Sandemo Margit - Saga o Czarnoksiezniku t11.pdf

(684 KB) Pobierz
Margit Sandemo
Margit Sandemo
Dom hańby
Saga o czarnoksiężniku tom 11
STRESZCZENIE
Są lata czterdzieste osiemnastego stulecia.
Od wielu lat islandzki czarnoksiężnik Móri i jego norweska żona, Tiril, cierpią z
powodu prześladowań ze strony Zakonu Świętego Słońca, bardzo starego,
przenikniętego złem zakonu rycerskiego. Móri i jego rodzina posiadają nowe
wiadomości na temat zagadki Świętego Słońca, ogromnej, złocistej kuli o magicznej
sile. Kula zaginęła przed tysiącami lat.
Istnieją ponadto jeszcze dwa ogromne kamienie szlachetne, którymi rycerski zakon
pragnie nade wszystko zawładnąć. Najstarszy syn Tiril i Móriego, obdarzony
niezwykłymi zdolnościami młodzieniec imieniem Dolg o urodzie przypominającej elfa,
znalazł wiele lat temu przepięknej urody szafir. Teraz Dolg jest już dorosły i właśnie
niedawno zdobył również czerwony kamień, który rodzina nazywa granatem.
Tajemniczy duch opiekuńczy Dolga, Cień, pomógł mu znaleźć ten klejnot na Islandii,
sam Cień bowiem jest również osobiście zainteresowany wszystkimi trzema
kamieniami Słońca.
Niegdyś, bardzo dawno temu, kiedy czarnoksiężnik Móri przekraczał granicę
pomiędzy światem realnym a zakazanym światem równoległym, przyprowadził ze
sobą na ziemię grupę duchów, które od tej pory wspierają rodzinę w jej walce ze
złym zakonem.
Ostatnio zakon poniósł straszliwą porażkę. Na Islandii zostało unicestwionych
siedmiu rycerzy, w Norwegii padli kolejni dwaj bracia zakonni, gdy próbowali pojmać
w charakterze zakładniczki siostrę Dolga, Taran, za którą mogliby potem żądać
wydania zakonowi wielkiego szafiru. Owi zakonnicy zostali zabici przez śmiertelnie
niebezpieczną istotę, pozostającą na ziemi od czasów Świętego Słońca. Był to
Sigilion, człowiek jaszczur, również pragnący pojmać Taran. W walce z tym
potworem Taran otrzymała pomoc ze strony Sol z Ludzi Lodu.
Drugim obrońcą Taran był jej anioł stróż, Uriel, który się w niej zakochał i otrzymał
pozwolenie, by żyć na ziemi, właśnie ze względu na Taran.
Pozostali członkowie rodu to matka Tiril, księżna Theresa, i jej mąż Erling Miffler,
oraz ich dwoje przybranych dzieci, Rafael i Danielle.
1
Wciąż towarzyszy rodzinie pies Nero. W podzięce za życzliwość Tiril duchy
przedłużyły mu życie. Ma on teraz blisko trzydzieści lat, ale jest sprawny i silny
niczym młody szczeniak.
Obecnie Móri, Tiril i ich dwaj synowie, Dolg oraz Villemann, są w drodze powrotnej z
Islandii. Rodzina ma się połączyć w Bergen, by opowiedzieć sobie nawzajem o
swoich przygodach.
Do tej pory historia czarnoksiężnika dotyczyła przede wszystkim walki z zakonem
rycerskim i bardzo niekiedy ponurych przygód, przeżywanych często na granicy
światów, naszego i równoległego świata duchów. Romantycznych spraw było w niej
stosunkowo niewiele. Teraz jednak dwie pary rodzeństwa są prawie dorosłe, wszyscy
czworo doświadczają smutnych i radosnych przeżyć miłosnych, nie stronią także od
erotyki. Taran podjęła już intensywne uwodzicielskie zabiegi wobec Uriela, i nie są to
wcale zabiegi beznadziejne!
M6ri i jego najbliżsi mieli okazję wysłuchać historii o obcych krajach i światach,
powzięli więc podejrzenie, że - być może - istnieją też na ziemi jakieś zapomniane,
żywe istoty z dawno minionego czasu.
Są to jedynie niejasne przypuszczenia, ale jeśli legenda o Sigilionie została
zrozumiana właściwie, to można przyjąć, że tego rodzaju nieszczęsne istoty
naprawdę żyją w naszym świecie. Daleko, daleko poza wszelkimi horyzontami, w
ukrytej twierdzy, cztery samotne istoty prowadzą być może żałosną egzystencję.
Rodzina Móriego pragnie je odnaleźć i uratować, ma przy tym nadzieję dowiedzieć
się czegoś więcej o Świętym Słońcu.
Przede wszystkim jednak muszą wrócić do domu, przebyć drogę z Norwegii do
Theresenhof w Austrii. Zwyczajna, nieskomplikowana podróż - tak im się
przynajmniej wydaje.
2
CZEŚĆ PIERWSZA
3
FRANCUSKA WIEDŹMA
1
Bergen, podczas oczekiwania a na statek z Islandii
Okazało się, że będzie dużo trudniej niż sądzono nadać pięknemu blondynowi, eks-
aniołowi stróżowi, nową tożsamość i przygotować go do życia wśród ludzi. Pojawił
się przecież jako dorosły mężczyzna, a przybył dosłownie znikąd. Już samo
znalezienie dla niego nazwiska nastręczało problemów. Minęło bardzo, bardzo wiele
czasu od tamtej pory, kiedy prowadził ziemski żywot, i nazwisko, którego wówczas
używał, było obecnie po prostu nie do przyjęcia. Wtedy bowiem był kobietą i jego
ówczesne imię można by teraz przetłumaczyć jako Gustawa.
On sam zresztą pragnął nosić jakieś wspaniale imię i cała rodzina przyznawała mu
rację.
- No bo nie możemy się do niego zwracać per Kalle czy Sune, czy jakimś podobnym,
równie współczesnym imieniem - dowodziła Taran, która w tej sprawie była bardzo
ważną stroną. - To po prostu do niego nie pasuje.
Uriel siedział na skrzyni przywiezionej z Christianie, której jeszcze nie zdążył
rozpakować. Powtarzał nieustannie, że podobają mu się wyłącznie wspaniale imiona
z czasów króla Artura. Galahad, Gawain, Lancelot, Tristan, Parsifal...
Taran jednak miała powyżej uszu wszelkiego rodzaju rycerzy i ich spraw,
protestowała więc stanowczo.
- A dlaczego nie Adalbert? - zaproponowała babcia Theresa i Uriel spojrzał na nią z
zainteresowaniem, Taran się to nie podobało.
- Nic! A poza tym dzisiaj nikt nie używa formy Adalbert, najwyżej Albert, a to już brzmi
zupełnie inaczej. Nie, wujku Erlingu, Genzeryk także nie! [W języku norweskim
genser oznacza sweter wkładany przez głowę, pulower (przyp. tłum.)]To było piękne
imię dla wodza Wandalów, ale posłuchajcie, jak to brzmi we współczesnym języku
norweskim. Ludzie zaczną go pytać, jak mu się nosi pulower . Czy nie moglibyśmy
mu znaleźć jakiegoś bardziej norweskiego imienia?
- Fjodolf brzmi bardzo norwesko - zaproponował Rafael z szelmowskim błyskiem w
oku i Taran cisnęła w niego podróżną poduszką.
By dotrzeć na czas do Bergen i nie spóźnić się na powitanie statku płynącego z
Islandii., musieli odłożyć na bok wszystko, co się w jakikolwiek sposób wiązało z
weselem. Babcia Theresa prosiła Taran, by pamiętała o swoim panieńskim honorze i
mogła z podniesionym czołem stanąć w bergeńskim kościele przystrojona w
4
dziewiczy wianek. Dobrze znała swoją wnuczkę i nie miała wątpliwości, że takie
napomnienia są jak najbardziej na miejscu.
Ponadto Uriel i Taran powinni lepiej się nawzajem poznać, zanim zdecydują się na
tak poważny krok, jak małżeństwo zawierane na życie. Podróż miała być dla nich
czasem prawdziwej próby.
I rzeczywiście, była to próba. Ale przeszli przez nią śpiewająco. No, może czasami
pojawiały się mniej czyste tony, ale jednak. Zdarzyło się kiedyś, że mówili sobie
dobranoc przed drzwiami pokoju Taran w gospodzie... Ale wszystko skończyło się
bardzo dobrze. Jeśli tak można określić błyskawiczną ucieczkę Uriela do swego
pokoju. Podobnie jak wiele młodych panien Taran wypróbowywała swoje
uwodzicielskie sztuczki, by widzieć, jak jej ukochany traci panowanie nad sobą.
Niebezpieczeństwo, polega tu na tym, że dziewczyna sama poddaje się czarowi
chwili i dość łatwo przekracza wyznaczone granice. .
Taran również kilkakrotnie przeżyła szok, gdy posunęła się zbyt daleko. Nie miała
pojęcia, jakie erotyczne siły w niej drzemią, trwała w przekonaniu, że zawsze i
wszystko jest w stanie kontrolować.
A to, niestety, nieprawda. Kiedy Uriel tamtego wieczora opuścił ją pospiesznie, długo
w noc siedziała w pokoju, zdumiona intensywnością ognia, trawiącego jej ciało.
Ostatecznie pod koniec podróży nieustannie trzymała go co najmniej na odległość
ramienia od siebie. W obawie, że to ona sama doprowadzi do skandalu.
Początkowa Uriel czuł się zraniony. Później jednak okazywał zrozumienie. Erling
twierdził, że Uriel krąży z nieustannym uśmieszkiem na wargach i z miną
zadowolonego kota.
Ale dotarli na miejsce bez przeszkód i cnota nie została narażona na szwank.
Wciąż jednak pozostawało najtrudniejsze, a mianowicie jak ulokować Uriela we
współczesnym społeczeństwie. Musiał w końcu odłożyć na bok anielskie maniery i
stać się istotą materialną. Wszystko jedno jakim sposobem.
Zadni z tych nowych spraw, imię, zawód ani status społeczny, nie została
rozstrzygnięta, gdy znaleźli się w końcu na nabrzeżu bergeńskiego portu, by witać
płynący z Islandii szkuner. Villemann machał im radośnie z pokładu, oni odpowiadali
tym samym.
- Na szczęście wszyscy są - westchnęła Theresa z ulgą.
- Nie widzę tylko Nera - szepnęła Taran zaniepokojona. W tej samej chwili olbrzymi
psi łeb oraz dwie czarne łapy ukazały się na relingu tuż obok Dolga.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin