Książę z Królestwa Mroku - Tom II - R 1-6.doc

(407 KB) Pobierz

Książę z Królestwa Mroku - Tom Drugi

 

Autorka: Mizuni-Sama

Tytuł oryginału: Prince of The Dark Kingdom

Oryginalny tekst: http://www.fanfiction.net/s/3766574/1/

Tłumaczenie: Guyver87

Beta: Queen Comma III

Zgoda autorki: Tak.

 

Streszczenie: Rok temu Harry Potter został wciągnięty do groźnego i tajemniczego świata magii, jako biedny sierota, bez wpływów, pieniędzy i przyjaciół. Teraz wywalczył on sobie mocną pozycję, jako gwiazdor szkolnej ligi Quiddicha, zdobył grupkę wiernych przyjaciół i niechcący wzbudził zainteresowanie władcy Magicznego Świata, Lorda Voldemorta... Po tym wyczerpującym roku Harry miał nadzieję na trochę ciszy i spokoju podczas wakacji, ale najwidoczniej w słowniku rodziny Potterów nie ma słowa spokój. Po niespodziewanych wydarzeniach podczas wakacji nasz bohater będzie też musiał poradzić sobie z nowym nauczycielem, oraz pozna tajemniczego nowego ucznia... A to dopiero początek roku szkolnego...

 

Rozdział 1: Książę i Władcy Wilków




 

Gdy Harry wyobrażał sobie swoje drugie lato u Slauwów, myślał raczej, że będą to dwa nudne i samotne miesiące spędzone na pracy z jego opiekunami, odrabianiu zadań domowych, pisaniu listów, rysowaniu i tak dalej. Rzeczywiście robił te wszystkie rzeczy, ale nie tylko je. Tego lata robił o wiele więcej.

Miał naprawdę wielki dług wobec profesor McGonagall, że mu to umożliwiła. Dzień przed końcem semestru niespodziewanie odwiedziła chatę Slauwów przed tym, jak sama miała wyjechać na wakacje. Siedzieli wokół szerokiego stołu w kuchni, spokojnie rozmawiając przy herbacie i ciastkach, gdy nagle Opiekunka Gryffindoru odwróciła się w jego stronę.

- Czy ma pan jakieś plany na wakacje? – zapytała.

Harry wzruszył ramionami i odpowiedział nieco podłamanym tonem.

- Nic specjalnego. Prace domowe i wypełnianie moich obowiązków.

McGonagall przez chwilę przyglądała mu się uważnie, a w końcu uśmiechnęła się.

- Twoje obowiązki i referaty nie zajmą ci całego czasu. Rozważałeś może znalezienie sobie jakiejś pracy? Nawet odrobina własnych pieniędzy pozwoli ci zmniejszyć dług wobec szkoły, który tak czy inaczej musiałbyś spłacić.

- Praca? Więc mogę mieć pracę? – zapytał zdziwiony. – Ale co miałbym robić?

Pani Slauw zachichotała piskliwie.

- Co tylko chcesz, skarbie! W dziale ogłoszeń Magicznego Kuriera jest cała kolumna z ofertami pracy dla nieletnich.

- O tej porze roku pojawia się wiele prac na pół etatu dla ludzi w twoim wieku – stwierdziła McGonagall, kiwając lekko głową. – Jeśli znajdziesz coś, co cię zainteresuje, to wyślij mi list i fragment gazety z zaznaczonym ogłoszeniem. Jako Opiekunka Gryffindoru oraz jedna z twoich opiekunów prawnych muszę najpierw wyrazić zgodę, zanim będziesz mógł ubiegać się o pracę. Jeśli chcesz, to mogę też założyć ci konto w Banku Gringotta.

Harry’emu bardzo spodobał się ten pomysł, ba, jego duma wręcz zmuszała go wprowadzenia go w życie. W końcu to było takie dorosłe… Praca! Co za świetny pomysł!

Tydzień później Harry był już pracownikiem firmy „Magiczne Ogrodzenia i Zabezpieczenia Wibbleya” na stanowisku stawiacza posterunków. Jego zadanie polegało na chodzeniu wzdłuż linii granicznej (która była raczej trudna do przeoczenia, jako że była ona szeroka na prawie dziesięć centymetrów i świeciła na żółto), wytyczonej przez rysownika linii i ustawiania w wyznaczonych miejscach czegoś w rodzaju słupów, zmniejszonych do rozmiaru piłki golfowej. Potem musiał wypowiedzieć dwa proste zaklęcia, a wracały one do normalnych rozmiarów i zakopywały się pod ziemię. Na powierzchni każdego z nich był wypalony zestaw identycznych run. Później zakładacz zabezpieczeń aktywował je i ustawiał na wykonywanie zadań wybranych przez klienta jak alarmowanie przed intruzami, blokowanie teleportacji czy odstraszanie ogrodowych gnomów.

To było dosyć żmudne zajęcie, ale Harry’emu wcale to nie przeszkadzało. Po pierwsze pozwalało mu zarobić nieco pieniędzy (niezbyt wiele, ale i tak więcej niż kiedykolwiek miał), a po drugie mógł w końcu opuścić Hogwart i zobaczyć inne rejony Wielkiej Brytanii. Magicznych zabezpieczeń potrzebowano w wielu miejscach, od niewielkich farm i dużych gospodarstw, do prywatnych posiadłości, ogrodów botanicznych, a nawet w lasach będących rezerwatami dla rzadkich, magicznych zwierząt.

Wszyscy jego współpracownicy byli dorośli, ale traktowali go dosyć przyjaźnie. Zbiórki i posiłki zawsze były pełne przyjacielskich rozmów i nieprzyzwoitych dowcipów. Harry rzadko miał coś do powiedzenia, ale chętnie słuchał rozmów innych. Miał w końcu bardzo mało doświadczenia, jeśli chodzi o życie w Magicznym Świecie, więc bardzo chciał się dowiedzieć, co myślą na jego temat dorośli czarodzieje. W trakcie ich dyskusji było sporo narzekań na podatki, biurokrację i inflację. Było też sporo kłótni na temat Quidditcha, sporów na temat polityki zagranicznej (Harry wiedział, że Wielka Brytania była praktycznie odcięta od reszty świata, jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wściekli byli z tego powodu brytyjscy czarodzieje), albo dyskusji o najnowszych osiągnięciach na polu magii. W tym wszystkim miejsce dla siebie znalazły także ciepłe opowieści o małych smutkach i radościach ich rodzin, osiągnięciach i wybrykach dzieci, czy żarty lub wyrazy współczucia dla tych, którzy ostatnio rozeszli się ze swoim partnerem, partnerką… lub jednym i drugim.

Kiedy podczas tych rozmów Harry napotykał na coś, czego nie rozumiał, lub co wydało mu się niejasne, pisał list do Hermiony z prośbą o wyjaśnienie. Wysyłał mnóstwo listów. Dwa lub trzy tygodniowo do Hermiony i przynajmniej jeden do Natalie, która wciąż domagała się swoich portretów. Czasami wysyłał też listy do Clyde’a, ale rzadziej, bo jego leniwy przyjaciel bardzo rzadko odpisywał. Tak, czy inaczej, Elsbeth była bardzo zapracowana, więc żeby jej to wynagrodzić Harry za swoją pierwszą wypłatę kupił jej sporo przysmaków dla sów i nową, większą klatkę.

Na początku lipca ekipa Harry’ego dostała duże zlecenie na wykonanie sieci magicznych zabezpieczeń dla jednego z rezerwatów. A przynajmniej tak mówił ich kierownik, pan Wibbley. Ale jednocześnie zachowywał się bardzo podejrzanie. Gdy rano wychodzili do pracy, był czymś wyraźnie zestresowany, a jego zwyczajowe ostrzeżenia o nie przekraczaniu granic były dużo częstsze i bardziej natarczywe. Harry dostał nawet Świstoklik Ratunkowy, w formie małego kijka na rzemyku, który miał nosić na szyi. Kierownik mówił, że ma go przełamać, jeśli się zgubi lub wpadnie w jakieś kłopoty. Pozostali pracownicy, co prawda zapewniali, że to standardowa procedura w przypadku pracy na tak dużym terenie, ale Harry nie bardzo w to wierzył. Zajmowali się już takimi zleceniami, ale nigdy wcześniej nie było aż takich środków bezpieczeństwa. Nie miał jednak zamiaru stracić pracy podważając polecenia swojego szefa, więc razem z innymi ruszył do lasu.

Przez pierwszy dzień był dosyć spięty i zdenerwowany, ale nic się nie stało. Co prawda przestraszył się nieco, gdy pewnego razu wpadł na jelenia i dzika, ale zwierzęta były najwyraźniej bardziej przestraszone niż on i szybko uciekły. Już drugiego dnia las zaczął mu się naprawdę podobać. Było bardzo gorąco, ale gęsta plątanina drzew i krzaków dawała sporo cienia, natomiast przyjemny zapach trawy i liści działał na niego uspokajająco. Kiedy starał się pracować cicho, udało mu się obserwować zwierzęta, które do tej pory widział tylko w książkach. Las zamieszkiwały chociażby duchy drzew, podobne do świecących ważek czy znikałki – małe ptaszki, które potrafiły zmieniać barwę swoich piór zupełnie jak kameleony. Harry bardzo żałował, że nie wziął ze sobą swojego notesu.

Trzeciego dnia był już całkiem spokojny, więc wczesnym popołudniem po ciężkiej pracy uznał, że już czas na odpoczynek połączony z drugim śniadaniem. Gdy tylko usiadł i wgryzł się w kanapkę zdał sobie sprawę, że w lesie zrobiło się nienaturalnie cicho, tak jakby wszystkie zwierzęta nagle uciekły przed jakimś niebezpieczeństwem. Powoli odłożył kanapkę i sięgnął pod koszulę, zaciskając palce na Świstokliku, po czym wstał i zaczął się uważnie rozglądać.

Po drugiej stronie linii granicznej stał mężczyzna. Harry od razu domyślił się, że tajemniczy człowiek nie jest Mugolem, ale jego strój był dosyć dziwny nawet jak na standardy czarodziejów. Nosił ciemne, skórzane bryczesy i pasujące do nich naramienniki ze skóry, ale nie miał ani koszuli, ani butów. Mężczyzna miał muskularne, opalone ciało pocięte dużą ilością blizn, jakby po pazurach i nożu oraz kilka wyraźnych śladów po oparzeniach. Jakby dla wzmocnienia wrażenia dzikiego i niebezpiecznego, mężczyzna nosił naszyjnik z kłów i pazurów, a w jego długie czarne włosy wpleciono ozdoby wykonane z kości.

Harry jeszcze mocniej zacisnął palce na Świstokliku, ale wciąż nie próbował go przełamać. Mężczyzna stał dobre piętnaście metrów od niego i nadal nie zbliżył się ani o krok w jego stronę. Chociaż z drugiej strony Harry nie miał pojęcia, jakim cudem tajemniczy mężczyzna dał radę podkraść się tak blisko, a on nawet tego nie zauważył.

Przez dwie minuty patrzyli na siebie z wyraźną ciekawością, aż w końcu Harry przemówił:

- Jest pan wilkołakiem?

Mężczyzna wydawał się zaskoczony tym pytaniem, ale po chwili uśmiechnął się szeroko. Ten uśmiech sprawił, że atmosfera zagrożenia, jaka go otaczała, znacznie zelżała, a właściwie prawie całkowicie zniknęła. Gdy tak stał uśmiechając się promiennie, nawet szeroka blizna, biegnąca od nasady jego nosa do policzka, przestała wyglądać strasznie.

- A czy ty jesteś Harry?

Młody czarodziej spojrzał na niego zaskoczony, ale w przeciwieństwie do swojego rozmówcy, nie próbował się uśmiechać. Był w tej chwili zbyt zaniepokojony, aby to zrobić.

- Eee… um… ja…

Mężczyzna zaczął iść w jego stronę, a Harry odruchowo cofnął się do tyłu. Mężczyzna zawahał się i stanął nieruchomo z rękami skrzyżowanymi na piersi, ale nie przestawał się uśmiechać.

- Daj spokój, mały. Remus miał dużo lepsze powitanie niż ja. Czyżby twój ojciec chrzestny nie miał nawet prawa, żeby cię uściskać na powitanie?

W umyśle Harry’ego rozbłysła jasna iskierka zrozumienia. Przypomniał sobie tamten wieczór, kiedy razem z ojcem oglądał stare zdjęcia. James uśmiechnął się i wskazał na zdjęcie, gdzie siedział trzymając rękę na ramieniu najwyżej osiemnastoletniego chłopaka. Człowiek na zdjęciu miał długie, czarne włosy, czarne oczy i zawadiacki, bezczelny uśmiech. W uszach chłopca zadźwięczały słowa ojca: „To właśnie twój ociec chrzestny Harry. Gdyby coś nam się stało, to on się tobą zajmie. Nikomu nie ufam bardziej niż jemu i ty też możesz mu całkowicie zaufać.”

- Ww… Wujek Łapa?

Choć wydawało się to niemożliwe, mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej niż poprzednio i podszedł bliżej. Harry puścił Świstoklik i pewnym krokiem ruszył w jego stronę. Gdy doszli do połyskującej w trawie linii granicznej, obaj się zawahali, ale po chwili ją zignorowali. Harry podszedł krok do przodu i natychmiast znalazł się w zapierającym dech w piersiach uścisku swojego ojca chrzestnego.

Wilkołak ze śmiechem podrzucił go w powietrze i postawił na ziemi, przyglądając mu się uważnie.

- Wyglądasz zupełnie tak, jak mówił Remus. Twarz Jamesa i oczy Lilly. Chociaż muszę powiedzieć, że wyglądasz dużo lepiej niż na zdjęciach w gazetach.

- W gazetach? – zapytał nieco ogłuszony intensywnością tego niespodziewanego spotkania.

- No jasne. Może wilkołaki są nieco odizolowane od reszty świata, ale dalej przysyłają nam gazety. Przez większość listopada pisały o tobie. Nawet nie wiesz, jaki wściekły był Fennir, kiedy dowiedział się, że Remus pozwolił ci uciec… Cholerny, stary zboczeniec… Eee…, chyba nie powinienem o tym wspominać przy tobie…

Harry zgadzał się z tym ostatnim stwierdzeniem w całej rozciągłości.

- Czy z nim wszystko w porządku? Greyback chyba go nie skrzywdził? Czy on go… zranił?

- To znaczy bardziej niż już był? Nie. Ten głupi kundel może sobie być wodzem wszystkich stad, ale wie, że nikt nie może dotykać tego, co moje. Zwłaszcza teraz, kiedy Lord Szmaciarz trzyma go krótko na smyczy…

Harry zamrugał zaskoczony kompletnym brakiem szacunku, jaki jego ojciec chrzestny okazywał nie tylko swojemu Alfie, ale też Voldemortowi. Fennir mógł być prawdziwym sukinsynem (i chyba był nim dosłownie… w końcu był wilkołakiem), ale Harry wiedział, że żaden wilkołak nie ważył się obrażać Samca Alfa… chyba, że też był Alfą. A w przypadku Voldemorta… Nikt nigdy nie odważał się go obrażać… jeśli chciał żyć.

- No, ale dość już gadania o nieprzyjemnych rzeczach – stwierdził Syriusz, siadając na zwalonym pniu obok Harry’ego. – Więc jak, na Matkę Ziemię, znalazłeś to miejsce?

- To proste. Nie znalazłem go. Chciałem po prostu mieć jakąś pracę w czasie wakacji, ale nigdy nie podejrzewałem, że będę ustawiał zabezpieczenia na terenie wilkołaków… - nagle chłopiec zaczął wyglądać na rozwścieczonego. – Powiedzieli mi, że to rezerwat dla zwierząt!

Twarz Syriusza pociemniała, co sprawiło, że wyglądał naprawdę przerażająco.

- Cóż, mam wrażenie, że dla nich to jest rezerwat dla zwierząt…

Spojrzeli na siebie i jednocześnie wymamrotali:

- Gnojki…

Obaj wybuchli śmiechem i szybko zaczęli ze sobą rozmawiać, tak, jakby znali się od lat. W opisie Syriusza Hogwart, a zwłaszcza opis zamku w czasach, gdy uczęszczał tam z ojcem Harry’ego, znacznie różnił się od opisu Remusa. Przede wszystkim okazało się, że on i James byli czymś w rodzaju Freda i George’a swojego pokolenia, co samo w sobie było dosyć przerażające. Jego opisy nastoletniego Snape’a były momentami zabawne, a momentami bardzo obraźliwe i dało się czuć, że obaj mężczyźni nigdy nie darzyli się przesadną sympatią.

Syriusz był wniebowzięty, kiedy opowiedział mu o swoim zwycięstwie w Pucharze Quiddicha, rozbawiony, gdy usłyszał o jego przyjaciołach w Slytherinie i raczej mocno zaniepokojony, kiedy dowiedział się, że Voldemort podarował mu sowę.

- Na twoim miejscu sprawdziłbym, czy nie ma na niej jakichś zaklęć – zasugerował. – Może mieć na sobie jakieś uroki śledzące.

Harry już wcześniej o tym myślał, ale, jako że i tak wysyłał tylko listy do przyjaciół, postanowił się tym nie zamartwiać. W końcu w jego listach nie było planów obalenia rządu ani niczego takiego…

- Wiesz, co? – zapytał Harry jakiś czas później. – Remus mówił mi, że chyba się już nie spotkamy, a jeśli tak, to znaczy, że takie było przeznaczenie. Myślisz, że to prawda? Że faktycznie mieliśmy się znowu spotkać?

Syriusz zamyślił się na moment.

- Zawsze wydawało mi się, że spotkanie twojego ojca, było jakimś darem od losu – powiedział cicho, najwyraźniej zatopiony we wspomnieniach. – Gdyby nie on, to pewnie zostałbym czarnoksiężnikiem jak reszta mojej rodziny i został sługusem Voldemorta. Remus tak samo. Ciekawe, co by się z nim stało, gdybyśmy się nigdy nie poznali? Myślę więc, że to całkiem prawdopodobne, że i nasze spotkanie jest dziełem losu.

- Myślisz, że Los pożyczyłby nam jakąś swoją sowę? Chciałbym móc czasem do was napisać…

Syriusz prychnął lekko.

- Nie, sowa to niezbyt dobry pomysł. Są mało wiarygodne i łatwo je przechwycić. Głowa do góry, mały. Ja i Lunatyk coś wykombinujemy. W końcu nadal jesteśmy Huncwotami! Wiesz, co? Daj mi coś swojego.

Harry nie bardzo miał czego mu dać. Zostawienie w lesie kawałka ubrania z pewnością spowodowałoby niewygodne pytania jego współpracowników, nie mógł mu też oddać swojego zegarka. W końcu zdecydował się na skarpetkę.

- A ja dam ci to – stwierdził Syriusz, wręczając mu swój naszyjnik z kłów. Harry próbował zaprotestować, to w końcu była naprawdę ładna rzecz, ale Syriusz tylko wzruszył ramionami. – Daj spokój, mogę sobie zrobić dziesięć takich, jeśli będę miał ochotę. Na pewno nie dam ci swoich spodni. To moja ulubiona para i jestem do niej dosyć przyzwyczajony. Dobra, teraz obaj mamy podstawę do zaklęcia lokalizującego. Kiedy wrócisz do domu schowaj naszyjnik gdzieś, gdzie nie trzymasz żadnych swoich rzeczy. To ważne żeby naszyjnik nie nasiąknął twoją magią ani nikogo innego, bo wtedy zaklęcie nie zadziała.

Harry uśmiechnął się, czując wzbierającą mu w piersi radość z posiadania sekretu i dzielenia go z osobą, z którą chciał dzielić wspólną tajemnicę. Syriusz był jego rodziną, a te wszystkie desperackie plany jasno pokazywały, że chciał, aby tak pozostało.

Niestety ich spotkanie zostało gwałtownie przerwane przez nagłe gorąco w kieszeni Harry’ego.

- Auuu!!! Cholera… - jęknął Harry wyciągając rozgrzany zegarek z kieszeni trzymając go za łańcuszek. Otworzył go i jęknął jeszcze głośniej. – Jestem już spóźniony. Jak szybko nie wrócę, to zaczną mnie szukać.

Obaj wymienili zawiedzione spojrzenia, ale Harry zmusił się do uśmiechu.

- Nie doszedłem dziś zbyt daleko… No nic, powiem im, że zgubiłem kilka posterunków, a potem musiałem ich poszukać… Wrócę tu jutro!

Syriusz też się uśmiechnął.

- Myślę, że ja i Remus, też jutro urwiemy się z wioski. No wiesz, w końcu ktoś musi sprawdzić czy ludzie podstępem nie przesuwają nam granic i tak dalej…

- Jasne – odpowiedział Harry, zeskakując z pniaka i idąc w stronę linii granicznej. Przeszedł na drugą stronę i odwrócił się żeby pomachać Syriuszowi na pożegnanie, ale już go nie było.




 

****




 

- Nie żebym marudził… - mruknął Syriusz, stawiając jeden z posterunków na ziemi. - …ale czemu musiałeś wybrać taką nudną pracę? I po co w ogóle pracujesz?

- Dzięki niej mogę zwiedzać nowe miejsca i mam dużo świeżego powietrza. A muszę pracować z powodu mojego długu wobec szkoły – stwierdził Harry. – Poza tym miło mieć trochę własnych pieniędzy. Było by miło, gdybym mógł kupić Hermionie coś ładnego na urodziny. Cambia!

Słupek natychmiast wrócił do swojego prawdziwego rozmiaru.

- Mam nadzieję, że jest przynajmniej ładna… - mruknął Syriusz, stawiając na ziemi kolejny słupek.

- Syriuszu, nie zachowuj się jak dzieciak! – odezwał się Remus karcącym tonem, kładąc kolejny posterunek kawałek dalej. – Harry zachował się bardzo dojrzale.

- No właśnie! – jęknął Syriusz, a Harry zachichotał. To był dopiero trzeci dzień po jego spotkaniu z Syriuszem, a obaj jego przyszywani wujowie już pracowali z nim od dwóch dni. Przez ten czas zdołał ich już dosyć dobrze poznać. Syriusz przez większość czasu zachowywał się jak nadmiernie wyrośnięty nastolatek bez grama powagi, bez przerwy szukając okazji do wygłupów. Jednak zawsze, kiedy wspomniano przy nim Fennira Greybacka albo Voldemorta, mężczyzna robił się śmiertelnie poważny, a jego dzika twarz i muskularne ciało tężały z niewypowiadanej (a czasem też wypowiadanej niezmiernie barwnym językiem) nienawiści. Poza tym, jak przystało na prawdziwego wilkołaka, przez większość czasu biegał półnagi i wydawał się niesamowicie obeznany z życiem w lesie. Raz Harry widział, jak mężczyzna łapie konika polnego i zjada go, tak, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.

Remus był jego całkowitym przeciwieństwem. Też potrafił być zabawny, ale był znacznie dojrzalszy i poważniejszy, a także w przeciwieństwie do swojego partnera najpierw myślał, zanim cokolwiek zrobił. Nie wydawało się też, żeby nienawidził Greybacka. Harry miał wrażenie, że Remus w jakiś dziwny niewytłumaczalny dla człowieka sposób lubi swojego Alfę. Natomiast wszystkie wzmianki o Voldemorcie sprawiały, że Remus wyglądał na przestraszonego i zasmuconego. Ubierał się dosyć normalnie i nikt niewiedzący o jego Lykantropii nie podejrzewałby nawet, że nie jest on zwykłym czarodziejem. Prawdopodobnie tylko jego obecność powstrzymywała Syriusza od biegania nago i jedzenia królików na surowo.

- Mimo wszystko nie powinieneś być zmuszany do pracy – mruknął Syriusz. - Skarbiec Potterów u Gringotta powinien być nienaruszony. Tak długo, jak żyje dziedzic Rodu, Lord Rozdwojony Język i jego banda przydupasów nie mogą zabrać stamtąd nawet złamanego knuta.

- Cambia… Zaraz, zaraz… Więc ja mam jakieś pieniądze? – zapytał Harry patrząc na nich zaskoczony. Para wilkołaków wymieniła poważne spojrzenia.

- No jasne – odpowiedział Syriusz uśmiechając się ponuro. – Nawet całkiem sporo pieniędzy.

- Ale nie nastawiaj się, że w najbliższym czasie będziesz mógł z nich skorzystać – wtrącił Remus, posyłając partnerowi ostrzegawcze spojrzenie. – Nikt nie powiedział ci o twoich rodzicach, bo mieli nadzieję, że nigdy się nie dowiesz. Jeśli spróbujesz przejąć kontrolę nad skarbcem, to rozkręcą wielką biurokratyczną machinę, która opóźni wszystko o całe lata. To dosyć częsty problem z rodzinami, które występowały przeciw Voldemortowi w czasie wojny.

- Racja – warknął Syriusz. – Ja też nie mam dostępu do swojego skarbca, podobno dlatego, że jestem wilkołakiem. Ale to tak naprawdę wielka kupa smoczego gówna. Gobliny oddałyby mi moje pieniądze, gdybym tylko pojawił się w banku, bo nadal jestem dziedzicem rodu Blacków, ale cholerni Śmierciożercy ciągle pilnują, żebym stąd nie wychodził. Mając to złoto mógłbym zrobić dużo dobrego dla naszego stada… Może nadal mógłbym coś zrobić, gdybym był w stanie wynająć jakiegoś prawnika…

Remus uspokajająco poklepał go po ramieniu, ale Syriusz już popadł w ponure zamyślenie.

- Ja znam jednego prawnika – wtrącił Harry.

Syriusz gwałtownie podniósł głowę i spojrzał na niego zaskoczony.

- Skąd ty w ogóle znasz prawnika?

- Jego partner chciał mnie adoptować w zeszłym roku – odpowiedział Harry nieco zawstydzony na wspomnienie tamtego dnia. – Wciąż mam jego wizytówkę, więc może mógłbym napisać do niego list w twojej sprawie? A może udałoby się też coś zrobić z moim skarbcem…

Syriusz zdawał się rozważać ten pomysł, ale Remus tylko pokręcił głową.

- Nie. Lepiej, żebyś nie zaczynał teraz walki z rządem. Zwłaszcza, że formalnie pozostajesz pod opieką jednej z instytucji rządowych. Mogą przydzielić ci opiekuna, który miałby dostęp do twoich pieniędzy, do czasu aż będziesz pełnoletni. Wtedy ta osoba mogłaby wydawać twoje złoto, na co by tylko chciała, co w praktyce oznaczałoby wspomaganie Voldemorta.

- Ale co z tobą i Syriuszem?

Teraz to Syriusz zauważył kolejny problem.

- Nawet, jeśli znajdziesz nam prawnika, to ktoś może się zainteresować, skąd w ogóle nas znasz i będziemy mieli spore kłopoty. Dostaliśmy oficjalny zakaz kontaktów z nieletnimi czarodziejami, a ty pewnie dostałeś podobny zakaz dotyczący wilkołaków.

Harry smutno pokiwał głową, wiedząc, że obaj mają rację. Ale po chwili zdołał się znowu uśmiechnąć.

- Ale kiedy będę miał siedemnaście lat, to według prawa będę już dorosły. Będę mógł oficjalnie zatrudnić prawnika i odwiedzać was w punktach handlowych, kiedy tylko będę chciał. To jeszcze tylko… pięć lat i kilka tygodni.

Tym razem oba wilkołaki zamyśliły się na dłużej. W końcu Syriusz wzruszył ramionami i poczochrał go po włosach.

- Wiesz co, mały? Świetny z ciebie dzieciak. Poczekajmy i zobaczmy, co się wydarzy przez następne kilka lat. Wiem, że pięć lat nie wygląda na zbyt dużo czasu, ale wierz mi, jeszcze dużo może się wydarzyć.




 

****




 

Piątego dnia mocno padało, więc Harry mógł wyjść do pracy dopiero dwie godziny później niż zwykle. To sprawiło, że był dosyć zestresowany i niecierpliwy, a kilka osób, które zwróciło na to uwagę, zostało potraktowane najbardziej morderczymi spojrzeniami, na jakie był w stanie się zdobyć. Wreszcie wręczono mu wodoodporny płaszcz i mógł w końcu ruszyć do pracy.

Biegł przez całą drogę, kilka razy wywracając się na śliskim błocie, aż w końcu dotarł do końca swoich posterunków. Oddychając ciężko zaczął wypatrywać swoich wujów.

- Syriusz?! Remus?! Jesteście tu?

Odpowiedziała mu cisza. Harry zaczął się zastanawiać czy przypadkiem nie czekali na niego w deszczu, aż w końcu uznali, że nie przyjdzie i wrócili do domu. Czy byli na niego tak wściekli, jak on był na swojego szefa? Westchnął ciężko i ruszył do pracy. Nie mógł zignorować swoich obowiązków, a może Remus i Syriusz wrócą, kiedy przestanie padać i będzie mógł ich przeprosić.

Już po chwili poczuł, że coś jest nie tak. Jednak to było inne uczucie niż wtedy, kiedy po raz pierwszy spotkał Syriusza. Choć ciszę dałoby się wyjaśnić padającym deszczem, to dziwny niepokój, jaki odczuwał, już nie. Nie widział niczego dziwnego, ale czuł, że ktoś go obserwuje. Bardzo nie podobało mu się to uczucie.

- Syriusz?! Remus?! – zawołał jeszcze raz. – Jeśli to wy, to przepraszam, że się spóźniłem. To nie moja wina, po prostu wcześniej szef nie chciał mnie puścić. Hej, słyszycie mnie?

Las wokół niego był cichy, a trawa i liście połyskiwały w kroplach deszczu. Słyszał tylko krople padające na trawę i własny chrapliwy oddech, ale wiedział, że nie jest sam. Zaczął się uważnie rozglądać, próbując dostrzec tego, kto mu się przyglądał. Nadal nikogo nie było, ale coś przyciągnęło jego uwagę.

To był naszyjnik wykonany z piór i kłów.

Identyczny jak ten, który nosił Syriusz.

Instynktownie ruszył w jego kierunku, ale zatrzymał się przed linią graniczną. Zdał sobie sprawę, że bez obecności Remusa i Syriusza, którzy mogli go obronić, teren po drugiej stronie świecącej linii był… cóż… niebezpieczny. Ale wciąż chciał zbadać ten dziwny naszyjnik.

- Wingardium Leviosa! – powiedział, machając różdżką dokładne tak, jak uczył ich profesor Flitwick. Naszyjnik uniósł się nas ziemię i zaczął lecieć w jego stronę, ale nagle gwałtownie się zatrzymał, jakby coś go przytrzymywało. Zdziwiony Harry powtórzył zaklęcie, tym razem wkładając w nie więcej siły. Naszyjnik wystrzelił do przodu, rozrywając żyłkę, do której był przywiązany. Głośny trzask odbił się echem po lesie, a Harry zobaczył, że w miejscu gdzie leżał naszyjnik, zapadł się szeroki dół, do tej pory zakryty liśćmi.

Harry zaskoczony spojrzał na pułapkę.

- No tak, cholera… - usłyszał ponury głos gdzieś z lewej. Odwrócił się i zobaczył, że zza drzewa wychodzi jakiś mężczyzna patrząc z wyrzutem w stronę pułapki. – Zapomniałem, że uczą ich tego zaklęcia już na pierwszym roku…

Nieznajomy był wilkołakiem, ale nie przypominał ani Remusa, ani Syriusza. Był wysoki i krępy, a jego ostry profil i czujne czerwono-brązowe oczy nadawały mu wygląd hieny lub szakala. Mężczyzna pokręcił głową i westchnął, po czym uśmiechnął się drapieżnie ruszając w jego stronę.

- Cóż, trzeba to będzie zrobić po staremu…

I nagle Harry został otoczony. Pięcioro wilkołaków, czterech mężczyzn i jedna kobieta, uformowali coś w rodzaju kręgu, wokół niego. Wszyscy byli ubrani jak Syriusz, niektórzy nawet mniej ubrani od niego. Emanowała od nich prawdziwa dzikość, co dodatkowo potęgował fakt, że w dłoniach trzymali grube liny i noże.

Natychmiast wyrwał się do przodu, wykorzystując lukę w ich formacji, ale okazało się, że nie zostawili jej przez nieuwagę. Gdy tylko odbiegł kawałek jak z pod ziemi wyrósł przed nim kolejny wilkołak.

Był największy z nich wszystkich, a jego rozdęte mięśnie pokrywało jeszcze więcej blizn, niż w przypadku Syriusza. Miał krótko obcięte szare włosy poprzetykane nitkami siwizny, krótką zwichrzoną brodę i gęste bokobrody. Złapał Harry’ego za ramiona, a chłopiec poczuł jak długie ostre szpony mężczyzny wbijają się w materiał jego płaszcza. Oczy mężczyzny płonęły żółtym blaskiem, zupełnie jak u wilka podczas pełni.

Harry zamarł, zbyt zaszokowany i zbyt przerażony, żeby się poruszyć. To był cud, że jeszcze w ogóle żył…

- No i co my tu mamy… - odezwał się trzymający go wilkołak przepełnionym zadowoleniem głosem. – Szczeniak Blackbone’a!!!

Harry wiedział, że Blackbone to przydomek Syriusza nadany mu przez jego stado. Ale skąd dowiedzieli się, że się spotykali? Skąd w ogóle wiedzieli, że tu jest? I co najważniejsze, gdzie byli teraz Remus i Syriusz?

Muskularny wilkołak przyjrzał mu się krytycznie, a Harry wstrzymał oddech.

- Jesteś trochę chudszy niż myślałem… Ale pewnie jesteś szybki. Zobaczmy, czy mam rację…

Fennir gwałtownie rzucił chłopca w stronę granicy. Harry cudem utrzymał równowagę i zaczął biec ile sił w nogach, jednak pomimo strachu nie przekraczając granicy. Zawsze był bardzo szybki jak na swój wiek, ale wilkołaki były znacznie szybsze od niego. Już po kilku sekundach znowu był otoczony. Jeden z nich próbował go złapać, ale Harry błyskawicznie odwrócił się w jego stronę i wyciągnął różdżkę.

- Colpo veno!

Mocny powiew wiatru odrzucił zaskoczonego wilkołaka do tyłu, ale Harry nie zdążył już rzucić następnego zaklęcia. Ktoś złapał go za rękę i z rozmachem rzucił w błotnistą kałużę. Chłopak rzucał się mocno, próbując walczyć o oddech, ale cięższy i silniejszy wilkołak tylko mocniej przycisnął go do ziemi. W końcu został brutalnie postawiony na nogi i zobaczył, że stojąca nad nim kobieta wbija w niego pełne żalu spojrzenie. Wkrótce dołączyły do nich pozostałe wilkołaki. Ten podobny do szakala podniósł z ziemi jego różdżkę i z triumfalnym uśmiechem pokazywał ją innym.

Fennir pochylił się nad nim, wyglądając na bardzo zadowolonego.

- A więc jesteś szybki. Poza tym zręczny i masz charakter dzieciaku. To mi się podoba. Więc chyba cię zatrzymamy.

Cudownie…

- Ale… przecież nie złapaliście mnie na swoim terenie! – zaprotestował słabym głosem.

- Być może, ale kto oprócz ciebie o tym wie? – zarechotał Alfa, ale szybko spoważniał. – Grałeś w niebezpieczną grę szczeniaku, więc możesz za to winić tylko i wyłącznie siebie.

Fennir spojrzał groźnie na trzymającą go kobietę.

- Atena, zabierz go stąd, zanim ktoś wpadnie na pomysł, żeby go szukać.

Jednocześnie wszyscy członkowie stada odwrócili się i ruszyli w stronę swoich ziem, a Atena uniosła Harry’ego podążając za nimi. Nadal patrzyła na niego z mieszaniną żalu i litości, ale to nie zmieniało faktu, że jej chwyt był mocny jak imadło. Harry i tak próbował się wyrwać, zapierał się rękami i nogami, wrzeszczał, drapał i kopał, a gdyby nie bał się zarażenia przez kontakt z krwią, to pewnie próbowałby gryźć.

Kobieta tylko prychnęła i wzmocniła uścisk tak bardzo, że prawie złamała mu rękę.
I wtedy zaczął płakać. Z bólu, strachu i żalu za tym, co mógł teraz utracić.

Kobieta wilkołak zawahała się i przyklęknęła obok niego, trzymając go za ramiona. Przytuliła go lekko, a Harry pomimo chłodu wstrząsającego jego ciałem poczuł, że jej skóra jest bardzo ciepła.

- Ciii… - wyszeptała. – Nie bój się mały.

Ale on wciąż się bał i szlochał cicho wtulony w jej ramię.

- Wypuść mnie, proszę.

- Nie.

Znowu pociągnęła go za sobą i po chwili byli już na terytorium Greybacka. Alfa prowadził pochód, za nim szedł szakal. Byli pogrążeni w cichej rozmowie. Co chwilę odwracali się i patrzyli podejrzliwie na Harry’ego. Reszta stada rozproszyła się otaczając ich luźnym kręgiem, co chwila znikając im z oczu, ale zawsze po chwili pojawiali się znowu. Dopiero pół godziny później Harry uspokoił się na tyle, żeby się odezwać.

- Gdzie są Syriusz i… To znaczy Blackbone i Silvermoon?

Atena zerknęła w stronę swojego Alfy, ale on wydawał się nie słyszeć pytania.

- … W tej chwili wymierzamy im karę za ich zdradę.

Oczy Harry’ego rozszerzyły się z niepokoju, więc kobieta szybko zaczęła go uspokajać.

- Nie martw się o nich. Blackbone jest bardzo silny, a Silvermoon ma niezłomnego ducha. Za kilka dni Matka Księżyc będzie wśród nas, a ich błędy zostaną zapomniane. Bogini uleczy ich ciała i serca, gdy będą mogli przyjąć cię jako jedno ze swoich dzieci, gdy staniecie się prawdziwą rodziną.

Choć Atena przedstawiła to w tak romantyczny sposób, Harry nie miał wątpliwości, co się z nim stanie. Będzie wiele krwi i bólu. Śmierć od noża albo przyjęcie klątwy jako jedyne opcje do wyboru. Remus i Syriusz nigdy sobie tego nie wybaczą, nawet, jeśli Greyback i ich Bogini to zrobią. Nie odzywał się już ani słowem i pozwolił się jej prowadzić.

Choć wyglądał na załamanego i niezdolnego do jakiegokolwiek oporu, w rzeczywistości ani na moment nie przestawał szukać okazji do ucieczki. Tak długo jak Atena trzymała go za rękę, nie miał żadnych szans, ale jeśli udałoby mu się ją namówić, żeby puściła go chociaż na sekundę…

Pół godziny później poczuł, że ma już coraz mniej czasu. Nie mógł pozwolić, żeby dotarli do osady. Lykantropia była formą kary i jako taka podlegała pewnym przepisom i zasadom. Pamiętał jak jakiś czas wcześniej Hermiona zafundowała mu wykład na ten temat. Czarodziej, który został oddany wilkołakom, był prowadzony do ich osady, gdzie rozbierano go do naga i palono wszystkie jego rzeczy. Potem zamykano go w pustej chacie` lub jaskini, gdzie pod strażą oczekiwał na kolejną pełnię. Rytuały, które wtedy odprawiano były uznawane za święte, więc nikt poza wilkołakami nie znał ich przebiegu.

Jak na razie Harry niezbyt martwił się rytuałami. Wciąż miał szansę na ucieczkę…

Jeśli zdoła coś zrobić, zanim odbiorą mu rzeczy…

- Hej, mały! – odezwała się Atena, patrząc na niego z niepokojem. – Cały drżysz. Zimno ci?

Fennir odwrócił się i zmierzył ich poirytowanym spojrzeniem.

- Pośpiesz się. Dzieciak rozgrzeje się, kiedy wrócimy do osady.

Pod jego spojrzeniem kobieta spuściła wzrok, ale gdy tylko się odwrócił wbiła wściekłe spojrzenie w jego plecy. Rozmasowała ramiona Harry’ego, jakby próbując jednocześnie go rozgrzać i zachęcić do pośpiechu.

Doszli do urwiska, pod którym przepływała rzeka spieniona i niespokojna na skutek deszczu, gwałtownie spadająca w dół jakieś dziesięć metrów od nich. Jedynym sposobem przedostania się na drugą stronę było skorzystanie z przewróconego drzewa, prawdopodobnie spełniającego funkcję mostu. Każdy członek stada pojedynczo przechodził po nim nad urwiskiem, aż po tamtej stronie zostali tylko Harry, Fennir, szakal i Atena.

- Ja pójdę pierwszy – zakomunikował Alfa. – Chłopak pójdzie za mną, a Atena zaraz za nim. Grendel wejdzie ostatni. Niech ci się nie wydaje, że możesz zeskoczyć i odpłynąć mały. Jeśli nawet prąd wodospadu cię nie zabije, to możesz być pewien, że ja to zrobię.

Harry zadrżał lekko i odwrócił wzrok, nadal udając uległość. Wszyscy ruszyli do przodu zgodnie z rozkazami swojego przywódcy, ale gdy tylko Atena go wypuściła Harry natychmiast zeskoczył z urwiska. Zanim znalazł się pod wodą, usłyszał jeszcze jej stłumiony krzyk i głośne przekleństwa Greybacka.

Woda była lodowata, a biorąc pod uwagę, że już wcześniej było mu zimno, to była prawie nie do wytrzymania. Na oślep, sztywnymi palcami zdarł z siebie płaszcz, pozwalając prądowi na porwanie go. Nadludzkim wysiłkiem wychylił głowę nad wodę i zaczerpnął łyk powietrza, jednak po chwili znowu został wciągnięty pod powierzchnię.

Teraz spadał, zamiast tonąc.

Harry wiedział, że ma już tylko kilka sekund, zanim strumień spienionej wody zrzuci go na dół. Rozerwał przód koszuli i przerwał rzemień utrzymujący Świstoklik na jego szyi. Chwycił kijek obiema rękami i…

Trzask!




 

****




 

Harry wylądował w głębokiej kałuży błota. To był raczej szczęśliwy przypadek, bo spadając z tej wysokości na sto procent coś by sobie złamał. Ale w tej chwili raczej nie był w stanie należycie docenić tego faktu. Jedyną rzeczą, która go teraz obchodziła, było to, że uciekł i udało mu się przeżyć.

Ledwo uciekł.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin