Anonim - Oko ksiezyca.pdf

(1059 KB) Pobierz
370917167 UNPDF
Oko
księżyca
Anonim
370917167.001.png
UWAGA DO CZYTELNIKA:
W Księdze bez tytułu Mistyczna Dama tak oto przestrzegała Kacy przed Okiem
Księżyca:
[Ten kamień] dysponuje nadprzyrodzoną mocą i ściąga zło wszędzie, gdzie
tylko się znajdzie. Dopóki masz go przy sobie, nie jesteś bezpieczna. W zasadzie i tak
nie jest się bezpiecznym, jeżeli kiedykolwiek miało się z nim kontakt.
Szanowny Czytelniku,
Teraz to Ty trzymasz Oko Księżyca.
Ciesz się więc życiem, dopóki trwa...
Anonim
Rozdział pierwszy
Joel Rockwell nie pamiętał, by kiedykolwiek tak się denerwował. Kariera
strażnika pracującego na nocnej zmianie w Muzeum Historii i Sztuki w Santa
Mondega nie dostarczała mu, oględnie mówiąc, mocniejszych wrażeń. Swego czasu
chciał pójść w ślady ojca, Jessiego, i wstąpić do policji, nie sprostał jednak wymogom
stawianym w akademii. W pewnym sensie oblanie egzaminów sprawiło mu nawet
ulgę. Służba w policji wiązała się z nieporównanie większym ryzykiem. Dobitnie
wykazały to wydarzenia sprzed trzech dni, kiedy to jego ojciec zginął z ręki Bourbon
Kida w trakcie jatki, jaką ten urządził w następstwie zaćmienia Słońca podczas
Festiwalu Księżycowego. Tak więc wygodna rola strażnika wydawała się dużo
bardziej bezpieczna. A przynajmniej była taka jeszcze pięć minut temu.
Najbardziej uciążliwa część nocnych obowiązków polegała na siedzeniu w
pokoju ochrony i obserwowaniu ściany monitorów, co na ogół dowodziło jedynie
tego, że w obrębie muzeum nic a nic się nie dzieje. No i jeszcze ten szary mundur,
który Joel musiał nosić w pracy - całe ciało swędziało od niego jak cholera. Zanim
trafił do niego w pierwszym dniu służby, prawdopodobnie latami nosiły go niezliczone
rzesze innych strażników i zwyczajnie nie był zaprojektowany z myślą o robocie na
siedząco. W nocy najtrudniejsze zadanie sprowadzało się przeważnie do tego, żeby
czuć się w nim wygodnie. Ale to, co przed chwilą zobaczył na monitorze numer trzy,
zmieniło postać rzeczy.
Joel Rockwell nie odznaczał się bujną wyobraźnią. Nie był też obdarzony
szczególną inteligencją i to właśnie brak tych dwóch cech spowodował, że oblał
egzaminy w akademii policyjnej. Jak to ujął w swoim poufnym raporcie jeden z
instruktorów na kursie - posiwiały trzydziestoletni porucznik - „facet jest tak tępy, że
nawet inni kadeci to zauważyli". Niemniej cechował go swoisty upór i uczciwość, co
czyniło z niego wiarygodnego świadka i strażnika, na którym można było polegać -
nawet jeśli tylko dlatego, że z braku wyobraźni i inteligencji nie nadawał się do innego
zajęcia.
Jeżeli wzrok nie spłatał mu figla, dopiero co był naocznym świadkiem
morderstwa na ekranie. Wyglądało na to, że jego kolega Carlton Buckley został
zaatakowany i zabity, kiedy obchodził galerie pod poziomem ziemi. Rockwell byłby
zawiadomił policję, tyle że gdyby im opowiedział, co - jak mu się zdawało - zobaczył
na monitorze, zwyczajnie by go wyśmiali, a może nawet aresztowali za to, że zawraca
im głowę. W tej sytuacji postąpił najlepiej, jak mógł, czyli zadzwonił do profesora
Bertrama Cromwella, jednego z dyrektorów muzeum.
Miał numer profesora zapisany w swoim telefonie komórkowym i chociaż czuł
się trochę nieswojo, że dzwoni do niego o tak nieludzkiej porze, skoczył na głęboką
wodę i mimo wszystko to zrobił. Cromwell był jednym z tych niebywale kulturalnych
dżentelmenów, którzy nigdy nie wprawiliby go w zakłopotanie z powodu telefonu,
choćby sprawa, z jaką dzwoni, była zgoła trywialna.
Czekając, aż Cromwell odbierze, z bijącym sercem i komórką przy uchu opuścił
pokój ochrony i zszedł na niższy poziom, żeby na własne oczy się przekonać, czy w
sali z ekspozycją sztuki egipskiej naprawdę wydarzyło się to, co mu się zdawało.
Dotarł na sam dół schodów i właśnie skręcił w prawo w długi korytarz, gdy
Cromwell odebrał wreszcie telefon. Miał głos człowieka wyrwanego z głębokiego snu,
ale trudno było się dziwić.
- Halo? Mówi Bertram Cromwell. Z kim mam przyjemność?
- Hej, Bernardzie, tu Joel Rockwell z muzeum.
- Witaj, Joelu. Nawiasem mówiąc, mam na imię Bertram, nie Bernard.
- Jak zwał, tak zwał. Słuchaj, coś mi się zdaje, że mamy tu w muzeum intruza,
ale nie jestem do końca pewien, no to pomyślałem, że najpierw zadzwonię do ciebie,
zanim, no wiesz, zawiadomię policję i w ogóle.
Cromwell jakby się trochę przebudził.
- Naprawdę? Co się dzieje?
- No... pewnie pomyślisz, że ześwirowałem, ale coś mi się widzi, że ktoś się
włamał do wystawy mumii egipskich i dopiero co stamtąd wyszedł.
- Mógłbyś powtórzyć?
- Wystawa mumii. Zdaje mi się, że ktoś właśnie wylazł z tego sakramenckiego
grobowca.
- Co takiego?! To niemożliwe! O czym ty gadasz, na litość boską?
- Ano, wiem, że to się wydaje pokopane. Dlatego najsampierw zadzwoniłem do
ciebie. Widzisz, po mojemu ten, co tu był, zaatakował tego drugiego strażnika.
- A kto ma dzisiaj dyżur razem z tobą?
- Carter Bradley.
- Masz na myśli Carltona Buckleya?
- No, jak zwał, tak zwał. Tylko nie jestem pewny, czy on, tego no, czy się nie
zgrywa. Ale jeżeli to nie żart, to ma poważne kłopoty. Tak na oko naprawdę poważne.
- Dlaczego? Co się stało? - Profesor, całkiem już rozbudzony, przerwał na
chwilkę, żeby zebrać myśli, po czym zapytał spokojnie: - Co konkretnie widziałeś,
Joel? Fakty, chłopcze... muszę znać fakty. Wybacz, że ci to powiem, ale to, co
mówisz, jest cokolwiek bez sensu, a ja jestem nieco zmęczony.
Rozmawiając z Cromwellem, Joel nadal szedł szerokim, kiepsko oświetlonym
korytarzem, aż wreszcie - szybciej, niż miałby ochotę - dotarł do końca. Odetchnął
głęboko, po czym skręcił w prawo, do olbrzymiej otwartej galerii zwanej Salą
Lincolna. I wtedy to usłyszał muzykę! Ktoś delikatnie grał na fortepianie jakąś
melodię. Łagodną i smutną melodię, przypominającą nieco temat muzyczny kończący
odcinki serialu telewizyjnego Niesamowity Hulk, którym Rockwell zachwycał się pod
koniec lat siedemdziesiątych. Wiedział, że gdzieś tu na dole jest fortepian, ale kto na
nim grał, do kurwy nędzy? No i w dodatku grał do dupy, a poza tym...
- Niech pan poczeka, profesorze Crumpler. Nie da pan wiary, ale słyszę, jak
ktoś gra na fortepianie. Na chwilę schowam komórkę do kieszeni. Niech pan się nie
rozłącza, zaraz panu powiem, co widzę.
Wsunął mały telefon do górnej kieszeni szarej koszuli i z pętli u pasa wyciągnął
pałkę policyjną. Potem wszedł do olbrzymiej sali, żeby dokładniej zbadać sprawę.
Fortepian stał upchany za ścianą o barwie piasku, biegnącą po jego lewej ręce aż do
połowy długości korytarza i w całości obwieszoną portretami słynnych muzyków. Nie
zwracając przez chwilę uwagi na melodię, Joel skupił się na egipskiej wystawie po
prawej - imponującym stałym eksponacie zatytułowanym „Grobowiec mumii". Była
zdemolowana. Podłogę zalegały odłamki szkła ze stłuczonej osłony wokół ekspozycji.
A ze szkłem zmieszana była krew. Mnóstwo krwi.
W szczególności rzucało się w oczy, że stojący w środku wystawy złoty
sarkofag był otwarty. Wieko leżało na podłodze, a zmumifikowane szczątki ostatniego
lokatora zniknęły. Joel wiedział, że jest to ulubiony eksponat profesora Cromwella,
którego wielce by zdenerwowało, gdyby ktoś ukradł jego cenną własność lub choćby
przy niej majstrował. To była największa atrakcja muzeum, najrzadszy i najcenniejszy
obiekt w całej ogromnej kolekcji. A teraz jej najwspanialsza część przepadła.
Rockwell cofnął się pamięcią do tego, co, jak mu się zdawało, zobaczył na
monitorze w pokoju ochrony, i z konsternacją pokręcił głową. Od tamtej pory minęło
zaledwie kilka minut, a już zaczynał myśleć, że atak na Buckleya był jedynie
wytworem jego wyobraźni. To musiał być jakiś żart, co nie? Wprawdzie w stanowczo
nieodpowiednim czasie, zważywszy na niedawne zabójstwa w Santa Mondega i
okolicy - żart z gruntu niesmaczny, jeśli chcecie znać jego zdanie - ale mimo to żart. A
o co tu chodzi z tym pieprzonym fortepianem? Kimkolwiek jesteś, naucz się
prowadzić melodię! - pomyślał z zaskakującą nawet jak na niego niekonsekwencją.
Żeby się dostać do fortepianu - który, jeśli wierzyć pogłoskom, należał niegdyś
do słynnego kompozytora - musiał przecisnąć się jakoś między masą szkła i krwi oraz
kolosalnym posągiem Achillesa, starożytnego greckiego bohatera, do małej wnęki po
drugiej stronie długiej ściany o barwie piasku. Jeśli dobrze pamiętał, przy klawiaturze
siedział naturalnej wielkości drewniany manekin, ufryzowany i ubrany tak jak
kompozytor, do którego należał kiedyś fortepian. Co to za jeden? - zastanawiał się.
Beethoven? Mozart? Manilow? Nie było to na tyle istotne, żeby zawracać sobie tym
głowę, zresztą i tak wkrótce się dowie. Gdy minął posąg wielkiego, ponurego
greckiego wojownika i okrążył koniec piaskowej w kolorze ściany, zobaczył, że
manekin leży na wznak na podłodze, w pewnej odległości od fortepianu, jak gdyby
cisnął go tam ktoś dysponujący niezwykłą siłą. Kukła odziana była w fioletowy kaftan
narzucony na białą koszulę, a stroju dopełniały ciemne rozkloszowane spodnie typu
„dzwony" i błyszczące czarne buty. Do lewej górnej kieszeni kaftana przyczepiony był
identyfikator z napisem „Beethoven", lecz przestępując nad drewnianą postacią,
Rockwell nie zwrócił na niego uwagi, a zatem nadal nie był ani na jotę mądrzejszy w
kwestii, którego kompozytora miał udawać manekin.
Najwyraźniej to nie manekin grał na fortepianie, tylko co innego. Rockwell
zbliżył się nieco do stojącego w rogu instrumentu, by zobaczyć, cóż to za muzyk tak
koszmarnie pitoli. A kiedy po kilku krokach znalazł się dostatecznie blisko, ujrzał
postać siedzącą na niskim stołku przy fortepianie i bębniącą w klawiaturę z werwą, acz
bez talentu. Na ten widok po plecach przeszły mu zimne ciarki.
Postać miała na sobie długą szatę z kapturem z intensywnie szkarłatnego sukna.
Kaptur nasunięty był na głowę właściciela, przez co strój wyglądał jak takie coś, co
bokserzy wkładają przed wejściem na ring. Spowity w pelerynę osobnik z
zakapturzoną twarzą namiętnie kolebał się z boku na bok i kiwał głową niczym Stevie
Wonder, niemiłosiernie fałszując ten kawałek. Buckleya, kolegi Rockwella, nie było
nigdzie widać, niepokoił jednak fakt, że smuga krwawych plam na podłodze
prowadziła do zakapturzonej postaci przy fortepianie.
Zachowując dystans, Rockwell postanowił zawołać tajemniczego pianistę,
licząc, że uda mu się dojrzeć jego twarz. Jeżeli nie spodoba mu się to, co zobaczy, to
Zgłoś jeśli naruszono regulamin