzontem, a jego dobrotliwe i zwyczajne światło
przedzierało się przez rzadkie chmury na zachodzie. Na chwilę zatrzymał się przy barierce,
podziwiając barwy wieczoru i wdychając zapach morza.
Zamknął oczy i czekał, aż promienie ogrzeją mu twarz i z łagodnym uporem przenikną w
głąb ogorzałej skóry. W końcu przerzucił nogi przez barierkę i zeskoczył na dolny pokład.
Nastrój ożywienia wyparł prawie zupełnie całodzienne wyczerpanie. Zaczął nucić jakąś
melodię, oczywiście w niewłaściwej tonacji.
Stanął przy krawędzi basenu, do której leniwie podpłynął zmęczony delfin. Makakai
przywitała go wierszem w troistym, zbyt szybkim, by go zrozumieć, ale o niewątpliwie
frywolnej treści. Coś o jego życiu erotycznym. Delfiny opowiadały ludziom świńskie
dowcipy przez tysiące lat, jeszcze zanim ludzie zaczęli je hodować, rozwijać ich umysł i
zdolności mowy, a w końcu rozumieć.
Makakai jest o wiele bystrzejsza od swoich przodków - pomyślał Jacob - ale jej poczucie
humoru pozostało najzupełniej delfinie.
- No cóż - powiedział - pracowity był dzisiaj dzień.
Ochlapała go wodą, słabiej niż zazwyczaj, i powiedziała coś, co brzmiało zupełnie jak:
Waaal się!
Podpłynęła jednak bliżej, kiedy przykucnął, żeby zanurzyć rękę w wodzie i przywitać się
z nią.
2. Skórzani i koszule
Wiele lat temu dawne rządy Ameryki Północnej zrównały z ziemią Pas Pogranicza, aby
móc kontrolować ruch z Meksykiem. Teren, na którym kiedyś niemal stykały się dwa miasta,
...
letsmakesomenoise