Jacq Christian - Na tropie Tutenchamona.pdf

(1491 KB) Pobierz
1093018385.001.png
Powieści Christiana Jacga
w wydawnictwie Albatros
CZARNY FARAON
KRÓLOWA SŁOŃCE
OSTATNIA ŚWIĄTYNIA
NA TROPIE TUTENCHAMONA
W przygotowaniu
MISTRZ HIRAM I KRÓL SALOMON
EGIPOANIN CHAMPOLLION
CHRISTIAN
1093018385.002.png
JACQ
Na tropie
Tu tenchamona
Tobie, Wikingu, towarzyszu wszystkich
dni, który wyruszyłeś na piękne szlaki Za-
chodu 3 listopada, kiedy powstały pierwsze
stronice tej książki. Tobie, który byłeś
dobrocią, wiernością i chęcią pomocy,
a któremu przypadła rola otwierania dróg
tamtego świata, gdzie będziesz mnie wiódł
niczym Anubis Tutenchamona.
ROZDZIAŁ 1
George Edward Stanhope Molyneux Herbert wicehrabia
Porchester, przez nielicznych przyjaciół zwany „Porcheyem",
a przez zawistnych szanowany jako przyszły lord Carnarvon,
walnął pięścią w twarz greckiego marynarza, który odmówił
wykonania rozkazu. Na pokładzie jachtu Afrodyta był je-
dynym panem i nie dopuszczał, aby ktoś stawał mu na
drodze, nawet jeśli gwałtowna wichura siała panikę wśród
załogi.
Oszołomiony Grek podniósł się z ziemi.
—Pański kucharz jest przegrany... lepiej niech pan prze-
jmie ster.
—Atak ślepej kiszki to nie wyrok śmierci. Powinieneś
wiedzieć, przyjacielu, że Afrodyta jest boginią morza. Na
czas operacji powierzam jej statek i załogę.
Wzgardziwszy niedowiarkiem, Porchey zszedł do swojej
kajuty, gdzie ulokował chorego. Był bardzo przywiązany do
tego brazylijskiego kucharza, którego zatrudnił podczas
ostatniego rejsu dookoła świata.
Mężczyzna wił się z bólu.
Na pokładzie większość marynarzy padła na kolana
i wznosiła modły do Boga. Porchey nie znosił takich manifes-
tacji, bo dowodziły braku kontroli nad sobą. Odkąd nauczył
się żeglować po Morzu Śródziemnym w pobliżu willi, którą
jego ojciec miał w Porto Fino na włoskiej Riwierze wice-
hrabia Porchester nigdy nie odwołał się do Wszechmogące-
go. Sam będzie żeglował albo sam się utopi, nie fatygując
niebiańskich zgromadzeń, zajętych ważniejszymi zadaniami
niż wspieranie żeglarza w niebezpieczeństwie.
Kucharzowi dał do wypicia pól butelki doskonałej whisky,
po czym zasiadł do pianina i zagrał inwencję na dwa głosy
Jana Sebastiana Bacha. Mieszanina alkoholu i pogodnej
muzyki uspokoi pacjenta. Jeśli nie przeżyje, odejdzie w dob-
rym nastroju.
Przed śmiercią matka Porcheya wymogła na nim, aby
zgodnie z wychowaniem, jakie otrzymał w zamku Highclere,
nie oglądał i nie słuchał grubianstw ani podłości. Szykując
się do rozcięcia brzucha Brazylijczyka, który musiał mieć na
sumieniu jedną lub dwie zbrodnie, wicehrabia tłumaczył się
przed cieniem swojej rodzicielki.
Chory z rozgorączkowanymi oczyma odważył się zadać
pytanie.
—Czy pan... czy pan już kogoś operował?
—Z dziesięć razy, przyjacielu, i zawsze z powodzeniem.
Odpręż się i wszystko pójdzie dobrze.
Porchey, wielki miłośnik lektury, mówiący angielskim
z Trinity College z Cambridge, a także po niemiecku, fran-
cusku, grecku, łacinie, znał również kilka rzadkich idiomów
z basenu Morza Śródziemnego, rzeczywiście przeczytał parę
podręczników chirurgii i miał w pamięci operację wycięcia
ślepej kiszki, która była koszmarem nawigatorów wyrusza-
jących w dalekie rejsy. Dlatego zaopatrzył się w godne
zawodowca narzędzia chirurgiczne.
— Zamknij oczy i pomyśl o dobrym posiłku albo o
ładnej
kobiecie.
Kwaśny uśmiech rozszerzył wargi kucharza. Porchey sko-
rzystał z tej chwili słabości i ogłuszył go uderzeniem młotka
w kark. Kilka bójek w podejrzanych barach Zielonego
Przylądka i Antyli pozwoliło mu udoskonalić tę technikę
anestezji.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin