Sandemo Margit - Opowieści 04 - Czarownice nie płaczą.rtf

(288 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO

MARGIT SANDEMO

CZAROWNICE NIE PŁACZĄ

Z norweskiego przełożyła

IWONA ZIMNICKA

POL-NORDICA Publishing Ltd.

Otwock 1995

ROZDZIAŁ I

Osobie postronnej szpital mógłby się wydać pogrążony we śnie, odpoczywający w najczarniejszych godzinach nocy. Ciężka sylwetka budynku na tle granatowego wiosennego nieba sprawiała wrażenie wielkiej, zamarłej bryły.

Na oddziale intensywnej terapii panowała jednak gorączkowa aktywność. Jedna z sal była w pełni oświetlona, przy łóżku chorego stało trzech mężczyzn: lekarz, adwokat i pastor.

- Tak, Georg? - spytał adwokat. - Co chcesz powiedzieć?

- Mój majątek... wszystko, co posiadam... - Chory z ogromnym trudem dobywał słów.

- Wszystko już załatwione, Georg. Ponieważ nie masz bezpośrednich spadkobierców, cały twój majątek przechodzi na...

- Nie! Nie! Mam spadkobiercę, syna!

- Co takiego?

Georg Abrahamsen głęboko zaczerpnął powietrza, by powiedzieć to, co konieczne, zanim będzie za późno. Słowa mu się rwały.

- Przez tyle lat... Miałem wyrzuty sumienia... Myślałem, że uda mi się to jakoś załatwić, ale nie... nie sądziłem, że koniec nastąpi tak szybko... Miałem nadzieję, że ona umrze pierwsza i nic nie wpadnie w jej szpony... On ma dostać wszystko! Wszystko! Lindane w Hedom...

- Jak się nazywa twój syn?

Chory mówił tak cicho, że adwokat, by zrozumieć słowa, musiał mocno się nad nim pochylić.

- Nie wiem. Ona, czarownica z Hedom, napisała do mnie później o dziecku. Nie odpowiedziałem, bałem się jej i bałem się skandalu. Wiesz przecież, że byłem żonaty. Posłałem jej tylko jednorazową kwotę, dwadzieścia tysięcy... ale przez ostatnie lata wiele myślałem o moim synu. Odnajdźcie go dla mnie. On ma dostać wszystko, co posiadam. Podajcie mi papier i coś do pisania, prędko! Wy będziecie świadkami, wszyscy trzej!

Adwokat wyjął kartkę i długopis, miał zamiar pisać pod dyktando chorego, ale Georg Abrahamsen pokręcił głową. Brakowało mu już sił na mówienie, dał znak, że sam chce pisać. Z wysiłkiem naskrobał kilka słów.

Adwokat, obserwując go, zapytał:

- Czy matka dziecka ma na to jakiś dokument?

- Nie, nie ma... Ta przeklęta czarownica... zwabiła mnie w wiarołomstwo. A potem... potem próbowała mnie zabić. Wiele lat później... Ona jest zła! I niebezpieczna! Piękna młoda czarownica...

Dłoń bezwładnie osunęła się na prześcieradło. Pastor, dostrzegłszy to, zapytał prędko:

- Jak ona się nazywa?

Georg Abrahamsen popatrzył na niego szklanym spojrzeniem, próbując coś powiedzieć, ale z gardła wydobył mu się jedynie chrapliwy dźwięk. Powieki opadły, znieruchomiał.

Lekarz pochylił się nad pacjentem.

- Już za późno - mruknął. - No cóż, niczego innego nie można się było spodziewać. Co zdążył napisać?

Adwokat wziął do ręki pomiętą kartkę i odczytał:

Moja ostatnia wola: Mój syn z Lindane w Hedom ma dostać wszystko, co posiadam...

Georg Abrahamsen najwyraźniej zrozumiał, że jego czas dobiega już końca, i pod spodem nagryzmolił swój podpis. Wprawdzie prawie nieczytelny, ale jednak był.

- I co my z tym zrobimy? - zastanawiał się pastor.

- Moim zdaniem testament jest w pełni ważny - po namyśle orzekł adwokat. - Musimy odnaleźć tego chłopca. Ale to zapewne nie będzie łatwe. Nie wiemy, ile ma lat i czy nadal mieszka w Hedom. Matka w tym czasie mogła się stamtąd wyprowadzić. Poszukiwania muszą odbywać się w tajemnicy, inaczej obstąpią nas tłumy matek, gotowych przyznać się do popełnienia małżeńskiej zdrady, byle tylko zapewnić synowi spadek.

- Sam tam się wybierzesz?

- Niestety, nie mam czasu. Prowadzę właśnie bardzo skomplikowaną sprawę. Ale musi znaleźć się ktoś, kto się tym zajmie...

- Lindane w Hedom - powtórzył zamyślony doktor Lanz. - Gdzie ja to już słyszałem? Jestem absolutnie przekonany, że... Nie, nie przypomnę sobie. Ale znam chyba kogoś, kto idealnie nadaje się do tego zadania. Allan Wide! To policjant, obecnie na zwolnieniu lekarskim. Trafiła go kula i został czasowo wykluczony z czynnej służby, ale nie znaczy to wcale, że nie może się podjąć pracy takiej jak ta. Bezczynność tylko go nudzi.

- To, co mówisz, brzmi zachęcająco - stwierdził adwokat. - Ale gdzie leży to Hedom?

- Nie mam pojęcia - odparł lekarz. - Wiem jedynie, że słyszałem już tę nazwę, i to całkiem niedawno. - Nagle jego twarz się rozjaśniła. - Pamiętam już. To było tutaj, w szpitalu. Dziwna historia, ma związek z młodą kobietą...

 

Doktor Lanz wiedział, że nie zazna spokoju, jeśli nie zajrzy do Isabell Falk. Leżała na oddziale psychiatrycznym. W szpitalu znalazła się cztery dni wcześniej z powodu załamania nerwowego. W biurze, w którym pracowała, opadła na biurko, szczękając zębami jakby z zimna. Koledzy z pracy opowiadali, że błagała, by pozwolono jej spać, tylko spać... I przez cztery ostatnie dni nic innego właściwie nie robiła. Leżała skulona, jakby usiłowała się odgrodzić od okrutnego świata.

Isabell Falk miała trzydzieści dwa lata, urodziła się w Lindane w Hedom. Miała jednego syna. Doktor Lanz, zanim do niej poszedł, zapoznał się z jej kartą choroby. O ile dobrze wiedział, nikt o nią nie pytał od czasu przyjęcia jej do szpitala. Wydawało się, że nie ma żadnej rodziny poza synem, a gdzie on mógł być, nie dało się ustalić. Isabell nie odpowiadała, kiedy ktoś próbował się czegoś od niej dowiedzieć, odwracała się po prostu i uciekała w sen.

Doktor delikatnie otworzył drzwi do sali i stojąc w nich przyglądał się leżącej w łóżku nieszczęśliwej kobiecie. Była w szczególny sposób piękna. Miedzianorude ciężkie loki otaczały wąską twarzyczkę. Doktor zgadywał, że oczy ma zielone. Figurę miała jak młodziutka dziewczyna, smukłą i wiotką.

Nagle poruszyła się i otworzyła oczy. Rzeczywiście są zielone, stwierdził lekarz. Spoglądała na niego bez wyrazu, ale nagle wzrok jej się zmącił, z żalu czy ze strachu, tego doktor nie był pewien.

- Chcę spać - wymamrotała, odwracając się do ściany.

- Och, nie, proszę chwilę poczekać! - zaprotestował szybko. - Chciałem z panią porozmawiać, pani Falk.

- Panno Falk, Falk to moje panieńskie nazwisko - odparła ledwie słyszalnie. - Mam na imię Isabell.

- Isabell - powtórzył wolno, jakby na próbę, zaskoczony, że w ogóle mu odpowiedziała. Zdarzyło się to po raz pierwszy. Czy mogło oznaczać, że powraca wreszcie do rzeczywistości?

- Isabell, jest parę szczegółów, które musimy poznać ze względów praktycznych. Może uda nam się rozwiązać twoje problemy. Kto zajmuje się twoim synem? Nie jest chyba sam?

- Matti jest w Anglii.

- U krewnych?

- Nie, na kursie językowym.

Na kursie językowym? Doktor Lanz nie potrafił oprzeć się zdumieniu. Czy ta młoda kobieta naprawdę miała syna w takim wieku, by sam mógł podróżować za granicę?

Zaniosła się nagle szyderczym, a jednocześnie gorzkim śmiechem, od którego doktorowi ciarki przebiegły po plecach.

- Problemy! - powtórzyła niemal drwiąco. - Gdyby ktokolwiek wiedział!

- Czy nikt nie może ci pomóc? - spytał lekarz ostrożnie. - Na przykład ktoś w domu, w Hedom?

Wreszcie nastąpiła reakcja, znacznie bardziej gwałtowna, niż się spodziewał. Nagłym ruchem odwróciła się w jego stronę. Z szeroko otwartych oczu wyzierał lęk, lęk tak głęboki i bolesny, że doktor sam się przeraził.

Isabell uspokoiła się jednak i znów skuliła, jak gdyby chciała się przed czymś obronić, ale dłonie na prześcieradle mocno drżały. Kontakt się urwał, lecz doktor i tak był zadowolony z postępu, jaki osiągnął. Prawdopodobnie przyczyna neurozy pacjentki wiązała się z rodzinną miejscowością. Znów Lindane w Hedom, pomyślał. Coś musiało się jej tam przydarzyć; przypuszczał, że znalazła się pod niezwykle silną presją psychiczną i jej równowaga umysłowa została gwałtownie zachwiana.

W głowie doktora zaczął nabierać kształtów fantastyczny plan. Czy to się da zrobić? zastanawiał się. Należy wszystko starannie rozważyć...

Podszedł do drzwi, ale odwrócił się, by jeszcze raz rzucić okiem na pogrążoną we śnie kobietę. Salę spowijał półmrok, dostrzec mógł jedynie zarys szczupłej postaci na łóżku. Nagle przeszedł go dreszcz. Przez krótki moment miał wrażenie, że zajrzał w jakiś zakazany rewir, tajemniczy, mistyczny, którego raczej nie powinno się zgłębiać...

 

Znów była sama. Natrętny lekarz, który zadawał tyle pytań, odszedł. Wspomniał Hedom...

Isabell znajdowała się w mglistej krainie pomiędzy snem a jawą. Była na powrót w Hedom i czuła, jak łagodna, słona bryza wichrzy jej włosy. Przed oczami miała smagane wiatrem wrzosowiska, jasne, zwietrzałe skały, niewielką gromadkę domów, wszystkie dobrze znane, drogie sercu miejsca, w których bawiła się jako dziecko.

Matti powinien kiedyś to zobaczyć. Tam było tak pięknie. On nie pasuje do miasta, o wiele lepiej dla niego byłoby, gdyby mogli wrócić do Lindane w Hedom...

Nagle świadomość przebiła się przez sen i Isabell znów zdała sobie sprawę z bolesnej prawdy: Nigdy więcej nie będzie mogła powrócić do Lindane. To miejsce było przed nią zamknięte, tak jak wiele innych rzeczy w życiu, jak miłość i poczucie bliskości innych ludzi.

Nikt nie może mnie kochać, nikomu nie wolno mnie pokochać! Nikt nie wytrzyma z takim człowiekiem jak ja. A ja... ja nie potrafię pokochać nikogo, żadnego człowieka na świecie! Jestem skazana na życie w samotności, w samotności, w samotności!

Taka była jej ostatnia przytomna myśl, potem znów pochłonęła ją ciemność.

 

Doktor Lanz zadzwonił do drzwi i stał przyglądając się tabliczce z nazwiskiem Allana Wide. Rozmyślał o tym, jak bardzo Allan zmienił się w ostatnich latach. Kiedyś był wesołym, otwartym młodym człowiekiem, ale teraz, w wieku trzydziestu czterech lat, stał się cyniczny, niemal zgorzkniały.

Być może nic w tym dziwnego, zadumał się doktor Lanz. Przeżycia Allana w każdym mogłyby zrodzić cynizm i zwątpienie w bliźnich. Allan był przystojny, ale miał fatalną właściwość podobania się kobietom, które go wykorzystywały. Przeżył dwa nieszczęśliwe romanse, a potem tragedię, kiedy to kolega z pracy, jego najbliższy przyjaciel, zginął od kuli młodocianego przestępcy.

- O, to ty! Wejdź, proszę! - Allan nagle stanął w drzwiach, wysoki, ciemnowłosy, o bystrych, szarych oczach. Ubrany był w chabrową koszulę i jasne spodnie ze sztruksu.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?

- Oczywiście, że nie, raczej wprost przeciwnie - odparł Allan z uśmiechem. - Umieram z nudów, rozmyślając, za co by się tu zabrać. Wiesz dobrze, że nie jestem przyzwyczajony do takiego próżnowania.

- Jak się czujesz?

- Nieźle, poza tym, że ta kula od czasu do czasu daje o sobie znać. Na przykład wczorajszy wieczór... Miałem go spędzić z najpiękniejszą dziewczyną w całym Göteborgu, a zamiast tego musiałem wrócić do domu taksówką i zażyć środki przeciwbólowe. Można powiedzieć, że to była katastrofa, ale, miejmy nadzieję, będą jeszcze inne wieczory!

- Kim jest ostatnia wybranka? - spytał doktor Lanz,

- Nazywa się Lena Dahlgren i jest najbardziej fantastyczną osobą, jaką kiedykolwiek wydała ludzkość - odparł Allan, najwyraźniej dumny. - Prześliczna i niesamowicie zdolna! Dowcipna, inteligentna i ma niezwykle trzeźwy stosunek do życia. Potrafi nawet gotować, a ja bardzo to sobie cenię, bo moja nieco ekscentryczna matka potrafi użyć zielonego barwnika spożywczego do sosu do klopsików rybnych. Żeby dodać całości odrobiny smaczku, jak się wyraziła, kiedy ostatnio u niej byłem i nieopatrznie wspomniałem, że jestem głodny.

Doktor Lanz zaniósł się głośnym śmiechem.

- Twoja matka jest czarująca! - powiedział ciepło. - Oby takich jak ona było jak najwięcej!

Allan nie słuchał. Myślał o Lenie, w jego oczach pojawił się wyraz rozmarzenia.

- Widzisz, ona jest naprawdę porządną dziewczyną, a takich w naszych czasach ze świecą szukać. Znamy się już od dłuższego czasu, a ona w dalszym ciągu nie pozwala mi na nic więcej poza pocałunkiem na dobranoc. A to wnosi w naszą znajomość jeszcze więcej napięcia.

Doktor Lanz mruknął coś niezrozumiałego. Cieszył się, że Allan znów zainteresował się płcią przeciwną, ale w tym, co mówił o zaletach swej wybranki, trudno było się doszukać choćby odrobiny romantyzmu.

- To znaczy, że jesteś zakochany w tej swojej Lenie? - spytał.

- Zakochany! - Allan uśmiechnął się krzywo. - O, nie, z tym skończyłem już na dobre! Te wszystkie namiętne, płomienne uczucia mają to do siebie, że w ostrym świetle dnia gasną. Mnie zależy na normalnym trzeźwym związku, opierającym się na wzajemnym szacunku i wspólnych zainteresowaniach. Dopiero wtedy człowiek ma szansę na osiągnięcie pełni szczęścia.

Doktor Lanz westchnął. Takie to niepodobne do Allana - idealisty o gorącym sercu, jakiego znał wcześniej. Rozumiał jego zgorzkniałość po wszystkich doznanych zawodach, ale taka postawa to popadanie w skrajność. No cóż, innym nic do tego...

- Przychodzę zapytać, czy nie podjąłbyś się pewnej sprawy, prywatne zlecenie. Interesuje cię to?

- Jeszcze jak! - wykrzyknął Allan z zapałem.

- Wiąże się z koniecznością wyjazdu do miejsca, które nazywa się Lindane w Hedom - oznajmił doktor Lanz. - Chodzi o sprawę spadkową...

W jak najkrótszych słowach opowiedział o ostatniej woli Georga Abrahamsena.

- A więc mam dyskretnie powęszyć. Muszę jednak przyznać, że podstawy do tego dajesz mi mizerne - powiedział Allan zamyślony.

- Lindane to nieduża miejscowość. Możliwości nie powinno być zbyt wiele - odparł doktor Lanz. - Mogę ci podać kilka faktów. Georg wspomniał, że był wtedy żonaty. Jego małżeństwo trwało dwadzieścia pięć lat, a żona zmarła przed piętnastu laty. Syn musi więc mieć teraz od piętnastu do czterdziestu lat.

- To niezwykle upraszcza sprawę - stwierdził Allan z nieskrywaną ironią.

- Georg Abrahamsen mówił, że matki chłopca trzeba się wystrzegać - ciągnął doktor Lanz. - Powiedział, że to prawdziwa czarownica, zła i niebezpieczna. Z tego co mówił wynikało, że usiłowała go zabić. Sam przeprowadziłem coś na kształt dochodzenia i wyciągnąłem od gospodyni Georga historię o czymś, co wydarzyło się mniej więcej pięć-sześć lat temu. Wrócił do domu blady jak trup i opowiedział, że o mały włos, a jakaś rozwścieczona kobieta rozjechałaby go samochodem. Gospodyni spytała, czy wiedział, kto to, a on kiwnął głową i odparł: „Tak, znałem ją kiedyś. Wiedziałem, że jest zła, ale nie że może być aż tak niebezpieczna!” Nazywał ją „czarownicą z Hedom”.

- Czarownica z Hedom - powtórzył Allan z krzywym uśmiechem. - No cóż, wobec tego wiem, czego mam szukać. Czy możesz być tak dobry i powiedzieć mi, jak wygląda czarownica?

- Nie mam pojęcia! - Doktor Lanz wzruszył ramionami. - Ale na pewno zdołasz ją odnaleźć, Allanie. Jest coś jeszcze...

- Co takiego?

- Nie dotyczy to bezpośrednio sprawy, ale ma związek z miejscowością, z Lindane w Hedom. Mamy w szpitalu pacjentkę, trzydziestodwuletnią kobietę, która świadomie lub nieświadomie stara się zerwać wszelki kontakt z otaczającym ją światem.

- Kiepski ze mnie psychiatra... - zaczął Allan, ale lekarz przerwał mu:

- Wcale nie musisz nim być. Ta kobieta przede wszystkim potrzebuje ochrony i kogoś, kto rozwiąże realną stronę jej tajemnicy. Tym razem także przeprowadziłem pewne dochodzenie i o ile się dobrze orientuję, mamy tu do czynienia ze sprawą kryminalną.

- Jakiego rodzaju?

- Ktoś systematycznie próbuje doprowadzić ją do samobójstwa, a przynajmniej do utraty zmysłów.

- Terror psychiczny? Paskudna sprawa. Wyjaśnij mi to bliżej - poprosił Allan.

- Usiłowałem nawiązać z nią kontakt, ale niespecjalnie mi się powiodło. Rozmawiałem z jej kolegami z pracy i otrzymałem adres dziewczyny, z którą Isabell Falk, tak się nazywa pacjentka, dzieliła kiedyś mieszkanie. Dziewczyna niewiele wiedziała o współlokatorce, ale powiedziała mi, że mieszkał z nimi szesnastoletni syn Isabell, Matti, i że miłość Isabell do chłopca była naprawdę wzruszająca.

- Wydawało mi się, że powiedziałeś, że ona ma trzydzieści dwa lata! Nie może więc mieć szesnastoletniego syna! - przerwał mu Allan.

- Tak się czasami zdarza.

- No cóż, to prawda. Mów dalej.

- Niedługo pomieszkali we wspólnym mieszkaniu. Pewnego dnia gospodarz oznajmił, że Isabell musi się wynieść. Dostał list...

- Jaki list? - dopytywał się zaciekawiony Allan.

- O ile dobrze zrozumiałem, pełen złośliwości. Anonimowy nadawca postarał się jak umiał oczernić Isabell. Isabell wpadła w rozpacz i powiedziała koleżance, że tego właśnie się spodziewała. Wszystko jedno gdzie się znalazła, bez względu na to gdzie mieszkała czy pracowała, jej zwierzchnicy zawsze otrzymywali listy, a potem okazywało się, że nie może tam dłużej zostać. Wciąż zmuszano ją do przenosin. Jeśli zaprzyjaźniła się z mężczyzną, on także otrzymywał taki list i nieodmiennie kończyło się tym, że się wycofywał. Przez kilka lat udawało jej się ukrywać, miała więc nadzieję, że nareszcie będzie mogła żyć w spokoju. Listy jednak znów zaczęły nadchodzić, przeganiając ją jak tropione zwierzę z miejsca na miejsce. Kiedy przywieziono ją do szpitala, w ręce trzymała pomiętą kopertę. Ściskała ją tak mocno, że musieliśmy rozewrzeć dłoń siłą. Koperta zawierała fotografię. Masz tu jedno i drugie.

Allan badawczo przyglądał się pogniecionej kopercie.

- Zaadresowana do miejsca pracy - mruknął. - Drukowane litery. Stempel pocztowy Hedom. - Spojrzał na fotografię, przedstawiającą dość ładną młodą dziewczynę. - Czy to jest Isabell Falk?

Doktor Lanz pokręcił głową.

- Nie, nie mam pojęcia, kto to może być.

- Jakim człowiekiem jest ta twoja pacjentka? - spytał Allan.

- Dziewczyna, z którą dzieliła mieszkanie, określiła ją jako miłą, z rodzaju tych co to zawsze i wszędzie gotowe są służyć pomocą ludziom, którym nie ułożyło się najlepiej. Nieliczne historie miłosne, jakie przeżyła, skończyły się fiaskiem, i to nie wyłącznie z powodu owych anonimowych listów, ale też i dlatego, że miała tendencję do wybierania niewłaściwego partnera. Jakby żywiła słabość do mężczyzn, którym się dotąd nie powiodło, a którzy potem wykorzystywali ją i jej dobroć.

- To przykre - mruknął Allan. - Być może wyjaśnia, dlaczego urodziła dziecko w tak młodym wieku. Czy była zamężna?

- Najprawdopodobniej nie. Co innego jest dziwne w romansach Isabell Falk. Zdaniem jej współlokatorki, Isabell zdawała się pragnąć kogoś, kogo mogłaby obdarzyć swoją miłością, ale gdy tylko ktoś próbował się do niej zbliżyć, wpadała w dziki popłoch.

- Może nie znalazła jeszcze tego jedynego - podsunął Allan z uśmiechem.

- Och, nie żartuj sobie! Podobną reakcję zaobserwowaliśmy w szpitalu. Gdy tylko ktoś jej dotknął, podrywała się i patrzyła na nas przerażona do obłędu.

- Szok?

- Na to wygląda. Taka reakcja odstrasza pewnie ewentualnych zalotników. Koleżanka była zdania, że choć Isabell na zewnątrz sprawiała wrażenie spokojnej i zrównoważonej, nerwy miała napięte do ostatnich granic i w zasadzie w każdej chwili groziło jej załamanie psychiczne.

- To zrozumiałe, jeśli przez wiele lat ją terroryzowano - stwierdził Allan po chwili zastanowienia. - Ale czego oczekujesz ode mnie?

- Isabell Falk urodziła się i wychowała w Hedom - powiedział lekarz powoli. - Kiedy dziś w nocy wspomniałem tę nazwę, śmiertelnie się przeraziła. Mimo to jednak dziewczyna, która dzieliła z nią mieszkanie, twierdziła, że Isabell wielokrotnie wspominała rodzinne strony, jak gdyby do nich tęskniła.

- Świetnie to rozumiem - powiedział Allan. - Tam jest niezwykle pięknie.

Doktor Lanz patrzył na niego zdumiony.

- Znasz to miejsce?

- Oczywiście! - uśmiechnął się Allan. - Kiedy byłem dzieckiem, w czasie wakacji mieszkaliśmy niedaleko Lindane.

- Gdzie to, na miłość boską, jest?

- Nad morzem. To smagane wichrem pustkowie ze wzgórzami porośniętymi wrzosem i małymi zacisznymi zatoczkami, w których latem panuje niemal tropikalny upał. Trudno to miejsce określić jako ośrodek turystyczny. Ostatni raz byłem tam wiele lat temu, ale dobrze pamiętam surowe prawa moralne panujące wśród tamtejszej ludności. Ludzie w Hedom zawsze czyhali na błędy innych.

- Znam takich - pokiwał głową doktor Lanz. - Znaleźć ich można nie tylko tam.

- Chcesz więc, abym spróbował się dowiedzieć, czy anonimowy autor listów mieszka w Lindane?

- Chcę wiedzieć jeszcze więcej, Allanie. Jak powiedziałem, moim zdaniem Isabell Falk potrzebuje ochrony policyjnej...

Oczy Allana zwęziły się.

- Do rzeczy, doktorku! Ku czemu zmierzasz?

- Dobrze, niczego nie będę owijać w bawełnę - odparł doktor Lanz poważnie. - Te prześladowania należy przerwać, inaczej Isabell Falk całkowicie się załamie. Teraz ciągle jeszcze ma szansę, by być zdrowa i szczęśliwa, ale kolejny wstrząs może ją doprowadzić do ostateczności. Za prawdziwy cud uważam, że wytrzymała tak długo. Musimy ustalić, kim jest autor listów...

- Łatwiej powiedzieć niż zrobić - zauważył Allan.

- Być może się zdradzi, jeśli Isabell powróci do rodzinnej miejscowości.

- Pytanie, czy jej nerwy wytrzymają taką próbę - rzekł Allan z powątpiewaniem. - Nie mówiąc już o tym, że to może się łączyć z zagrożeniem. Ktoś jej nienawidzi, a należy przypuszczać, że ta osoba przebywa właśnie w Hedom. W jaki sposób miałbym jej pilnować? Będzie potrzebowała osobistej ochrony przez dwadzieścia cztery godziny na dobę!

- Właśnie o to mi chodzi! Chcę, abyś był przy niej dzień i noc! - z zapałem wykrzyknął doktor Lanz. - Listy otrzymują zawsze osoby jej najbliższe. I ktoś musi postarać się zdobyć zaufanie Isabell, żebyśmy mogli się dowiedzieć, co ją naprawdę dręczy. Proszę, abyś mi w tym pomógł, Allanie.

Allan popatrzył zdumiony, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo doktor Lanz dokończył stanowczo:

- Chodzi tylko o miesiąc! Chcę, żebyś wynajął dom w Lindane i wprowadził się do niego razem z Isabell Falk. Będziecie udawać nowożeńców!

ROZDZIAŁ II

Allan z niedowierzaniem wpatrywał się w doktora Lanza.

- Chyba całkiem oszalałeś! - krzyknął. - Miałbym jechać do Hedom i udawać, że jestem mężem kobiety, której nigdy przedtem nie widziałem na oczy? Jak myślisz, co powie na to Lena?

- Nie musisz jej wcale informować, że będziesz mieszkać razem z Isabell Falk - spokojnie podpowiedział lekarz. - Mówimy o czysto praktycznym rozwiązaniu, które umożliwi przyjście z pomocą nieszczęśliwej istocie. Tu nie chodzi o żadną przygodę miłosną. I tak wybierasz się do Hedom, żeby odnaleźć pozamałżeńskiego syna Georga Abrahamsena. Czyżbyś już o tym zapomniał?

- O niczym nie zapomniałem - odrzekł Allan gniewnie. - Ale czym innym jest wyjazd w całkiem zwyczajnej sprawie, a czym innym zamieszkanie pod jednym dachem z młodą kobietą o, jeśli dobrze rozumiem, bardzo nieciekawej reputacji.

- Wcale nie odniosłem wrażenia, że I...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin