1.
Podczas swej drugiej pielgrzymki do kraju papież Jan Paweł II dokonał między innymi beatyfikacji Adama Chmielowskiego, zwanego powszechnie Bratem Albertem. Dlaczego wybór papieski padł właśnie na tego człowieka? Jeśli Kościół wynosi kogoś na ołtarze, to nie tylko dlatego, że prowadził on szlachetne i godne życie. Takich jest wielu, setki tysięcy, miliony... Kościół spośród prawdziwie szlachetnych beatyfikuje i kanonizuje tych, których życie jest jakimś szczególnie wymownym znakiem dla konkretnej epoki. Tych, którzy są jakby naznaczeni Bożym charyzmatem dla aktualnie żyjących ludzi. Cóż można uznać za taki znak w życiu Brata Alberta? Chyba bezsprzecznie znakiem tym jest dobrowolnie wybrane ubóstwo.
Adam Chmielowski w sposób szczególny był otwarty na potrzeby ludzi sobie współczesnych. Jako młody człowiek bierze udział w zbrojnym zrywie Powstania Styczniowego. Zatroskany o sprawiedliwość, solidarny z narodem walczy zostaje ranny, traci nogę. Potem służy społeczeństwu swą sztuką malarską. Przybliża, uobecnia piękno, które ostatecznie czerpie swój początek z Boga, źródła wszelkiego piękna. Ale z biegiem czasz dochodzi do wniosku, że ani walka zbrojna, choć toczona w imię najszlachetniejszych ideałów, ani malarstwo, choć dotykające często tematyki religijnej - w pełni go nie uwierzytelnia. Jeśli naprawdę chce zanieść ludziom Boże wartości i jeśli te wartości z jego rąk mają być przyjęte - musi dokonać czegoś więcej.
I oto widzimy go w lwowskich i krakowskich ogrzewalniach - nędzarz wśród nędzarzy. Głoszona przezeń Ewangelia, zasada miłości i solidarności społecznej, stały się wiarygodne, bo osobiście realizował Chrystusowe polecenie: nie zabrał na drogę ani chleba, ani torby, ani pieniędzy... Weteran walk o niepodległość, malarz cieszący się powszechnym uznaniem, a równocześnie: człowiek obierający dobrowolne zabójstwo - na znak, na świadectwo. Oto charyzmat na nasze czasy, oto ukazany nam przez Jana Pawła II sprawdzian wiarygodności naszego apostolstwa.
Ks. Mieczysław Brzozowski Ubóstwo - znakiem apostoła BK 85/6
- 2 -
Pewien młody człowiek pochodzący z rodziny religijnej wychowany po katolicku, po maturze idzie na studia. Wtedy odrzucił wszystko w co dotychczas wierzył czym żył, jako przestarzałe. Na własną rękę szuka zrozumienia, kim jest człowiek, jaki jest sens jego życia. Po pięciu latach takiej drogi stanął nad przepaścią. Był u szczytu wyczerpania duchowego i pustki. W takim stanie wewnętrznej rozterki nie wiedział, co począć. Dotarły do niego – nie pamięta już w jaki sposób - słowa Jana Pawła II: "Człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa". Za tymi słowami poszedł jak za drogowskazem. Po trzech latach czytania Pisma św. książek religijnych, rozmów i dyskusji wraca z powrotem do Pana Boga. Modli się, uczestniczy we Mszy św., odbywa spowiedzi.
Ks. Józef Szczypa Ludzie zatwardziałych serc BK 85/6
- 3 -
Przed wielu, wielu laty żył w Krakowie... Słowa te brzmią jak początek pięknej baśni czy legendy. Jednak historia dotyczy prawdziwego człowieka. Tak prawdziwego, jak wy. Miał imię i nazwisko, adres domu, w którym mieszkał. Chodzi o Adama Chmielowskiego.
Mieszkał w Krakowie. Uczył się najpierw w Puławach niedużym mieście, tak jak Kraków położonym nad Wisłą. Potem, gdy wybuchło Powstanie Styczniowe, przyłączył się do ludzi kochających swoją Ojczyznę i walczył o to, by Polska odzyskała wolność. Udział w powstaniu przypłacił kalectwem. Po upadku powstania odkrył w sobie talent artysty i zaczął malować obrazy.
Były naprawdę piękne. Przyjaciele Adama mówili, przepowiadając mu wspaniałą karierę: "Przez swoje obrazy będziesz sławny, znany na całym świecie. Jednak Pan Bóg miał wobec Adama inne plany. Chciał bowiem, aby "był święty i nieskalany przed Jego obliczem" (II czyt.).
Pewnego dnia, gdy Adam Chmielowski szedł wąskimi uliczkami Krakowa dostrzegł nieszczęśliwego człowieka: obdartego, głodnego, nie mającego dachu nad głową. Adam zainteresował się nim. Pomógł, dał, ubranie, nakarmił, znalazł dom i zajęcie. Po pewnym czasie dostrzegł, że takich ludzi biednych i nieszczęśliwych jest w Krakowie więcej. Zrozumiał, że im powinien poświęcić swoje siły, życie. Założył zakon, przyjął imię i od tego imienia zaczęto nazywać zakonników Braćmi Albertynami. Przyjaciele dziwili się. Przecież będąc sławnym malarzem byłby bogaty. Mógłby pieniądze otrzymywane ze sprzedaży swoich obrazów dawać ubogim chcieli, żeby Adam, a właściwie już brat Albert, w ten sposób postępował. Jego życie skłaniało ich, nawet zmuszało do zastanowienia się nad ich własnym postępowaniem.
Ks. Henryk Dulniak Ubóstwo - znakiem apostoła BK 85/6
- 4 -
Niedawno Mariola z klasy VIIa pokazała mi swój pamiętnik, w którym pisała o miłości do Jurka z VIIb. O miłości napisano już bardzo dużo. O miłości śpiewa się niezliczone piosenki, kręci filmy, pisze książki, wiersze. Każdy człowiek dziecko i starszy, chce być kochany. Już małe dziecko mówi pokazując rękami: "Tyle kocham mamusię". Dziecko chce być kochane najpierw przez rodziców później przez kolegów, koleżanki, wychowawców, nauczycieli. Jeżeli jest kochane, wówczas prawidłowo się rozwija i w ten sposób uczy się miłości od innych.
Ks. Jan Brodziak - NAJWAZNIEJSZE PRZYKAZANIE: "BĘDZIESZ MIŁOWAŁ..." BK 86/5
- 5 -
Polska pisarka, Zofia Kossak-Szczucka, napisała sztukę teatralną pt. Gość oczekiwany. Bardzo biedny człowiek, drwal leśny, w tragicznej sytuacji rodzinnej błagał Chrystusa u stóp figurki w lesie, by mu przyszedł z pomocą. Usłyszał odpowiedź: "Dziś wieczorem przyjdę do ciebie". Przygotowano się godnie na to przyjście, choć Pan Jezus jakby zwlekał z przybyciem... Ale wieczorem, zamiast Chrystusa, do domu drwala przybywa żebrak prosząc o coś do jedzenia. Gospodarze, choć niewiele bogatsi od niego, przyjęli go i nakarmili. Gdy ugoszczony odszedł, przekonali się po skutkach tej wizyty, że był to Chrystus. Druga część tej sztuki rozgrywa się u bogatego młynarza. Dowiedział się on o wizycie Pana Jezusa. Podobnie prosił i otrzymał podobną obietnicę: "Dziś wieczorem przyjdę do ciebie". Godnie i wystawnie przygotowano się w domu młynarza na zapowiedzianą wizytę, ale Chrystus nie przybywał. Zjawił się natomiast jakiś młody przybłęda, obszarpaniec wędrujący w poszukiwaniu pracy, proszący o nocleg. Nie przyjęto go, wypędzono, a gdy wrócił i nalegał - poszczuto psem. Na próżno wyczekiwano wizyty Jezusa. Dlatego też rano młynarz poszedł pod figurę Ukrzyżowanego i czynił Mu wymówki, że nie spełnił danej obietnicy. I wtedy usłyszał: "Byłem u ciebie późnym wieczorem a tyś mię psem poszczuł".
Taka jest treść sztuki. Pokazuje nam ona prawdę że przychodząc z pomocą bliźniemu w jego potrzebie, spotykamy się z Chrystusem, On przyjmuje nasz czyn jako przysługę Jemu wyświadczoną.
Ks. Jan Brodziak - NAJWAŻNIEJSZE PRZYKAZANIE: "BĘDZIESZ MIŁOWAŁ..." BK 86/5
- 6 -
W pewnej amerykańskiej rozgłośni radiowej ogłoszono kiedyś konkurs z nagrodami na najlepszą pogadankę o miłości bliźniego. W wyznaczonym czasie kandydaci do nagrody, zebrani w poczekalni, indywidualnie przechodzili do studia, w którym rejestrowano ich słowa na taśmie magnetofonowej. Ale konkurs został zorganizowany dość sprytnie, o czym uczestnicy dowiedzieli się dopiero po ogłoszeniu wyników. W kącie korytarza, który wiódł do studia, umieszczono człowieka udającego chorego na atak serca. Każdy z biorących udział w eliminacjach musiał przejść obok niego: świadków nie było, a zachowanie się przechodzących rejestrowała ukryta kamera. Niektórzy z nich zatrzymywali się na chwilę, ale potem, zerkając na zegarek, dochodzili do wniosku, że mogą nie zdążyć na nagranie swego przemówienia i odpaść z rywalizacji; inni nawet się nie zatrzymali... Konkurs wygrał mężczyzna w średnim wieku, który pobiegł do najbliższego telefonu i zawiadomił pogotowie ratunkowe. Spóźnił się na nagranie do studia, mówił zdyszanym głosem, czasem nawet nieskładnie, komisja jednak uznała, że jemu należy przyznać główną nagrodę, bo choć pod względem językowym i oratorskim inni wypadli lepiej, on zdał na piątkę egzamin z praktyki miłości bliźniego.
Podobny eksperyment przeprowadziła polska milicja na odcinku autostrady koło Wrocławia. Kilka metrów od jezdni umieszczono wrak samochodu, polewając go benzyną i zapalając, a nieco dalej położono kukłę imitującą rannego w wypadku kierowcę. Ukryci w zaroślach funkcjonariusze obserwowali reakcję przejeżdżających kierowców, a informacje przekazywali za pomocą krótkofalówki do stojącego kilkaset metrów dalej radiowozu. Niektóre samochody zwalniały inni prowadzący je dodawali gazu, a tylko kilka osób zjechało na pobocze, i podbiegło w kierunku rzekomej ofiary, by udzielić jej pomocy. Obsługa radiowozu zatrzymywała wszystkich, którzy obojętnie minęli miejsce domniemanej katastrofy, pytając o powody takiego zachowania. Wyjaśnienia były różne, przeważnie mętne i nie przekonujące; jedni tłumaczyli, że bardzo się spieszyli, i tak już będąc spóźnieni na umówione spotkanie inni odpowiadali, że bali się przesłuchań przed sądem w charakterze świadków albo odpowiedzialności za to, iż nieświadomie przyczynili się do śmierci ofiary, poruszając rannego i wioząc go do szpitala. Ktoś zdenerwowany oświadczył, że na drogach szybkiego ruchu powinny często pojawiać się specjalne patrole, aby zawiadamiać pogotowie ratunkowe i zabezpieczać ślady.
Ks. Śniegocki J. Z książki IDŹCIE I NAUCZAJCIE
- 7 -
Znamy przykazanie miłości bliźniego, ale też znamy egoistyczną ucieczkę przed tym przykazaniem: "A kto jest moim bliźnim?" Chrystus nam odpowiada w dzisiejszej Ewangelii, że jest nim każdy człowiek potrzebujący pomocy, w tym przypadku pomocy medycznej.
Warto w tym miejscu wspomnieć postać Teresy Strzembosz (1930-1970). Swoją posługę medyczną traktowała jako pomoc świadczoną bliźnim ze względu na Boga. Były to lata 50 i niełatwo było się dostać na medycynę w Warszawie. A tak bardzo chciała, by móc się oddać na służbę chorym. Ukończyła jedynie dwuletnie studium felczerskie i podjęła pracę w pogotowiu ratunkowym w Otwocku. Mając pierwsze doświadczenia z pracy, pisała w liście (rok 1956) do jednej z koleżanek studiujących medycynę w Krakowie:
"W tej chwili pracuję w szpitaliku w Otwocku na oddziale wewnętrznym i Pogotowiu. Ośrodek już rzuciłam, bo było trochę za dużo. Wczesnym latem przechodzę już na ośrodek wiejski - nie wiem jeszcze gdzie - w każdym razie na głuchą wieś. Rozumiesz chyba, jak bardzo się cieszę - wprost uwierzyć nie mogę, by tyle radości mogło się zmieścić w jednym życiu. To takie wielkie szczęście mieć możność służenia człowiekowi - a właściwie Bogu w ludziach. Nasz zawód pozwala nam być przy człowieku w najcięższych i najważniejszych dla niego momentach - w chwilach urodzenia i śmierci. I choć tak często jesteśmy tylko świadkami wypadków, świadkami czyichś zmagań czy cierpień, już to samo, że możemy przy danym człowieku być (choć zewnętrznie wydaje się, że nic mu pomóc nie możemy), jest wielką łaską. Czy ty też, wchodząc do szpitala, myślisz z radością o tym, że to dziwne i wspaniałe, że mamy to szczęście, że nam wolno tu przychodzić? Bo ja do dziś dnia temu się dziwię i cieszę (...)".
Cytat za: Elżbieta Sujak, Charyznat zaangażowania. Życie Teresy Strzembosz, Warszawa 1988, s. 37-38.
Kazanie Rok C
- 8 -
W Opowiastkach ks. Kazimierz Wójtowicz pisze, że do uczonego w Piśmie przyszło kiedyś dwóch szukających braci z prośbą, aby ten zechciał im wyjaśnić, jak należy rozumieć zdanie Biblii mówiące o tym, że Bogu trzeba dziękować za nieszczęście tak samo jak za szczęście i z taką samą radością przyjmować jedno i drugie. Uczony nie silił się wcale na mądre wywody; powiedział tylko: Idźcie do bóżnicy i tam spotkacie rabbiego Zuzję, kurzącego fajkę. Ten wam wszystko dobrze wyjaśni. Bracia bez trudności odnaleźli dom modlitwy i rabbiego. Przedłożyli swój problem. Rabbi wysłuchawszy w skupieniu ich wywodów, odłożył fajkę, pogładził brodę, uśmiechnął się i rzekł: Moi kochani, z tym pytaniem trafiliście pod fałszywy adres. Musicie więc znaleźć kogoś innego, a nie takiego jak ja, który jeszcze nigdy nie doświadczył żadnego nieszczęścia. Wszyscy jednak wiedzieli, iż życie rabbiego Zuzji było od samego początku pasmem cierpień i biedy. Wtedy i ci dwaj pytający zrozumieli nieco, co znaczy przyjmować z radością nieszczęście, ból, chorobę.
I jeszcze jedna żydowska opowiastka z tego samego tomiku, dająca nam wiele do myślenia. Oto rabin Johanan został nawiedzony przez straszliwą chorobę i wiele cierpiał. Cierpienia załamały go psychicznie. Przyjacielowi Haninie wyznał swoją rozpacz i użalał się na swe beznadziejne położenie. Wtedy ten pobożny mąż zaczął go pocieszać:
- Mój przyjacielu, te słowa nie pasują w ogóle do takiego męża jak ty; do takiego, który jest pobożny i świątobliwy. Mów raczej, że Bóg jest sprawiedliwy w nagrodzie, jaką obiecuje cierpiącym! Te religijne rozważania podreperowały rzeczywiście schorowanego Johanana. Po paru latach zachorował Hanina. Również i on przez swoje cierpienie został wytrącony z równowagi. Przyjaciel Johanan chciał go teraz pocieszyć jego własnymi, wcześniejszymi słowami, ale Hanina odpowiedział:
- Jakże chętnie zrezygnowałbym z tych męczarni i z obiecanej zapłaty!
Na to odparł Johanan:
- W mojej chorobie byłeś dla mnie mistrzem pociechy i podnoszenia na duchu... z religii uczyniłeś balsam na rany, znalazłeś słowa, które niosły mi pokój serca. Dlaczego nie powiesz sobie samemu tych dźwigających?
- Ponieważ byłem wtedy na zewnątrz - odpowiedział spokojnie chory rabin - byłem wolny, mogłem ręczyć za innych; teraz jednak, gdy sam jestem wewnątrz, jakże mogę być dla siebie poręką?
Tak, to prawda. Zdrowy nie zrozumie chorego. Łatwo jest tanio moralizować o cierpieniu, jeśli się go nie doświadcza. Pamiętajmy jednak o tym co powiedział Georg Moser: "Bóg nie określa cierpienia, ale pomaga je dźwigać", zaś Julius Schieder dodaje: "Cierpienie jest świątynią, w której Bóg chce być z człowiekiem sam na sam". I ten ciężar, który nas niejednokrotnie przygniata z powodu bólu i cierpienia jest także okazją, wezwaniem do czynnego przeżywania ludzkiego i chrześcijańskiego powołania oraz do udziału we wzrastaniu Królestwa Bożego w nowy, jeszcze cenniejszy sposób.
Ks. Jan AUGUSTYNOWICZ APOSTOLSTWO CHORYCH Materiały Homiletyczne Nr 151 Rok C – Kraków 1995
- 9 -
Adam Mickiewicz w balladzie "Powrót taty" opowiada o skuteczności modlitwy dziecięcej w intencji ojca. Otóż ojciec rodziny nie wracał długo do domu z wyprawy kupieckiej. Zaniepokojona matka wysłała dzieci na kraniec wioski, aby przy przydrożnej figurze modliły się o szczęśliwy powrót taty do domu. Dzieci szczerze i głośno wypowiadały swoje modlitwy wierząc głęboko, że zostaną wysłuchane. Głośna modlitwę dzieci słyszał szef bandy zbójeckiej, która przewidując przejazd kupca zaczaiła się, aby go obrabować. Wzruszył się bardzo dziecięcą modlitwą i wspomniał, że i on ma swój dom, żonę, małego synka...
Wkrótce nadjeżdża kupiec, ojciec modlących się dzieci. Banda zbójców napada na niego chcąc zrabować wszystko. Wtedy wybiega ich wódz i powstrzymuje pozostałych, a do kupca mówi: "Pierwszy bym pałkę strzaskał na twej głowie, gdyby nie dziatek pacierze". Szczera modlitwa dzieci uchroniła ojca i cały jego dobytek. To było piękne apostolstwo dzieci modlitwą! Pomoc niesiona przez modlitwę okazała się bardzo skuteczna.
Ks. Czesław Grelak - APOSTOLSTWO CHORYCH BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134) 1995
- 10 -
- Pewna chora staruszka opowiadała ze łzami w oczach o dzieciach z Krucjaty Eucharystycznej, które z okazji świąt odwiedziły ją, opowiedziały o swoich rodzinach, o szkole, o koleżankach i przyniosły kartkę z życzeniami. Kartka była wycięta w kształcie serca. Chora położyła tę kartkę na stoliku obok choinki i wszystkim opowiadała o radości, jaką sprawiły jej dzieci.
- Dziewczynki z Oazy odwiedzają dwa razy w tygodniu niewidomego człowieka i czytają mu prasę, Pismo św. i inne książki.
- Dziewczynki z grupy charytatywnej przy parafii również odwiedzają chorych, starych, samotnych. Robią zakupy, sprzątają, przygotowują posiłek. Apostołują wśród chorych.
- 11 -
Tymczasem prawda jest inna - bliźni to każdy człowiek!
To ten kolega, który przychodzi do szkoły zawsze ładnie i czysto ubrany, a także ten niedbały i brudny; ten zawsze uśmiechnięty i ten smutny; ten miły, grzeczny i ten, co zawsze ma zaciśniętą pięść i przezwisko na ustach; ten, co zawsze spieszył mi z pomocą i ten, co mnie wyśmiał, oszukał i minął obojętnie; "to ten - jak pisze M. Quoist - o którym mówisz - «Mam go ciągle w oczach» albo «Nie znoszę jego widoku» to ten, o którym nic nie mówisz, nic nie myślisz,
bo przechodzisz nie patrząc i dlatego nie spostrzegasz go...
Bliźni to ten
przez którego Bóg się wypowiada przez którego Bóg wzywa
przez którego Bóg ubogaca
przez którego Bóg mierzy naszą miłość Bliźni to twój chleb powszedni
twoja codzienna hostia Bliźni nazywa się Jan, Piotr, Anna, pan Kowalski... pracuje w tym samym biurze
mieszka w tym samym domu co ty, jedzie tym samym trolejbusem
siedzi koło ciebie w kinie..." (Modlitwa i czyn, s. 265-266).
Wszyscy ludzie są więc moimi bliźnimi. A bliźniego trzeba szanować i kochać. Bo przecież człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, który jest samą Miłością.
Ks. Stanisław Czerwik - CZYŃ MIŁOSIERDZIE, A BĘDZIESZ ŻYŁ Współczesna Ambona – Kielce 1989 Rok XVII Nr 3
- 12 -
Kiedyś powiedział do mnie starszy już, prosty, nieuczony człowiek, mój parafianin: "Proszę księdza, źle dzieje się w naszym kraju i będzie jeszcze gorzej, bo ludzie o Bogu zapominają, nie liczą się z Nim. Kiedy przed dwudziestu laty powstała Solidarność, często jeździłem na różne spotkania Solidarności Rolników Indywidualnych i zawsze te spotkania rozpoczynane były modlitwą, a często i mszą św. Liczyliśmy się z Bogiem i nie skakaliśmy sobie do oczu. A teraz wszyscy są mądrzy, o Bogu nie pamiętają i stąd te gorszące podziały. Nie liczą się z Prawem Bożym, ale swoje prywaty przedkładają nad wspólne dobro". To prawda, gdy Boga nie postawi się w swoim życiu na pierwszym miejscu, wszystko inne będzie na niewłaściwym miejscu. I w życiu osobistym i rodzinnym i społecznym.
Ks. Szymon NOSAL - PRAWO MIŁOŚCI Materiały Homiletyczne Nr 195 Rok C – Kraków 2001
- 13 -
Ty jesteś owym żydowskim kapłanem, lewitą - człowiekiem "dobrym", zajętym tyloma bardzo ważnymi sprawami, działalnością społeczną, może nawet dobroczynną, ale brak ci prawdziwej miłości jak tym trzem mnichom ze staroegipskiej legendy.
"Pewnego razu przyszli do opata trzej mnisi i zaczęli się wychwalać swoimi dokonaniami. Pierwszy nauczył się na pamięć całego Pisma Świętego. - Zapełniłeś więc słowami powietrze - stwierdził sucho opat. Drugi przepisał całą Biblię. - Zapełniłeś więc świat papierem - brzmiała odpowiedź. Trzeci tak pościł, że jego piec zarósł trawą. - Zaniedbałeś więc gościnności - podsumował" (K. Wójtowicz, Notki).
- 14 -
Czasem składamy deklaracje pomocy, ale na słowach się kończy. "Pewien chłopiec zapisywał swoje postanowienia pochylony nad stołem, podczas gdy jego matka prasowała bieliznę. Jeżeli zobaczę kogoś, kto się topi - pisał chłopak - natychmiast rzucę się na ratunek do wody. Jeśli palić się będzie dom, będę ratował dzieci. W czasie trzęsienia ziemi bez lęku pójdę pomiędzy walące się domy, by ratować ludzi. Potem poświęcę moje życie biednym świata. W pewnej chwili usłyszał głos mamy:
- Synku, proszę cię, zejdź na dół do sklepu i kup trochę chleba. - Mamusiu, nie widzisz, że pada? - spytał z wyrzutem". Pamiętajmy, że jesteśmy stworzeni nawzajem dla siebie. Obok nas żyją ludzie, których mamy kochać. Święty Grzegorz Wielki napisał: "W budowli jeden kamień podtrzymuje drugi, gdyby tak nie było, dom musiałby się zapaść. W ten sposób musimy się wspierać w naszych rodzinach i społeczeństwach".
Ks. Janusz WIELGUS - POMOCNA DŁOŃ Materiały Homiletyczne Nr 195 Rok C – Kraków 2001
- 15 -
Kto powinien się zająć kimś leżącym przy drodze? Zapiszczały opony, ktoś krzyknął i upadł na krawężnik, ale zaczął się podnosić... Samochód odjechał, a przechodnie ruszyli, każdy w swoją stronę. Jednak ten ktoś, starsza pani, znów usiadła na ziemi, cicho pojękując. "Ktoś powinien zadzwonić na pogotowie" - powiedziała dziewczyna z plecaczkiem. Jakiś pan wyjął telefon komórkowy, ale zaraz powiedział: "Nie przyjadą, nie mają
samochodu". "Ktoś powinien się nią zająć" - powiedział chłopak zbierający do puszki na dom dziecka. "Powinien to zrobić lekarz albo pielęgniarka" - powiedziała pani z zakupami. Ale każdy odchodził i zaraz ktoś inny mówił: "Powinien... powinna... powinni..." i szedł dalej. Nagle zbliżyła się do pojękującej kobiety jakaś mama z małym dzieckiem w wózku. Nachyliła się i spytała: "Co panią boli? Chyba trzeba na pogotowie. Niech mnie pani chwyci za szyję i podniesie się". Mały chłopczyk wyszedł z wózka i usiadła w nim ta starsza pani. Mama wzięła małego na jedną rękę, drugą zaczęła pchać wózek ze staruszką. Trójka uczniów, widząc to, zaczęła się śmiać: "Ale stare dziecko!". Mama, spocona i zdyszana, dopchała wózek z tą panią do pogotowia. Siostra pielęgniarka powiedziała: "Ofiary wypadków powinno się wozić ambulansem, a nie wózkiem dziecięcym. Pani nie powinna...". Mama, pomagając zsiąść tej pani, odpowiedziała: "Wszyscy wiedzieli, że powinien to zrobić ktoś inny, a ja wiem, co powinnam sama - człowiek dla człowieka". Jej mały synek przytulił twarz do jej ręki, jakby chciał powiedzieć: "Tak, właśnie tak!".
Co to znaczy: Spotkaj się z bliźnim, to rana ci się zabliźni?
Brat Tadeusz RUCIŃSKI FSC - KTO POWINIEN? Materiały Homiletyczne Nr 195 Rok C – Kraków 2001
- 16 -
W Mediolanie do szkoły podstawowej pod wezwaniem Maryi Niepokalanej, prowadzonej przez siostry zakonne, chodziła jedenastoletnia Nicoletta. Jej ojciec był bogatym jubilerem. Miała dwóch braci i dwie siostry. W szkole z pewnością słyszała przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Wydawała się jej bardzo piękna, ale myślała: Taka przygoda mogła się zdarzyć tylko w dawnych czasach i ludziom dorosłym, ale nie dziś i nie mnie. Tymczasem coś podobnego zdarzyło się również jej.
Pewnego dnia szła do szkoły ze swą trzynastoletnią siostrą Gracją. Była ubrana w lekki kostium gimnastyczny. W połowie drogi zatrzymał się koło nich samochód. Wyskoczyło z niego czterech bandytów z zakrytymi twarzami. Dwóch miało broń w ręku. Chcieli porwać Nicolettę. W jej obronie stanęła starsza siostra, ale choć była silną, wysoką dziewczyną, jeden z bandytów ją obezwładnił. Tymczasem pozostali przy pomocy eteru uśpili Nicolettę, zakleili jej usta kawałkiem ceraty, nieprzytomną wrzucili do samochodu i odjechali.
Po jakimś czasie zadzwonili do rodziców, żądając wiele milionów okupu za uwolnienie córki. Rodzice, choć zamożni, musieli przez szereg dni chodzić po przyjaciołach i znajomych, aby zebrać żądaną sumę. W końcu wpłacili ją bandytom w jakimś ukrytym miejscu. Ci po dziewiętnastu dniach uwolnili Nicolettę, ale zostawili ją na bezludnej drodze, z dala od siedzib ludzkich. Była wówczas ciemna, zimna noc grudniowa. Zostawili ją bez butów, z zaklejonymi ustami, zatkanymi uszami, rękami związanymi kawałkiem prześcieradła. Dziewczynka trzęsła się ze strachu i zimna, bo była wciąż w tym samym kostiumie gimnastycznym, w którym ją porwali. Po jakimś czasie udało się jej jednak rozwiązać ręce i usunąć ceratę z ust a watę z uszu.
Przez dłuższy czas stała na brzegu drogi w ciemnej gęstej mgle. Kilka razy usiłowała zatrzymać jakiś przejeżdżający samochód. Żaden jednak nie chciał się zatrzymać. Wszyscy albo gdzieś się spieszyli, albo nie chcieli mieć kłopotów. Nie znalazł się nawet ani jeden Samarytaain, podobny do tego z drogi do Jerycha.
W końcu ruszyła przed siebie. Po paru kilometrach, zauważyła duży dom. Przyciskała wszystkie dzwonki. Długo nikt się nie odzywał. Mieszkańcy albo mocno spali, albo bali się w ciemnej nocy wychodzić na zewnątrz. Wre.sacie zeszła starsza pani z drugiego piętra. Dziewczynka owiedziała: "Ja jestem Nicoletta z Mediolanu, ta, którą · porwali bandyci". Ta pani wzięła ją do swego mieszkania, a gorącej kawy, kazała się wykąpać i zadzwoniła na policję oraz do jej rodziców. Przygoda Nicoletty skończya się szczęśliwie. Znów wróciła do szkoły prowadzonej pez siostry. Teraz rozumiała lepiej, bo z własnego doświadczenia, przypowieść o miłosiernym Samarytaninie (wg II Tempo 5.12.1974).
Ks. S Klimaszewski MIC Ewangelia w życiu dziecka Rok C Wyd. Księży Marianów Warszawa 1988
- 17 -
Starsza pani spotkała pewnego razu dwunastoletnią dziewczynkę. Padał deszcz, a ona niosła na plecach kilkuletniego chłopca, bo zranił sobie na ulicy nogę. Pani pyta:
- Czy nie za ciężki on dla ciebie?
- Za ciężki? - zdziwiła się. - Przecież to mój brat.
dolphin0077