Łukasz Doliński - Dusza i Krew.doc

(271 KB) Pobierz
Dusza i krew

              SCENARIUSZ NA KONKURS QEUNTIN 2005

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DUSZA    I    KREW

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ŁUKASZ  DOLIŃSKI

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

"Oto wielki Smok...

I ogon jego zmiata trzecią część gwiazd nieba: i rzucił je na ziemię.

...

I został strącony wielki Smok,

Wąż starodawny,

który się zwie Diabeł i Szatan, zwodzący całą zamieszkałą Ziemię,

został strącony na Ziemię,

a z nim strąceni zostali jego Aniołowie..."

 

 

 

Apokalipsa św. Jana 12

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

„ ... a niektórzy sami skoczyli ”

 

Autor

 

 

 

 

Mój drogi Mistrzu. Chciałbym Ci o czymś opowiedzieć. Chciałbym opowiedzieć Ci o miłości i nienawiści, o dokonywaniu wyborów. Bardzo trudnych wyborów. Czasem tragicznych wręcz.

              Chciałbyś zapewne wiedzieć kim jestem? Dlaczego opowiadam akurat tą historię i na bogów, dlaczego akurat Tobie?

              Oczywiście istnieją odpowiedzi na te  pytania… lecz nie musisz ich znać. Jeszcze nie teraz. Wystarczy, jeśli będziesz wiedział, iż bardzo chcę żebyś poznał losy Asbiela i jego ukochanej. Tak samo, jak Śniącego Proroka, Wiecznego Pokutnika, czy Oblubienicy Diabła. Ich miłości, pasji i nienawiści. Warto dowiedzieć się o wyborach, których musieli stale dokonywać i o ich konsekwencjach. Każda historia bowiem niesie w sobie naukę i jest jako to ziarno rzucone na wiatr, wykiełkuje i przyniesie plony tylko wtedy, gdy padnie na żyzny grunt. Nie wątpisz chyba w to, że takim podatnym gruntem jesteś Ty, mój drogi Mistrzu? Mnie natomiast możesz zwać Wiecznym Wędrowcem, gdyż całe swoje istnienie poświęciłem wędrówce, a istnieję naprawdę długo.

Wędrowałem już wtedy, gdy rodzili się bogowie i ich aniołowie, gdy z chaosu oprócz materii wyłonił się także duch. Lecz są to zbyt stare dzieje i więdną gdzieś daleko, na obrzeżach ogrodów mojej pamięci. Czy wtedy też zaczęła się historia którą tak trudno mi rozpocząć? Czy w czasach, kiedy duchy dzieliły się potęgą i stawały się bogami, gdy podporządkowywały sobie słabsze i czyniły ich swoimi aniołami? A może, gdy narodziło się życie, gdy powstał cykl w którym z chaosu wyłania się dusza i zamieszkuje ciało, by po jego śmierci wrócić w chaos bądź połączyć się z bóstwem, które wielbiła. To rozważania natury filozoficznej. Mam jednak swoje zdanie na ten temat. Ciężko mi oprzeć się wrażeniu, że konflikt narastał w miarę, jak duchy coraz mocniej zazdrościły żywym ich ciał i materialności. Tego niesamowitego stanu, w którym czysta energia jaką jest dusza, egzystuje w śmiertelnym ciele, w tej doskonałej wręcz równowadze. Bogowie zawsze byli ponad tym, jednak im słabszy duch, tym bardziej pożądał ciała, poprzez które mógłby czuć, dotykać, smakować… kochać. Kochać inaczej. Konflikt ten narastał przez eony i tylko kwestią czasu był moment, w którym nagromadzone uczucia znajdą swe ujście. Coś od zawsze wisiało w powietrzu, jak by to powiedzieli tobie współcześni.

Zbaczam jednak z tematu. Wybacz, lecz u istoty, której istotą jest myślenie, myśli czasem bywają nieokiełznane i poruszają się własnymi ścieżkami. Czasem nie zmierzają ku jednemu celowi, na którym próbuję się skoncentrować, lecz podążają każda w swoją stronę. Wtedy się gubię. Wybacz też, jeśli bywam czasem mało zrozumiały. Ja naprawdę jednak staram się ubrać moje doświadczenia w słowa, które będzie w stanie ogarnąć Twój umysł.

Początek historii więc.

Dla mnie rozpoczęła się ona w chwili, gdy po raz pierwszy spotkałem Asbiela. Zdarzyło się to już wieki po Pierwszym Buncie i strąceniu Lucyfera - najpotężniejszego anioła, najpotężniejszego spośród bogów – Jahweh. Jednakowoż stało się to i tak na wieki zanim Ty przyszedłeś na świat. W starożytnym Egipcie. Pięknym państwie nad Nilem, o przebogatej kulturze i niezmierzonym ludzką miarą bogactwie. W potężnym państwie, którego piękni, pracowici i wykształceni mieszkańcy stworzyli cywilizację, podziwianą po dziś dzień, której zazdrościły im wszystkie ówczesne ludy. Otóż właśnie w antycznym Egipcie... 

***

... ostatnie[1] promienie krwistoczerwonego słońca, ze słabnącą z każdą chwilą uporczywością, oplatały gorącą wciąż jeszcze, piaszczystą powierzchnię doliny nadając pustynnym kamieniom barw, przez które wyglądały jak bryłki węgla świeżo wyciągnięte z paleniska. Nieznośnie ciężkie opary dziennego skwaru ustępowały z wolna orzeźwiającemu, nocnemu oddechowi pustyni, a w powietrzu unosiła się błoga cisza. Nareszcie uszy mogły odpocząć od dudnienia bębnów, syku biczów, jęku zaprzęgniętych do nadludzkiej pracy niewolników, irytujących kłótni drobnych handlarzy, dziecięcych pisków, czy miarowego tupotu maszerujących wojowników. Dzień zbliżał się ku końcowi i chwilowo nikt nie miał siły na jakikolwiek przejaw aktywności. Upał i ciężka praca potrafiły zmorzyć najsilniejszego, toteż większość mieszkańców miasta udawała się na, w pełni zasłużony, odpoczynek. Skoro, więc ludzie schodzili się do swoich kamiennych budowli, w których pozostać mieli w zamknięciu aż do kolejnego świtu, panowanie nad pustynią i oazami na powrót przejęły, zwierzęta i żywioły. Zdążył już opaść, wzniecany do tej pory przez ludzkie stopy i machiny, kurz, a powietrze stało się czyściejsze i przejrzystsze.

Od rzeki, wraz z wilgocią, ciągnęły zarówno groźne pomruki drapieżników, jak i słodkie śpiewy ptaków, a także żabie harce. Naturalna poezja przyrody subtelnie zagłuszała, ludzką brutalność, barbarzyństwo i głupotę. Powoli jednak z dziennego odrętwienia budzili się ci, których właściwe życie zaczynało się dopiero po zmroku ci, którzy nie harowali w pełnym słońcu i w pocie czoła przy budowie świątyń, pałaców, czy wiekopomnych nekropolii. Nocne marki żyły w mroku, który zasłaniał ich nieczyste sumienia, brudne interesy, złe intencje, podstępne knowania i nieustanne intrygi... Do tej nieformalnej kasty należeli ci, których majątek, pozycja, czy urodzenie zwalniały z obowiązku prowadzenia permanentnej egzystencjonalnej wojny -  królowie, książęta, wojownicy, uczeni, kurtyzany, kapłani...

Był to, zatem krótki moment przerwy, czas, w którym to następowała zmiana, chwila oddechu przed mającymi się rozpocząć niebawem nocnymi ekscesami. Powoli, jedna po drugiej zaczynały płonąć pochodnie i ogniska. Już niebawem ulice i ogrody zapełnią się poszukiwaczami nocnych wrażeń, już niebawem zabrzmi muzyka, a zawtóruje jej radość i zabawa. Szerokim strumieniem poleje się wino, stęsknione ruchu ciała ruszą w tan, a potem oszołomione alkoholem, tańcem, cieszącymi oczy obrazami, porywającą muzyką, słowem pięknem nocy, spragnione rozkoszy udadzą się w poszukiwaniu ekstazy.

          Młoda piękność, przybrana w złoto, delikatną tkaninę i własną urodę stała oparta o kolumnę pałacowego tarasu pełną piersią wdychając lekkie, rozkosznie ciepłe powietrze, chłonąc boską purpurę całym swym aksamitnie delikatnym ciałem. Wielbiła wieczory. Tylko przez te krótkie chwile mogła szczerze i nieskrępowanie cieszyć się widokiem, okrutnego za dnia, natomiast majestatycznie pięknego o zachodzie, Boga - Re. Był to moment wolny od palącego, dziennego żaru, a jednocześnie pozbawiony przenikliwego zimna pustynnej nocy. Chociaż była teraz sama i nie musiała trzymać się sztywnych zasad dworskiej etykiety, to i tak, pomimo pełnej naturalności, otaczała ją zniewalająca aura dostojności i królewskiego majestatu. Jej uroda przechodziła wszelkie, ludzkie wyobrażenie.

Nie była wysoka, co wraz z delikatną budową ciała nadawało jej postaci lekkości, a nawet zwiewności. Delikatne, na wpół przeźroczyste skrawki białej szaty zdecydowanie bardziej odkrywały niż chroniły przed zimnem i pożądliwymi spojrzeniami, jej jasnobrązową, pozbawioną jakiejkolwiek skazy, czy chociażby zwykłego przebarwienia, skórę. Właściwie jej ubiór sprowadzał się tylko do skromnej chusty nie tyle zawiązanej w pasie, co wiszącej na kształtnych biodrach, oraz do misternie zdobionego stanika wykonanego z najszlachetniejszych różnokolorowych metali, od których okrągłe i jędrne, niemałe, lecz nie niezgrabnie duże piersi, chronione były przyjemnym w dotyku jedwabiem. W pełni odsłonięty, zatem pozostawał, idealnie płaski, pozbawiony jakichkolwiek fałdek, ograniczony wcięciami w talii, brzuch. Smukłe, długie nogi zaczynały się szerokimi biodrami, a kończyły małymi, bosymi stópkami przyozdobionymi w wypucowane do blasku, perłowe, podobne jak w drobnych i delikatnych dłoniach, paznokcie.

Wielcy artyści tamtych czasów zwykli idealizować, w swoich rzeźbach twarze swoich modeli, czasem ukrywali szpecące detale, czasem zmieniali pewne proporcje lub wręcz dodawali coś od siebie. Twarz Nefretete wyglądała tak właśnie, jakby wyszła spod dłuta mistrza; nie chodzi o to tylko, że była gładka i idealnie proporcjonalna, bowiem oprócz tego emanowała swoistym, niepowtarzalnym charakterem, nie będąc jednocześnie osobliwą, czy też egzotyczną. Delikatne, dziecięce niemalże, rysy były tłem dla pełnych, zmysłowych ust i dużych, błyszczących błękitem oceanu oczu. Niesamowitym kontrastem dla jej jasności były czarne, jak niezbadana otchłań, choć błyszczące w blasku pochodni, włosy, proste i gładkie, spływające po karku, kończące się w połowie mocnych, smukłych pleców.

Taka właśnie widziana  była by oczyma rozkochanego w niej Asbiela, gdyby tylko miał oczy, którymi mógłby się jej przyglądać. Ten drobny brak anatomiczny udawało mu się jednak z powodzeniem obejść. Jeśli czegoś nie mógł wychwycić własnymi zmysłami, wykorzystywał do tego ludzi. To oni stali się jego oczyma i uszami, a ich nozdrzami czuł jej zapach. Nigdy jednak nie mógł poczuć dotyku jej ciepłego ciała i to wprawiało go we wściekłość niegodną jego naturze...

 

***

... jego anielskiej naturze.

Asbiel, mój piękny mroczny anioł. Nigdy i nigdzie nie spotkałem istoty równie niejednoznacznej, równie szlachetnej, co przeklętej. Tak trudnej do określenia i oceny. Swoją konsekwencją i nieprzejednaniem dorównywał bogom, bo jeśli kochał, to z całego serca, gdy nienawidził, czynił to całym sobą, każdą cząstką swego ciała.

Był jednym z potężniejszych aniołów Jahweh, jednym z nielicznych, którzy go naprawdę rozumieli, którzy ogarniali jego zamysły. Nie służył swemu Panu z miłości, strachu, czy psiej wierności. Nie widział w swym Bogu alfy i omegi, początku i końca, wszechogarniającej doskonałości. Widział porządek. Potęgę i siłę. Wprowadzał Jego słowa w czyn, nie w ślepym posłuszeństwie, lecz dogłębnym zrozumieniu. Wielu praw Jahweh nie pochwalał, lecz rozumiał, a swe wątpliwości zachowywał dla siebie. Nie kierowała nim wiara, lecz wiedza. Nigdy nie zadowalał się rolą ślepego narzędzia, lecz sumiennie i konsekwentnie wprowadzał na ziemie boski ład Jawhweh.

I ten niepokorny, acz posłuszny duch zakochał się. Zapałał najsilniejszym uczuciem, jakie dane mu było poznać. Lecz nie było ono skierowane wobec jego Boga, tylko do śmiertelnej kobiety. Żony Amenhotepa IV, Nefretete.

Podziwiał każdy centymetr jej pięknego ciała, zatracał się w każdym jej ruchu. Obserwował całymi dniami, oczyma otaczających ją śmiertelników.

Nie należał jednak do tych co kochają i cierpią żyjąc w cieniu, jeśli obiekty ich uczuć znajdują poza zasięgiem. Kiedy nie są dla nich przeznaczone. O nie, Asbiel był istotą czynu. Jego miłość nie była platoniczna i niewinna. On pożądał. Pragnął Nefretete w całości, tak jak siebie chciał jej oddawać bez reszty. Tymczasem musiał się zadowolić fizycznym niebytem, zazdroszcząc każdej, żywej istocie na ziemi możliwości słuchania własnymi uszyma, patrzenia własnymi oczyma, czucia całym jej materialnym ciałem. Zazdrościł poddanym padającym na kolana przed królewskim majestatem, arystokracji wdającej się w dysputy z królową, służkom pielęgnującym jej doskonałe ciało, a najbardziej Amenhotepowi, który dzielił z nią łoże.

Wahał się. Znał surowość swego Pana, lecz to nie jej się lękał. Męczyły go liczne wątpliwości, nie był bowiem pewien swoich uczuć, wstydził się swojego pożądania. Wstydził się tego, że zazdrościł ciała istotom tak prymitywnym, jak ludzie. Nadarzyła się jednak okazja, która zdawała się tak oczywistym zrządzeniem losu, uśmiechem gwiazd, że Asbielowi trudno się było powstrzymać przed wykorzystaniem jej. Oto bowiem na skutek podłego spisku Amenhotep, czwarty już faraon który nosił to imię, został zasztyletowany przez plugawą zgraję najwyższych kapłanów i arystokratów zaślepionych rządzą władzy. Ciało króla umierało, a dusza ulatywała, gdy leżał i krwawił na kolanach swej królowej. Wokół czekali spiskowcy. Jak sępy, jak hieny, jak szakale. Stali z obnażonymi, ociekającymi królewską krwią ostrzami i czekali, aż faraon wyda ostatnie tchnienie. Czekali by móc zabrać się za stojącą im na drodze do władzy słabą i bezbronną Nefretete. A ...

 

***

...„Piękność[2], która przybyła” płakała, a w jej sercu narastała trwoga. Oto bowiem, na jej kolanach  konał ukochany, mąż i król, Amenhotep IV, zasztyletowany przez zdrajców.

Żaden z dostojników królewskich, przyglądających się śmierci, nie miał wątpliwości, kto stał za organizacją mordu.. Niezbyt misternie usnuta pajęczyna jego intrygi była zbyt cienka dla oka wprawnego obserwatora dworskiego życia. Władza w państwie przechodziła w krwawe ręce tyrana i popierających go kapłanów.

„To się nie może tak skończyć” – szepce strwożona królowa. I modli się do swych bogów, lecz to Asbiel słyszy  jej cichą modlitwę... 

I oto rzecz niesłychana! Nagły podmuch pustynnego wiatru oplata delikatnie młodą władczynię Egiptu , po czym wpada do sali tronowej, gasząc wszystkie  pochodnie, wywołując trwogę wśród zebranych. Ciało, martwego już, faraona spada z łoża, toczy się po kamiennej podłodze, zatrzymując dopiero  przy  ścianie.

W półmroku wieczoru, wspierając się o chłodny kamień  wstaje nowy władca – Echnaton.

 

***

 

Wtedy Asbiel zdecydował się. Nie upadł, nie został strącony. Skoczył. Odrzucił astralny świat idei i czystej energii. Porzucił go dla śmiertelnego ciała. Dla swojej ukochanej.

Gdy ostrza były już niebezpiecznie blisko filigranowego ciała królowej, z kałuży krwi podniósł się faraon. Nowy faraon.

Asbiel nie opętał króla tak, jak czynią to czasem zazdrosne ciała duchy, wnikając w wasze umysły. Ja sam tak nieraz czyniłem. On jednak objął w posiadanie martwe ciało i zajął miejsce jego duszy. Narodziła się nowa istota, z martwego ludzkiego ciała i anielskiego ducha, narodził się Upadły Anioł. Przejął nie tylko postać faraona ale także życie oraz królewską władzę. No i oczywiście królową.

Gdy Nefretete poznała sekret swojego nowego króla, z początku nie potrafiła zrozumieć. Później nie potrafiła zaakceptować. W końcu jednak poznała go i pokochała do granic obłędu, nie mogąc nie czuć dumy, z powodu tego, że zauroczyła anioła. Istotę, która dla niej ryzykowała potępieniem.

Żyli razem szczęśliwie dzieląc uwagę po równi swojej miłości i budowaniu potęgi Jahweh, znanego w Egipcie pod imieniem Aton. O ich rządach możesz przeczytać w podręcznikach historii, księgach, możesz nawet, przy pewnej dozie szczęścia obejrzeć o nich w telewizji.

Asbiel nie wyparł się swego boga, światłości z której się zrodził. Taki czyn wydawał mu się wtedy nonsensem. Przeciwnie, dalej sławił jego imię. Uwłaczając wszystkim egipskim bóstwom, narzucił mieszkańcom doliny Nilu wiarę w jedynego Boga, Atona. Miał to być tylko stan przejściowy, przygotowanie to objawienia Egiptowi nowego Boga, Pana Izraelitów, Jahweh.

Znasz zapewne drogi Mistrzu historię antyku. Mniej lub bardziej dokładnie oczywiście. Słyszałeś może opowieść o faraonie heretyku, Amenchotepie IV, tym który zreformował wierzenia swojego ludu i obrał nowe imię Echnaton, znaczące "ten, który jest miły Atonowi". Jeśli nie, na końcu mojej opowieści przedstawiam Ci kilka słów zebranych przeze mnie, a dostępnych w tym waszym nowym medium, które tak kochacie za szybkość wyszukiwania dla was pożądanych informacji, w Internecie. Być może zastanawiałeś się kiedyś, czy jest możliwym, aby Faraon zafascynowany siłą Jahwe, wyrzekł się swoich bogów i począł go czcić, dla przychylności i łaski? Echnaton był przecież pierwszym i prawdopodobnie jedynym egipskim władcą, który zbuntował się przeciw władzy kapłanów, za co został okrzyknięty heretykiem, a jego imię starano się usunąć zarówno z przedmiotów, jak i pamięci. No cóż historia, historią, lecz dla ciebie nadszedł właśnie czas poznania prawdy.

Jaweh nie docenił wysiłków swojego niegdysiejszego anioła. Liczyło się tylko to, że złamał jego boskie prawo. Nic więcej, nic ponad to. Został potępiony na zawsze i stracił wszelkie łaski. Nie był godzien tego, by zwracać boską uwagę na jego osobę i poczynania. Interesowali się nim jednak jego niegdysiejsi bracia z Gabrielem, aniołem śmierci i zemsty na czele. To one postanowiły ukarać zdrajcę uderzając w jego najsłabsze miejsce. Zabijając ukochaną królową Asbiela, Nefretete. Przy absolutnej obojętności swego boga, obojętności mogącej być rozumianej jako przyzwolenie.

Pamiętam to tak dokładnie jakby wydarzyło się dzisiaj, zaledwie przed chwilą. Wciąż odbijają się w mojej pamięci słowa, które wtedy usłyszałem. Musisz bowiem wiedzieć, że zdanie, które przypisuje się konającemu na krzyżu Zbawicielowi, po raz pierwszy w historii świata wypowiedział właśnie Asbiel. Pamiętam je bardzo dobrze, zarówno treść, jak i płynące z nimi cierpienie. Eloi.......Eloi.....

***

 

- ...Elooooooooooooooi!?! [3]Elooooooooooooooooi  lama sabachtani!?!

Zagrzmiało dzikim, ledwie ludzkim rykiem, w jednej chwili napełniając salę tronową, bólem i nienawiścią, po czym runęło we wszystkie strony świata.

Rozpaczliwy skowyt uderzył po kamiennych ścianach niczym wściekły dżin usiłujący znaleźć ujście z zakorkowanej amfory i momentalnie rozniósł się echem po przestronnych korytarzach docierając do najmniejszych zakamarków przesyconych przepychem komnat wspaniałego pałacu w Achet-Aton. Wstrząsnął fasadami budynku, aż wreszcie wystrzelił na zewnątrz. Większość swej mocy stracił między budowlami stolicy Egiptu, gdzie siał grozę w  jej mieszkańcach, lecz na dobre ucichł dopiero w drobnych piaskach pustyni.

-              Panie mój, panie.... czemuś mnie opuścił? – zagrzmiało ponownie, tym razem po egipsku.

Amenchotep IV klęczał na marmurowej posadzce trzymając na rękach konające ciało swojej ukochanej królowej. Przyciskał ją mocno do piersi i płakał. Wył opętańczo, a po policzkach, małymi stróżkami ściekały mu krwawe łzy, które nadawały jego pięknej twarzy iście upiorny wygląd. Wokół niego leżały zwłoki medyków, kapłanów i gwardzistów. Niektóre zmiażdżone, inne z kolei bez ran na ciele. Wszystkie natomiast z krwawiącymi uszami. Jak wiele innych w pałacu. 

-                     Dlaczego??? Dlaczego???!!! Czyliż nie słusznie zwą mnie Echnaton....?

Przytulił swą ukochaną jeszcze mocniej. Tak mocno, że jej kruche kości nie wytrzymały i zaczęły pękać.

-                     Lecz ty jesteś zbyt dumny, nieprawdaż...? – przez moment jego usta wykrzywiły się w okrutnym uśmiechu, a w oczach zagościł obłęd.

Lecz po chwili nowymi strumieniami popłynęły łzy i Asbiel skrył twarz w zakrwawionej szacie Nefretete. Słowa były teraz ledwo słyszane.

-                     A jeśli nie potrafisz wybaczać, to dlaczego w zapalczywości swego gniewu,  za moje grzechy karzesz niewinną istotę? – jego od tej pory piękny, dźwięczny głos, brzmiał teraz jak charkot starego pijaka

Pytam cię!!! Odpowiadaj więc!

Odpowiedziała mu martwa cisza. Dokładnie tak samo, jak przez te wszystkie lata. Jahweh nie odzywał się do niego już od tak dawna.

***

              Nie jestem pewien, czy Jahweh, słusznie postąpił potępiając Asbiela i karząc jego pychę w tak okrutny sposób. Zaprawdę, bowiem  dopiero śmierć Nefretete spowodowała, że anioł odwrócił się od swego boga. Odwrócił się to powiedziane jednak zbyt delikatnie i nieadekwatnie. Asbiel znienawidził Jahweh, całym sobą, całą swą istotą. Przeklął go i zaprzysiągł zemstę.

              Zostawmy jednak na chwilę upadłego anioła jego nienawiści i zechciej wysłuchać mój drogi Mistrzu o nieszczęsnej Nefretete.

              W którym miejscu mojej opowieści urwał się jej wątek....? Już wiem, to oczywiste, w momencie śmierci. W momencie w którym umarło jej śmiertelne ciało.

Dusza jednak nie ulega rozkładowi. Chciałbyś zapewne wiedzieć co się z nią dzieje, co jest po drugiej stronie, co się stanie także z Tobą, gdy zamkniesz oczy po raz ostatni. Otóż bywa różnie. Dusze bądź to odchodzą do swoich bogów, tych których wielbiły za życia, bądź to udają się w wędrówkę po kolejnych wcieleniach. Zdarza się, bardzo rzadko, że snują się między żywymi nie mogąc pogodzić się z odejściem od swoich bliskich, zdarza się i tak, że dobrowolnie odchodzą w niebyt. Nefretete nie miała takiego wyboru.

              Zdesperowany Asbiel, tak bardzo nie chciał dać odejść swojej ukochanej, że nie wahał się przed najbardziej radykalnymi krokami. W pierwszej chwili chciał wtoczyć w jej umierające ciało odrobinę swojej krwi, tak jak czyniły to wampiry, które miał okazję spotkać. Notabene, sposób ten stosował później nie raz do tworzenia potomstwa, ale to już inna opowieść. Swojej ukochanej nie umiał jednak potraktować w sposób tak przedmiotowy. Zamiast tego zgotował jej los prawdopodobnie po tysiąckroć gorszy. Choć chciał dla niej jak najlepiej. Pocałunkiem śmierci chciał pochłonąć jej duszę, by później móc przenieść ją w inne ciało, bądź złączyć się z nią na wieki. Nie znał z góry efektu, czyniło to po raz pierwszy. Być może jednak nie miał wystarczającej mocy lub doświadczenia, bądź też zbyt wiele czasu upłynęło od śmierci biologicznej... W każdym bądź razie Asbiel wchłonął tylko część duszy Nefretete, reszta udała się w wędrówkę.

              Nie była to jednak dobrowolna wędrówka podobna tej, na jaką ja się zdecydowałem. Okaleczona dusza Nefretete błąkała się przez stulecia z ciała do ciała, od narodzin do śmierci, dzieląc się żywą materią z innymi duszami. Przez stulecia, próbowała też znaleźć swojego ukochanego. Los jednak rzucał nią po całym świecie i po najprzeróżniejszych ciałach. Ciebie powinno interesować ostatnie wcielenie egipskiej królowej.

 

***

Leżysz[4] na kamiennej balustradzie balkonowej, swojego nowo otrzymanego apartamentu. Bawisz się świeżo zerwaną, czerwoną różą obskubując ją z płatków i rozmyślasz o beznadziejności swojego losu. Masz zakrwawione palce, bo kolce ranią. To nic. Taka jest cena jaką płacisz róży za jej piękno. Te drobne ukłucia są jednak niczym w porównaniu z bólem jaki odczuwasz w głębi swojej duszy. Swojej? Czy ona na pewno jest twoja?

Nie jesteś sama. Nigdy nie byłaś. Już od najmłodszych lat twoją duszę wypełnia cień jakiejś pradawnej świadomości. Nie masz już własnej myśli bo na wszystko patrzysz z dwóch perspektyw jednocześnie.

To się w tobie rozwijało z czasem, stopniowo. Najpierw były tylko chwile zwątpienia i brak zdecydowania, później pojawiły się sny, które przenosiły cię do jakiegoś okrutnego państwa na pustyni. Potem przyszły podszepty, które z czasem zmieszały się z twoimi własnymi myślami. Teraz już nie wiesz kim jesteś. Nie masz pojęcia, które pragnienia są twoje, a które należą do tej drugiej części. Czasem mówisz do ludzi słowa, których tak naprawdę nie chcesz wypowiedzieć. Czasem robisz coś zanim zdążysz o tym pomyśleć.

Jesteś dziwna, nie masz więc przyjaciół. Ludzie cię unikają, uważając za wariatkę. Żyjesz w świecie swojego bólu i sztuki poprzez którą go wyrażasz, bo nie ma dla ciebie miejsca w ludzkiej społeczności.

W ludzkiej nie, lecz jest ktoś kto rozumie twoje cierpienie. Ktoś, kto też walczy z mroczną stroną swojej duszy. Tylko że Oni nazywają to Bestią. Są tacy wrażliwi i niesamowici. Dzieci ciemności, wampiry. Czujesz, że są ci bliskie. Zwłaszcza klan Torredor. One naprawdę znają się na sztuce i potrafią tworzyć piękno. Posmakowałaś kiedyś ich krwi i to było niesamowite. Chciałabyś więcej. Chciałabyś być jedną z nich. To jednak nie podoba się temu co siedzi w twojej głowie, co dzieli wraz z tobą ciało.

              Tak jaźń, która żyje w twoich myślach też cierpi. Czujesz jej ból. To tak jakby była w tobie uwięziona i tęskniła do czegoś... do kogoś.

              Nie możesz tego ścierpieć. Nie chcesz już dłużej czuć bólu.

 

***

              To ona właśnie miała się stać ostatnim przystankiem w podróży Nefretete. Ostatnią przesiadką przed tyle wyczekiwanym spotkaniem ze swym ukochanym.

              Co w tym czasie porabiał Asbiel? Oczywiście także szukał swojej miłości. Lecz nie tylko. Wypowiedział przecież wojnę swemu bogu i wierzcie mi znalazł sposób na to, by mu zaszkodzić. Ten sposób miał na imię Jezus i pochodził z Nazaretu, ale ta historię poznasz wraz z Wiecznym Pokutnikiem, w dalszej części mojej opowieści. W skutek posuniętej do granic bezczelności intrygi upadłego anioła, Jahweh odszedł. W chwili, gdy Jezus zwany zbawicielem umarł na krzyżu i narodziła się nowa religia, najpotężniejszy z bogów zniknął.  Zostawił świat jego własnemu losowi, pozostawił swoich wiernych i swoje anioły. Dlaczego? Tego nie wie nikt. Z pewnością była to jego własna decyzja, lecz dlaczego ją podjął? Nie odpowiem Ci na to pytanie, zresztą nie o tym chciałem opowiadać. 

              Stworzenie nowej religii, wprowadzającej zamęt w judaizmie, nie wystarczyło jednak Asbielowi. Przez całe lata gnębił lud Izraela. Był osobiście odpowiedzialny za wiele pogromów, od średniowiecza, po drugą wojnę światową. Jednak ta walka znużyła go. Choć może raczej pewnego dnia obejrzał się za siebie i ogarnął ogrom cierpienia, które zadawał ludziom tylko dlatego, że czcili nie tego boga, co trzeba. Wtedy po raz pierwszy odczuł skruchę, odczuł też bezowocność swoich poszukiwań i usunął się w cień. Zapadł w letarg pozostawiając na świecie swoje przeklęte potomstwo.

              Najnowszą reinkarnację Nefretete odnalazły więc dzieci upadłego anioła. To kolejna wielka tajemnica, która zostaje wyjaśniona w tej opowieści. Asbiel bowiem podążył drogą, jaką wybrały antyczne wampiry i przekazał wraz z krwią część swojego ducha wybrańcom, tworząc nowy rodzaj istoty. Zastanawiasz się jakiej? Wiesz. Pomyśl tylko. Co to za istota, która w chwili śmierci otrzymała, potężną krew swojego przyszłego ojca? Tak to wampir. Ale co z Kainem, co z „Księgą Nod”, zapytasz? Ano nic. Z krwi, nienawiści i buntu upadłego anioła powstała tylko jedna linia krwi. Tylko jeden klan. Zastanawiasz się, który to? Pomyśl raz jeszcze. A który to klan nie pamięta swojego Primogena, który jest najbardziej zbuntowany i niezależny? Zgadłeś. Oczywiście, że Brujah. W ich to krwi wrze duch Asbiela. Duch buntu. W ich krwi jest też cień duszy egipskiej królowej.

           ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin