CUD.doc

(178 KB) Pobierz
- 1 -

- 1 - 

Biedny drwal, mający na utrzymaniu chorą żonę i niewidomą córkę, popada w długi u bogatego młynarza. Sąsiad - młynarz grozi mu wyrzuceniem z domu. Zrozpaczony drwal nie wie, co począć. Idzie do lasu, a tam spotyka figurkę Chrystusa. Klęka u jego stop i modli się gorąco, prosząc o pomoc i ratunek. Nagle słyszy słowa: "Dziś wieczorem przyjdę do ciebie". Uradowany biegnie do domu, mówi żonie o całym zajściu i przygotowuje się na przyjęcie wspaniałego gościa. Wieczorem, po długim czekaniu słyszy pukanie do drzwi. Drzwi się otwierają, a tu zamiast bogatego pana, wchodzi żebrak i prosi o wsparcie. Zaskoczeni nieoczekiwanym gościem przyjmują go jednak, a nawet częstują ostatnią kurą, którą ugotowali dla Chrystusa: Żebrak posilił się podziękował i odszedł. Po jego odejściu, niewidoma córka woła: "Mamo, tato, ja widzę". To nie był żebrak, to był Pan Jezus! Ale jego już nie było. Co więcej, po chwili znaleźli w komorze worek złotych pieniędzy. Z wdzięcznością padają na kolana, modlą się i dziękują Chrystusowi tak długo, aż zasnęli. Dopiero rankiem podrywa ich z klęczek młynarz, który przyszedł z robotnikami i urzędnikami, by dokonać eksmisji. Wtedy ubogi drwal powraca dług, obdarowuje wszystkich pieniędzmi i opowiada zaciekawionym ludziom całą historię. Ale młynarz również pragnie zaprosić Chrystusa do siebie, ugościć Go i w obecności tak wspaniałego gościa urządzić dla swojej córki wesele. Udaje się więc do lasu, modli się i słyszy podobne słowa: "Dziś wieczorem przed burzą przyjdę do ciebie". Zadowolony wraca do domu. Zaczynają się przygotowania. Nikogo nie brakuje. Jest orkiestra, dziennikarz, a nawet fotograf. Zostali zaproszeni wszyscy najzamożniejsi z okolicy, aby towarzystwo było godne Chrystusa. Zbliża się wieczór, nadciąga burza. Słychać pukanie do drzwi. Orkiestra zaczyna grać marsza, fotograf przygotowany czeka, by zrobić zdjęcie. Drzwi się otwierają, a w nich ku zgorszeniu gospodarza ukazuje się mała sierotka prosi o nocleg, bo bardzo boi się burzy. Młynarz, który czeka na wielkiego gościa, wypędza sierotkę. Ta jednak uparcie wraca i nalega. W końcu zdenerwowany poszczuł dziecko psem. Przyjęcie się nie układa. Oczekiwanie przeciąga się do rana, a gościa nie widać. Zrozpaczony młynarz biegnie co sił do lasu i czyni wymówki Chrystusowi, że tyle strat poniósł, że tak wspaniale się przygotował i tak bardzo czekał, a On nie przyszedł. Zdziwił się jednak, gdy lamentując usłyszał słowa: "Byłem u ciebie, tyś mnie psem poszczuł". I zobaczył nogę Chrystusa pogryzioną przez psa. (na podstawie "Gość oczekiwany" - Zofia Kossak-Szczucka).

Ks. Twardawa M., Zwycięstwo przez nawrócenie i uwolnienie od grzechu, BK 3-4 (1985), s. 149-150

- 2 - 

Czy wiesz, że kiedy ty spokojnie odpoczywasz, kiedy jesteś nad Bałtykiem czy w górach, setki tysięcy pielgrzymów idzie do Częstochowy, pieszo na Jasną Górę z Gorzowa, Kalisza, Warszawy, Wrocławia, Płocka, Radomia, Lublina i innych miast. Idą utrudzeni, przemierzając 300 i więcej kilometrów w słońcu i deszczu. Szedłem już 10 razy pieszo w pielgrzymce z Poznania. Szli chłopcy i dziewczynki w waszym wieku, szli młodsi i starsi. Czasem sami tłumaczyli, dla czego idą. Niektórzy mieli trudne i beznadziejne sprawy. Pamiętam Jolę - miała 17 lat. Mówiła, że idzie w intencji ojca pijaka. Miała łzy w oczach, gdy wspominała, jak strasznie i ciężko jest w jej domu. Tyle razy błagała ojca, aby nie pił. Nie pomagało nic, dalej pił i rujnował dom. Postanowiła, że pójdzie na pielgrzymkę i będzie prosiła Maryję. Może Ona, Dobra Matka, coś zrobi. Żal mi było Joli. A kiedy po dziesięciu dniach uklękliśmy przed obrazem Jasnogórskiej Pani, bardzo płakała i z nadzieją patrzyła w jej oblicze. (...).

Kiedy byliśmy już w pociągu jadąc po pielgrzymce do domu, ona zakłopotana powiada: "Boję się wrócić do domu, bo nie wiem, czy z ojcem pijakiem będzie inaczej". Wróciła. Już jest dobrze w jej domu. Widziałem ją, jak każdego tygodnia była na nowennie do Matki Bożej Nieustającej Pomocy dziękując za tę łaskę i dalej modląc się za swego ojca. Dawała dowód, że Maryja nadal pomaga zwyciężać zło. Z pewnością szeptała to, co czuła w sercu: "Maryjo, Tyś jest Panią Nadziei i Zwycięstwa".

Ks. Gościniak H., Wniebowzięta - Zwycięska, BK 1 /1986/, s. 8-9

- 3 -

Tuż po Nowym Roku, w czasie kolędy, wchodziłem do domu Jacka i Andrzeja pełen obaw. Moje obawy były uzasadnione ubiegłorocznymi odwiedzinami kolędowymi. Rok temu przeżyłem w tym mieszkaniu koszmar. Owszem, zastałem wtedy w domu wszystkich, ale w jakim stanie! Ojciec chrapał w sąsiednim pokoju, niechlujnie ubrana matka, u której poczułem zapach wódki, nawet nie tknęła niczego, by posprzątać mieszkanie na tak ważne wydarzenie, zaś przerażeni chłopcy przykucnęli w kąciku...

Próbowałem rozmawiać z matką chłopców - nic z tego nie wychodziło. jedynie Jacek i Andrzej onieśmieleni i przestraszeni pokazali mi wreszcie zeszyty od religii; bardzo wzorowo je prowadzili. Po dziesięciu minutach wychodziłem stamtąd ze ściśniętym gardłem i łzami w oczach. W domu przez kilka dni zastanawiałem się nad pewnym planem, ale o tym za chwilę.

W tym roku kolęda w domu Jacka i Andrzeja też przypadła na mnie.  progu mieszkania oniemiałem... Witało mnie czyste, piękne mieszkanie, nakryty białym obrusem stół, na nim krzyż i świeczniki, da święcona, a co najważniejsze - wokół stołu stali radośnie uśmiechnięci rodzice, trzymając za ręce dziesięcioletniego Jacka i starszego Andrzeja. Pomyślałem sobie w duchu: plan się udał. Mama chłopców natomiast stwierdziła w rozmowie: "W naszym domu stał się cud"

Rok temu po owej nieszczęsnej kolędzie zaproponowałem chłopcom, urządzili w swoim pokoju maleńki ołtarzyk i tam ustawili, znany wam na pewno nawiedzający rodziny obraz Matki Bożej Częstochowskiej. W długiej rozmowie wyszło teraz na jaw, że chłopcy nie tylko tak czynili, ale wiele czasu spędzali na modlitwie przed wizerunkiem Maryi. Jacek i Andrzej powiedzieli mi, że sami nie wiedzą, jak to się stało, ale wyczytali z oczu Matki Bożej, że powinni bardzo często przystępować do Komunii św., prosząc Jezusa o nawrócenie rodziców.  Nie czekali nigdy pierwszego piątku. Przez cały rok regularnie co niedzielę, a bardzo często także w dzień powszedni, przyjmowali do swojego serca Chrystusa Eucharystycznego. Po pół roku już nie oni sami klęczeli przed ołtarzem - obok nich przyjmowali komunię św. rodzice.

Ks. Andrzejewski R., Nasze zwycięstwo w Eucharystii, BK 6 /1988/, s. 329-330

- 4 -

Tego dnia klasa VI była wyjątkowo niespokojna. Jeszcze nie zdążyłem począć wspólnej modlitwy przed lekcją, a już posypały się pierwsze pytania w moją stronę: "Proszę Księdza, czy to prawda z tą raną Matki ... Uciszyłem klasę, a po modlitwie zapytałem ich ze spokojem, jaki ją problem. Wstał Jacek i z powagą przyniósł obrazek Matki Bożej Częstochowskiej pytając, czy to prawda, że cięta rana na obrazie w Częstochowie i na wszystkich wydrukowanych obrazkach i wizerunkach Matki Bożej powiększa się. Klasa zamilkła nastawiając teraz uszu na moją odpowiedź. Tak byli spragnieni nowego cudu.

Musiałem jednak skorygować tę plotkę. - "To nie jest prawdą powiedziałem - Kościół nic na ten temat nie ogłosił". Widziałem, że nie chcieli zrezygnować z tej swojej nowiny. - "A może jednak coś było próbował polemizować z moją odpowiedzią Eugeniusz. - "Nie", jeszcze z powtarzam, że nic o tym w Kościele nie wiadomo. Klasa znowu zmieniła się w mały klub dyskusyjny, a poszczególne ławki miały już swoich dyskutantów. Z trudem jeszcze raz uspokoiłem całość. ,wiedziałem: "Tam cudu w tej chwili nie było, chociaż wiemy, że Matka Boża uczyniła w historii naszego narodu wiele różnych cudów. Ale chcę wam powiedzieć o innym cudzie, który każdy z was będzie mógł przeżyć. Kto więc chce przeżyć cud, niech przyjdzie w niedzielę do kościoła na naszą szkolną Mszę św. Obiecuję, że będzie tam prawdziwie cudowne dzieło, nie jakaś wymyślona historia. - "Ale co to będzie?" Sypały się pytania. - "Jak przyjdziecie to sami zobaczycie. A teraz już lekcja". - I mimo dalszych próśb i pytań czekałem z odpowiedzią do niedzieli.

W niedzielę zastałem kościół wypełniony po brzegi. Przyszli wszyscy moi uczniowie, również i z innych klas. Przyszło nawet trochę więcej niż zwykle rodziców. Rozpoczęła się Msza św. w homilii nawiązałem do zapowiedzianego cudu. - Często przechodzimy obok rzeczy wielkich, nawet ich nie zauważając. Mamy swoje rozumienie świata. Chcemy "cudów" według naszej miary, nie widząc często tych prawdziwych...

Ks. Molenda B., Ofiarą Chrystusa zostaliśmy odkupieni, BK 3-4 /1988). s.138

- 5 -

Francja to taki kraj jak Polska, tylko że trochę większy. Od Francji dzielą nas trzy kraje spójrzcie teraz na mapę. /przeźrocze - "Mapa Europy"/. Właśnie tutaj leży Francja. Na pewno ktoś z was słyszał o tym kraju. Kto z was słyszał? Francja jest teraz krajem bogatym i pięknym. Jednym z miast tego kraju jest miasto Lourdes. /przeźrocze - Miasto Lourdes/. Do tego miasta przyjeżdża dużo ludzi, aby się modlić. Tam właśnie prawie 140 lat temu ukazała się 14 - letniej dziewczynce, Bernardecie, Matka Boża. Bernardetka szła do lasu po drzewo na opał, usiadła aby odpocząć. Wtedy w grocie ukazała się jej Matka Boża /przeźrocze - Grota Lourdes z figurką Matki Bożej/. Bernardetka była tak szczęśliwa z tego wydarzenia, że przychodziła tam 18 razy i tyle samo razy ukazywała się jej ta Piękna Pani - jak nazywała Maryję. W jeden z tych dni, gdy ją widziała zapytała: jakie jest Jej imię, ale musiała pytać kilka razy, gdy? odpowiedzi nie było. Za trzecim razem Maryja odpowiedziała Bernardecie: Jestem Niepokalane Poczęcie". I zaraz potem znikła z oczu dziewczynki. Słowa te były trudne i Bernadetta ich nie rozumiała, ale aby ich nie zapomnieć powtarzała je przez całą drogę do domu.

Jakie imię wyjawiła Matka Boża Bernardecie ? /Odpowiedź zapisuję na kartce dużymi literami i umieszczam na tablicy/. Potem wyjaśniono Bernardecie, że imię Niepokalane Poczęcie - to Matka Boża, którą ona tak bardzo kocha. Posłuchajcie teraz słów, jakie usłyszała Berndetta od Matki Bożej przy grocie. /Nagranie/."Ja, która mówię do ciebie, którą widzisz jako kobietę, jako dziewczynę z twego rodzaju, jestem Niepokalanym Poczęciem".

- 6 -

W jednym małżeństwie, kilka lat po ślubie, mąż zaczął późno wracać do mocno pijany. Żona co wieczór czekając na męża kładła się krzyżem na podłodze i modliła się za niego żarliwie. Kiedyś zmęczona długim oczekiwaniem zasnęła w tej pozycji. Mąż wszedł nie zauważony, tym razem trzeźwy. Obraz, który zobaczył, tak nim wstrząsnął, że od tego czasu przestał pić. Ofiara żony uratowała szczęście ich rodziny.

Ks. Wnęk J., Rodzina, szkołą wyrzeczenia, BK 1-2 /1990/, s. 69

- 7 -

Młoda kobieta zdecydowała się iść na tzw. zabieg". W drodze do lekarza zostaje okradziona. Nie mając przy duszy ani grosza, przeklinając złodzieja - wraca do domu rozgoryczona. Zaczyna się zastanawiać: "może to palec Boży?" Po urodzeniu ślicznego synka modli się za złodzieja - dobroczyńcę...

Ks. Kołacz F., Służba życiu narodu, BK 1-2 /1990/, s.105

- 8 -

Przybliżmy sobie dziś postać Maryi. Niech nam w tym dopomoże widzenie św. Bernadetty z Lourdes. "W tym świetle ktoś stoi. Jest to jakaś młoda pani, wytworna i pełna uroku. Śnieżnobiała suknia, drogocenny płaszcz biały, spadający aż do kostek. Spod welonu wymyka się kilka jasnokasztanowych kędziorów. Niebieski, dość szeroki pasek zwiesza się aż do kolan. Błękit jest jak żywy, że patrzenie na niego sprawia rozkosz aż do bólu. Najbardziej uderzający szczegół spostrzega Bernadeetta dopiero na końcu, a mianowicie, że piękna Pani jest boso. Wąskie małe stopy wyglądają jak z kości słoniowej albo z alabastru"

/F. Werfel, Pieśń o Bernadetcie/. Stojąc tak sam na sam, Bernadetta znowu zaczyna rozmowę z Panią. Jakże to ważne, jakże konieczne poznać wreszcie Jej imię. Tylko pod tym warunkiem księża, którym powtarzała Jej zlecenia, zbudują Jej kaplicę. Dlatego też odzywa się tak śmiało: <Czy Pani nie byłaby tak łaskawa powiedzieć mi, kim jest?> Pytanie zadaje trzy razy z wielką ufnością i natarczywością. Pani składa ręce, oczy ku niebu i w powstanie antycznego Magnifcat wyjawia swoją tajemnicę: Jestem Niepokalane Poczęcie /F. Trochu - Bernadetta Soubirous/.

Ks. Tulin S. COr, Człowiek doskonały, BK 5-6 /1990/, s. 271

- 9 -

Jest taka legenda że, gdy pasterze pobiegli, by odnaleźć Dzieciątko, jeden z nich został i nie chciał pójść. Dopiero po pewnym czasie gdy cała brać pasterska długo nie wracała, zabrał się i też poszedł. Gdy doszedł do stajenki z ciekawości zajrzał przez próg, nie widział jakoś tego Dzieciątka, o którym słyszał od Anioła. Dziwiło go tylko bardzo, czemu jego koledzy klęczą jacyś zapatrzeni i modlą się gorąco. - "Nie widzisz co się tutaj dzieje?" - powiadają drudzy. - Nie widzę" - "Naprawdę nie widzisz?" - "Nie, nie widzę. Chciałbym zobaczyć co wy widzicie, ale co na to poradzę, że nie widzę. „A czy dałeś podarunek Dzieciątku?" - "Nie, nic nie dałem". "No, to daj co prędzej, a zobaczysz!

Pasterz zdjął wtedy swój kożuch i okrył nim żłób. I oto w tej chwili przejrzał. Zobaczył cudne Boże Dzieciątko i uklęknął, a jego serce napełniła błoga radość.

Ks. Wnęk J., "Pan z nieba przychodzi; BK 5-6 /1990/, s. 292

- 10 -

W 1917 r. w miejscowości Fatima Matka Boża ukazała się trojgu dzieciom. W Portugalii w tym czasie ludzie nie żyli dobrze. Nie zachowywali przykazań Bożych, opuszczali Mszę św., nie zachowywali postów, nienawidzili się. Żyli tak, jakby nie było piekła i nieba. Matka Boża przyszła, aby uratować ludzkość przed karą. W jednym widzeniu dzieci zobaczyły morze ognia jakby w środku ziemi. W płomieniach dzieci zobaczyły szatanów i dusze potępionych podobne do przeźroczystych i palących się węgli. Płomienie paliły, ale nie spalały. Dusze były rzucane na wszystkie strony przez te płomienie wśród życia i straszliwych krzyków. Demony były straszliwe i obrzydliwe. Ten widok trwał tylko przez chwilę. Łucja mówiła, że chybaby poumierali z przerażenia, gdyby Matka Boża im nie obiecała, że na pewno będą zbawieni. Matka Boża dziecią, Łucji, Hiacyncie i Franciszkowi, powiedziała, że mogą wiele dusz wybawić z piekła, jeże/i będą odmawiać różaniec i ponosić ofiary. Odtąd dzieci wiele modliły się. Gdy Hiacynta i Łucja szły do szkoły, najmłodszy Franciszek nieraz długie godziny spędzał na modlitwie. Cała trójka dzieci pasała owce swoich rodziców. Franciszek wynalazł sposób, by złożyć ofiarę za grzeszników. Dzieci dały swój chleb owcom, a same pościły. Gdy spotykali biednych, to chleb oddawali biednemu. Innymi razem, gdy był straszny upał, postanowili nie pić. Woda została wylana do wyżłobienia skalnego i wypiły ją owe. Hiacynta ofiarowała ból głowy za grzeszników. W chorobie piła mleko, którego bardzo nie lubiła. Nawet specjalnie nie odwiedziła brata, by ofiarować swoją tęsknotę.

O. Kaźmierczak J. OFM Cons, Z dziećmi ku Kongresowi Eucharystycznemu, BK 5-6 /1990/, s. 362

- 11 -

Hermann Cochen / 1820 -1871 /, pianista światowej sławy, porzuciwszy religię żydowską szukał szczęścia na różnych drogach życia. Jak sam mówił o sobie: "Szukałem szczęścia pod ciepłym, rozkosznym niebem południa i na srebrzystych falach jeziora, i na niebotycznych szczytach gór Szwajcarii, i w najwspanialszych cudach natury. Szukałem go w wykwintnych salonach, w szumnych festynach, upajających rozkoszach zmysłowych. Szukałem szczęścia w powodzeniu artysty i w śmiałych przygodach podróżnika, i w obcowaniu z ludźmi sławnymi i w sercu przyjaciela - niestety, nie znalazłem go".

Pewnego razu podjął się zastąpić swego przyjaciela, organistę, w kościele św. Walerii w Paryżu. Według jego własnej relacji - z pogardą i cynizmem patrzył na ludzi wypełniających nawę świątyni, rozmodlonych i korzących się przed jakimś kawałkiem chleba". Ten jego cynizm osiągnął punkt szczytowy w momencie, gdy kapłan zwrócony do ludu udzielał błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem. W tym właśnie czasie coś się w jego duszy załamało. Zalany wewnętrznym światłem Łaski Bożej, nawet nie zdawał sobie sprawy, kiedy padł na kolana, aby oddać hołd Panu, któremu dotąd urągał. Ogarnęło go wielkie, nie dające się opisać szczęście, którego nigdy dotąd nie doświadczył. Mając dwadzieścia sześć lat powrócił do Boga; później przyjął chrzest św. i wstąpił do Zakonu 00. Karmelitów. Jako kapłan często powtarzał: Jedno jest tylko szczęście na ziemi - kochać Chrystusa i być przez Niego kochanym.

Ks. Płaza S., Zbudź się, o śpiący i powstań z martwych!, BK 1-2 /1993/, s. 84-85

- 12 -

W czasie okupacyjnych lat na ulicach Warszawy pojawiały się długie listy osób, którym zabrano życie. Z drżeniem serca studiowano te spisy, a usta szeptały modlitwę do Boga, aby nie było tam osób bliskich i kochających. Zdarzyło się, że pobożna kobieta i matka natrafiła na imię i nazwisko swego syna. Nie mogła się z tą wieścią pogodzić. Płacz i łzy, zwątpienie w sens dalszego życia i nawet pretensje do samego Boga... Były też gesty bluźnierstwa wobec Boga. po kilku dniach, gdy już powoli się godziła ze swym losem, kiedy wypłakała swoje łzy, na progu domu pojawił się syn, zdrowy i cały. Tylko nazwisko i imię było zbieżne z człowiekiem z wojennego ogłoszenia. Matka ta przeżyła zmartwychwstanie swojego syna", zmartwychwstanie swoich nadziei. Przyszedł też do serca wielki żal do samej siebie, że nie wystarczyło zaufania do Boga, że trudności pogodzenia się z losem doprowadziły aż do gestów bluźnierstwa.

Ks. Tulin S. COr, Zwycięzca śmierci, piekła i szatana, BK 3-4 /1993/, s.136

- 13 -

Pisarz i pilot w jednej osobie, Saint Exupery, leciał wraz ze swym mechanikiem z Paryża do Sajgonu. W środku nocy z powodu defektu samolotu runęli na Pustynię Libijską. Wokoło ani żywej duszy, ni drogi, ni domu,. Niebawem skończyły się zapasy wody i żywności. Po trzech dniach i czterech nocach, osłabieni, chorzy, bliscy rozpaczy popatrzyli śmierci w oczy. Nagle, pozbawieni nadziei, widzą dwóch Arabów na wielbłądach. Są uratowani.

Ks. Olech P. SVD, Wezwani na ucztę Baranka, BK 3-4 /1993/, s.136

- 14 -

W 1975 roku zostało odkryte w jakimś pojemniku sporo listów kobiet z obozu w Rasensbruck. Jedna z nich mówi o Komunii św. Jego treść uderza wiarą i ogromem szczęścia ze spotkania się z Chrystusem w Eucharystii. Ktoś pisał: "Dzień ten był dla nas z wielu względów dniem niezwykłym, oprócz tego bowiem faktu, który po pewnym czasie spokoju wstrząsnął nami znowu, stało się coś, co możemy tylko cudem nazwać. Otóż tego samego dnia rano została rozdana Komunia św., którą nam przysłaliście. Przy czym dwie z rozstrzelanych koleżanek z naszego bloku zdołało przystąpić do tego Sakramentu. Gorąco dziękujemy Bogu za ten niezwykły dowód łaski i wam także, jako pośrednikom w tym akcie Opatrzności, przesyłamy serdeczne wyrazy wdzięczności. Towarzyszki nasze szły na śmierć dzielne, pogodne i opanowane" /Kultura 45, 647/.

Ks. Wnęk J., Wezwani na ucztę Baranka, BK 3-4 /1993/, s.137

- 15 -

Był młodym lekarzem, który przeszedł typową drogę od uczuciowego katolicyzmu do niewiary. Słysząc o cudownych uzdrowieniach w Lourdes, postanowił się udać do tej stolicy "naznaczonych stygmatem cierpienia", aby osobiście przekonać się, na ile te głośne wieści są prawdziwe. Z tego powodu wykorzystał nadarzającą się okazję i objął funkcję lekarza transportowego w pielgrzymce chorych do Lourdes. Postanowił; że będzie jedynie "dobrym aparatem rejestrującym...".W czasie podróży w szczególny sposób opiekował się Marią Bonnard, młodą dziewczyną, będącą w ostatnim stadium gruźlicy otrzewnej. Wiedział, że w tym przypadku medycyna jest bezsilna. Nie było żadnej nadziei.

A jednak Bóg miał swoje plany. Maria Bonnard została uzdrowiona przed grotą, w której kiedyś ukazała się Niepokalanie Poczęta. Konsylium lekarskie potwierdziło fakt nagłego i cudownego uzdrowienia.

Alexis Carrel, jeden z członków konsylium i późniejszy laureat nagrody Nobla, przeżył ogromny wstrząs. Wbrew swej postawie pozytywistycznej, musiał zapytać o przyczyny zjawiska. Poszukując ich - wrócił do Boga.

- 16 -

Claudel zrodził się na nowo dotknięty przeczuciem czystości. Było to w r.1886. W katedrze Notre Dame olśniła go czystość dziecięcej kolędy śpiewanej w dzień Bożego Narodzenia. Skoro możliwa jest dziecięca czystość, możliwe jest także istnienie prawdziwej Miłości - Boga. Daniel Rops we wspomnieniach o swym wielkim przyjacielu napisze, że ten geniusz błyskawicznej syntezy, nieoczekiwanego skojarzenia posiadał jakby "drugie dno - wnętrze, do którego dochodziło się w miarę pozyskiwanego zaufania. Prawdziwy Claudel, to ten z duszą dziecka. Nie ten ambasador Francji, którego fotografię w stroju galowym ze wszystkimi odznaczeniami i orderami można było oglądać w ilustrowanych pismach. Nie autor obsypany zaszczytami i nawet nie dramaturg, który potrafił na pierwszej scenie Francji wywoływać burzę oklasków. Lecz w wiele bardziej ten, który każdego ranka szedł na mało uczęszczaną Mszę świętą, i ten który gdziekolwiek się znajdował, wracał każdego popołudnia pomodlić się do swego Boga obecnego w Sakramencie Ołtarza. Nawrócenie Claudela i jego ustawiczna więź z Jezusem Eucharystycznym mówią nam o takim sprzężeniu zwrotnym, które czyni możliwym jedno dzięki drugiemu. Czystość dziecka może być wrażeniem czysto estetycznym - dla Claudela była kształtem Miłości. Szukał więc jej źródła i znalazł je w Eucharystii. Może przywołała go biel hostii która jak biała sukienka przypomina niewinność? A może bardziej przywołało go Piękno które biała Hostia ukrywa: "Co dla zmysłów niepojęte - Niech dopełni wiara w nas". Claudel widocznie umiał pokonać opór zmysłów które walczą przeciw duchowi i próbują go swą nieprzenikliwością. Duch Claudela, który rozpoznając cień piękna podąża ku jego źródłu, jest duchem wolnym.

Ks. Henryk Pyka Niech zniknie stare - odnowi się wszystko BK 86/2

- 17 -

Opowiadają, że w pałacu króla Francji św. Ludwika IX (XIII w.), dworzanie zauważyli na ołtarzu w kaplicy żywe Dzieciątko Jezus. Zbiegli się tłumnie. Król nie pobiegł. "Ja zawsze wierzę - powiedział - że Chrystus jest żywy w tabernakulum!"

I może któreś z was powie: jaka szkoda, że mnie tam nie było, że Chrystus teraz się nie ukazuje! Też chcielibyśmy Go spotkać żywego. Chcielibyśmy Go zobaczyć, usłyszeć Jego głos, posłuchać Jego nauki, jeść chleb, który rozdawał głodnym, a może również być świadkami jakiegoś cudu!

Ks. Zbigniew Stępczyński KOŚCIÓŁ GŁOSI CHRYSTUSA PRZYCHODZĄCEGO DZIŚ W EUCHARYSTII BK 86/5

 - 18 -

W miesięczniku Znak" znalazła się taka wypowiedź ankietowa: "Każdy chciałby zobaczyć Chrystusa w stajence, każdy by chciał zobaczyć Go, jak przemienia chleb i wino w wieczerniku i powiedzieć: oto widziałem Chrystusa. A przecież to samo odbywa się na ołtarzu, ten sam Chrystus" (116-117/1994/295)

Ks. Zbigniew Stępczyński KOŚCIÓŁ GŁOSI CHRYSTUSA PRZYCHODZĄCEGO DZIŚ W EUCHARYSTII BK 86/5

- 19 -

W książce pt. Matka Boża w moim życiu znajdujemy wiele pięknych opowiadań o powrotach do Boga z drogi niewiary i zwątpienia. Te wszystkie nawrócenia do Boga miłości i przebaczenia dokonały się, jak piszą bohaterowie książki, dzięki Matce Bożej. Oto zwierzenia lekarza:

Matka odeszła od nas pozostawiając mnie (4 lata) i brata (2 lata) na wychowaniu ojca. Pamiętam, że ogromnie tęskniłem za matką. Często wtedy, zalany łzami, modliłem się gorąco do Matki Najświętszej, aby zabrała mnie do siebie, błagałem, by była moją Matką.

Jestem od blisko 30 lat lekarzem o specjalności ginekologa. Mam doktorat z medycyny. Kończąc studia miałem wielkie kłopoty ze zdaniem ostatniego egzaminu dyplomowego - z chirurgii. Był to rok 1952. Oblałem ten egzamin dwukrotnie. W rozpaczą poszedłem do kościoła i długo błagałem Najświętszą Matkę o pomoc. Uczyniłem też wtedy ślub: jeśli zdam ten egzamin, to nigdy nie zabiję nie narodzonego dziecka. Egzamin zdałem nadspodziewanie łatwo. W roku 1956 ogłoszono ustawę o przerywaniu ciąży. I tak się to zaczęło. Jeden mały kamyk wywołuje całą lawinę. Aby zagłuszyć wyrzuty sumienia przestałem chodzić do kościoła, do spowiedzi i Komunii św. Zacząłem więc brnąć w to życiowe bagno coraz głębiej i głębiej. Całkowicie ogłuchłem na głos sumienia. Zaczęły się zdrady małżeńskie. W końcu upadłem tak nisko - zgodziłem się uczestniczyć w Likwidacji kaplicy szpitalnej w miejscu mojej pracy. Czy można jeszcze niżej upaść?

Było to późnym latem 1977 roku. Poszedłem rano w niedzielę, jak zwykle, na spacer z psem. Sam nie wiem, jak się znalazłem w pobliżu kaplicy, gdzie akurat zaczęła się Msza św. Usłyszałem kazanie o istocie Mszy św. Nigdy w życiu nie doznałem takiego wstrząsu. Ksiądz mówił o życiu św. Maksymiliana Kolbego w obozie. Opowiadał, jak Ojciec Kolbe w pasiaku, leżąc na podłodze pod pryczą - w obawie przed esesmanami - mając do dyspozycji tylko blaszany kubek i skibkę obozowego chleba, składał Bogu Najświętszą Ofiarę.

To była dla mnie chwila przełomowa. Uratowała mnie Matka Boża. Uratowała mnie z tego straszliwego bagna życiowego, w którym tonąłem już całkowicie.

W moim gabinecie lekarskim na honorowym miejscu wisi obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Ilekroć zdarza mi się słyszeć: panie doktorze, przyszłam na zabieg - z całym spokojem patrząc jej prosto w oczy, mówię: niech pani powtórzy to jeszcze raz, ale nie do mnie, proszę  to powiedzieć Matce Najświętszej. Wiele kobiet rezygnuje ze swego zamiaru po wizycie u mnie.

Matko Przenajświętsza, nie znajduję słów, w jakich mógłbym wyrazić Tobie moją miłość, uwielbienie i wdzięczność.

Ks. Stanisław Iłczyk "BŁOGOSŁAWIONA JESTEŚ, KTÓRAŚ UWIERZYŁA BK 87/1

- 20 -

W czasie pieszej pielgrzymki do Częstochowy jeden z jej uczestników, górnik, złożył "świadectwo życia". Opowiadał o tym jak to byt, statystycznym Polakiem" ze wszystkimi wadami i nałogami. Byłby do dzisiaj takim samym. Momentem zwrotnym stały się dla niego wydarzenia sierpniowe 1980 roku. Wraz z kolegami podjął się czynnego zaangażowania w sprawę świata pracy. Poczuł się wreszcie odpowiedzialny za swoje czyny. Olśniony tymi wydarzeniami przeobrażał siebie z dnia na dzień. Odrodzona wiara, pamięć przeżytych dni, szacunek wobec tych, którzy są nieugięci, skłania go do dalszego trwania w tym świadomym wyborze.

Ks. Piotr Olech SVD ŚWIATŁO CHRYSTUSA BK 87

- 21 -

Gdy miałem 19 lat - opowiada więzień obozu koncentracyjnego - przyszło mi swoją młodość przeżywać w obozie zagłady. Kiedy mnie zabierano, matka w ostatniej chwili podała ma różaniec i powiedziała: "Synu, módl się, u Boga wszystko możliwe; wrócisz, będziesz żył". W obozie dużo się modliłem, zwłaszcza w nocy, kiedy leżałem na pryczy. Żeby nie zasnąć, odmawiałem różaniec szeptem. Za to oskarżono mnie przed komendantem. Na apelu komendant rzuca pytanie: "Kto przeszkadza w nocy spać, niech wystąpi". Wiedziałem, że zbliża się koniec, cała twarz pokryła się zimnym potem. Komendant z jeszcze większą złością zawołał: "Kto przeszkadza, niech wystąpi!" Ścisnąłem w ręce różaniec i wystąpiłem. - "Dlaczego przeszkadzasz innym spać? "pyta ze złością. "Ja odmawiam różaniec" - odpowiedziałem i w tym momencie wypadł mi on z ręki. Komendant spojrzał na leżący na ziemi różaniec i krzyczy: "Podepcz, a wszystko ci daruję!" Zrobiło mi się ciemno w oczach: kilka sekund buntu, gorzka wymówka skierowana do matki, dlaczego dałaś mi ten różaniec? I znów ogromny szum w głowie i jakiś dziwny głos: będziesz deptał różaniec, ten, który dała ci matka, na którym modlisz się do Boga? Nie będę deptał. Komendant wyjmuje pistolet, odbezpiecza, wyciąga rękę w moim kierunku i jeszcze raz przez zaciśnięte zęby warkną: "Podepcz". Mam 19 lat i tak bardzo chcę żyć. Przez tłumacza proszę o 5 minut czasu. Komendant wyraża zgodę, spogląda na zegarek, a ja podnoszę z ziemi różaniec.

Mam pięć minut życia i zaczynam się modlić. Zamknąłem oczy, mówię słowa szybko, bo mam tylko pięć minut. Czuję, że coś się na placu dzieje,, cały apel modli się ze mną. Otwieram oczy, patrzę na komendanta, jego twarz blada, nie patrzy na mnie, a po chwili odwraca się i prawie biegiem ucieka z placu apelowego. Pięć minut modlitwy zwyciężyło nienawiść komendanta.

CENA CZASU BK 87

- 22 -

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin